Święta, święta... Wszyscy je kochają. Ale czy tak naprawdę poprawnie do nich podchodzimy? Zazwyczaj patrzymy na nie przez pryzmat prezentów, jedzenia i tego, co zagości w naszym domu. Nie zwracamy uwagi na to, co tak naprawdę jest najważniejsze - klimat i wyjątkowość tego niepowtarzalnego i pięknego czasu w roku.
Powinniśmy cieszyć się obecnością naszych bliskich i przyjaciół, uśmiechem obdarowywać nawet tych, którzy zazwyczaj nie są nam przychylni. W naszym interesie powinno być rozsiewanie ciepła i radości. Bo przecież tylko takie święta mają smak i pozostają w naszym sercu.
Może warto przysiąść i zastanowić się nad samą ideologią grudnia na tle całego roku. Może warto przemyśleć to i owo...
poniedziałek, 16 grudnia 2013
wtorek, 19 listopada 2013
Niezwykłość codzienności - czyli moje okulary na Twoim nosie :)
Ludzie zazwyczaj są samolubni. Uważają,
że nie muszą się z nikim liczyć, nikogo szanować. Bzdura! Nie żyjemy sami.
Otaczamy się przecież wspaniałymi ludźmi, którzy zasługują na szacunek i choć
odrobinę zainteresowania. Nikt z nas nie lubi być przecież poniżany,
oszukiwany, odrzucany. Podświadomie dążymy do tego, aby nasze środowisko nas
zaakceptowało i dobrze odbierało. W naturze wszystko dzieje się na podstawie
akcji-reakcji. Dostajesz ile dajesz. Ludzie są dla ciebie tacy, jaki ty jesteś
w stosunku do nich. Może czasami warto dać z siebie nieco więcej. Świat na
pewno to odwzajemni J
poniedziałek, 18 listopada 2013
Niezwykłość codzienności - czyli moje okulary na Twoim nosie :)
Prawdziwa przyjaźń?
Często pozory mylą. Określamy kogoś
mianem przyjaciela, choć tak naprawdę nim nie jest. Trzeba rozróżniać zwykłą
znajomość, od czegoś, co posiada głębokie korzenie.
Przyjaciel jest osobą, bez której nie
możemy się obyć. To nasze rodzeństwo, które po prostu poznajemy później. Dzięki
niemu stajemy się szczęśliwsi, pewniejsi siebie. Zyskujemy poczucie
bezpieczeństwa, które tak naprawdę jest w życiu każdego człowieka najważniejsze.
Nie można jednak zapominać o tym, że sami z siebie również musimy coś
wykrzesać. Dobre słowo, ciepły gest – to wszystko zbliża do siebie ludzi i
sprawia, że stają się sobie coraz bliżsi. Jak więc znaleźć dobrego przyjaciela?
Takiej osoby nie trzeba szukać, nie trzeba się nawet starać. Dlaczego? Bo będąc
sobą przyciągniemy w nasze otoczenie tych, którzy doceniają nas za to, jacy
naprawdę jesteśmy.
niedziela, 17 listopada 2013
Niezwykłość codzienności - czyli moje okulary na Twoim nosie :)
Czy pasja jest ludziom potrzebna? Myślę,
że tak. Inaczej przecież nie robiłabym tego, co robię, nie sprawiałoby mi to
radości i nie przynosiło żadnych korzyści. Bo prawdą jest, że pisanie daje mi
ogromne zadowolenie i sprawia, że czuje się lepiej. Kiedy wiem, że ludzie
czytają moje teksty jestem najszczęśliwsza na świecie. Poświęcają czas czemuś,
co mi sprawiło przyjemność. Wspaniale, prawda? Ludzie zadowoleni i spełnieni,
to ludzie szczerzy i prawdziwi, zgodni z zamierzeniem istnienia człowieka -
spełnionego i wiecznie uśmiechniętego. Dlatego też piszcie, grajcie,
śpiewajcie, malujcie, gotujcie! Róbcie cokolwiek, co sprawia wam przyjemność.
Zapewniam Was, że z czasem zacznie przynosić satysfakcję, a później też
wspaniałe efekty i korzyści. Pasja jest najpiękniejszą częścią ludzkiego życia.
Dopełnia je i sprawia, że wszystkie działania są kompletne.
PAPIEROWY PUCH - rodział 11.
11.
Jessica i
Matt jeszcze chwilę ze mną porozmawiali. Potem zostawili mnie sam na sam z
moimi okropnymi myślami. To wszystko robiło się jakieś chore. Czułam się jak
główna bohaterka programu kryminalistycznego.
Leżałam na
łóżku czując, że coraz bardziej się denerwuje. Spojrzałam na zegar – była dopiero
siódma. Gdybym poszła spać teraz, nie mogłabym spać w nocy, a wtedy byłabym
jeszcze bardziej narażona na bzdurne rozważania. Od śmierci wybawiła mnie
wspaniała pielęgniarka, która krokiem kulawej modelki weszła do sali.
- Co mała,
nareszcie pojechali? Co za ludzie! Na twoim miejscu już dawno uciekłabym z
domu.
Nie
chciałam jej strofować. Poczułam się trochę urażona, bo nie znając ani Jess,
ani tym bardziej Matta nie powinna tak mówić. Każdy przecież może się
zdenerwować, a wiadomo, że matka w obronie swojego dziecka potrafi nawet zabić.
- Niestety tak – mruknęłam, podciągając się do
góry.
Podeszła do
kroplówki, potrząsnęła nią i popatrzyła w moją stronę. Co chwila spoglądała na
zegar. Miałam wrażenie, że czeka na koniec zmiany. Pewnie kiedy się skończy
wyleci stąd z prędkością torpedy.
- Powiem ci coś. Jak koleżanka koleżance – to porównanie
totalnie zbiło mnie z tropu. Od kiedy się z nią kolegowałam? Drugi raz
widziałam ją na oczy. Paranoja – twoja matka powinna się leczyć. Może polecisz
jej jakąś klinikę ? Mam mnóstwo ulotek, na pewno coś się jej spodoba.
Czułam jak
ciśnienie idzie w górę. Nie mogłam się nie odezwać i puścić tego bokiem, nie
byłabym sobą. Natura zwyciężyła.
- Poleci mi pani tę, z której właśnie wyszła? –
byłam z siebie dumna. Chciałam jak najbardziej ją upokorzyć.
Kobieta
zrobiła się czerwona jak burak. Oczy zrobiły się jeszcze bardziej czarne, a
usta wykrzywiły w proteście. Widocznie chciała coś powiedzieć. Moje pytanie
okropnie ją zmieszało.
Mocno
ścisnęła kroplówkę i rzuciła mi wrogie spojrzenie.
- Niewdzięczna smarkula. Hamuj się w rozmowie
ze starszymi.
Owinęłam
pasmo włosów na palcu i specjalnie kręciłam nim przed jej nosem.
- To niech pani hamuje się w rozmowie z
dojrzałą i zbuntowaną nastolatką. Taki układ powinien być jasny.
Puściła
kroplówkę i nerwowym, szybkim ruchem podeszła do okna.
- Nienawidzę dzieci, nienawidzę! Za jakie
grzechy muszę tu pracować?
Nie
chciałam słyszeć jej odpowiedzi, bo niespecjalnie mnie obchodziła. Obróciła się
na pięcie i wyszła z pomieszczenia, ponownie zostawiając mnie samą.
- Co za dziewczyna, bezwstydna! Taka jak
matka! – głos kobiety dalej niósł się echem po korytarzu. Widocznie naprawdę
się zbulwersowała.
Nic nie
poradzę na to, że jestem aż tak pyskata. Nauczyłam się tego od życia i ludzi,
którzy byli w stosunku do mnie tak samo niemili. Może nie jest to dobre, ale
przynajmniej czuje się lżej.
Poza tym
jakoś trzeba sobie radzić. W dzisiejszym świecie dobrzy ludzie powinni mieć
twardą pięść, żeby nie zginąć w tym szale i zwariowaniu każdego, szarego dnia.
Niezwykłość codzienności - Czyli moje okulary na Twoim nosie :)
Jak być szczęśliwym?
To pytanie jest zarazem łatwe i proste.
Przeważnie w życiu nie zwracamy uwagi na rzeczy, które są dla nas mało istotne.
A może popełniamy błąd? Ludzie zazwyczaj dążą do czegoś, co daje im satysfakcję
i ogromną ilość szczęścia w krótkiej chwili. Dochodzą do tego dniami,
miesiącami, latami… Tracą przy tym mnóstwo nerwów i popadają w rutynę, jaką
narzuca nam teraźniejszość. Nie da się ukryć, że dzięki temu często tracimy nad
wszystkim kontrolę. Walka za wszelką cenę jest zgubna. Każdy z nas powinien się
starać na miarę swoich możliwości, ale nigdy ponad siły. Aby naprawdę poczuć
szczęście, powinniśmy doceniać najgłupsze błahostki, które otaczają nas każdego
dnia. Mama posłała ciepły uśmiech? Odwzajemnij go! To oznaka tego, że bardzo
cię kocha. Zjadłeś pyszny obiad? Brawo, przynajmniej wiesz, że wracasz do domu,
gdzie ktoś o tobie myśli i dba o ciebie. Oglądnąłeś swój ulubiony film? Wspaniale! Możesz na chwilę przestać myśleć o
problemach, które cię dotyczą.
Cieszmy się z tego, co daje nam los
każdego dnia, bo nigdy nie wiadomo, co stanie się jutro. Doceniajmy ludzi,
którzy otaczają nas na co dzień, starajmy się być dobrymi, żeby w ich pamięci
nasza postać została taka na zawsze.
niedziela, 10 listopada 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 10.
10.
- Ostrożna?
Doprawdy? I powiedział ci to koleś w starym jak świat płaszczu i moherowym
berecie? Nie bądź głupia.
Nie
obracała się. Dalej wpatrywała się w przestrzeń znajdującą się daleko przed
nią.
- Nie jestem głupia. Zazwyczaj nie biorę sobie
takich rzeczy do serca, ale w nim było coś naprawdę dziwnego. Miałam wrażenie,
że skądś go znam i, że mówi prawdę.
Matt
wydawał się być coraz bardziej poirytowany.
- Kompletny absurd! Poza tym nie pomyślałaś,
że mógł się po prostu przestraszyć jej omdlenia? Może powiedział to w
kontekście dbania o zdrowie. Wymiotując na prawo i lewo na pewno nie wyglądała
na okaz tętniącej życiem nastolatki.
- Może i tak. Ale mam wrażenie, że nie o to tu
chodziło.
- Oj, daj spokój. Robisz zamieszanie. Lepiej
chodźmy, bo biedna Jennifer przez ciebie oszaleje.
Niczego nie
powiedziałam. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Czułam okropne przejęcie. Z
jednej strony wytłumaczenie Matta mnie uspokoiło, z drugiej jednak wiedziałam,
ze wydarzenia, które mi się przytrafiały na dwieście procent miały powiązanie z
tym, co powiedziała Jess. Wszystko zaczynało się nawarstwiać, w
nieprawdopodobnym tempie i czasie.
- Jenn? Wszystko w porządku?
Przygryzłam
wargę.
- Tak, tak, wszystko dobrze. Będziecie rano? –
chciałam jak najszybciej zmienić temat. Nie mogłam jej na razie powiedzieć o
tym wszystkim, bo totalnie by się przejęła. Robiłam to w trosce o nią samą.
Może sama dojdę do tego, co to wszystko znaczy i kim jest ten dziwny mężczyzna.
- Tak, przyjedziemy koło dziewiątej. Potem
koło jedenastej wpadnie duchowny, przydałoby się posprzątać twój pokój. Ben
narobił tam takiego bałaganu…
Oburzyłam
się.
- Hej! Kto go tam wpuścił? I jakim prawem?
Matt znów
się uśmiechnął.
- Nikt nie musiał go wpuszczać. Sam wdzierał
się tam, kiedy nas nie było. Co poradzisz? Ma naturę odkrywcy.
- Tak, tak. Zupełnie jak ty. Pamiętasz jak na
wyjeździe na narty poprosiłam cię o to, żebyś poszukał w garderobie
kombinezonów narciarskich?
Matt zalał
się rumieńcem, wymachując rękami w każdą stronę.
- Daj spokój! Musisz mnie tak upokarzać? Było,
minęło…
Jessica
zwróciła się w moją stronę.
- I pamiętasz co nam przywiózł? – nie zdążyłam
odpowiedzieć, zrobiła to za mnie – folię bąbelkową ! Na litość boską, ja
naprawdę nie wiem, co tobą wtedy kierowało? Myślałeś, że się nią owiniemy i
będziemy na brzuchach zjeżdżać po stoku? Niedorzeczne!
Głośny
śmiech rozniósł się po całej Sali. Rozbrzmiał wśród metalowych łózek, białych
ścian i wszystkiego, co tak bardzo mnie przytłaczało.
wtorek, 15 października 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 9.
Widząc
moje rozbawienie widocznie odjęłam im ciężaru. Chyba doszli do wniosku, że
faktycznie wszystko ze mną okej i , że to wina głupiego koszmaru, a nie bólu,
który miałby mnie zabić, czy zrobić ze mną Bóg wie co.
- Ben o ciebie pytał – rzuciła Jessica –
strasznie się za tobą stęsknił i chciał dziś z nami tu jechać. Ale sama wiesz,
że nie lubie zabierać go w takie miejsca. Nie chce, żeby widział tych
wszystkich ludzi. Jest za mały, żeby poznać atmosferę szpitala.
Matt
widocznie się obruszył.
- Ty i te twoje matczyne perypetie. A właśnie
powinien tu przyjść. Powinien zobaczyć czym jest choroba i ból. Dzięki temu
miałby większy szacunek nie tylko do życia, ale i ludzi.
- Nie bądź śmieszny.
Dyskusja
zaczynała się robić coraz ostrzejsza. W obawie, że za chwile się zjedzą,
postanowiłam przerwać tę konwersację.
- A ja uważam, że powinniście owinąć go folią
bąbelkową i wynieść na balkon, żeby poczuł czym jest bezpieczeństwo i
adrenalina jednocześnie.
Wiedziałam,
że zaczną się śmiać. Głośny rechot rozbrzmiał w pustej Sali. Nagle zrobiło się
o wiele przyjemniej i ciekawiej. Nie było tej ciszy, która po prostu miażdżyła
mi uszy. Miłe uczucie ciepła zalało mnie od środka.
- I po co ludzie się rozwodzą? Wystarczy mieć
córkę, która palnie byle głupotę. Choć nie uważam tego za coś złego, moja
kochana – Matt, to znaczy tata, pocałował mnie, a potem Jess, w policzek –
kocham was, dziewczyny.
- No ja myślę! – Jessica posłała mu kuksańca i
delikatnie oparła się o jego ramię – ale przejdźmy nareszcie do jakieś
normalnej rozmowy. Jak się czujesz, skarbeńku?
Podniosłam
się do góry, siadając na miękkim materacu.
- Wszystko okej. Nie czuje się źle. Kiedy mnie
wypuszczą?
- Oj, nie wiadomo. To zależy od tego, jak
będziesz reagować na leki. Na razie podali ci tylko jedną dawkę i nie wiadomo,
co będzie potem. Może jutro już cię stąd zabierzemy. Pójdę zapytać lekarza –
mruknęła Jess i wybiegła z pomieszczenia.
Zostałam
tylko ja, Matt i nasze zgryźliwe telefony.
- No więc już jutro będziesz mogła pobawić się
z Benem.
Pokręciłam
przecząco głową.
- Wolę się nie nakręcać. To nie jest pewne –
popatrzyłam w stronę stolika i leżącego na nim telefonu – Matt ? – zaczęłam –
umiesz sprawdzić jaki numer kryje się pod osobą zastrzeżoną?
Posłał mi
zdziwione spojrzenie.
- Ktoś próbował się z tobą skontaktować? –
trochę się zaniepokoiłam, bo wyglądał na zdenerwowanego.
- Tak, to było coś w rodzaju głuchego
telefonu. Mógłbyś to dla mnie zrobić?
Podałam mu
telefon i ponownie wskoczyłam na łóżko. Usiadł obok mnie.
- Jak to możliwe? Przecież mówiłem wszystkim,
żeby do ciebie nie dzwonili. Nawet każdemu z osobna wysłałem wiadomość. Nie
chciałem, żeby cokolwiek cię denerwowało. Podałem też numer do pielęgniarek,
żeby dzwonili do biura, a nie bezpośrednio na twoją komórkę. Hm, to naprawdę
dziwne.
Spochmurniałam.
Matt to zauważył i nagle uśmiechnął się do mnie. Widocznie nie chciał mnie dołować,
ani niczym zajmować.
- Ale może ktoś się pomylił. Mówisz, że to
numer zastrzeżony?
Pokiwałam
głową.
- No więc niekoniecznie dzwonił ktoś ze
znajomych. Może ktoś po prostu wybrał nie ten numer, co trzeba. Ale i tak to
sprawdzę – włożył moją komórkę do kieszeni, a jednocześnie podał swoją – masz,
musisz mieć coś, co zapewni ci chociaż kilka procent rozrywki. Przecież tu
można dostać jakiegoś wariactwa, jeśli nie czegoś o wiele gorszego. W razie
czego, będę dzwonił na ten telefon, dobrze? Skoro czujesz się dobrze, mogę
udzielić ci tego zaszczytu – zawadiacko mrugnął okiem.
- Dzięki – uśmiechnęłam się ciepło i rzuciłam
okiem na jego telefon. Był o wiele lepszy od mojego. Pewnie miał tysiące
aplikacje, które faktycznie mogłyby mnie jakoś zająć. Moja komórka miała tylko
klawisze i ekran, nic poza tym. Nawet kalkulator się zacinał i nigdy nie chciał
się włączać. Miałam dostać nowy pod choinkę, może faktycznie tak będzie.
- O, chyba Jessica wraca.
Dźwięczne
uderzenia obcasów faktycznie były słyszalne. Jessica wparowała z rozkosznym
uśmiechem na twarzy.
- I jak? Kiedy możemy ją zabrać?
Obeszła
całe łóżko, pocałowała mnie w czoło i z lekką zadyszką wykrztusiła, że jutro
rano dadzą mi wypis.
- Także do jutra wytrzymiesz, prawda?
Ucieszyłam
się. Nie chciałam tu zostawać, więc nawet na rękę było mi, że nie będę musiała
siedzieć w tym okropnym miejscu.
- Oczywiście, że tak. Nie mam wyjścia –
zachichotałam.
Rzuciła mi
czułe spojrzenie i lekko przysiadła na łóżku.
- Mam do ciebie pytanie, skarbie. Ale proszę
cię o szczerą odpowiedź, dobrze? – przytaknęłam kiwnięciem i czekałam na to, co
chciała mi powiedzieć – no więc chciałam zapytać, czy nie wiesz, kim był ten
starszy mężczyzna w spranym płaszczu?
W głowie
zahuczało. Chodziło jej o tego samego faceta, którego widziałam w parku. Czyli
nie miałam żadnych zwid i byłam normalna! Och, co za ulga.
- Jakiego mężczyznę? – udawałam zaskoczoną.
Przekręciła
głowę w prawo i wbiła intensywne spojrzenie.
- Dobrze wiesz o kogo mi chodzi. Na ceremonii
cały czas patrzył w twoją stronę. Myślałam, że go znasz. Ale nie to mnie
martwi.
Niczego nie
rozumiałam.
- Więc co takiego?
Widziałam,
że się denerwuje. Energicznie wstała z łóżka i zaczęła przechadzać się od
ściany do ściany, nerwowo ściskając ręce w pięści.
- Zaczepił mnie, jak szłam za Mattem. Niósł
cię wtedy do karetki. Powiedział mi coś strasznie dziwnego i dlatego nie byłam
pewna, czy jest normalny , czy nie.
Poczułam
ogromny przypływ adrenaliny. Chyba fakt, że coś jest nie tak wzbudził u mnie
tak duże emocje.
- Nie żartuj. Będziesz słuchała głupot
jakiegoś starego faceta? – w głosie Matta słychać było kilogramy kpiny.
Wylewała się oknami i drzwiami. Pewnie ludzie na korytarzu usłyszeli tę nutę
zgryźliwości.
- Głupot? Wiesz co mi powiedział?
- No właśnie to staram się ustalić od jakiejś minuty
– odchrząknął, zakrywając jedną ręką uśmiech, który rozszedł się po jego
twarzy.
Obserwowałam
ich z zainteresowaniem. Cały czas czekałam, aż Jessica powie w końcu to, co
miała powiedzieć.
Szybkim
marszem podeszła pod okno. Stała do nas plecami.
- Powiedział, że Jennifer musi być ostrożna.
sobota, 5 października 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 8.
Obudziły
mnie jakieś głosy. Żołądek znów skurczył się do wielkości piłki tenisowej, a
przed oczami stanął mężczyzna jęczący i płaczący, oraz tłum ludzi mówiący mi,
że to już koniec wszystkiego. Szli w moją stronę, wyciągali ręce. Chcieli mnie
dotknąć, a ja nie chciałam się do nich zbliżyć. Krzyczałam, wołałam, żeby mnie
zostawili. Mówiłam, że mnie nie znają i , że niczego o mnie nie wiedzą, ale oni
nadal zbliżali się coraz bardziej. Twarz staruszka stawała się coraz bardziej
wyraźna, coraz bardziej znajoma. Tylko skąd ja go znałam? Skąd pamiętałam te
oczy, usta i poszarzałą cerę? Postanowiłam krzyknąć tak, żeby w końcu ktoś mnie
usłyszał. Z gardła uwolnił się głośny pisk. Mężczyzna zbladł jeszcze bardziej i
powoli zaczął się oddalać. Nagle jedna osoba z tłumu, kobieta, dotknęła mnie za
nadgarstek. Poczułam, że coraz mocniej go zaciska, więc intensywność mojego
głosu również wzbierała na sile. Zaczęłam się szarpać, chcąc zrzucić jej rękę z
mojego ciała. Nie dało się. Uścisk coraz mocniej zaciskał się na mojej ręce.
Dobiegł do mnie jednak jakiś znajomy dźwięk. Ale co to było? Brzmiało jak
melodia. Melodia, którą dobrze znałam! Tak! To była francuska przygrywka, którą
Matt miał ustawioną jako dźwięk dzwonka. Ale co ona tu do licha robi?
- Jenn ! Nie krzycz, jestem tu! Jenn, to ja
Jessica! Matt, wyłącz do cholery ten telefon! Nie widzisz, że nasze dziecko
cierpi? Moja biedna dziewczynka, moje kochane maleństwo.
Otworzyłam
oczy.
Zobaczyłam
Jessicę i Matta, który widocznie nie mógł zapanować nad swoim wibrującym i
dzwoniącym telefonem. Widocznie nerwy zżerały go już maksymalnie.
- Nie dzwoń! Nie dzwoń! – komendy wydawane
urządzeniu elektronicznemu niczego nie przynosiły. W sumie zachciało mi się
śmiać. Opadłam na oparcie i wzięłam głęboki wdech jednocześnie się uśmiechając.
- Musisz przycisnąć czerwony, Matt – spokojnie
odpowiedziałam.
Rzucił mi
jeszcze bardziej zestresowane spojrzenie.
- Na szczęście już nie krzyczysz. Nie
wiedziałem czy większy hałas wywołałaś ty, czy ten nieszczęsny budzik!
- Matt, czy ty jesteś normalny ? Przed chwilą
wrzeszczała i nie wiedziała co się z nią dzieje, a ty żartujesz sobie, jakby
nigdy nic.
Podszedł do
Jessici i chwycił ją w tali.
- Na szczęście teraz jest przytomna i co
więcej jest bardziej obeznana w technice niż ja.
Posłałam im
ciepły uśmiech, całkowicie zapominając o tym, co przed chwilą czułam, myślałam
i chyba wyśniłam.
- Jesteś okropny – zwróciła się w moją stronę
i głaszcząc mnie po policzku lustrowała całą moją twarz – dlaczego tak
krzyczałaś? Bolało cię coś, skarbie?
Kiwnęłam
przecząco głową.
- Miałam zły sen, to nic takiego. Wszystko
jest już w porządku.
Matt
uśmiechnął się szeroko.
- A nie mówiłem? Złote dziecko, złote dziecko!
Nie mogłam
się nie zaśmiać. Jego osoba zawsze wywoływała u mnie pozytywne odczucia. Był
tatą idealnym.
piątek, 4 października 2013
Niezwykłość codzienności - czyli moje okulary na Twoim nosie :)
Czemu ludzie za wszelką cenę pragną być
idealni? Przecież to różnorodność jest najpiękniejsza, prawda? Wstając rano
myślisz o tym, żeby zabrać fajne ciuchy, fajnie wyglądać, być fajną, wszystko
robić fajnie. Ale jeśli idziemy w tłumie samych "fajnych" ludzi, czy
się wyróżniamy? Odpowiedź sama się nasuwa...
Bycie innym daje nam pewnego rodzaju
immunitet. Stajemy się rozpoznawalni, wyróżnieni. Zawsze zastanawiamy się nad
tym, dlaczego chcemy być tacy idealni. Idealni we wszystkim. Dopiero teraz widzę,
że to, do czego zawsze dążymy jest nam całkowicie niepotrzebne. Powinniśmy szanować to, jacy jesteśmy i być sobą. Każdy powinien zachowywać się naturalnie i
nie ulepszać się na siłę. Bo po co? Gdyby na świecie istnieli sami idealni
ludzie, gdzie byliby ci mniej idealni, normalni i z problemami? Ci wrażliwi na
piękno, a nie jednolici i niejacy. Czasami warto przemyśleć kilka spraw, może z
wierzchu banalnych, ale jak bardzo intensywnie wpływających na nasz
światopogląd. Jestem Sylwia i nie jestem idealna, miło mi.
czwartek, 3 października 2013
Uwaga, ważne!
Moja koleżanka wykonuje fantastyczne zdjęcia! Owoce jej pasji można znaleźć na jej blogu: http://ostra97.blogspot.com/2013/09/julka-pietraszko.html :) Zapraszam!
Uchylę rąbka tajemnicy dotyczącego domniemanej okładki jednej z moich książki - Wiktoria będzie autorką :)
Uchylę rąbka tajemnicy dotyczącego domniemanej okładki jednej z moich książki - Wiktoria będzie autorką :)
PAPIEROWY PUCH - rozdział 7.
Osłupiałam.
Nie wiedziałam co myśleć, a co dopiero myślenie o tym, co powinnam była zrobić!
Wydawało mi się, że to jakiś żart, że ktoś po prostu robi sobie ze mnie
idiotkę. Miałam tylko nadzieję, że za chwilę usłyszę wybuch śmiechu moich
kolegów, albo kogokolwiek innego. Złudzenie widocznie jest moim drugim
imieniem, bo niczego takiego się nie doczekałam. Jedyne co dochodziło do moich
uszu, to ciche pojękiwania. Płacz i zgrzyt, smutek, który nawet przez słuchawkę
sprawiał, że ściskało mi żołądek.
Strach
wziął nade mną górę. Gwałtownie wyłączyłam telefon i rzuciłam nim o znajdującą
się naprzeciwko ścianę. Przyspieszony oddech potęgował moje napięcie i rosnące
zaniepokojenie. Nagle do Sali weszła pielęgniarka.
- Co ty, na litość boską, wyprawiasz?
Wbiłam w
nią znieruchomiałe spojrzenie. Musiałam wyglądać jak ktoś po przejściach, bo w
momencie znalazła się obok, podpierając mnie za ramię.
- Źle się czujesz? Jelly, słyszysz mnie?
Słysząc, że
nazywa mnie „Jelly” od razu oprzytomniałam.
- Jennifer. Jestem Jennifer. I nie, nic mi nie
jest. Po prostu sobie o czymś przypomniałam.
Delikatnie
doprowadziła mnie do łóżka i zaryła kołdrą pod sam nos. Silna woń środków
piorących uderzyła mnie od razu. Kobieta widząc mój grymas oczywiście musiała
skomentować całą sytuację.
- Nie mówię, że zapach szpitalnej pościeli
jest najwspanialszy, ale przynajmniej masz pewność, że żaden insekt nie
odgryzie ci nosa.
- Te wielkości główki od szpilki na pewno nie.
Tego jestem święcie przekonana. Ale co z tymi większymi?
Widocznie
załapała ironie, bo fuknęła jak obrażona kwoka i z pędem opuściła
pomieszczenie. W sumie było mi to na rękę, bo nie chciało mi się z nią
rozmawiać. No właśnie – w sumie. Bo bałam się zostać sama. Wszystko zaczęło
robić się jakieś dziwne i niezrozumiałe. Coraz więcej sytuacji zakrawało na
nienormalne, albo przynajmniej dążące do wytłumaczenia mi, że jest ze mną
niezbyt dobrze.
Obróciłam
się twarzą w stronę okna i zamknęłam oczy. W uszach rozbrzmiewał płacz i
bełkot, jaki przed chwilą usłyszałam.
Jak mam to
wyjaśnić? Może Matt jakoś mi pomoże. Był komputerowcem i sprawy głuchych
telefonów nie były dla niego w żadnym stopniu skomplikowane, czy nie do
osiągnięcia. Znał się na wszystkim, bo po prostu miał równo pod sufitem , nie
tak, jak ja.
Mimo
strachu, bólu głowy i napiętrzającego się braku swobody udało mi się zasnąć.
Jak? Nie mam pojęcia. Najważniejsze było to, że chociaż na chwilę mogłam nie
myśleć o tym, że popadam w coraz większą pułapkę, o której jeszcze wtedy nie
wiedziałam.
niedziela, 29 września 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 6.
6. Nie wiem
gdzie byłam, kiedy się ocknęłam, ale to na pewno nie było miejsce, gdzie miał
się odbyć pogrzeb mojej matki. Widziałam białe lampy, stoliki i pościel.
Wszystko czyste i rażąco świeże. Chciałam kogoś zawołać, ale nie mogłam niczego
z siebie wykrztusić. Czułam w gardle gule, która nie pozwalała mi się odezwać.
Nagle
usłyszałam Jessicę.
- Bezczelne kobiety. Jak mogły tak nas
oczernić na oczach wszystkich? Przecież każdy może poczuć się lepiej.
- Kochanie, spokojnie. Nie ma się kim
przejmować. Naprawdę. Ważne, że Jennifer nic się nie stało.
Ciszę pomiędzy
Mattem i Jess przerywało jedynie pojedyncze i rytmiczne piskanie. Wydawało się,
że słyszę aparaturę, która zazwyczaj znajduje się w szpitalach. Niestety dalej
nie wiedziałam, co się dzieje. Postanowiłam skupić się na tym, o czym będą
rozmawiali wszyscy wokół. Może jakimś nieznajomym mi trafem w końcu zrozumiem o
co tu chodzi.
- Pogrzeb się skończył, prawda? Wszyscy już
się rozeszli?
- Tak, wszyscy pojechali już do domu. Ja na
chwilę zostałem, żeby przeprosić duchownego za zamieszanie z karetką. Powiedział,
że nic się nie stało i nawet zaproponował, że odwiedzi naszą Jennifer.
Usłyszałam
lekkie westchnięcie.
- Och, to dobrze. A co z Benem?
Głos
Jessici wydał się bardziej spokojny. Wcześniej czułam w nim strach i jakieś
dziwne przejęcie, którego nigdy wcześniej nie wyłapałam.
- Jest u mamy, nic mu nie jest. Przerywnik w
postaci ciszy uświadomił mi, że jestem w szpitalu. Zrozumiałam, co tak naprawdę
się stało. Na pogrzebie matki wymiotowałam na wszystko, co znajdowało się wokół
mnie. Ośmieszyłam nie tylko siebie, ale i resztę mojej rodziny, która o dziwo
nawet nie czuła się zażenowana. Co gorsza, pomyślałam, nie doczekałam nawet
początku ceremonii. Jakie to perfidne. Na miejscu mojej matki obraziłabym się
na mnie. Oczywiście gdyby to w ogóle było możliwe. Czułam się zdenerwowana i
zniecierpliwiona, a fakt, że nie mogę tego z siebie wydusić jeszcze bardziej
mnie irytował. Chciałam wykrzyczeć, że jestem beznadziejna i żałosna. Miałam
dość.
I co z
tego, że mnie nie kochała? Co z tego, że miała mnie gdzieś? Była moją matką.
Mimo wszystko powinnam była tam być. Jak zawsze wszystko wyszło nie tak.
Poczułam,
że z moich zaciśniętych powiek wypływają łzy. Ciepłe krople spłynęły po zimnych
policzkach zostawiając smugi. Jessica i Matt od razu skoczyli do łóżka.
- Matt, ona płacze! Na litość boską, co mamy
zrobić?
Panika w
jej głosie była tak okropna, że przeszły mnie ciarki. Nie chciałam jej
denerwować, ani martwić, ale nie mogłam w tej chwili niczego zrobić. Czułam się
bezsilna. Nie mogłam otworzyć oczu, ani ust. Ból zamknął moje ciało.
- Spokojnie, zaraz zajdę po pielęgniarkę.
Równe kroki
Matta dobiegły moich uszu. Wiedziałam, że narobiłam im problemu. Wiedziałam, że
są przeze mnie tacy zmartwieni.
Co tak
naprawdę się ze mną działo? Nawet ja nie wiedziałam, jak to wszystko
wytłumaczyć.
Postanowiłam
zagłębić się w sobie jeszcze bardziej i nie słuchać otoczenia. Miałam dość
zamartwiania się i myślenia o tym, co mogłabym zrobić. Mam dość siebie,
dzisiejszego dnia i wszystkiego, co sprawiło, że czułam się jak potwór.
W ostatniej
chwili na myśl przyszedł mi mężczyzna, którego spostrzegłam, kiedy Matt
podnosił mnie z ziemi. Gdzie widziałam tę twarz? I dlaczego tak bacznie mi się
przyglądał?
Nie
wiedziałam, jak odpowiedzieć na te pytania. Wiedziałam tylko jedno – żaden
normalny facet nie zwraca uwagi na szarą i niczego nie wartą nastolatkę. Tak
przynajmniej myślałam. I tego byłam pewna.
- Matt, ona dalej płacze! – krzyki Jessici
uparcie wdzierały się w moje uszy. Mimo tego, że tak bardzo starałam się odciąć
od otoczenia, nie udało mi się. Czułam jej panikę i nieokreślony strach. Bo
czemu przejmowała się tym, że płacze? Jeszcze będąc na pół świadomą i
komunikatywną.
Postanowiłam
skrócić jej męki i uchylić oczy. Włożyłam w to tyle wysiłku, że sama się sobie
dziwiłam, bo na ogół nie lubiłam starać się aż za bardzo. Należałam do grupy
ludzi, którzy czekali aż wszystko spadnie im z nieba. Były jednak momenty,
kiedy musiałam się za siebie brać. Wtedy nie miałam wyjścia i na siłę walczyłam
o to, na czym mi zależało. Dzięki temu dorosłam wcześniej niż inni moi
rówieśnicy. Może pobyt w domu dziecka, wspomnienie którego wolałabym nie
pamiętać, wywarł na mnie tak ogromny odcisk. Niczego już nie byłam pewna.
- Jess? – zapytałam, lekko uchylając wargi.
Tak! Udało
się! Gula zniknęła, a ja wypuściłam z krtani piszczący i krótki dźwięk. Oczy
nadal miałam zamknięte, ale usilnie starałam się je otworzyć. Po około minucie
mi się to udało. Zobaczyłam zapłakaną i zamartwioną twarz Jessici. Głębokie
oczy ukazywały smutek, przejęcie i zmęczenie. Wiedziałam, że narobiłam jej
mnóstwo kłopotów. Ona z reguły nie dawała sobie z nimi radę. To dzięki Mattowi
jakoś z nimi walczyła. Bez niego już dawno popadłaby w depresję.
czwartek, 26 września 2013
Mała informacja :)
Kolejne części "Papierowego Puchu" będę dodawać nieco rzadziej, żeby wydłużyć sobie czas, który potrzebuję do opracowania kolejnych prac. Czytajcie, rozsyłajcie i cieszcie się literami ; ))
środa, 25 września 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 5.
5. Wszyscy
stojący przed kaplicą ludzie nie wyglądali na zbyt smutnych. Co prawda nikt się
nie śmiał, ale też ich twarze nie pokazywały bólu i rozterki malującej się
nieraz na buziach wielu innych żałobników, żegnających raz na zawsze swoich
ukochanych bliskich. A może ona nie tylko dla mnie była taka zimna? Może nie
tylko mnie nie chciała?
Nie znałam
tu nikogo. Wszyscy byli obcy. Te twarze wyglądały jakoś nieswojo, nic mi tu nie
pasowało. Jessica widząc moje przerażenie, lekko uścisnęła moje ramie.
- Wszystko w porządku, skarbie?
Rozejrzałam
się dookoła pół przytomnie, ale zdołałam jej odpowiedzieć.
- Tak, Jess. Wszystko okej. 4.
Kiedy
wyszłam z łazienki nie weszłam już do kuchni. Skierowałam się do pokoju, żeby
zabrać kilka potrzebnych mi dziś rzeczy. Nie zamierzałam brać chusteczek, bo
nie przewidywałam płaczu. Jak można płakać za kimś, kto traktował cię jak
powietrze przez całe twoje życie? Pokazałabym tylko jak bardzo żałosna i
bezmyślna jestem. Wzięłam telefon, portfel i legitymację, w razie gdybym
chciała wrócić metrem, albo innym środkiem miejskiego transportu.
- Jenn,
gotowa? – słaby głos Matta wlał się do pokoju przez szczelnie zamknięte drzwi.
Chwyciłam
czarny żakiet i wyszłam z pokoju.
- Tak, już jestem – mruknęłam, posyłając mu słaby
uśmiech.
W jego
smutnych oczach widziałam współczucie. Dokładnie wiedział, co czułam w środku.
Idealnie zastępował mi ojca. Był w dodatku przyjacielem. Przyjacielem, którego
nigdy nie miałam. Moje znajomości ograniczały się do pani z biblioteki i
znajomych kasjerek w pobliskich sklepach. W klasie nie miałam koleżanek, ani
kolegów. Zawsze uważałam ich za niedojrzałych i niekompetentnych do rozmowy ze
mną. Faktycznie można stwierdzić, że powoli popadałam w narcyzm, ale tłumaczyłam
to tym, że mimo młodego wieku bardzo wiele przeszłam. Każde wydarzenie
odciskało na mnie silne piętno, z którym musiałam sobie radzić. Oni tego nie
znali. Jedyne co ich martwiło to to, że ich serial przestał być emitowany, albo
rodzice nie chcieli puścić ich na jakieś akademicki ognisko. Podczas gdy oni
zastanawiali się jak w tajemnicy przed rodzicami wypić, naćpać się i zaszaleć,
ja siedziałam z Jennifer i Benem. Matt przeważnie był w pracy. Chodziliśmy do
parku, na spacery. W trójkę bawiliśmy się o wiele lepiej nić w nie wiadomo
jakim towarzystwie. Przy nich po prostu czułam się bezpiecznie i swojsko. Nie
musiałam się pilnować, ograniczać. Wiedzieli co mnie boli i wiedzieli jak się
zachowywać, by w żaden sposób mnie nie zranić. Kochałam ich i czułam, że są
najlepsi na świecie.
Moje
rozważania przerwał Ben, który nagle rzucił się do moich nóg.
- Jenn, wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię,
prawda? Ja zawsze z tobą będę ! – cicho mamrotał – ale jeśli kupisz mi
czekoladę, to już nigdy, ale to niiiigdy cię nie zostawię, obiecuję ! – wbił we
mnie swoje niebieskie oczy.
Wszyscy się
zaśmiali. Matt, który stał przede mną, Jessica , która wychylała się z
przedsionka, ja i mój najukochańszy przyrodni brat na świecie.
- Ty mała szarańczo, wczoraj dostałeś jedną od
Matta! Co za dużo to niezdrowo, kochanie – powiedziałam łagodnym tonem, lekko
przykucając. Ben chwycił mnie za szyje i lekko do siebie przyciągnął.
- Ale ta od ciebie smakuje sto razy lepiej,
Jenn. Jest taka słodka i pyszniejsza. Poza tym tatuś już mi nie kupi.
Matt rzucił
mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie. Musiałam przyznać, że takie
rozluźnienie nieco mi pomogło. Luźna sytuacja rozprowadziła napięcie w domu,
sprawiając, że atmosfera stała się spokojniejsza.
- A to dlaczego? – zaciekawiona, odsunęłam go
do tyłu, lekko przytrzymując go za małe ramionka.
Ben
popatrzył na Matta, potem na zaciekawioną Jessicę i w końcu na mnie. Nachylił
się do mojego ucha i wyszeptał:
- Tata jeszcze nie wie, że zepsułem jego
zegarek.
- Co zrobiłeś?! Mój zegarek? Jessico,
słyszałaś ?! Mój prezent! No niech ja cię złapie, rozrabiako.
Śmiech Bena
i pościg Matta wywołał i u mnie i u Jessici fale śmiechu. Ciężko było się
powstrzymać, widząc zdenerwowanego, ale i rozbawionego Matta oraz roześmianego
Bena, który krzyczał i biegał na wszystkie strony.
- Koniec tego, chłopcy. Wszystko wyjaśnimy po
powrocie do domu, teraz czas na nas.
I nagle
wszyscy spoważnieli. Ben po cichu ubrał swoje ciemne lakierki, Matt narzucił
marynarkę. Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem kręcił głową, dając upust
swojemu zdziwieniu. A ja stałam i czekałam, aż w końcu całe to przedstawienie
się skończy. Niech ten dzień się skończy. Niech się skończy i już nigdy więcej
nie wraca do mojej pamięci.
Rzuciła mi
czułe spojrzenie i z przejęciem szukała wzrokiem Bena i Matta, którzy stali
nieco dalej. Za wszelką cenę chcieli zaoszczędzić małemu dziecku oglądania
czegoś tak smutnego. Jeszcze nie pora na to, by myślał o śmierci. Powinien się
bawić i cieszyć, kiedyś na pewno pozna wszystkie aspekty życia. Jedno jest
pewne – nie teraz i nie dziś.
Czułam, że
robi mi się niedobrze. Ci ludzie, ta atmosfera. Wszystko totalnie mnie
przybijało. Fala mdłości zalała mój żołądek i wygięła moje ciało w pół. Gdybym
jeszcze stała gdzieś z boku, albo w miejscu mało widocznym dla innych, wszystko
byłoby okej. Niestety jako genetyczna córka ( o której nie wiem, czy ktokolwiek
tu wiedział ) byłam z przodu pod okiem wszystkich zgromadzonych. Wcześniej nie
zwracali na mnie uwagi. Widocznie wymiociny przyciągają uwagę każdego, interesujące.
Zapaskudziłam
buty swoje, Jess i kilku kobiet stojących obok nas. Nie widziałam ich twarzy,
ale słyszałam wyrzuty jakimi obrzucały i mnie i Jessicę.
- Ohyda! Jak mogła pani do tego dopuścić? Jak
pani wychowała swoje dziecko?!
Wiedziałam,
że Jessica nie odpowie. Nie reagowała na zgryźliwe komentarze i nie obchodziła
ją opinia innych. Już miałam się podnieść by uratować sytuację, kiedy kolejna
fala mdłości zgięła moje ciało i przybiła mnie do ziemi. Ludzie się odsunęli, a
wokół mnie zebrał się tłumik gapiów śmiejących się i drwiących z idiotycznej
dziewczyny, która robiła z siebie totalną wariatkę na pogrzebie własnej matki.
- Jenn! Na litość boską, co ci jest? – głos
Matta dochodził z góry. Mocno zacisnęłam powieki, żeby nie widzieć tego, co właśnie
wypluwałam. Zawsze mogłam wypluć jeszcze więcej, a po co mi to było?
Starałam
się odpowiedzieć, ale nie mogłam. Gardło zacisnęło się na amen. Nawet słowo nie
chciało przez nie przejść.
Poczułam,
że ktoś delikatnie podnosi mnie do góry i podstawia pod mój podbródek coś
zimnego. Na ułamek sekundy otworzyłam oczy. Zobaczyłam zatroskaną Jenn, Matta i
starszego mężczyznę, który wiódł za mną wzrokiem. Już go gdzieś widziałam.
Tylko gdzie? Jego szara i ziemista twarz utkwiła w mojej pamięci i za wszelką cenę
chciała się jakoś przypomnieć. Usilnie myślałam, ale za każdą próbą robiło mi
się coraz gorzej.
Bezsilnie
zamknęłam powieki i straciłam kontrolę nad tym, co dzieje się ze mną i moim
ciałem.
wtorek, 24 września 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 4.
4.
Kiedy
wyszłam z łazienki nie weszłam już do kuchni. Skierowałam się do pokoju, żeby
zabrać kilka potrzebnych mi dziś rzeczy. Nie zamierzałam brać chusteczek, bo
nie przewidywałam płaczu. Jak można płakać za kimś, kto traktował cię jak
powietrze przez całe twoje życie? Pokazałabym tylko jak bardzo żałosna i
bezmyślna jestem. Wzięłam telefon, portfel i legitymację, w razie gdybym
chciała wrócić metrem, albo innym środkiem miejskiego transportu.
- Jenn,
gotowa? – słaby głos Matta wlał się do pokoju przez szczelnie zamknięte drzwi.
Chwyciłam
czarny żakiet i wyszłam z pokoju.
- Tak, już jestem – mruknęłam, posyłając mu
słaby uśmiech.
W jego
smutnych oczach widziałam współczucie. Dokładnie wiedział, co czułam w środku.
Idealnie zastępował mi ojca. Był w dodatku przyjacielem. Przyjacielem, którego
nigdy nie miałam. Moje znajomości ograniczały się do pani z biblioteki i
znajomych kasjerek w pobliskich sklepach. W klasie nie miałam koleżanek, ani
kolegów. Zawsze uważałam ich za niedojrzałych i niekompetentnych do rozmowy ze
mną. Faktycznie można stwierdzić, że powoli popadałam w narcyzm, ale
tłumaczyłam to tym, że mimo młodego wieku bardzo wiele przeszłam. Każde
wydarzenie odciskało na mnie silne piętno, z którym musiałam sobie radzić. Oni
tego nie znali. Jedyne co ich martwiło to to, że ich serial przestał być
emitowany, albo rodzice nie chcieli puścić ich na jakieś akademicki ognisko.
Podczas gdy oni zastanawiali się jak w tajemnicy przed rodzicami wypić, naćpać
się i zaszaleć, ja siedziałam z Jennifer i Benem. Matt przeważnie był w pracy.
Chodziliśmy do parku, na spacery. W trójkę bawiliśmy się o wiele lepiej nić w
nie wiadomo jakim towarzystwie. Przy nich po prostu czułam się bezpiecznie i
swojsko. Nie musiałam się pilnować, ograniczać. Wiedzieli co mnie boli i
wiedzieli jak się zachowywać, by w żaden sposób mnie nie zranić. Kochałam ich i
czułam, że są najlepsi na świecie.
Moje
rozważania przerwał Ben, który nagle rzucił się do moich nóg.
- Jenn, wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię,
prawda? Ja zawsze z tobą będę ! – cicho mamrotał – ale jeśli kupisz mi
czekoladę, to już nigdy, ale to niiiigdy cię nie zostawię, obiecuję ! – wbił we
mnie swoje niebieskie oczy.
Wszyscy się
zaśmiali. Matt, który stał przede mną, Jessica , która wychylała się z przedsionka,
ja i mój najukochańszy przyrodni brat na świecie.
- Ty mała szarańczo, wczoraj dostałeś jedną od
Matta! Co za dużo to niezdrowo, kochanie – powiedziałam łagodnym tonem, lekko
przykucając. Ben chwycił mnie za szyje i lekko do siebie przyciągnął.
- Ale ta od ciebie smakuje sto razy lepiej,
Jenn. Jest taka słodka i pyszniejsza. Poza tym tatuś już mi nie kupi.
Matt rzucił
mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie. Musiałam przyznać, że takie
rozluźnienie nieco mi pomogło. Luźna sytuacja rozprowadziła napięcie w domu,
sprawiając, że atmosfera stała się spokojniejsza.
- A to dlaczego? – zaciekawiona, odsunęłam go
do tyłu, lekko przytrzymując go za małe ramionka.
Ben
popatrzył na Matta, potem na zaciekawioną Jessicę i w końcu na mnie. Nachylił
się do mojego ucha i wyszeptał:
- Tata jeszcze nie wie, że zepsułem jego
zegarek.
- Co zrobiłeś?! Mój zegarek? Jessico,
słyszałaś ?! Mój prezent! No niech ja cię złapie, rozrabiako.
Śmiech Bena
i pościg Matta wywołał i u mnie i u Jessici fale śmiechu. Ciężko było się powstrzymać,
widząc zdenerwowanego, ale i rozbawionego Matta oraz roześmianego Bena, który
krzyczał i biegał na wszystkie strony.
- Koniec tego, chłopcy. Wszystko wyjaśnimy po
powrocie do domu, teraz czas na nas.
I nagle
wszyscy spoważnieli. Ben po cichu ubrał swoje ciemne lakierki, Matt narzucił
marynarkę. Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem kręcił głową, dając upust
swojemu zdziwieniu. A ja stałam i czekałam, aż w końcu całe to przedstawienie
się skończy. Niech ten dzień się skończy. Niech się skończy i już nigdy więcej
nie wraca do mojej pamięci.
poniedziałek, 23 września 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 3.
3. Obudziło
mnie lekkie postukiwanie w drzwi. Nie miałam siły otworzyć ust. Jeśli to coś
ważnego, wejdą sami.
Jessica
cicho weszła do mojego pokoju i delikatnie musnęła mnie ręką po głowie.
- Wstawaj, Jenn. Musimy wcześniej wyjść, żeby
być na miejscu jako pierwsze.
I znów
horror powrócił. Mocny ból zalał mój żołądek, jednocześnie stawiając mnie na
nogi. Może myślałam, że to zły sen. Niestety, prawda okazała się czymś, co znów
bardzo mnie dobiło.
- Już – mruknęłam, zwlekając swoje obolałe
ciało z łóżka.
Fala smutku
dosięgała mnie z każdej możliwej strony. Zastanawiałam się dlaczego wszystko
jest tak bardzo nierealne, nietykalne. Myślałam, że śmierć będzie dobitnym
dowodem na to, że sięgnęłam dna. Widocznie moja intuicja ponownie mnie
zawiodła. Zawsze mnie zawodziła. W każdej sytuacji, niezależnie od tego jakie
były moje intencje wszystko wymykało się spod mojej kontroli. Wychodziło
mnóstwo rzeczy, których tak naprawdę nigdy nie powinno być.
Naciągnęłam
na stopy grube skarpetki i sięgnęłam po czarne spodnie z marynarką. Zawsze
wydawało mi się zabawne, że na pogrzebach ludzie byli na czarno. Skoro kogoś
już nie ma, powinniśmy uczcić jego przejście na drugą stronę i cieszyć się
razem z nim, a nie zachowywać się jak żałośni tradycjonaliści i konserwatyści.
Bezsensowność niektórych zachowań coraz bardziej doprowadzała mnie do szału.
Ale cóż, nic nie mogę na to poradzić. Zatopię się w resztę tłumu.
Wyszłam z
pokoju, zamykając delikatnie drzwi. W salonie wszyscy na mnie czekali. Jessica,
Matt i rozespany Ben jedli to samo co zawsze, nudne i przewidywalne śniadanie.
Te rogaliki z piekarni obok były już naprawdę irytujące. Może i mogłabym
wcześniej wstać i zaserwować wszystkim coś innego, ale po co? Zadaniem Jessici
było nakarmienie nas i zapewnienie nam wystarczającej ilości składników
odżywczych. Reszta mnie nie obchodziła.
Nikt na
mnie nie patrzył. Wszyscy byli zanurzeni w swoich ciemnych myślach, zamiarach.
Delikatnie muskali stwardniałe już rogaliki, popijając je ciepłą i parującą herbatą.
Postanowiłam
zrobić to samo. Czując się tak fatalnie jak dziś nie miałam ochoty nawet na to,
by tu siedzieć, a co dopiero jeść. Mój żołądek nie chciał niczego przyjąć.
Wołał i dawał znaki, których nie mogłam zignorować.
- Nie jestem głodna, mogę iść? – z niechęcią
rzuciłam wzrok na Matta.
Pokręcił
przecząco głową dając mi znak, żebym szybko zabrała się za jedzenie, bo mamy
bardzo mało czasu.
- Jenn – zaczął Ben – płakałaś?
Jego
pytanie zbiło mnie z toku myślenia, jaki narzuciłam sobie dziś rano. Ból,
strach, przerażenie, ale nie wspominanie łez i myślenia w innym kierunku.
- Tylko troszkę – posłałam mu słaby uśmiech,
wgryzając się w rogalika. W sumie nie był taki zły, nawet mi smakował. Ciepła
czekolada rozpływała się w ustach, a ja dzięki tej chwili rozkoszy na chwilę
zapomniałam, co tak naprawdę się wokół mnie działo.
- Kochałaś ją? – wiercił mi dziurę w brzuchu.
To dziecko naprawdę kiedyś doprowadzi mnie do szału. Czułam narastającą
frustrację.
Żal
napłynął do moich oczu. Dwie, zimne krople musnęły o talerzyk, na którym
wcześniej leżał rogalik.
Matt
zgardził Bena spojrzeniem, jednocześnie zwracając się w moją stronę.
- Jennifer, wszystko się ułoży. Masz nas,
skarbie.
Jessica
zatopiona w swojej herbacie również podniosła na mnie wzrok. Chwyciła mnie za
kolano i delikatnie nim potrząsnęła.
- Słyszysz? Wszystko będzie dobrze.
Nie
odpowiedziałam. Nie wiedziałam, czy cokolwiek może się jeszcze w jakimś stopniu
poprawić. Co prawda nie czułam tego, co na pewno odczuwałaby osoba przebywająca
ze swoją matką na co dzień. Ja nie miałam z nią kontaktu. Wołała pracę i
swojego nowego męża. Nawet nie wiem, dlaczego nie żyje. Nikt nie chciał
udzielić mi jakichkolwiek informacji. Jessica powiedziała, że miała jakieś
powikłania, których wcześniej nikt nie wykrył i niestety wszystko poszło w złym
kierunku. Było mi przykro, że o niczym nie wiedziałam, ale skoro mama nie
chciała mieć ze mną niczego wspólnego, to po co faktycznie miała mnie o
wszystkim informować? Najbardziej nie bolał mnie jednak fakt, że o wielu rzeczach
nie wiedziałam, ale to, że tak bardzo mnie nie chciała. Niechęć i jej wyraz
twarzy jaki udało mi się wykryć podczas naszego jedynego spotkania dał mi do
myślenia. Poczułam się jak coś niepotrzebnego i nieciekawego. Mimo wszystko
zapamiętałam to doskonale, bo wszystko miało miejsce zaledwie dwa tygodnie
temu.
Po
siedemnastu latach rozłąki Jessica zmusiła nas do spotkania. Może nie mnie, ale
ją, bo ja zawsze chciałam się z nią zobaczyć. Od momentu, kiedy mnie porzuciła
zawsze byłam związania z Mattem i Jess. To oni byli dla mnie rodziną i nic poza
nimi nigdy się nie liczyło. Kiedy na świat miał przyjść Ben cieszyłam się jak
normalna siostra, która czeka na kochanego i młodszego brata. Byłam tym faktem
naprawdę podniecona i podekscytowana. Wymyśliłam zabawy, w jakie będziemy się
bawić, kiedy podrośnie. To przecież ja, ja nadałam mu imię Ben. Tak bardzo
prosiłam Matta i Jess, że w końcu ulegli.
Mama
natomiast nigdy nie chciała, żebym była częścią jej życia. Byłam błędem jej
młodości, który chciała jak najszybciej porzucić i odciąć się od niego raz na
zawsze. Co prawda zaszła w ciąże w wieku szesnastu lat, ale dziwiłam się
faktem, że żadna matczyna emocja się w niej nie odezwała. To naprawdę bolało i
doskwierało jak nic innego.
I tak jakoś
wyszło. Nasze jedyne spotkanie odbyło się w pogrzebowej atmosferze, a ja czułam
się jak ostatnia idiotka. Traktowała mnie z odrzuceniem, nie chciała nawet na
mnie patrzeć. Byłyśmy wtedy w kawiarni na przedmieściach. Ja, Jessica i ona.
Piłyśmy kawę, którą zaproponowała Jess.
- Czego sobie pani życzy? Może ma pani ochotę
na jakiś deser? – Jess była miła, to ona kierowała tym spotkaniem, bo ani ja,
ani moja matka nie wiedziałyśmy jak się zachować. Ja pragnęłam jakiegoś odruchu
czułości. Co dostałam w zamian? Niesmaczne spojrzenie i wyraz twarzy, który
mówił, że ma ochotę stąd uciec.
- Nie chce niczego. Za pięć minut przyjedzie
po mnie Frank. Mam spotkanie, więc muszę wcześniej wyjechać.
Jess
rzuciła jej zimne spojrzenie, a potem zerknęła na mnie. Wyczuła, że byłam
zmieszana i smutna.
- To co, Jenn, może opowiesz mamie o swoim
wyjeździe na obóz?
Mama
usłyszawszy to słowo zlękła się jeszcze bardziej. Widocznie nie zaakceptowała
ani mnie, ani jej, ani faktu, że ma dziecko, za które w niektórych momentach
trzeba brać odpowiedzialność.
- Wydaje mi się, że Frank zaraz będzie.
Dziękuję za spotkanie, było miło. Powodzenia Jennifer w nowej szkole – nigdy
nie zapomnę bladości jej szarych oczu i tego zimna, które poczułam mimo tego,
że siedziałam dość daleko od niej.
Posłałam
jej nieszczery uśmiech i zatopiłam się w kurtce Jessici lekko łkając. Nie
powiem, że było mi dobrze. Było mi fatalnie i przez następny tydzień nie mogłam
do siebie dojść. A potem ta wiadomość o tym, że matka nie żyje. Nie czułam tej
więzi między nami, ale i tak żal ściskał moje serce.
- Kochanie,
nie płacz!
Kiedy
zorientowałam co się dzieje, zobaczyłam Matta, Jess i Bena tulących mnie i
wycierających moją twarz.
Wspomnienia
odsunęły mnie od jeszcze gorszej rzeczywistości.
- Przepraszam, muszę iść.
Wstałam z
krzesła i weszłam do łazienki, zostawiając moją kochaną trójkę sam na sam.
Nachyliłam
się nad zlewem i przetarłam twarz. Od razu poczułam się lepiej. Ciepło rozeszło
się po policzkach, a zaczerwienione oczy zaczynały wracać do pierwotnego stanu.
Patrząc na
postać w lustrze nie mogłam dostrzec samej siebie. Szukałam w dużych, brązowych
oczach, małych ustach, delikatnie różowych policzkach. Ale i tak niczego nie
mogłam odnaleźć. Może miałam nadzieję, że znajdę sposób na uspokojenie samej
siebie, nie wiem. Chciałam znaleźć wytłumaczenie dla mojego stanu, który
przecież i tak był w tym momencie nieuzasadniony. Umiera ktoś, kogo widziałam
tylko raz. Umiera ktoś, kto nie chciał mieć ze mną niczego wspólnego. Dlaczego
więc to tak boli? Dlaczego czuję tak okropne odrzucenie i strach ? Nie umiałam
znaleźć odpowiedzi na żadne z pytań, które sobie wtedy zadałam. Wiedziałam
tylko jedno. Powinnam dziękować Bogu za to, że mam Matta, Jessicę i Bena. Gdyby
nie oni, nie byłoby mnie tutaj.
niedziela, 22 września 2013
PAPIEROWY PUCH - rozdział 2.
Siedziałam na swoim łóżku, ignorując to, co działo się wokół mnie. Nie chciałam
z nikim rozmawiać, ani o niczym myśleć. Wszystko mnie denerwowało. Myślałam, że
oburzona mina odstraszy Jessice i Matta, którzy co pięć minut wchodzili do
mojego małego pokoiku.
- Jenn, możemy porozmawiać? – głos Jessici
wydał się okropnie słodki. Wiedziałam, że zamierzała dać mi dobrą radę,
poradzić coś fajnego, dobrego. Ale to i tak mi nie pomagało, to jeszcze
bardziej mnie dołowało.
Rzuciłam
jej wrogie spojrzenie i wbiłam wzrok w okno, za którym deszcz nawadniał
wysuszoną wcześniej ziemię. Było szaro i brzydko. Mogłam bez przeszkód
stwierdzić, że nawet pogoda chciała doprawić mnie o ból głowy.
- Dobrze, skoro tak się ze mną bawisz, nie mam
wyboru – zaparła się w ten swój delikatny i kobiecy sposób, zamykając z
przytupem drewniane drzwi. Szkło wypełniające środek lekko zabrzęczało.
Podciągnęłam
kolana pod brodę i skuliłam się w rogu łóżka, żeby nie widziała mojej buzi.
Podeszła
blisko, aż za blisko. Usiadła na parapecie, czyli tam, gdzie moje oczy sięgały
najdalej i wymuszała swoją osobą, żebym cokolwiek powiedziała. Ale ja i tak
pozostawałam przy swoim. Przed oczami miałam wczorajszy wieczór, smutną minę
Matta, zapłakanego Bena i Jessicę, która starała się w bardzo delikatny sposób powiedzieć mi o
czymś, co diametralnie zmieniło moje życie. Ale co ja mogłam z tym wszystkim
zrobić? Chyba nic.
- Kochanie, nie myśl już o tym, dobrze?
Przecież wiesz, że to nie twoja wina i nie miałaś na to żadnego wpływu.
Widocznie tak miało być – wbiła smutne oczy w moją twarz, starając się jakoś
mnie rozweselić, ugruntować w przekonaniu, że faktycznie jej tok myślenia
powinien na mnie wpłynąć. A ja tylko patrzyłam na to, jak bezsilnie stara się
mi pomóc, bo de facto naprawdę nie było osoby, która dałaby sobie z tym radę.
Jednym
ruchem zeskoczyła z parapetu i znalazła się koło mnie. Otoczyła mnie ramieniem
i delikatnie cmoknęła w mokry policzek.
- Wiesz, że rozmawiałam z nią tylko raz? –
okropny pisk, jaki wydobył się z mojej krtani nie był moim głosem. To wołanie o
pomoc, lament, który rozsadzał moje serce od środka.
Mocniejszy
uścisk uświadomił mi, że mogę na nią liczyć. Czułam bezpieczeństwo. Ale i tak
nic nie mogło przywrócić mi równowagi, jaką ostatnio zauważyłam w swoim życiu. Posypało
się absolutnie wszystko. Nie czułam pod nogami niczego, zero pewności, ani
zaufania do ludzi. Wydawało mi się, że już niczego w życiu sama nie zrobię, bo
myśl o tym, że moja jedyna siostra zginęła, okropnie mnie dołowała.
- Rozumiem cię, Jennifer – jej głos stał się
tak samo czuły jak wtedy, kiedy dowiedziała się, że złamałam rękę. Była tak
cudownie opiekuńcza – musisz być silna, wiesz? Pokaż jak bardzo odważna i
dzielna jesteś, kochanie. Potrafisz to zrobić, prawda? Ja wiem, że potrafisz.
Lekko
kiwnęłam głową na znak sprzeciwu. Jak miałam walczyć, skoro to i tak nie miało
sensu? Po co bić się o kawałek chleba, który i tak nie należy do mnie? Wszystko
było okropnie bezsensu i w tamtej chwili wydawało się przezroczystą iluzją,
która coraz bardziej osiada na mojej psychice.
- Nie umiem tak. Naprawdę nie umiem. Jedyna
osoba, z którą łączyła mnie jakakolwiek więź odeszła. Teraz zostałam sama. Jak
palec – burknęłam, odpychając Jessicę. Usiadłam na drugim końcu łóżka i
starając się nie patrzyć w jej stronę, nerwowo zaciskałam pięści.
Wstała i
podeszła do drzwi.
- Potrzebujesz czasu. Pamiętaj, że ja i Matt
zawsze jesteśmy do twojej dyspozycji. Możesz na nas liczyć.
Kiedy
wyszła po czułam ulgę. Nie chciało mi się już o niczym rozmawiać.
Opadłam na
poduszkę i wbiłam wzrok w sufit. Przez głowę przeleciał mi obraz mężczyzny,
którego dziś spotkałam. To nienaturalnie szybkie zniknięcie, pojawienie się i
słowa, które kompletnie się nie uzupełniały. Totalny miszmasz emocjonalny. I
weź tu człowieku pozostań normalny.
Powieki
coraz bardziej opadały, pod ciężarem zmęczenia i żalu. Nie stawiałam im oporu.
Pozwoliłam delikatnie i swobodnie opaść. Sen lekarstwem na wszystko – niech
wyleczy moje stargane serce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)