4.
Kiedy
wyszłam z łazienki nie weszłam już do kuchni. Skierowałam się do pokoju, żeby
zabrać kilka potrzebnych mi dziś rzeczy. Nie zamierzałam brać chusteczek, bo
nie przewidywałam płaczu. Jak można płakać za kimś, kto traktował cię jak
powietrze przez całe twoje życie? Pokazałabym tylko jak bardzo żałosna i
bezmyślna jestem. Wzięłam telefon, portfel i legitymację, w razie gdybym
chciała wrócić metrem, albo innym środkiem miejskiego transportu.
- Jenn,
gotowa? – słaby głos Matta wlał się do pokoju przez szczelnie zamknięte drzwi.
Chwyciłam
czarny żakiet i wyszłam z pokoju.
- Tak, już jestem – mruknęłam, posyłając mu
słaby uśmiech.
W jego
smutnych oczach widziałam współczucie. Dokładnie wiedział, co czułam w środku.
Idealnie zastępował mi ojca. Był w dodatku przyjacielem. Przyjacielem, którego
nigdy nie miałam. Moje znajomości ograniczały się do pani z biblioteki i
znajomych kasjerek w pobliskich sklepach. W klasie nie miałam koleżanek, ani
kolegów. Zawsze uważałam ich za niedojrzałych i niekompetentnych do rozmowy ze
mną. Faktycznie można stwierdzić, że powoli popadałam w narcyzm, ale
tłumaczyłam to tym, że mimo młodego wieku bardzo wiele przeszłam. Każde
wydarzenie odciskało na mnie silne piętno, z którym musiałam sobie radzić. Oni
tego nie znali. Jedyne co ich martwiło to to, że ich serial przestał być
emitowany, albo rodzice nie chcieli puścić ich na jakieś akademicki ognisko.
Podczas gdy oni zastanawiali się jak w tajemnicy przed rodzicami wypić, naćpać
się i zaszaleć, ja siedziałam z Jennifer i Benem. Matt przeważnie był w pracy.
Chodziliśmy do parku, na spacery. W trójkę bawiliśmy się o wiele lepiej nić w
nie wiadomo jakim towarzystwie. Przy nich po prostu czułam się bezpiecznie i
swojsko. Nie musiałam się pilnować, ograniczać. Wiedzieli co mnie boli i
wiedzieli jak się zachowywać, by w żaden sposób mnie nie zranić. Kochałam ich i
czułam, że są najlepsi na świecie.
Moje
rozważania przerwał Ben, który nagle rzucił się do moich nóg.
- Jenn, wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię,
prawda? Ja zawsze z tobą będę ! – cicho mamrotał – ale jeśli kupisz mi
czekoladę, to już nigdy, ale to niiiigdy cię nie zostawię, obiecuję ! – wbił we
mnie swoje niebieskie oczy.
Wszyscy się
zaśmiali. Matt, który stał przede mną, Jessica , która wychylała się z przedsionka,
ja i mój najukochańszy przyrodni brat na świecie.
- Ty mała szarańczo, wczoraj dostałeś jedną od
Matta! Co za dużo to niezdrowo, kochanie – powiedziałam łagodnym tonem, lekko
przykucając. Ben chwycił mnie za szyje i lekko do siebie przyciągnął.
- Ale ta od ciebie smakuje sto razy lepiej,
Jenn. Jest taka słodka i pyszniejsza. Poza tym tatuś już mi nie kupi.
Matt rzucił
mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie. Musiałam przyznać, że takie
rozluźnienie nieco mi pomogło. Luźna sytuacja rozprowadziła napięcie w domu,
sprawiając, że atmosfera stała się spokojniejsza.
- A to dlaczego? – zaciekawiona, odsunęłam go
do tyłu, lekko przytrzymując go za małe ramionka.
Ben
popatrzył na Matta, potem na zaciekawioną Jessicę i w końcu na mnie. Nachylił
się do mojego ucha i wyszeptał:
- Tata jeszcze nie wie, że zepsułem jego
zegarek.
- Co zrobiłeś?! Mój zegarek? Jessico,
słyszałaś ?! Mój prezent! No niech ja cię złapie, rozrabiako.
Śmiech Bena
i pościg Matta wywołał i u mnie i u Jessici fale śmiechu. Ciężko było się powstrzymać,
widząc zdenerwowanego, ale i rozbawionego Matta oraz roześmianego Bena, który
krzyczał i biegał na wszystkie strony.
- Koniec tego, chłopcy. Wszystko wyjaśnimy po
powrocie do domu, teraz czas na nas.
I nagle
wszyscy spoważnieli. Ben po cichu ubrał swoje ciemne lakierki, Matt narzucił
marynarkę. Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem kręcił głową, dając upust
swojemu zdziwieniu. A ja stałam i czekałam, aż w końcu całe to przedstawienie
się skończy. Niech ten dzień się skończy. Niech się skończy i już nigdy więcej
nie wraca do mojej pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz