Siedziałam na swoim łóżku, ignorując to, co działo się wokół mnie. Nie chciałam
z nikim rozmawiać, ani o niczym myśleć. Wszystko mnie denerwowało. Myślałam, że
oburzona mina odstraszy Jessice i Matta, którzy co pięć minut wchodzili do
mojego małego pokoiku.
- Jenn, możemy porozmawiać? – głos Jessici
wydał się okropnie słodki. Wiedziałam, że zamierzała dać mi dobrą radę,
poradzić coś fajnego, dobrego. Ale to i tak mi nie pomagało, to jeszcze
bardziej mnie dołowało.
Rzuciłam
jej wrogie spojrzenie i wbiłam wzrok w okno, za którym deszcz nawadniał
wysuszoną wcześniej ziemię. Było szaro i brzydko. Mogłam bez przeszkód
stwierdzić, że nawet pogoda chciała doprawić mnie o ból głowy.
- Dobrze, skoro tak się ze mną bawisz, nie mam
wyboru – zaparła się w ten swój delikatny i kobiecy sposób, zamykając z
przytupem drewniane drzwi. Szkło wypełniające środek lekko zabrzęczało.
Podciągnęłam
kolana pod brodę i skuliłam się w rogu łóżka, żeby nie widziała mojej buzi.
Podeszła
blisko, aż za blisko. Usiadła na parapecie, czyli tam, gdzie moje oczy sięgały
najdalej i wymuszała swoją osobą, żebym cokolwiek powiedziała. Ale ja i tak
pozostawałam przy swoim. Przed oczami miałam wczorajszy wieczór, smutną minę
Matta, zapłakanego Bena i Jessicę, która starała się w bardzo delikatny sposób powiedzieć mi o
czymś, co diametralnie zmieniło moje życie. Ale co ja mogłam z tym wszystkim
zrobić? Chyba nic.
- Kochanie, nie myśl już o tym, dobrze?
Przecież wiesz, że to nie twoja wina i nie miałaś na to żadnego wpływu.
Widocznie tak miało być – wbiła smutne oczy w moją twarz, starając się jakoś
mnie rozweselić, ugruntować w przekonaniu, że faktycznie jej tok myślenia
powinien na mnie wpłynąć. A ja tylko patrzyłam na to, jak bezsilnie stara się
mi pomóc, bo de facto naprawdę nie było osoby, która dałaby sobie z tym radę.
Jednym
ruchem zeskoczyła z parapetu i znalazła się koło mnie. Otoczyła mnie ramieniem
i delikatnie cmoknęła w mokry policzek.
- Wiesz, że rozmawiałam z nią tylko raz? –
okropny pisk, jaki wydobył się z mojej krtani nie był moim głosem. To wołanie o
pomoc, lament, który rozsadzał moje serce od środka.
Mocniejszy
uścisk uświadomił mi, że mogę na nią liczyć. Czułam bezpieczeństwo. Ale i tak
nic nie mogło przywrócić mi równowagi, jaką ostatnio zauważyłam w swoim życiu. Posypało
się absolutnie wszystko. Nie czułam pod nogami niczego, zero pewności, ani
zaufania do ludzi. Wydawało mi się, że już niczego w życiu sama nie zrobię, bo
myśl o tym, że moja jedyna siostra zginęła, okropnie mnie dołowała.
- Rozumiem cię, Jennifer – jej głos stał się
tak samo czuły jak wtedy, kiedy dowiedziała się, że złamałam rękę. Była tak
cudownie opiekuńcza – musisz być silna, wiesz? Pokaż jak bardzo odważna i
dzielna jesteś, kochanie. Potrafisz to zrobić, prawda? Ja wiem, że potrafisz.
Lekko
kiwnęłam głową na znak sprzeciwu. Jak miałam walczyć, skoro to i tak nie miało
sensu? Po co bić się o kawałek chleba, który i tak nie należy do mnie? Wszystko
było okropnie bezsensu i w tamtej chwili wydawało się przezroczystą iluzją,
która coraz bardziej osiada na mojej psychice.
- Nie umiem tak. Naprawdę nie umiem. Jedyna
osoba, z którą łączyła mnie jakakolwiek więź odeszła. Teraz zostałam sama. Jak
palec – burknęłam, odpychając Jessicę. Usiadłam na drugim końcu łóżka i
starając się nie patrzyć w jej stronę, nerwowo zaciskałam pięści.
Wstała i
podeszła do drzwi.
- Potrzebujesz czasu. Pamiętaj, że ja i Matt
zawsze jesteśmy do twojej dyspozycji. Możesz na nas liczyć.
Kiedy
wyszła po czułam ulgę. Nie chciało mi się już o niczym rozmawiać.
Opadłam na
poduszkę i wbiłam wzrok w sufit. Przez głowę przeleciał mi obraz mężczyzny,
którego dziś spotkałam. To nienaturalnie szybkie zniknięcie, pojawienie się i
słowa, które kompletnie się nie uzupełniały. Totalny miszmasz emocjonalny. I
weź tu człowieku pozostań normalny.
Powieki
coraz bardziej opadały, pod ciężarem zmęczenia i żalu. Nie stawiałam im oporu.
Pozwoliłam delikatnie i swobodnie opaść. Sen lekarstwem na wszystko – niech
wyleczy moje stargane serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz