niedziela, 22 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 2.

 Siedziałam na swoim łóżku, ignorując to, co działo się wokół mnie. Nie chciałam z nikim rozmawiać, ani o niczym myśleć. Wszystko mnie denerwowało. Myślałam, że oburzona mina odstraszy Jessice i Matta, którzy co pięć minut wchodzili do mojego małego pokoiku.
 - Jenn, możemy porozmawiać? – głos Jessici wydał się okropnie słodki. Wiedziałam, że zamierzała dać mi dobrą radę, poradzić coś fajnego, dobrego. Ale to i tak mi nie pomagało, to jeszcze bardziej mnie dołowało.
Rzuciłam jej wrogie spojrzenie i wbiłam wzrok w okno, za którym deszcz nawadniał wysuszoną wcześniej ziemię. Było szaro i brzydko. Mogłam bez przeszkód stwierdzić, że nawet pogoda chciała doprawić mnie o ból głowy.
 - Dobrze, skoro tak się ze mną bawisz, nie mam wyboru – zaparła się w ten swój delikatny i kobiecy sposób, zamykając z przytupem drewniane drzwi. Szkło wypełniające środek lekko zabrzęczało.
Podciągnęłam kolana pod brodę i skuliłam się w rogu łóżka, żeby nie widziała mojej buzi.
Podeszła blisko, aż za blisko. Usiadła na parapecie, czyli tam, gdzie moje oczy sięgały najdalej i wymuszała swoją osobą, żebym cokolwiek powiedziała. Ale ja i tak pozostawałam przy swoim. Przed oczami miałam wczorajszy wieczór, smutną minę Matta, zapłakanego Bena i Jessicę, która starała  się w bardzo delikatny sposób powiedzieć mi o czymś, co diametralnie zmieniło moje życie. Ale co ja mogłam z tym wszystkim zrobić? Chyba nic.
 - Kochanie, nie myśl już o tym, dobrze? Przecież wiesz, że to nie twoja wina i nie miałaś na to żadnego wpływu. Widocznie tak miało być – wbiła smutne oczy w moją twarz, starając się jakoś mnie rozweselić, ugruntować w przekonaniu, że faktycznie jej tok myślenia powinien na mnie wpłynąć. A ja tylko patrzyłam na to, jak bezsilnie stara się mi pomóc, bo de facto naprawdę nie było osoby, która dałaby sobie z tym radę.
Jednym ruchem zeskoczyła z parapetu i znalazła się koło mnie. Otoczyła mnie ramieniem i delikatnie cmoknęła w mokry policzek.
 - Wiesz, że rozmawiałam z nią tylko raz? – okropny pisk, jaki wydobył się z mojej krtani nie był moim głosem. To wołanie o pomoc, lament, który rozsadzał moje serce od środka.
Mocniejszy uścisk uświadomił mi, że mogę na nią liczyć. Czułam bezpieczeństwo. Ale i tak nic nie mogło przywrócić mi równowagi, jaką ostatnio zauważyłam w swoim życiu. Posypało się absolutnie wszystko. Nie czułam pod nogami niczego, zero pewności, ani zaufania do ludzi. Wydawało mi się, że już niczego w życiu sama nie zrobię, bo myśl o tym, że moja jedyna siostra zginęła, okropnie mnie dołowała.
 - Rozumiem cię, Jennifer – jej głos stał się tak samo czuły jak wtedy, kiedy dowiedziała się, że złamałam rękę. Była tak cudownie opiekuńcza – musisz być silna, wiesz? Pokaż jak bardzo odważna i dzielna jesteś, kochanie. Potrafisz to zrobić, prawda? Ja wiem, że potrafisz.
Lekko kiwnęłam głową na znak sprzeciwu. Jak miałam walczyć, skoro to i tak nie miało sensu? Po co bić się o kawałek chleba, który i tak nie należy do mnie? Wszystko było okropnie bezsensu i w tamtej chwili wydawało się przezroczystą iluzją, która coraz bardziej osiada na mojej psychice.
 - Nie umiem tak. Naprawdę nie umiem. Jedyna osoba, z którą łączyła mnie jakakolwiek więź odeszła. Teraz zostałam sama. Jak palec – burknęłam, odpychając Jessicę. Usiadłam na drugim końcu łóżka i starając się nie patrzyć w jej stronę, nerwowo zaciskałam pięści.
Wstała i podeszła do drzwi.
 - Potrzebujesz czasu. Pamiętaj, że ja i Matt zawsze jesteśmy do twojej dyspozycji. Możesz na nas liczyć.
Kiedy wyszła po czułam ulgę. Nie chciało mi się już o niczym rozmawiać.
Opadłam na poduszkę i wbiłam wzrok w sufit. Przez głowę przeleciał mi obraz mężczyzny, którego dziś spotkałam. To nienaturalnie szybkie zniknięcie, pojawienie się i słowa, które kompletnie się nie uzupełniały. Totalny miszmasz emocjonalny. I weź tu człowieku pozostań normalny.

Powieki coraz bardziej opadały, pod ciężarem zmęczenia i żalu. Nie stawiałam im oporu. Pozwoliłam delikatnie i swobodnie opaść. Sen lekarstwem na wszystko – niech wyleczy moje stargane serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz