czwartek, 3 października 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 7.

Osłupiałam. Nie wiedziałam co myśleć, a co dopiero myślenie o tym, co powinnam była zrobić! Wydawało mi się, że to jakiś żart, że ktoś po prostu robi sobie ze mnie idiotkę. Miałam tylko nadzieję, że za chwilę usłyszę wybuch śmiechu moich kolegów, albo kogokolwiek innego. Złudzenie widocznie jest moim drugim imieniem, bo niczego takiego się nie doczekałam. Jedyne co dochodziło do moich uszu, to ciche pojękiwania. Płacz i zgrzyt, smutek, który nawet przez słuchawkę sprawiał, że ściskało mi żołądek.
Strach wziął nade mną górę. Gwałtownie wyłączyłam telefon i rzuciłam nim o znajdującą się naprzeciwko ścianę. Przyspieszony oddech potęgował moje napięcie i rosnące zaniepokojenie. Nagle do Sali weszła pielęgniarka.
 - Co ty, na litość boską, wyprawiasz?
Wbiłam w nią znieruchomiałe spojrzenie. Musiałam wyglądać jak ktoś po przejściach, bo w momencie znalazła się obok, podpierając mnie za ramię.
 - Źle się czujesz? Jelly, słyszysz mnie?
Słysząc, że nazywa mnie „Jelly” od razu oprzytomniałam.
 - Jennifer. Jestem Jennifer. I nie, nic mi nie jest. Po prostu sobie o czymś przypomniałam.
Delikatnie doprowadziła mnie do łóżka i zaryła kołdrą pod sam nos. Silna woń środków piorących uderzyła mnie od razu. Kobieta widząc mój grymas oczywiście musiała skomentować całą sytuację.
 - Nie mówię, że zapach szpitalnej pościeli jest najwspanialszy, ale przynajmniej masz pewność, że żaden insekt nie odgryzie ci nosa.
 - Te wielkości główki od szpilki na pewno nie. Tego jestem święcie przekonana. Ale co z tymi większymi?
Widocznie załapała ironie, bo fuknęła jak obrażona kwoka i z pędem opuściła pomieszczenie. W sumie było mi to na rękę, bo nie chciało mi się z nią rozmawiać. No właśnie – w sumie. Bo bałam się zostać sama. Wszystko zaczęło robić się jakieś dziwne i niezrozumiałe. Coraz więcej sytuacji zakrawało na nienormalne, albo przynajmniej dążące do wytłumaczenia mi, że jest ze mną niezbyt dobrze.
Obróciłam się twarzą w stronę okna i zamknęłam oczy. W uszach rozbrzmiewał płacz i bełkot, jaki przed chwilą usłyszałam.
Jak mam to wyjaśnić? Może Matt jakoś mi pomoże. Był komputerowcem i sprawy głuchych telefonów nie były dla niego w żadnym stopniu skomplikowane, czy nie do osiągnięcia. Znał się na wszystkim, bo po prostu miał równo pod sufitem , nie tak, jak ja.

Mimo strachu, bólu głowy i napiętrzającego się braku swobody udało mi się zasnąć. Jak? Nie mam pojęcia. Najważniejsze było to, że chociaż na chwilę mogłam nie myśleć o tym, że popadam w coraz większą pułapkę, o której jeszcze wtedy nie wiedziałam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz