3. Obudziło
mnie lekkie postukiwanie w drzwi. Nie miałam siły otworzyć ust. Jeśli to coś
ważnego, wejdą sami.
Jessica
cicho weszła do mojego pokoju i delikatnie musnęła mnie ręką po głowie.
- Wstawaj, Jenn. Musimy wcześniej wyjść, żeby
być na miejscu jako pierwsze.
I znów
horror powrócił. Mocny ból zalał mój żołądek, jednocześnie stawiając mnie na
nogi. Może myślałam, że to zły sen. Niestety, prawda okazała się czymś, co znów
bardzo mnie dobiło.
- Już – mruknęłam, zwlekając swoje obolałe
ciało z łóżka.
Fala smutku
dosięgała mnie z każdej możliwej strony. Zastanawiałam się dlaczego wszystko
jest tak bardzo nierealne, nietykalne. Myślałam, że śmierć będzie dobitnym
dowodem na to, że sięgnęłam dna. Widocznie moja intuicja ponownie mnie
zawiodła. Zawsze mnie zawodziła. W każdej sytuacji, niezależnie od tego jakie
były moje intencje wszystko wymykało się spod mojej kontroli. Wychodziło
mnóstwo rzeczy, których tak naprawdę nigdy nie powinno być.
Naciągnęłam
na stopy grube skarpetki i sięgnęłam po czarne spodnie z marynarką. Zawsze
wydawało mi się zabawne, że na pogrzebach ludzie byli na czarno. Skoro kogoś
już nie ma, powinniśmy uczcić jego przejście na drugą stronę i cieszyć się
razem z nim, a nie zachowywać się jak żałośni tradycjonaliści i konserwatyści.
Bezsensowność niektórych zachowań coraz bardziej doprowadzała mnie do szału.
Ale cóż, nic nie mogę na to poradzić. Zatopię się w resztę tłumu.
Wyszłam z
pokoju, zamykając delikatnie drzwi. W salonie wszyscy na mnie czekali. Jessica,
Matt i rozespany Ben jedli to samo co zawsze, nudne i przewidywalne śniadanie.
Te rogaliki z piekarni obok były już naprawdę irytujące. Może i mogłabym
wcześniej wstać i zaserwować wszystkim coś innego, ale po co? Zadaniem Jessici
było nakarmienie nas i zapewnienie nam wystarczającej ilości składników
odżywczych. Reszta mnie nie obchodziła.
Nikt na
mnie nie patrzył. Wszyscy byli zanurzeni w swoich ciemnych myślach, zamiarach.
Delikatnie muskali stwardniałe już rogaliki, popijając je ciepłą i parującą herbatą.
Postanowiłam
zrobić to samo. Czując się tak fatalnie jak dziś nie miałam ochoty nawet na to,
by tu siedzieć, a co dopiero jeść. Mój żołądek nie chciał niczego przyjąć.
Wołał i dawał znaki, których nie mogłam zignorować.
- Nie jestem głodna, mogę iść? – z niechęcią
rzuciłam wzrok na Matta.
Pokręcił
przecząco głową dając mi znak, żebym szybko zabrała się za jedzenie, bo mamy
bardzo mało czasu.
- Jenn – zaczął Ben – płakałaś?
Jego
pytanie zbiło mnie z toku myślenia, jaki narzuciłam sobie dziś rano. Ból,
strach, przerażenie, ale nie wspominanie łez i myślenia w innym kierunku.
- Tylko troszkę – posłałam mu słaby uśmiech,
wgryzając się w rogalika. W sumie nie był taki zły, nawet mi smakował. Ciepła
czekolada rozpływała się w ustach, a ja dzięki tej chwili rozkoszy na chwilę
zapomniałam, co tak naprawdę się wokół mnie działo.
- Kochałaś ją? – wiercił mi dziurę w brzuchu.
To dziecko naprawdę kiedyś doprowadzi mnie do szału. Czułam narastającą
frustrację.
Żal
napłynął do moich oczu. Dwie, zimne krople musnęły o talerzyk, na którym
wcześniej leżał rogalik.
Matt
zgardził Bena spojrzeniem, jednocześnie zwracając się w moją stronę.
- Jennifer, wszystko się ułoży. Masz nas,
skarbie.
Jessica
zatopiona w swojej herbacie również podniosła na mnie wzrok. Chwyciła mnie za
kolano i delikatnie nim potrząsnęła.
- Słyszysz? Wszystko będzie dobrze.
Nie
odpowiedziałam. Nie wiedziałam, czy cokolwiek może się jeszcze w jakimś stopniu
poprawić. Co prawda nie czułam tego, co na pewno odczuwałaby osoba przebywająca
ze swoją matką na co dzień. Ja nie miałam z nią kontaktu. Wołała pracę i
swojego nowego męża. Nawet nie wiem, dlaczego nie żyje. Nikt nie chciał
udzielić mi jakichkolwiek informacji. Jessica powiedziała, że miała jakieś
powikłania, których wcześniej nikt nie wykrył i niestety wszystko poszło w złym
kierunku. Było mi przykro, że o niczym nie wiedziałam, ale skoro mama nie
chciała mieć ze mną niczego wspólnego, to po co faktycznie miała mnie o
wszystkim informować? Najbardziej nie bolał mnie jednak fakt, że o wielu rzeczach
nie wiedziałam, ale to, że tak bardzo mnie nie chciała. Niechęć i jej wyraz
twarzy jaki udało mi się wykryć podczas naszego jedynego spotkania dał mi do
myślenia. Poczułam się jak coś niepotrzebnego i nieciekawego. Mimo wszystko
zapamiętałam to doskonale, bo wszystko miało miejsce zaledwie dwa tygodnie
temu.
Po
siedemnastu latach rozłąki Jessica zmusiła nas do spotkania. Może nie mnie, ale
ją, bo ja zawsze chciałam się z nią zobaczyć. Od momentu, kiedy mnie porzuciła
zawsze byłam związania z Mattem i Jess. To oni byli dla mnie rodziną i nic poza
nimi nigdy się nie liczyło. Kiedy na świat miał przyjść Ben cieszyłam się jak
normalna siostra, która czeka na kochanego i młodszego brata. Byłam tym faktem
naprawdę podniecona i podekscytowana. Wymyśliłam zabawy, w jakie będziemy się
bawić, kiedy podrośnie. To przecież ja, ja nadałam mu imię Ben. Tak bardzo
prosiłam Matta i Jess, że w końcu ulegli.
Mama
natomiast nigdy nie chciała, żebym była częścią jej życia. Byłam błędem jej
młodości, który chciała jak najszybciej porzucić i odciąć się od niego raz na
zawsze. Co prawda zaszła w ciąże w wieku szesnastu lat, ale dziwiłam się
faktem, że żadna matczyna emocja się w niej nie odezwała. To naprawdę bolało i
doskwierało jak nic innego.
I tak jakoś
wyszło. Nasze jedyne spotkanie odbyło się w pogrzebowej atmosferze, a ja czułam
się jak ostatnia idiotka. Traktowała mnie z odrzuceniem, nie chciała nawet na
mnie patrzeć. Byłyśmy wtedy w kawiarni na przedmieściach. Ja, Jessica i ona.
Piłyśmy kawę, którą zaproponowała Jess.
- Czego sobie pani życzy? Może ma pani ochotę
na jakiś deser? – Jess była miła, to ona kierowała tym spotkaniem, bo ani ja,
ani moja matka nie wiedziałyśmy jak się zachować. Ja pragnęłam jakiegoś odruchu
czułości. Co dostałam w zamian? Niesmaczne spojrzenie i wyraz twarzy, który
mówił, że ma ochotę stąd uciec.
- Nie chce niczego. Za pięć minut przyjedzie
po mnie Frank. Mam spotkanie, więc muszę wcześniej wyjechać.
Jess
rzuciła jej zimne spojrzenie, a potem zerknęła na mnie. Wyczuła, że byłam
zmieszana i smutna.
- To co, Jenn, może opowiesz mamie o swoim
wyjeździe na obóz?
Mama
usłyszawszy to słowo zlękła się jeszcze bardziej. Widocznie nie zaakceptowała
ani mnie, ani jej, ani faktu, że ma dziecko, za które w niektórych momentach
trzeba brać odpowiedzialność.
- Wydaje mi się, że Frank zaraz będzie.
Dziękuję za spotkanie, było miło. Powodzenia Jennifer w nowej szkole – nigdy
nie zapomnę bladości jej szarych oczu i tego zimna, które poczułam mimo tego,
że siedziałam dość daleko od niej.
Posłałam
jej nieszczery uśmiech i zatopiłam się w kurtce Jessici lekko łkając. Nie
powiem, że było mi dobrze. Było mi fatalnie i przez następny tydzień nie mogłam
do siebie dojść. A potem ta wiadomość o tym, że matka nie żyje. Nie czułam tej
więzi między nami, ale i tak żal ściskał moje serce.
- Kochanie,
nie płacz!
Kiedy
zorientowałam co się dzieje, zobaczyłam Matta, Jess i Bena tulących mnie i
wycierających moją twarz.
Wspomnienia
odsunęły mnie od jeszcze gorszej rzeczywistości.
- Przepraszam, muszę iść.
Wstałam z
krzesła i weszłam do łazienki, zostawiając moją kochaną trójkę sam na sam.
Nachyliłam
się nad zlewem i przetarłam twarz. Od razu poczułam się lepiej. Ciepło rozeszło
się po policzkach, a zaczerwienione oczy zaczynały wracać do pierwotnego stanu.
Patrząc na
postać w lustrze nie mogłam dostrzec samej siebie. Szukałam w dużych, brązowych
oczach, małych ustach, delikatnie różowych policzkach. Ale i tak niczego nie
mogłam odnaleźć. Może miałam nadzieję, że znajdę sposób na uspokojenie samej
siebie, nie wiem. Chciałam znaleźć wytłumaczenie dla mojego stanu, który
przecież i tak był w tym momencie nieuzasadniony. Umiera ktoś, kogo widziałam
tylko raz. Umiera ktoś, kto nie chciał mieć ze mną niczego wspólnego. Dlaczego
więc to tak boli? Dlaczego czuję tak okropne odrzucenie i strach ? Nie umiałam
znaleźć odpowiedzi na żadne z pytań, które sobie wtedy zadałam. Wiedziałam
tylko jedno. Powinnam dziękować Bogu za to, że mam Matta, Jessicę i Bena. Gdyby
nie oni, nie byłoby mnie tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz