niedziela, 29 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 6.

6. Nie wiem gdzie byłam, kiedy się ocknęłam, ale to na pewno nie było miejsce, gdzie miał się odbyć pogrzeb mojej matki. Widziałam białe lampy, stoliki i pościel. Wszystko czyste i rażąco świeże. Chciałam kogoś zawołać, ale nie mogłam niczego z siebie wykrztusić. Czułam w gardle gule, która nie pozwalała mi się odezwać.
Nagle usłyszałam Jessicę.
 - Bezczelne kobiety. Jak mogły tak nas oczernić na oczach wszystkich? Przecież każdy może poczuć się lepiej.
 - Kochanie, spokojnie. Nie ma się kim przejmować. Naprawdę. Ważne, że Jennifer nic się nie stało.
Ciszę pomiędzy Mattem i Jess przerywało jedynie pojedyncze i rytmiczne piskanie. Wydawało się, że słyszę aparaturę, która zazwyczaj znajduje się w szpitalach. Niestety dalej nie wiedziałam, co się dzieje. Postanowiłam skupić się na tym, o czym będą rozmawiali wszyscy wokół. Może jakimś nieznajomym mi trafem w końcu zrozumiem o co tu chodzi.
 - Pogrzeb się skończył, prawda? Wszyscy już się rozeszli?
 - Tak, wszyscy pojechali już do domu. Ja na chwilę zostałem, żeby przeprosić duchownego za zamieszanie z karetką. Powiedział, że nic się nie stało i nawet zaproponował, że odwiedzi naszą Jennifer.
Usłyszałam lekkie westchnięcie.
 - Och, to dobrze. A co z Benem?
Głos Jessici wydał się bardziej spokojny. Wcześniej czułam w nim strach i jakieś dziwne przejęcie, którego nigdy wcześniej nie wyłapałam.
 - Jest u mamy, nic mu nie jest. Przerywnik w postaci ciszy uświadomił mi, że jestem w szpitalu. Zrozumiałam, co tak naprawdę się stało. Na pogrzebie matki wymiotowałam na wszystko, co znajdowało się wokół mnie. Ośmieszyłam nie tylko siebie, ale i resztę mojej rodziny, która o dziwo nawet nie czuła się zażenowana. Co gorsza, pomyślałam, nie doczekałam nawet początku ceremonii. Jakie to perfidne. Na miejscu mojej matki obraziłabym się na mnie. Oczywiście gdyby to w ogóle było możliwe. Czułam się zdenerwowana i zniecierpliwiona, a fakt, że nie mogę tego z siebie wydusić jeszcze bardziej mnie irytował. Chciałam wykrzyczeć, że jestem beznadziejna i żałosna. Miałam dość.
I co z tego, że mnie nie kochała? Co z tego, że miała mnie gdzieś? Była moją matką. Mimo wszystko powinnam była tam być. Jak zawsze wszystko wyszło nie tak.
Poczułam, że z moich zaciśniętych powiek wypływają łzy. Ciepłe krople spłynęły po zimnych policzkach zostawiając smugi. Jessica i Matt od razu skoczyli do łóżka.
 - Matt, ona płacze! Na litość boską, co mamy zrobić?
Panika w jej głosie była tak okropna, że przeszły mnie ciarki. Nie chciałam jej denerwować, ani martwić, ale nie mogłam w tej chwili niczego zrobić. Czułam się bezsilna. Nie mogłam otworzyć oczu, ani ust. Ból zamknął moje ciało.
 - Spokojnie, zaraz zajdę po pielęgniarkę.
Równe kroki Matta dobiegły moich uszu. Wiedziałam, że narobiłam im problemu. Wiedziałam, że są przeze mnie tacy zmartwieni.
Co tak naprawdę się ze mną działo? Nawet ja nie wiedziałam, jak to wszystko wytłumaczyć.
Postanowiłam zagłębić się w sobie jeszcze bardziej i nie słuchać otoczenia. Miałam dość zamartwiania się i myślenia o tym, co mogłabym zrobić. Mam dość siebie, dzisiejszego dnia i wszystkiego, co sprawiło, że czułam się jak potwór.
W ostatniej chwili na myśl przyszedł mi mężczyzna, którego spostrzegłam, kiedy Matt podnosił mnie z ziemi. Gdzie widziałam tę twarz? I dlaczego tak bacznie mi się przyglądał?
Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na te pytania. Wiedziałam tylko jedno – żaden normalny facet nie zwraca uwagi na szarą i niczego nie wartą nastolatkę. Tak przynajmniej myślałam. I tego byłam pewna.
 - Matt, ona dalej płacze! – krzyki Jessici uparcie wdzierały się w moje uszy. Mimo tego, że tak bardzo starałam się odciąć od otoczenia, nie udało mi się. Czułam jej panikę i nieokreślony strach. Bo czemu przejmowała się tym, że płacze? Jeszcze będąc na pół świadomą i komunikatywną.
Postanowiłam skrócić jej męki i uchylić oczy. Włożyłam w to tyle wysiłku, że sama się sobie dziwiłam, bo na ogół nie lubiłam starać się aż za bardzo. Należałam do grupy ludzi, którzy czekali aż wszystko spadnie im z nieba. Były jednak momenty, kiedy musiałam się za siebie brać. Wtedy nie miałam wyjścia i na siłę walczyłam o to, na czym mi zależało. Dzięki temu dorosłam wcześniej niż inni moi rówieśnicy. Może pobyt w domu dziecka, wspomnienie którego wolałabym nie pamiętać, wywarł na mnie tak ogromny odcisk. Niczego już nie byłam pewna.
 - Jess? – zapytałam, lekko uchylając wargi.

Tak! Udało się! Gula zniknęła, a ja wypuściłam z krtani piszczący i krótki dźwięk. Oczy nadal miałam zamknięte, ale usilnie starałam się je otworzyć. Po około minucie mi się to udało. Zobaczyłam zapłakaną i zamartwioną twarz Jessici. Głębokie oczy ukazywały smutek, przejęcie i zmęczenie. Wiedziałam, że narobiłam jej mnóstwo kłopotów. Ona z reguły nie dawała sobie z nimi radę. To dzięki Mattowi jakoś z nimi walczyła. Bez niego już dawno popadłaby w depresję.

czwartek, 26 września 2013

Mała informacja :)

Kolejne części "Papierowego Puchu" będę dodawać nieco rzadziej, żeby wydłużyć sobie czas, który potrzebuję do opracowania kolejnych prac. Czytajcie, rozsyłajcie i cieszcie się literami ; ))

środa, 25 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 5.

5. Wszyscy stojący przed kaplicą ludzie nie wyglądali na zbyt smutnych. Co prawda nikt się nie śmiał, ale też ich twarze nie pokazywały bólu i rozterki malującej się nieraz na buziach wielu innych żałobników, żegnających raz na zawsze swoich ukochanych bliskich. A może ona nie tylko dla mnie była taka zimna? Może nie tylko mnie nie chciała?
Nie znałam tu nikogo. Wszyscy byli obcy. Te twarze wyglądały jakoś nieswojo, nic mi tu nie pasowało. Jessica widząc moje przerażenie, lekko uścisnęła moje ramie.
 - Wszystko w porządku, skarbie?
Rozejrzałam się dookoła pół przytomnie, ale zdołałam jej odpowiedzieć.
 - Tak, Jess. Wszystko okej. 4.

Kiedy wyszłam z łazienki nie weszłam już do kuchni. Skierowałam się do pokoju, żeby zabrać kilka potrzebnych mi dziś rzeczy. Nie zamierzałam brać chusteczek, bo nie przewidywałam płaczu. Jak można płakać za kimś, kto traktował cię jak powietrze przez całe twoje życie? Pokazałabym tylko jak bardzo żałosna i bezmyślna jestem. Wzięłam telefon, portfel i legitymację, w razie gdybym chciała wrócić metrem, albo innym środkiem miejskiego transportu.
- Jenn, gotowa? – słaby głos Matta wlał się do pokoju przez szczelnie zamknięte drzwi.
Chwyciłam czarny żakiet i wyszłam z pokoju.
 - Tak, już jestem – mruknęłam, posyłając mu słaby uśmiech.
W jego smutnych oczach widziałam współczucie. Dokładnie wiedział, co czułam w środku. Idealnie zastępował mi ojca. Był w dodatku przyjacielem. Przyjacielem, którego nigdy nie miałam. Moje znajomości ograniczały się do pani z biblioteki i znajomych kasjerek w pobliskich sklepach. W klasie nie miałam koleżanek, ani kolegów. Zawsze uważałam ich za niedojrzałych i niekompetentnych do rozmowy ze mną. Faktycznie można stwierdzić, że powoli popadałam w narcyzm, ale tłumaczyłam to tym, że mimo młodego wieku bardzo wiele przeszłam. Każde wydarzenie odciskało na mnie silne piętno, z którym musiałam sobie radzić. Oni tego nie znali. Jedyne co ich martwiło to to, że ich serial przestał być emitowany, albo rodzice nie chcieli puścić ich na jakieś akademicki ognisko. Podczas gdy oni zastanawiali się jak w tajemnicy przed rodzicami wypić, naćpać się i zaszaleć, ja siedziałam z Jennifer i Benem. Matt przeważnie był w pracy. Chodziliśmy do parku, na spacery. W trójkę bawiliśmy się o wiele lepiej nić w nie wiadomo jakim towarzystwie. Przy nich po prostu czułam się bezpiecznie i swojsko. Nie musiałam się pilnować, ograniczać. Wiedzieli co mnie boli i wiedzieli jak się zachowywać, by w żaden sposób mnie nie zranić. Kochałam ich i czułam, że są najlepsi na świecie.
Moje rozważania przerwał Ben, który nagle rzucił się do moich nóg.
 - Jenn, wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię, prawda? Ja zawsze z tobą będę ! – cicho mamrotał – ale jeśli kupisz mi czekoladę, to już nigdy, ale to niiiigdy cię nie zostawię, obiecuję ! – wbił we mnie swoje niebieskie oczy.
Wszyscy się zaśmiali. Matt, który stał przede mną, Jessica , która wychylała się z przedsionka, ja i mój najukochańszy przyrodni brat na świecie.
 - Ty mała szarańczo, wczoraj dostałeś jedną od Matta! Co za dużo to niezdrowo, kochanie – powiedziałam łagodnym tonem, lekko przykucając. Ben chwycił mnie za szyje i lekko do siebie przyciągnął.
 - Ale ta od ciebie smakuje sto razy lepiej, Jenn. Jest taka słodka i pyszniejsza. Poza tym tatuś już mi nie kupi.
Matt rzucił mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie. Musiałam przyznać, że takie rozluźnienie nieco mi pomogło. Luźna sytuacja rozprowadziła napięcie w domu, sprawiając, że atmosfera stała się spokojniejsza.
 - A to dlaczego? – zaciekawiona, odsunęłam go do tyłu, lekko przytrzymując go za małe ramionka.
Ben popatrzył na Matta, potem na zaciekawioną Jessicę i w końcu na mnie. Nachylił się do mojego ucha i wyszeptał:
 - Tata jeszcze nie wie, że zepsułem jego zegarek.
 - Co zrobiłeś?! Mój zegarek? Jessico, słyszałaś ?! Mój prezent! No niech ja cię złapie, rozrabiako.
Śmiech Bena i pościg Matta wywołał i u mnie i u Jessici fale śmiechu. Ciężko było się powstrzymać, widząc zdenerwowanego, ale i rozbawionego Matta oraz roześmianego Bena, który krzyczał i biegał na wszystkie strony.
 - Koniec tego, chłopcy. Wszystko wyjaśnimy po powrocie do domu, teraz czas na nas.
I nagle wszyscy spoważnieli. Ben po cichu ubrał swoje ciemne lakierki, Matt narzucił marynarkę. Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem kręcił głową, dając upust swojemu zdziwieniu. A ja stałam i czekałam, aż w końcu całe to przedstawienie się skończy. Niech ten dzień się skończy. Niech się skończy i już nigdy więcej nie wraca do mojej pamięci.

Rzuciła mi czułe spojrzenie i z przejęciem szukała wzrokiem Bena i Matta, którzy stali nieco dalej. Za wszelką cenę chcieli zaoszczędzić małemu dziecku oglądania czegoś tak smutnego. Jeszcze nie pora na to, by myślał o śmierci. Powinien się bawić i cieszyć, kiedyś na pewno pozna wszystkie aspekty życia. Jedno jest pewne – nie teraz i nie dziś.
Czułam, że robi mi się niedobrze. Ci ludzie, ta atmosfera. Wszystko totalnie mnie przybijało. Fala mdłości zalała mój żołądek i wygięła moje ciało w pół. Gdybym jeszcze stała gdzieś z boku, albo w miejscu mało widocznym dla innych, wszystko byłoby okej. Niestety jako genetyczna córka ( o której nie wiem, czy ktokolwiek tu wiedział ) byłam z przodu pod okiem wszystkich zgromadzonych. Wcześniej nie zwracali na mnie uwagi. Widocznie wymiociny przyciągają uwagę każdego, interesujące.
Zapaskudziłam buty swoje, Jess i kilku kobiet stojących obok nas. Nie widziałam ich twarzy, ale słyszałam wyrzuty jakimi obrzucały i mnie i Jessicę.
 - Ohyda! Jak mogła pani do tego dopuścić? Jak pani wychowała swoje dziecko?!
Wiedziałam, że Jessica nie odpowie. Nie reagowała na zgryźliwe komentarze i nie obchodziła ją opinia innych. Już miałam się podnieść by uratować sytuację, kiedy kolejna fala mdłości zgięła moje ciało i przybiła mnie do ziemi. Ludzie się odsunęli, a wokół mnie zebrał się tłumik gapiów śmiejących się i drwiących z idiotycznej dziewczyny, która robiła z siebie totalną wariatkę na pogrzebie własnej matki.
 - Jenn! Na litość boską, co ci jest? – głos Matta dochodził z góry. Mocno zacisnęłam powieki, żeby nie widzieć tego, co właśnie wypluwałam. Zawsze mogłam wypluć jeszcze więcej, a po co mi to było?
Starałam się odpowiedzieć, ale nie mogłam. Gardło zacisnęło się na amen. Nawet słowo nie chciało przez nie przejść.
Poczułam, że ktoś delikatnie podnosi mnie do góry i podstawia pod mój podbródek coś zimnego. Na ułamek sekundy otworzyłam oczy. Zobaczyłam zatroskaną Jenn, Matta i starszego mężczyznę, który wiódł za mną wzrokiem. Już go gdzieś widziałam. Tylko gdzie? Jego szara i ziemista twarz utkwiła w mojej pamięci i za wszelką cenę chciała się jakoś przypomnieć. Usilnie myślałam, ale za każdą próbą robiło mi się coraz gorzej.

Bezsilnie zamknęłam powieki i straciłam kontrolę nad tym, co dzieje się ze mną i moim ciałem.

wtorek, 24 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 4.

4.

Kiedy wyszłam z łazienki nie weszłam już do kuchni. Skierowałam się do pokoju, żeby zabrać kilka potrzebnych mi dziś rzeczy. Nie zamierzałam brać chusteczek, bo nie przewidywałam płaczu. Jak można płakać za kimś, kto traktował cię jak powietrze przez całe twoje życie? Pokazałabym tylko jak bardzo żałosna i bezmyślna jestem. Wzięłam telefon, portfel i legitymację, w razie gdybym chciała wrócić metrem, albo innym środkiem miejskiego transportu.
- Jenn, gotowa? – słaby głos Matta wlał się do pokoju przez szczelnie zamknięte drzwi.
Chwyciłam czarny żakiet i wyszłam z pokoju.
 - Tak, już jestem – mruknęłam, posyłając mu słaby uśmiech.
W jego smutnych oczach widziałam współczucie. Dokładnie wiedział, co czułam w środku. Idealnie zastępował mi ojca. Był w dodatku przyjacielem. Przyjacielem, którego nigdy nie miałam. Moje znajomości ograniczały się do pani z biblioteki i znajomych kasjerek w pobliskich sklepach. W klasie nie miałam koleżanek, ani kolegów. Zawsze uważałam ich za niedojrzałych i niekompetentnych do rozmowy ze mną. Faktycznie można stwierdzić, że powoli popadałam w narcyzm, ale tłumaczyłam to tym, że mimo młodego wieku bardzo wiele przeszłam. Każde wydarzenie odciskało na mnie silne piętno, z którym musiałam sobie radzić. Oni tego nie znali. Jedyne co ich martwiło to to, że ich serial przestał być emitowany, albo rodzice nie chcieli puścić ich na jakieś akademicki ognisko. Podczas gdy oni zastanawiali się jak w tajemnicy przed rodzicami wypić, naćpać się i zaszaleć, ja siedziałam z Jennifer i Benem. Matt przeważnie był w pracy. Chodziliśmy do parku, na spacery. W trójkę bawiliśmy się o wiele lepiej nić w nie wiadomo jakim towarzystwie. Przy nich po prostu czułam się bezpiecznie i swojsko. Nie musiałam się pilnować, ograniczać. Wiedzieli co mnie boli i wiedzieli jak się zachowywać, by w żaden sposób mnie nie zranić. Kochałam ich i czułam, że są najlepsi na świecie.
Moje rozważania przerwał Ben, który nagle rzucił się do moich nóg.
 - Jenn, wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię, prawda? Ja zawsze z tobą będę ! – cicho mamrotał – ale jeśli kupisz mi czekoladę, to już nigdy, ale to niiiigdy cię nie zostawię, obiecuję ! – wbił we mnie swoje niebieskie oczy.
Wszyscy się zaśmiali. Matt, który stał przede mną, Jessica , która wychylała się z przedsionka, ja i mój najukochańszy przyrodni brat na świecie.
 - Ty mała szarańczo, wczoraj dostałeś jedną od Matta! Co za dużo to niezdrowo, kochanie – powiedziałam łagodnym tonem, lekko przykucając. Ben chwycił mnie za szyje i lekko do siebie przyciągnął.
 - Ale ta od ciebie smakuje sto razy lepiej, Jenn. Jest taka słodka i pyszniejsza. Poza tym tatuś już mi nie kupi.
Matt rzucił mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie. Musiałam przyznać, że takie rozluźnienie nieco mi pomogło. Luźna sytuacja rozprowadziła napięcie w domu, sprawiając, że atmosfera stała się spokojniejsza.
 - A to dlaczego? – zaciekawiona, odsunęłam go do tyłu, lekko przytrzymując go za małe ramionka.
Ben popatrzył na Matta, potem na zaciekawioną Jessicę i w końcu na mnie. Nachylił się do mojego ucha i wyszeptał:
 - Tata jeszcze nie wie, że zepsułem jego zegarek.
 - Co zrobiłeś?! Mój zegarek? Jessico, słyszałaś ?! Mój prezent! No niech ja cię złapie, rozrabiako.
Śmiech Bena i pościg Matta wywołał i u mnie i u Jessici fale śmiechu. Ciężko było się powstrzymać, widząc zdenerwowanego, ale i rozbawionego Matta oraz roześmianego Bena, który krzyczał i biegał na wszystkie strony.
 - Koniec tego, chłopcy. Wszystko wyjaśnimy po powrocie do domu, teraz czas na nas.

I nagle wszyscy spoważnieli. Ben po cichu ubrał swoje ciemne lakierki, Matt narzucił marynarkę. Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem kręcił głową, dając upust swojemu zdziwieniu. A ja stałam i czekałam, aż w końcu całe to przedstawienie się skończy. Niech ten dzień się skończy. Niech się skończy i już nigdy więcej nie wraca do mojej pamięci. 

poniedziałek, 23 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 3.

3. Obudziło mnie lekkie postukiwanie w drzwi. Nie miałam siły otworzyć ust. Jeśli to coś ważnego, wejdą sami.
Jessica cicho weszła do mojego pokoju i delikatnie musnęła mnie ręką po głowie.
 - Wstawaj, Jenn. Musimy wcześniej wyjść, żeby być na miejscu jako pierwsze.
I znów horror powrócił. Mocny ból zalał mój żołądek, jednocześnie stawiając mnie na nogi. Może myślałam, że to zły sen. Niestety, prawda okazała się czymś, co znów bardzo mnie dobiło.
 - Już – mruknęłam, zwlekając swoje obolałe ciało z łóżka.
Fala smutku dosięgała mnie z każdej możliwej strony. Zastanawiałam się dlaczego wszystko jest tak bardzo nierealne, nietykalne. Myślałam, że śmierć będzie dobitnym dowodem na to, że sięgnęłam dna. Widocznie moja intuicja ponownie mnie zawiodła. Zawsze mnie zawodziła. W każdej sytuacji, niezależnie od tego jakie były moje intencje wszystko wymykało się spod mojej kontroli. Wychodziło mnóstwo rzeczy, których tak naprawdę nigdy nie powinno być.
Naciągnęłam na stopy grube skarpetki i sięgnęłam po czarne spodnie z marynarką. Zawsze wydawało mi się zabawne, że na pogrzebach ludzie byli na czarno. Skoro kogoś już nie ma, powinniśmy uczcić jego przejście na drugą stronę i cieszyć się razem z nim, a nie zachowywać się jak żałośni tradycjonaliści i konserwatyści. Bezsensowność niektórych zachowań coraz bardziej doprowadzała mnie do szału. Ale cóż, nic nie mogę na to poradzić. Zatopię się w resztę tłumu.
Wyszłam z pokoju, zamykając delikatnie drzwi. W salonie wszyscy na mnie czekali. Jessica, Matt i rozespany Ben jedli to samo co zawsze, nudne i przewidywalne śniadanie. Te rogaliki z piekarni obok były już naprawdę irytujące. Może i mogłabym wcześniej wstać i zaserwować wszystkim coś innego, ale po co? Zadaniem Jessici było nakarmienie nas i zapewnienie nam wystarczającej ilości składników odżywczych. Reszta mnie nie obchodziła.
Nikt na mnie nie patrzył. Wszyscy byli zanurzeni w swoich ciemnych myślach, zamiarach. Delikatnie muskali stwardniałe już rogaliki, popijając je ciepłą i parującą herbatą.
Postanowiłam zrobić to samo. Czując się tak fatalnie jak dziś nie miałam ochoty nawet na to, by tu siedzieć, a co dopiero jeść. Mój żołądek nie chciał niczego przyjąć. Wołał i dawał znaki, których nie mogłam zignorować.
 - Nie jestem głodna, mogę iść? – z niechęcią rzuciłam wzrok na Matta.
Pokręcił przecząco głową dając mi znak, żebym szybko zabrała się za jedzenie, bo mamy bardzo mało czasu.
 - Jenn – zaczął Ben – płakałaś?
Jego pytanie zbiło mnie z toku myślenia, jaki narzuciłam sobie dziś rano. Ból, strach, przerażenie, ale nie wspominanie łez i myślenia w innym kierunku.
 - Tylko troszkę – posłałam mu słaby uśmiech, wgryzając się w rogalika. W sumie nie był taki zły, nawet mi smakował. Ciepła czekolada rozpływała się w ustach, a ja dzięki tej chwili rozkoszy na chwilę zapomniałam, co tak naprawdę się wokół mnie działo.
 - Kochałaś ją? – wiercił mi dziurę w brzuchu. To dziecko naprawdę kiedyś doprowadzi mnie do szału. Czułam narastającą frustrację.
Żal napłynął do moich oczu. Dwie, zimne krople musnęły o talerzyk, na którym wcześniej leżał rogalik.
Matt zgardził Bena spojrzeniem, jednocześnie zwracając się w moją stronę.
 - Jennifer, wszystko się ułoży. Masz nas, skarbie.
Jessica zatopiona w swojej herbacie również podniosła na mnie wzrok. Chwyciła mnie za kolano i delikatnie nim potrząsnęła.
 - Słyszysz? Wszystko będzie dobrze.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, czy cokolwiek może się jeszcze w jakimś stopniu poprawić. Co prawda nie czułam tego, co na pewno odczuwałaby osoba przebywająca ze swoją matką na co dzień. Ja nie miałam z nią kontaktu. Wołała pracę i swojego nowego męża. Nawet nie wiem, dlaczego nie żyje. Nikt nie chciał udzielić mi jakichkolwiek informacji. Jessica powiedziała, że miała jakieś powikłania, których wcześniej nikt nie wykrył i niestety wszystko poszło w złym kierunku. Było mi przykro, że o niczym nie wiedziałam, ale skoro mama nie chciała mieć ze mną niczego wspólnego, to po co faktycznie miała mnie o wszystkim informować? Najbardziej nie bolał mnie jednak fakt, że o wielu rzeczach nie wiedziałam, ale to, że tak bardzo mnie nie chciała. Niechęć i jej wyraz twarzy jaki udało mi się wykryć podczas naszego jedynego spotkania dał mi do myślenia. Poczułam się jak coś niepotrzebnego i nieciekawego. Mimo wszystko zapamiętałam to doskonale, bo wszystko miało miejsce zaledwie dwa tygodnie temu.
Po siedemnastu latach rozłąki Jessica zmusiła nas do spotkania. Może nie mnie, ale ją, bo ja zawsze chciałam się z nią zobaczyć. Od momentu, kiedy mnie porzuciła zawsze byłam związania z Mattem i Jess. To oni byli dla mnie rodziną i nic poza nimi nigdy się nie liczyło. Kiedy na świat miał przyjść Ben cieszyłam się jak normalna siostra, która czeka na kochanego i młodszego brata. Byłam tym faktem naprawdę podniecona i podekscytowana. Wymyśliłam zabawy, w jakie będziemy się bawić, kiedy podrośnie. To przecież ja, ja nadałam mu imię Ben. Tak bardzo prosiłam Matta i Jess, że w końcu ulegli.
Mama natomiast nigdy nie chciała, żebym była częścią jej życia. Byłam błędem jej młodości, który chciała jak najszybciej porzucić i odciąć się od niego raz na zawsze. Co prawda zaszła w ciąże w wieku szesnastu lat, ale dziwiłam się faktem, że żadna matczyna emocja się w niej nie odezwała. To naprawdę bolało i doskwierało jak nic innego.
I tak jakoś wyszło. Nasze jedyne spotkanie odbyło się w pogrzebowej atmosferze, a ja czułam się jak ostatnia idiotka. Traktowała mnie z odrzuceniem, nie chciała nawet na mnie patrzeć. Byłyśmy wtedy w kawiarni na przedmieściach. Ja, Jessica i ona. Piłyśmy kawę, którą zaproponowała Jess.
 - Czego sobie pani życzy? Może ma pani ochotę na jakiś deser? – Jess była miła, to ona kierowała tym spotkaniem, bo ani ja, ani moja matka nie wiedziałyśmy jak się zachować. Ja pragnęłam jakiegoś odruchu czułości. Co dostałam w zamian? Niesmaczne spojrzenie i wyraz twarzy, który mówił, że ma ochotę stąd uciec.
 - Nie chce niczego. Za pięć minut przyjedzie po mnie Frank. Mam spotkanie, więc muszę wcześniej wyjechać.
Jess rzuciła jej zimne spojrzenie, a potem zerknęła na mnie. Wyczuła, że byłam zmieszana i smutna.
 - To co, Jenn, może opowiesz mamie o swoim wyjeździe na obóz?
Mama usłyszawszy to słowo zlękła się jeszcze bardziej. Widocznie nie zaakceptowała ani mnie, ani jej, ani faktu, że ma dziecko, za które w niektórych momentach trzeba brać odpowiedzialność.
 - Wydaje mi się, że Frank zaraz będzie. Dziękuję za spotkanie, było miło. Powodzenia Jennifer w nowej szkole – nigdy nie zapomnę bladości jej szarych oczu i tego zimna, które poczułam mimo tego, że siedziałam dość daleko od  niej.
Posłałam jej nieszczery uśmiech i zatopiłam się w kurtce Jessici lekko łkając. Nie powiem, że było mi dobrze. Było mi fatalnie i przez następny tydzień nie mogłam do siebie dojść. A potem ta wiadomość o tym, że matka nie żyje. Nie czułam tej więzi między nami, ale i tak żal ściskał moje serce.
- Kochanie, nie płacz!
Kiedy zorientowałam co się dzieje, zobaczyłam Matta, Jess i Bena tulących mnie i wycierających moją twarz.
Wspomnienia odsunęły mnie od jeszcze gorszej rzeczywistości.
 - Przepraszam, muszę iść.
Wstałam z krzesła i weszłam do łazienki, zostawiając moją kochaną trójkę sam na sam.
Nachyliłam się nad zlewem i przetarłam twarz. Od razu poczułam się lepiej. Ciepło rozeszło się po policzkach, a zaczerwienione oczy zaczynały wracać do pierwotnego stanu.

Patrząc na postać w lustrze nie mogłam dostrzec samej siebie. Szukałam w dużych, brązowych oczach, małych ustach, delikatnie różowych policzkach. Ale i tak niczego nie mogłam odnaleźć. Może miałam nadzieję, że znajdę sposób na uspokojenie samej siebie, nie wiem. Chciałam znaleźć wytłumaczenie dla mojego stanu, który przecież i tak był w tym momencie nieuzasadniony. Umiera ktoś, kogo widziałam tylko raz. Umiera ktoś, kto nie chciał mieć ze mną niczego wspólnego. Dlaczego więc to tak boli? Dlaczego czuję tak okropne odrzucenie i strach ? Nie umiałam znaleźć odpowiedzi na żadne z pytań, które sobie wtedy zadałam. Wiedziałam tylko jedno. Powinnam dziękować Bogu za to, że mam Matta, Jessicę i Bena. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie tutaj.

niedziela, 22 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 2.

 Siedziałam na swoim łóżku, ignorując to, co działo się wokół mnie. Nie chciałam z nikim rozmawiać, ani o niczym myśleć. Wszystko mnie denerwowało. Myślałam, że oburzona mina odstraszy Jessice i Matta, którzy co pięć minut wchodzili do mojego małego pokoiku.
 - Jenn, możemy porozmawiać? – głos Jessici wydał się okropnie słodki. Wiedziałam, że zamierzała dać mi dobrą radę, poradzić coś fajnego, dobrego. Ale to i tak mi nie pomagało, to jeszcze bardziej mnie dołowało.
Rzuciłam jej wrogie spojrzenie i wbiłam wzrok w okno, za którym deszcz nawadniał wysuszoną wcześniej ziemię. Było szaro i brzydko. Mogłam bez przeszkód stwierdzić, że nawet pogoda chciała doprawić mnie o ból głowy.
 - Dobrze, skoro tak się ze mną bawisz, nie mam wyboru – zaparła się w ten swój delikatny i kobiecy sposób, zamykając z przytupem drewniane drzwi. Szkło wypełniające środek lekko zabrzęczało.
Podciągnęłam kolana pod brodę i skuliłam się w rogu łóżka, żeby nie widziała mojej buzi.
Podeszła blisko, aż za blisko. Usiadła na parapecie, czyli tam, gdzie moje oczy sięgały najdalej i wymuszała swoją osobą, żebym cokolwiek powiedziała. Ale ja i tak pozostawałam przy swoim. Przed oczami miałam wczorajszy wieczór, smutną minę Matta, zapłakanego Bena i Jessicę, która starała  się w bardzo delikatny sposób powiedzieć mi o czymś, co diametralnie zmieniło moje życie. Ale co ja mogłam z tym wszystkim zrobić? Chyba nic.
 - Kochanie, nie myśl już o tym, dobrze? Przecież wiesz, że to nie twoja wina i nie miałaś na to żadnego wpływu. Widocznie tak miało być – wbiła smutne oczy w moją twarz, starając się jakoś mnie rozweselić, ugruntować w przekonaniu, że faktycznie jej tok myślenia powinien na mnie wpłynąć. A ja tylko patrzyłam na to, jak bezsilnie stara się mi pomóc, bo de facto naprawdę nie było osoby, która dałaby sobie z tym radę.
Jednym ruchem zeskoczyła z parapetu i znalazła się koło mnie. Otoczyła mnie ramieniem i delikatnie cmoknęła w mokry policzek.
 - Wiesz, że rozmawiałam z nią tylko raz? – okropny pisk, jaki wydobył się z mojej krtani nie był moim głosem. To wołanie o pomoc, lament, który rozsadzał moje serce od środka.
Mocniejszy uścisk uświadomił mi, że mogę na nią liczyć. Czułam bezpieczeństwo. Ale i tak nic nie mogło przywrócić mi równowagi, jaką ostatnio zauważyłam w swoim życiu. Posypało się absolutnie wszystko. Nie czułam pod nogami niczego, zero pewności, ani zaufania do ludzi. Wydawało mi się, że już niczego w życiu sama nie zrobię, bo myśl o tym, że moja jedyna siostra zginęła, okropnie mnie dołowała.
 - Rozumiem cię, Jennifer – jej głos stał się tak samo czuły jak wtedy, kiedy dowiedziała się, że złamałam rękę. Była tak cudownie opiekuńcza – musisz być silna, wiesz? Pokaż jak bardzo odważna i dzielna jesteś, kochanie. Potrafisz to zrobić, prawda? Ja wiem, że potrafisz.
Lekko kiwnęłam głową na znak sprzeciwu. Jak miałam walczyć, skoro to i tak nie miało sensu? Po co bić się o kawałek chleba, który i tak nie należy do mnie? Wszystko było okropnie bezsensu i w tamtej chwili wydawało się przezroczystą iluzją, która coraz bardziej osiada na mojej psychice.
 - Nie umiem tak. Naprawdę nie umiem. Jedyna osoba, z którą łączyła mnie jakakolwiek więź odeszła. Teraz zostałam sama. Jak palec – burknęłam, odpychając Jessicę. Usiadłam na drugim końcu łóżka i starając się nie patrzyć w jej stronę, nerwowo zaciskałam pięści.
Wstała i podeszła do drzwi.
 - Potrzebujesz czasu. Pamiętaj, że ja i Matt zawsze jesteśmy do twojej dyspozycji. Możesz na nas liczyć.
Kiedy wyszła po czułam ulgę. Nie chciało mi się już o niczym rozmawiać.
Opadłam na poduszkę i wbiłam wzrok w sufit. Przez głowę przeleciał mi obraz mężczyzny, którego dziś spotkałam. To nienaturalnie szybkie zniknięcie, pojawienie się i słowa, które kompletnie się nie uzupełniały. Totalny miszmasz emocjonalny. I weź tu człowieku pozostań normalny.

Powieki coraz bardziej opadały, pod ciężarem zmęczenia i żalu. Nie stawiałam im oporu. Pozwoliłam delikatnie i swobodnie opaść. Sen lekarstwem na wszystko – niech wyleczy moje stargane serce.

sobota, 21 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 1.

Słońce przygrzewało we wszystkie dziecięce twarze śmiejące się i dokazujące w każdej chwili. Zatroskani rodzice biegali wokół swoich pociech proponując to soczek, to zdrową kanapkę. Wszystko było takie idealne, takie niezachwiane. I nagle przypomniałam sobie, że to tylko oni wiodą szczęśliwe i uporządkowane życie. Ja niestety, ofiara prób i błędów, siedziałam tu sama, bez nikogo, całkowicie przybita. Wydawało mi się, że oni nie zwracają na mnie uwagi, bo po prostu tam bardzo im mnie szkoda. Chcieli powiedzieć mi w twarz, że jestem do niczego, ale tak naprawdę w ogóle mnie nie znali. Czułam się naprawdę inna. Nigdy nie uważałam, że inność jest czymś złym, przeciwnie. Byłam zdania, że wszystko co inne jest wyjątkowe i powinno się to jak najbardziej szanować.
Dlaczego teraz czułam się tak źle? Może temu, że życie przeciekało mi przez palce. Może temu, że nie miałam z kim porozmawiać o tym, co leciało wczoraj w telewizji, albo jaka będzie jutro pogoda. Nie było nikogo, kto powiedziałby mi , że jestem miła. Nie było nikogo, ale to nikogo, kto nawet powiedziałby mi, że jestem do niczego. Po prostu nikogo. Momentami moim pragnieniem było usłyszenie nawet wiązanki przekleństw, byleby ktokolwiek odezwał się w moją stronę. Niestety i tak nigdy nic nie szło po mojej myśli. Zabijałam w sobie tę nadzieję, którą żyłam w ciągu kolejnych tygodni.
Na tej ciepłej ławce było mi wygodnie, ale strasznie pusto. Nagle w moją stronę podszedł starszy mężczyzna, który widocznie przechadzał się po parku, w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza. Pomyślałam, że pewnie chciał wyrzucić jakiś papier do kosza, który znajdował się za moimi plecami, ale on usiadł obok mnie. To było niesamowite. Pierwszy człowiek, który zauważył moją obecność i, który to udowodnił. Albo może nie? Może usiadł, bo po prostu zabolały go nogi, a ja tylko mu przeszkadzam?
Szybko zerwałam się z ławki.
 - Siedź, dziecko - mocnym zamachnięciem przytrzymał rękaw mojej bluzy.
Grzecznie usiadłam na nagrzanym drewnie. Czułam się sparaliżowana i niepewna tego, co może wydarzyć się za chwilę.
 - Wiem jaka jesteś. I wiem, że teraz jest ci ciężko.
Co on mówił? Skąd niby wiedział, jak naprawdę się czułam, skoro widział mnie pierwszy raz w życiu? Pewnie jest kimś w rodzaju udawanego wróża, który łapie ludzi za serca, kiedy widzi ich skruszone miny. Tacy ludzie przyklejają się do ciebie i żerują na tobie bez przerwy, na samym początku współczując ci i ofiarując pomoc. Dopiero potem wszystko przekształca się w jeden wielki sabotaż.
 - Absurd. Niczego pan o mnie nie wie – widocznie się obruszyłam, on jednak kompletnie nie przejmował się moimi słowami. Jak gdyby nigdy nic wpatrywał się w latające gołębie, które momentami wydawały się na niego spoglądać. Ten człowiek był jakiś dziwny. Był jedną wielką zagadką.
Kiedy ptaki zniknęły za chmurą ciemnego, zabrudzonego powietrza, mężczyzna przysunął się bliżej mnie.
 - Wiem, Jenny, że jest ci ciężko. Zaufaj instynktowi starego, poczciwego mężczyzny, którego pasją wcale nie są gołębie – popatrzył mi głęboko w oczy i wstał. Swoją flegmatycznością denerwował mnie jeszcze bardziej.
Czując dziwny niepokój, postanowiłam go zawołać.
 - Niech pan zaczeka! – zrobiłam pauzę, żeby sprawdzić, czy odwróci się w moją stronę. Niestety nawet się nie zatrzymał, więc kontynuowałam swoją wypowiedź – skąd pan wie, jak się nazywam i skąd pan wie, że jest mi ciężko? Proszę o wyjaśnienie.
Szarawa, ale uśmiechnięta twarz spojrzała w moją stronę. Nie obrócił się całkowicie, ale wyjrzał przez plecy. Zimne oczy zrobiły się jakby cieplejsze i jaśniejsze.
 - A mówiłem, że wiem jak się czujesz? Do zobaczenia, moja droga.
Mimo mojego sprzeciwu mężczyzna dalej szedł przed siebie.
Wiedziałam, że teraz nie był odpowiedni moment na bawienie się w detektywa, ale chęć poznania znaczenia słów tego starca wydała mi się obowiązkiem.
Wstałam z ławki i ruszyłam za krokami gołębiarza – tak go sobie nazwałam ze względu na jego upodobanie.
Przeszłam bulwar, cały park i znalazłam się w centrum miasta. Następnie mężczyzna skręcił w ulicę, na której znajdował się mój dom. Możliwe, że tu mieszkał, ale dlaczego nigdy wcześniej go nie widziałam? Może temu, że niedawno się wprowadził, czy coś takiego. W tej okolicy co dwa dni wystawia się domy na sprzedaż. Ludzie nie chcą tu mieszkać, bo ta okolica nie słynie z najlepszej renomy, wręcz przeciwnie – ludzie uciekają, bo boją się tu mieszkać.
Nie chciałam już bardziej zagłębiać się w swoje rozmyślania, bo mogłam stracić go z oczu. Mówiąc go, mam na myśli gołębiarza.
Nieoczekiwanie się zatrzymał i odwrócił. Jego twarz nie była już uśmiechnięta, raczej zacięta i tajemnicza. Lekko rozchylił wargi, niby w geście chęci wypowiedzenia się. Tik tak, tik tak. Czas leciał, a on dalej nic nie mówił. Nie chciałam robić pierwszego kroku, bo bałam się jego reakcji. Źle znosiłam krytykę i nie chciałam, żeby był na mnie zły, czy coś w tym rodzaju.
 - Nie szukaj prawdy – powiedział zachrypłym głosem, pięćdziesięciolatka – ona sama cię znajdzie, moja droga.
Chciałam zapytać się, czy nie uciekł z jakiegoś domu dla psychicznie chorych, bo wszystko , co dzisiaj mówił, było okropnie bez sensu. Nawet dokładna analiza nie wniosła do mojego toku myślenia żadnej informacji. Po prostu nic!
 - Dalej niczego nie rozumiem – zaparłam się, wbijając oczy w chodnik. Kiedy podniosłam je w górę, mężczyzny już nie było.
Obróciłam się do tyłu, rozglądałam się w każdą możliwą stronę. Jak obłąkana przeszłam chodnik chyba cztery razy, ale nigdzie go już nie było. Jak starszy mężczyzna mógł zapaść się pod ziemię w ułamku sekundy? Wszystko było jakieś dziwne.
Uspokoiłam się faktem, że może któryś z chłopaków robił sobie ze mnie żarty, albo faktycznie była to osoba z domu opieki. Tylko to niespodziewane zniknięcie nie dawało mi spokoju. Gryzło mnie od wewnątrz i nie pozwalało spokojnie myśleć.
Telefon zabuczał.
 - Jenny, chodź do domu. Jest prawie szósta, za chwilę będzie kolacja. Chcesz, żeby Matt znów się dowiedział ?
Głos opiekunki przywrócił mnie do rzeczywistości. Rozbawiła mnie stwierdzeniem „dom”. Od kiedy ja mam dom?
  - Jasne, zaraz będę, Jessico.
Poszłam na przystanek, niedaleko parku, z którego zielona puszka miała zawieźć mnie do mojego wyimaginowanego domu.
Było deszczowo i wilgotno, więc ciężko się oddychało. Powietrze było zdecydowanie za świeże. Przyznam, że trochę się zmęczyłam tym chodzeniem i ogólnie myśleniem nad moim życiem. Jeśli ktokolwiek może powiedzieć, że to w ogóle jest życie. Nazwałabym to raczej wegetacją.
Oparłam się o metalowy słupek i wciąż czekałam na autobus. Telefon zabuczał ponownie.
 - Jenny, tu Matt.
Oho, doigrałam się.
 - Już jadę, nie spinaj się. Do zobaczenia.
Nawet nie pozwoliłam mu dokończyć. Nacisnęłam czerwony przycisk i w momencie, kiedy wkładałam telefon do kurtki nadjechał autobus. Kupiłam bilet i usiadłam z samego przodu.
Teraz chciałam tylko wejść do pokoju, przykryć się kołdrą i zasnąć. Na zawsze.


MÓJ PRZYJACIEL STRACH - całość.

1.
   Podeszłam do kuchennego blatu, przy którym mama robiła nasze codzienne kanapki. Jak zwykle zajęta swoją pracą,  prawie w ogóle nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi.  Oparłam łokieć o zimny marmur i wbiłam oczy w zapracowaną , ale spokojną twarz mamy.
- Mogę cię o coś zapytać ? -mruknęłam, nie odrywając od niej wzroku. Oczy matki, stale wbite w coraz to większą porcję kanapek, kompletnie nie zmieniły swojego zamyślonego wyrazu.
- O co takiego ? – zapytała, podnosząc twarz w moją stronę.
Nie wiedziałam jak jej to powiedzieć. Jak miałam zapytać o to, czy kocha tatę. Jak miałam wypytywać  o szansę na przetrwanie naszej rodziny ? To przecież było niemożliwe. Nie mogłam spytać tak po prostu, na pewno domyśliłaby się, że coś mnie gryzie. Chciałam jej pokazać, że całkowicie mnie to nie obchodzi, że nie zależy mi na tym, co się dzieje. Przecież mogła pomyśleć, że w jakimś stopniu boli mnie to, co dzieję się w naszym domu.
- Chodzi mi o sprawę z tatą. Czy to naprawdę koniec? – rzuciłam niby obojętnie. Chciałam za wszelką cenę udowodnić jej ,  że w nosie mam jej problemy i naprawdę na niczym mi nie zależy.
Odłożyła nóż i oparła ręce na blacie. Spuściła wzrok i cicho mruczała pod nosem.
- To nie tak, że ja go nie kocham. To nie tak, że ja go nie chce. Po prostu się zmienił. Nie jest takim Bartkiem, jakiego kochałam kiedyś. Możesz tego nie zrozumieć, ale to naprawdę boli.
Uśmiechnęłam się w jej stronę, podnosząc się z blatu, na którym już prawie leżałam.
- Rozumiem wszystko, mamo. Nie jestem małym dzieckiem.
- Zgadza się, ale nie wiesz, co to uczucia. Nie przeżyłaś tego co ja i nie możesz powiedzieć, że wiesz, jakie jest życie. A jest ciężkie.
Przez głowę przeleciał mi obraz Janka. Jak ona mogła mówić, że nie wiem, co to uczucia ? Nie miała pojęcia jak mocno go kochałam i jak bardzo cierpiałam, kiedy okazało się, że nie mogę z nim być. Ból porównywalny z amputacją serca.
- Zgadza się, nie wiem – przyznałam mimowolną rację – ale wiem, że to nie może się tak skończyć. Nie chcę, żeby moja rodzina składała się jakiś części. Chcę, żeby stanowiła całość. Ja, ty, Anka i tata mamy należeć do naszej spółki, która nazywa się potocznie rodziną, rozumiesz ? Walcz o to, co masz, mamo. Proszę cię – powiedziałam, błagalnym tonem – i pamiętaj , że cię kocham.
Przytuliłam się do niej i doszłam do wniosku, że jej szczęście jest podstawą mojego, bo mimo tego, że nie ma Janka, braku obecności mamy nigdy bym nie przeżyła.


2.
  - Wiesz co to miłość ? - rzuciłam w jego stronę, zastanawiając się nad sensem wypowiadanych słów.
Patrzył na mnie z ukosa, śledząc każde drgnienie mojej twarzy. Ślepo wbijał swoje niebieskie oczy, widocznie nie śpiesząc się z odpowiedzią.
- Nie wiesz ? Przecież cały czas tego doświadczasz.
Zaskoczył mnie odpowiedzią. Kiedy niby zaznawałam jakiegokolwiek uczucia? Rodzice olewali moją obecność, zasłaniając się pracą i ciągłym napływem  coraz to nowych obowiązków. On dał sobie ze mną spokój, więc co miał na myśli? Miłość była czymś, czego nie zaznałam od bardzo dawna, mimo, że tak bardzo chciałam jej doznać.
- Nie wiem - odparłam smutno.
Posłał mi smutny uśmiech.
-Masz rodzinę, siostrę .. - nie skończył, bo wtrąciłam się mu w pół słowa.
- Nazywasz "to" rodziną ? - krzyknęłam, pokazując mu siniaki na rękach - to nie jest rodzina. Tego nie można nazwać nawet spółką.
Widocznie go przestraszyłam, chwycił moją ręke i bacznie ją obejrzał. Blade usta wykrzywiły się w wyrazie bólu.
- Kto ci to zrobił ?
- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie ? - parsknęłam, wyrywając rękę z jego uścisku.
Przysiadł się bliżej. Widocznie chciał mi pokazać, że mogę na niego liczyć, że współczuje mi i , że będzie łączył się w moim cierpieniu. Jakie to było idiotyczne ! Myślał, że odbujduje moje zaufanie ? Że będę o traktowała tak, jak wcześniej ? Bolała mnie głupota i bezmyślność niektórych ludzi. Najbardziej doskwierała mi jednak nieświadomość tych, których kochałam. Bo jego kochałam dalej. Mimo tego, że kierowała mną nienawiść, serce mówiło co innego.
- Dlaczego taka jesteś ?
- Jaka ? - spytałam zaskoczona.
Obrócił głowę w drugą stronę. Bał się kontaktu wzrokowego.
- Zimna, zamknięta i pewna tego, że nie potrzebujesz pomocy.
Poczułam fale ciepła, która opływa całą moją twarz. Zdenerwowanie sięgało górnej granicy normy.
- A może mam być szczęśliwa, rozradowana i mam błagać o litość? Wyobraź sobie, że pomocy nie potrzebuję. Ale gdyby faktycznie tak było już dawno ludzie, którym na mnie zależy pomogli by mi. Widocznie  ludzie totalnie mnie olewają.
Chciało mi się płakać. Nie chodziło mi teraz o mamę , tatę i resztę domniemanych przyjaciół, którzy i tak zawsze mieli mnie gdzieś, ale o niego. To ból po jego stracie do teraz sciskał mi serce. Nie musiał mnie zostawiać samej z tymi wszystkimi problemami. Mógł być i mógł nieść mi pomocną dłoń. Czemu tego nie zrobił ? Albo ogarnęła go nastoletnia chwila zwątpienia, albo po prostu miał mnie dość.
- Dobrze wiesz, że nie mogłem z tobą zostać, Zośka - rzucił oschle - dobrze wiesz, że nie mogę z tobą nawet rozmawiać.
I dopiero teraz ból sięgnął zenitu. Kiedy trzy miesiące temu zapytałam go, dlaczego ma odejść, powiedział, że to warstwy społeczne uniemożliwiają realizację naszej miłości. Zaakceptowałam jego usprawiedliwienie , tłumacząc sobie, że faktycznie ma racje. Ale po jakimś czasie zrozumiałam, że tak przecież nie jest. Wyszło na to, że wstydzi się tego , że ma biedną dziewczynę, pochodzącą z patologicznej rodziny. Czy było w tym coś złego ? Czy nie rozumiał tego, że jego odejście bolało bardziej niż niejeden siniak , rozcięcie i złamane żebro?
- To czemu to robisz ? Czemu nie dałeś mi spokoju ? Możesz odejść, pozwalam ci. I tak nie mam już niczego, co mogłoby uratować moją sytuację.
Znów patrzył w moją stronę. Starałam się nie zwracać uwagi  i ignorować go. W głębi serca chciałam się do niego przytulić, patrzeć w te jego śliczne oczy...Ale upartość i duma nie pozwalały mi na to. Poza tym nie mogę dotykać kogoś, kto jest z wyższych sfer. Mógłby się jeszcze zarazić jakąś chorobą, która panuję tylko wśród żebraków.
- Bo mi zależy.
- Zależy ? - roześmiałam się - gdyby ci zależało nie zostawiłbyś mnie i nie pozwoliłbyś mi cierpieć ! Jak można zostawić kogoś kogo się niby kocha, tylko dlatego, że nie ma pieniędzy na drogie ubrania ? Jesteś draniem i ostatnim samolubem - krzyknęłam, pozwalając , aby kilka łez spłynęło po policzku - najlepiej będzie jeśli się odczepisz i zostawisz mnie i moje problemy same. Nie krępuj się, możesz opowiadać wszystkim, że ojciec bije mnie i matkę. Nie zależy mi. Cześć - wstałam z trawy i pobiegłam w stronę drogi. Miałam dość tej dziecinady. Z drugiej stronie na samą myśl o tym, co dzieje się w domu przechodziły mnie ciarki. Bałam się, że ojciec znów będzie bił. I nie chodziło tu o mnie. Mnie mógł bić ile chciał, Anki i matki miał nie tykać. Jak można bić sześcioletnie dziecko ? A mama ? Gdyby chciała już dawno mogłaby się mu postawić. Wiedziałam, czemu tego nie robi. Bała się. Nie tylko ona się bała. Ania i ja cały czas drżałyśmy , kiedy drzwi do naszego pokoju lekko się uchylały. Strach był naszym wieloletnim przyjacielem, którego na pewno nigdy się nie pozbędziemy.

3.
Po klatce schodowej wchodziłam bardzo cicho. Na wypadek gdyby ojciec faktycznie był w domu. Nie chciałam znów dostać, jutro miałam lekcje wychowania fizycznego. Nauczycielka od razu zadawałaby mnóstwo pytań, które są dla mnie dowodem mojej słabości. Uchyliłam drzwi i weszła do przedsionka. Na wieszaku zawiesiłam moją dziewięcioletnią kurtkę i sweter, który dostałam jeszcze w czwartej klasie. Z racji tego, że od tamtej pory prawie w ogóle nie zwiększyłam swoich rozmiarów , łatwo ubierałam rzeczy, które nosiłam lata temu. Zerknęłam do kuchni, gdzie zazwyczaj siedzi mama. Tym razem jej nie było. Zamiast postury umęczonej kobiety zobaczyłam Anię, opierającą głowę o blat. Przestraszyłam się , bo zazwyczaj siedziała w pokoju i nigdzie nie wychodziła. Podbiegłam do stołu i ze strachem w sercu zaczęłam wypytywanie.
- Co się stało ? Czemu jesteś sama ? Gdzie rodzice ?
Ania kompletnie nie reagowała na moje słowa. Dalej opierała głowę o blat, pusto patrząc przed siebie. Zdenerwowanie zawładnęło moim ciałem. Czułam, że policzki robią się coraz bardziej gorące.
- Anka ! – krzyknęłam – opowiadaj co się stało ! Gdzie ojciec ? Czemu go nie ma ? – mój cichy głos przerodził się w krzyk.
Ania jakby się ocknęła i zwróciła na mnie swoje spłoszone oczy. Rozchyliła wargi, ale nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa.
-  Ania, kochanie, no mów ! – ponaglałam. Usiadłam naprzeciwko siostry i czekałam na odpowiedź.
Po chwili ciszy usłyszałam cichy pisk.
- Zabrał ją. Trzymał za rękę i zabrał. Krzyczałam, ale jej nie puścił.
Nie zrozumiałam jej słów. O czym mówiła ? Kto kogo trzymał, co się stało ? Przez głowę przelatywało mnóstwo pytań, na które nie mogłam znaleźć odpowiedzi.
- Anka , do cholery. Gdzie jest mama ? – podeszłam do niej i zaczęłam lekko potrząsać. Wyglądała, jakby się obudziła. Miała zaspane oblicze i przymrużone oczy – muszę wiedzieć, rozumiesz? Opowiadaj co się stało, to bardzo ważne.
Ania zaczęła płakać. Łzy spływały po policzkach , nosie i chudawej szyi. Drobny szloch po kilku sekundach przerodził się w prawdziwy  i rozpaczliwy jęk.
- Tata wrócił dziś wcześniej , Zosiu – zaczęła.
- I co się potem stało ? – chciałam się dowiedzieć absolutnie wszystkiego. Jedną ręką głaskałam ją po ramieniu, a drugą ocierałam potok łez, które spływały po jej twarzy. Było mi jej szkoda. W ciągu sześciu lat swojego kruchego życia przecierpiała więcej niż niejeden człowiek chory na raka. Serce łamało mi się na pół, kiedy pomyślałam ile bólu i łez kryje się w tym malutkim ciele.
I potem… - mówiła drżącym głosem – bił mamę. Płakała i krzyczała, ale ją bił. Prosiłam go , żeby tego nie robił. Mówiłam, żeby uderzył mnie a nie ją, ale i tak ją szturchał – przytuliłam ją do siebie. Głośne szlochanie nie pozwoliło na dalszą relację. Żołądek ścisnął się do najmniejszych rozmiarów. A co jeśli ojciec faktycznie zrobił coś mamie ? Z drugiej strony podziwiałam odwagę i upór Anki, która mimo swojego wieku była gotowa zrobić wszystko, by ratować drugiego.
- A mama się broniła ? – zapytałam, przecierając następną porcję łez.
Popatrzyła na mnie tak, jak nigdy wcześniej. Potem przeniosła wzrok na wysoki parapet, na którym zazwyczaj znajdowały się kwiatki. Odwróciłam się i prześledziłam całą powierzchnię blado niebieskiego plastiku. Na środku leżała koperta. Podeszłam do okna i chwyciłam ją do ręki. Nie tracąc czasu otworzyłam ją i zapoznawałam się z treścią. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Trzymałam w ręce wypowiedzenie o pracę. Wypowiedzenie mamy. Teraz wszystko stało się jasne. Mama straciła pracę, a ojciec na wieść o tym, że jego niska pensja nie starczy na dużą ilość alkoholu rzucił się na nią i ja bił. Popatrzyłam na wciąż płaczącą Anię.
- Gdzie ją zabrał ? – rzuciłam nerwowo, wyrzucając kopertę do zlewu.
Ania spojrzała bezwładnie.
- Powiedział, że ją zabije. Chwycił za rękę i powiedział, że już nigdy tu nie wróci. Mówił, że skoro lubi rośliny, będzie miała z nimi do czynienia przez resztę życia.
To było jak cios. Bóg odbierał mi wszystko po kolei. A co jeśli on ją zabije ? Przecież jest do tego zdolny. Do dziś pamiętam, jak w Grudniu kilka lat temu pobił mnie za to, że lampki na choince były nierówno ustawione. Albo ten moment, kiedy Ania przyniosła do domu czwórkę, zamiast piątki z polskiego. Tak okropnie obił jej twarz, że przez miesiąc nie mogła wyleczyć siniaków. A mama ? O niej szkoda mówić. Cały czas dostaje. Za brak przypraw w zupie, spóźnienie choćby o kilka minut. Zawsze jest awantura.
- Ania, idź do sąsiadki na dół. Idę jej szukać.
Wychodziłam z kuchni, kiedy Ania chwyciła mnie za rękaw.
- Uratuj ją, dobrze ? – przytuliła mnie. Pogłaskałam ją po czuprynie.
- Ten drań jej nie tknie, obiecuje ci, maleńka.

W którą stronę?
Chwyciłam kurtkę do ręki i szybko wybiegłam z mieszkania. Klatkę schodową przemierzyłam w rekordowym czasie. Dopiero będąc na samym dole przypomniałam sobie o tym, że nie zaprowadziłam Anki do pani Zegrzyńskiej. Nie miałam czasu na to, żeby ponownie wbiegać na górę. Każda sekunda mogła zmienić bieg, mojego i tak tragicznego, życia. Stwierdziłam, że rozsądek i odwaga jakie kierowały Anią czyniły z nią osobę dojrzałą. Pomyślałam, że da sobie radę i wybiegłam przed blok. Nerwowo przechodziłam przez kolejne wejścia do klatek, nigdzie nie zauważając pijanego i wściekłego ojca. Chodziłam wszędzie. Każde drzewo, śmietnik, ściana nowego budynku nie stanowiły dla mnie żadnej tajemnicy. W jednym momencie odkryłam zakamarki całego osiedla. Widząc, że i tak nigdzie nie mogę znaleźć umęczonej matki, przebiegłam przez jezdnię i skierowałam się w stronę sklepu, gdzie zawsze rano robiłam zakupy. Pracował tam brat Janka, Paweł. Miałam nadzieję, że w przeciwieństwie do swojego brata nie zostawi mnie na lodzie.
Głośne bicie mojego serca zagłuszało wszystkie, nawet te najgorsze myśli. Wpadłam na szklane drzwi i wparowałam do środka. Paweł stał przy chłodni, chowając jakieś artykuły. Od razu gdy mnie zobaczył wiedział, że coś jest nie tak. Oparłam się o zimną ścianę sklepu i mimowolnie zsunęłam się w dół, siadając na zimnej podłodze.
- Zośka ! Co się dzieje ? – krzyknął, podbiegając w moją stronę.
Czułam się prawie nieprzytomna. Strach, który wcześniej czułam znikł. Nie czułam niczego, poza ciepłem ,  które zalewało mnie od wewnątrz. Pomyślałam, że chyba całkowicie straciłam tę ostatnią cząstkę człowieczości. A co jeśli będę taka jak ojciec? Zimna, okropna i zawistna ?A co jeśli będę taka w stosunku do Anki ? Ona sobie sama nie poradzi. Wystarczająco się nacierpiała. Nie dość, że ojciec rujnował jej dzieciństwo, miała stracić matkę i oczekiwać jeszcze gorszego traktowania ode mnie ? Nie. Nie mogłam na to pozwolić. Trzeba jej pomóc ! Trzeba pomóc mamie. Wziąć się w garść i zacisnąć serce, które biło jak oszalałe. Odpłynęłam gdzieś daleko. Spanikowany Paweł nie wiedział co robić.
- Zosia. Oddychaj – starał się mnie uspokoić. Chciało mi się śmiać. Ta jego bezradność i brak wiary w to, że cokolwiek wskóra totalnie mnie rozbawiła. Zachowywał się jak pięciolatek, który stracił matkę z widoczności sześciu metrów.
- Paweł, pomóż mi – wykrztusiłam, wciąż łapiąc oddech. Zadyszka odbierała mi możliwość wypowiadania najkrótszych i najprostszych słów.
Popatrzył na mnie z ukosa i posłał łobuzerski uśmiech.
- Co do Janka niczego przecież zrobić nie mogę ! Jest uparty jak osioł, sama wiesz. Ale i tak mu zależy. Powiedział mi o tym.
Wszystko co do tej pory wirowało w mojej głowie zeszło na drugi plan. Zapomniałam o matce, którą ojciec mógł katować. Nie obchodziło mnie to, że Ania płacze i umiera z samotności. Właśnie się dowiedziałam, że mój rycerz w zardzewiałej zbroi dalej mnie kocha. Ale dlaczego mi tego nie powiedział ? Dlaczego nie chciał spróbować ? Wolał zachować się jak kretyn i pozbyć się zbroi . Przecież tak było łatwiej.
- Nie chodzi o Janka – mruknęłam – ale dzięki za info. Tata wyrwał gdzieś matkę. Nie mogę ich znaleźć. Boję się, że jej coś zrobi.
Rzucił mi blade spojrzenie.
- Mijałem go dzisiaj, był totalnie kopnięty –odburknął – podziwiam was za to, że to znosicie. Z drugiej strony jest mi was naprawdę żal… - nie dokończył zdania. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu.
- Daruj sobie te gadki. Naprawdę nie obchodzi mnie twoja opinia na temat mój i mojej zakichanej rodziny. Najważniejsze jest to , że on może jej coś zrobić. – przerwałam, żeby przetrzeć mokre policzki – jeśli nie jesteś w stanie mi pomóc, nie marnuj mojego czasu. Jest wiele ludzi, którzy zamiast głupiego gadania zaczną realizować plan pomocy.
Patrzył na mnie przestraszonymi oczami. Zamiast cokolwiek zrobić po prostu się na mnie patrzył. Nie dochodziło do niego to, że życie niewinnej kobiety może być tragicznie skończone przez pijackiego drania ? Widocznie tylko ja martwiłam się o sferę mojej przynależności, z którą nie zawsze się identyfikowałam.
- Boje się Paweł, pomóż mi – rzuciłam, podciągając kolana pod brodę. Szczery żal zacisnął moje gardło.
Przytulił mnie mocno i poklepał po ramieniu.
- Nic się nie bój , młoda. Znajdę ją i jej pomogę.
Posłałam mu nieszczery uśmiech.
- Nie zepsuj tego, dobrze ? Nie chcę stracić kolejnej części układanki.
- Za niedługo twoje puzzle będą miały więcej niż cztery elementy. 
Posłał mi ciepły uśmiech i zniknął za szklanymi i nieco brudnymi drzwiami sklepu.

4. Szara strona zielonego liścia
Siedziałam pod zimną ścianą już dłuższą chwilę. Stale zastanawiałam się co dzieje się z mamą, ojcem i Pawłem. Znalazł ją, czy nie? Żyje , czy zostawiła mnie i Ankę z tatą sam, na sam? Czy samodzielnie będziemy musiały znosić jego awantury, słuchać krzyków i ciągłych pretensji o to , że jesteśmy beznadziejne ? Miałam nadzieję, że tak nie będzie. Nawet najgorszy koszmar nie przekładał się na to, jak czułam się, kiedy bił mamę, albo Ankę. Mama jeszcze dawała radę, potrafiła się obronić. Ale taka Ania… Bezbronna , mała i chudziutka sześciolatka ledwo co utrzymywała się w pionie. Jak mogła bronić się przed atakiem dwumetrowego potwora ? Tak okropnie się go bała ! Nie patrzyła mu w twarz, bo zawsze emanowało od niej zimno i nienawiść. Nie patrzyła w jego stronę nawet wtedy, kiedy siedzieliśmy przy obiedzie. Sztuczne niedzielne popołudnia miały dawać posmak prawdziwego i normalnego życia, którego i tak nigdy nie potrafiłyśmy oszukać. Zawsze pokazywało nam swoje bardziej brutalne i zimne oblicze. Czasami nie mogłam tego znieść. Perfidnie wyrafinowana atmosfera, jaką prowokował, wywoływała moje obrzydzenie. Już wolałam, żeby mnie bił i katował, niż żeby udawał czułego tatusia.
Z napływu myśli uratował mnie głos Pawła, dobiegający zza drzwi. Jednym ruchem wepchnął się w szczelinę pomiędzy nieco uchylonymi drzwiami. Podniosłam odrętwiałe ciało do góry i chwiejnym ruchem podeszłam w jego stronę. Nie umiałam odczytać z jego twarzy niczego. Nie widziałam smutku, który mógłby świadczyć o tym, że coś się stało. Nie mogłam dostrzec radości, która potwierdziłaby mnie w przekonaniu, że mam w sobie choćby odsetek szczęścia.
- I jak ? – zapytałam, śledząc każdy jego ruch spojrzeniem.
Spuścił wzrok i zamknął mnie w żelaznym uścisku. Domyśliłam się, że coś jest nie tak. Gdyby było w porządku, na pewno powiedziałby, że tak jest. A co zrobił ?Przytulił mnie, mając pewnie nadzieję, że w jakiś sposób doda mi otuchy. Nie dodał mi jej wcale. Poczułam się jeszcze gorzej niż wcześniej. Ta niepewność była uczuciem, które bolało tysiąc razy mniej. Pojawiał się bowiem cichy szept , który mówił, że może będzie nie najgorzej.
- Posłuchaj mnie uważnie. Jutro przyjedzie do was opiekunka społeczna – jego basowy głos drżał jak oszalały. Ciężko było mu cokolwiek powiedzieć. Nie widziałam jego twarzy, ale czułam, że wkłada ogromny wysiłek by usta przekształciły ciche łkanie, w głośniejsze od niego wyrazy – a do mamy zawiozę cię po południu. Złamana ręka i kilka żeber to naprawdę nic wielkiego.
Wyrwałam się ze stalowego uścisku. Wściekłość ogarnęła mnie w dużym stopniu. Poczułam , że tak zła nie byłam jeszcze nigdy. Gorycz mieszała się z gorzką świadomością , że jednak nie będzie dobrze. Cała odpowiedzialność i siła, jaką posiadała mama spadła na mnie. Ten drań połamał jej ręce ! Zachowywał się jak najgorszy faszysta, albo gestapowiec. Nie miał litości dla niczego. I pomyśleć, że kiedy dwadzieścia lat temu brali ślub, był potulny jak baranek i obiecywał miłość do końca życia. Puste słowa, pustego uczucia – pomyślałam.
- Nienawidzę go, nienawidzę go ! Gdzie jest ?! Gdzie mama ? Zawieź mnie do niej, proszę ! Paweł, słyszysz ?Chcę jechać do mamy, nie mogę jej zostawić. Idź do pani Zegrzyńskiej i powiedz, żeby zaopiekowała się Anią, powiedz jej , proszę !
- Na litość boską, Zośka ! – krzyknął, ponownie zamykając mnie w swoich ramionach.
- Gdzie jest mama ? Gdzie ją wzięli ? Gdzie ojciec? Co teraz zrobię ?Nie mam siły, przecież jestem taka słaba ! Jestem sama, nie mam nikogo, Paweł – wyrywałam pojedyncze słowa, nie zważając na jakiekolwiek znaczenie. Czułam pustkę, strach i ból, który rozchodził się wzdłuż wszystkich żył mojego ciała. Uczucie przeszło z serca, do tętnic, a potem zatruło resztę organizmu. Nie wiedziałam jak potoczy się reszta mojego życia. Byłam pewna tylko jednej rzeczy – muszę coś zrobić. Coś, co pozwoli mi na odczucie ulgi i bezpieczeństwa. Mi, Ani i mamie, które tak samo jak ja, miały dość wspólnego dramatu.
- Mama jest w szpitalu, jutro cię do niej zawiozę, okej ? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi – ojciec jest na komendzie. Do rana będziesz miała spokój, więc wracaj do domu, weź Ankę i odpocznijcie. Tyle się wam należy.
- Ale mama… – przerwałam mu.
- Ona też dobrze się czuje. Każda chwila bez ojca jest dla niej odpoczynkiem. Ból ręki jest nieporównywalny ze strachem jaki odczuwa, kiedy go widzi. Uwierz mi, jest jej dobrze – uspokajał mnie. Flegmatyczny sposób mówienia zniweczył moją złość. Poczułam lekką ulgę – pytała o was.
- Pytała ? Oczywiście, że pytała ! Kochana mamcia… pewnie się martwi – posmutniałam, mocniej wtulając się w Pawła.
- Powiedziałem jej , że się wami zajmę i , że nic wam nie będzie. Dlatego teraz idź do domu, weź siostrę i zjedzcie coś na kolację. Za pół godziny do was przyjdę. Muszę jeszcze zamknąć sklep i zawieźć klucze.
Pokiwałam głową na znak zrozumienia i puściłam jego szyję. Odeszłam w stronę drzwi i ostatnio raz się odwróciłam.
- Dziękuję. Naprawdę dziękuję, Paweł – rzuciłam, wtłaczając swoje opuchnięte ręce w rękawy starego płaszcza.
- Nie ma za co, maleńka, nie ma za co.
Idąc do domu zrozumiałam jedną rzecz. Teraz liczyła się walka. Walka nie o mnie, bo przecież moje życie kompletnie się nie liczyło. Biłam się o lepszy los Anki i mamy. Ojciec mógł zniknąć raz na zawsze. Gdybym mogła, wyniosłabym się z nimi na księżyc, oby jak najdalej od tego osiedla, tej klatki schodowej i mieszkania czterdzieści jeden.

5. Na mojej planecie
Ciche i wymuszone kroki na klatce schodowej mimo wszystko zwróciły uwagę zaspanej Zegrzyńskiej, która cały czas czekała aż wezmę siostrę do domu. Stała w drzwiach, przymrużając oczy. Posłałam jej uśmiech na jaki mogłam się zdobyć w tamtej chwili i podeszłam do barierki.
- Dobry wieczór – wyszeptałam – Ania gotowa ?
Jej opadłe policzki wykrzywiły się w pewnego rodzaju grymasie. Oparła dłoń na solidnym biodrze i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ania śpi. Gdzie byłaś do tej pory ? Wiesz, która jest godzina ? – rzuciła, obrzucając mnie wszelką winą. Chyba faktycznie nie wiedziała co się stało. Nie słyszała jak ją wlókł na sam dół? Nie słyszała, jak krzyczała? Zabawne – pomyślałam – ludzie zawsze są głusi na ból i cierpienie innych. Odzywają się tylko wtedy, kiedy liczy się ich własny, zakichany interes.
- Wytłumaczę to pani kiedy indziej – mruknęłam. Nie chciałam od nowa powtarzać zbioru wydarzeń dzisiejszego dnia. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to iść spać. Czułam ogromne znużenie. Moje ciało odmawiało posłuszeństwa już dawno, ale dopiero teraz czułam się jak dętka. Musiałam jeszcze wziąć Anię. Jak jej to wszystko powiedzieć ?Jak wytłumaczyć to, co się stało? Patrząc na tę całą sytuację oczami dziecka , mogłam się tylko domyślać co przeżywała w środku. Mogłam jedynie przypuszczać jak bardzo boli ją niesprawna rodzina. Jej funkcje i cechy charakterystyczne zaginęły już bardzo dawno temu – mogę po nią wejść ?
- Nie, nie – powiedziała – jak już śpi, to niech śpi. Nie będziemy jej przecież budzić. Czekałam tylko, aż wrócisz. Bałam się, że coś się stało – stanowczo wbiła swoje niebieskie oczy. Przenikające spojrzenie łaskotało mnie po brzuchu. Miała w sobie coś, co zmuszało do rozmowy. Widocznie wiedziała, że coś jest nie tak, ale jak zwykle chciała wymusić na mnie samowylewność. Była pewna , że i tak nie wygra, ale i tak chciała spróbować swojej tajnej broni. Po chwili ciszy doszła zapewne do wniosku, że i tak niczego nie powiem jej sama. Każdą informację mogła wyciągnąć za pomocą długich katuszy i słownego ataku – Zosia. Widzę, że coś jest nie tak. Gdzie masz mamę ? – uderzyła w sedno.
- Y.. – zająkałam się – jutro pani opowiem. Naprawdę jestem zmęczona. Dziękuję za przenocowanie Anki, to dużo dla mnie znaczy. Dobranoc pani Zegrzyńska.
Z zawrotną szybkością pokonałam ostanie dwie klatki. Wchodząc do pustego mieszkania poczułam się bardzo dziwnie. Zazwyczaj głuchy dźwięk telewizora i odgłosy gotującej się zupy wtajemniczały mnie w zasady mojej rodzinności. Teraz tego nie było. Cisza odbijała się od każdej ściany i miażdżyła mnie swoją siłą. Przerażałam się coraz bardziej. Poza tym fakt, że Ania nie jest w swoim łóżku dołował mnie bardziej. Przy niej czułam się potrzebna, bezpieczna. A teraz ja i mój przyjaciel zostaniemy sami. Chodził za mną wszędzie. Cieszyłam się tylko, że poznał nową koleżankę – Pustkę. Teraz przynajmniej Strach nie był sam. Przynajmniej on.
Wzięłam zimny prysznic i wskoczyłam do łóżka. Ciepła pościel dała mi uczucie ulgi. Nie zdążyłam o niczym pomyśleć, bo sen zamykał mi powieki. Postanowiłam się mu poddać i przegrać tę jedyną walkę. Reszta spraw była postawiona na wygranej płaszczyźnie.

6. Krzywe zwierciadło
Zegrzyńska siedziała w swoim ulubionym fotelu i wbijała swoje wybladłe ślepia w moją bladą i zmarzniętą twarz. Ania siedziała obok i malutkimi łyczkami sączyła swoją ulubioną i wrzącą herbatę. Napięcie rosło coraz bardziej. Nie miałam ochoty wszystkiego jej tłumaczyć. Poza tym… Czy to w ogóle miało jakiś sens ? Po co tłumaczyć coś, co obserwowała już od dawien dawna ? Znała mojego ojca, moją mamę, mnie i całą naszą sytuację. Nieraz, kiedy w domu panowała okropnie napięta sytuacja, mama wysyłała Anię właśnie do niej. A Ania, jak każde małe dziecko, wszystko jej opowiadała. Nie potrafiła szufladkować rzeczy na te ważne i mniej ważne. Gdy napotykała okazję pozbycia się swoich problemów, wykorzystywała ją. Złościłam się na nią. Nie chciałam, żeby wszyscy wytykali mnie palcami. „ Ej , to ta Zośka z patologicznej rodziny „. Czy „patologiczny” to w ogóle słowo ? Nawet jeśli nim było, kryło dla mnie o wiele głębsze znaczenie. Ból, strach i zacięcie. To co czułam, rozchodziło się nie tylko po moim umyśle, ale też tych, którzy bacznie nas oglądali. Moja wychowawczyni, Zegrzyńska – nie spuszczały z nas oczu.
- Więc co się wczoraj wydarzyło ? – rzuciła, przerywając moje dumanie.
Zakłopotanie, zakryłam dużym kubkiem z zimną już kawą.
- Jak to zawsze bywało… Tata szarpał się z mamą. Ale nigdy w takim stopniu.
Jej spokój okropnie mnie porażał. Jak można słuchać takich opowieści ze stoickim spokojem ? Ne mieściło się to w granicach mojej wytrzymałości i jakiejkolwiek świadomości społecznej. Czułam, że ta kobieta kompletnie nie czuje tego, co ja. Upokorzeń, strachu, kłótni… Nie musiała tego znosić, więc w sumie miała prawo kompletnie tego nie rozumieć. Albo może rozumiała ? Tylko tak sprytnie ukrywała swoje zakłopotanie i przejęcie.
- W jakim, moja droga? – każde słowo wypowiedziała ślamazarnie. Naciskając na „moja droga” doprowadziła mnie do śmiechu. Sposób w jaki wymawiała te dwa wyrazy, starając się pewnie upodobnić do damy, lekko jej nie wyszedł. Podróbka francuskiej madame siedziała tuż przede mną. Widząc moje rozbawienie, lekko odchrząknęła, poprawiając się w fotelu. Rozłożyste biodra doprowadziły biedny fotel do okropnego stanu. Każda nóżka zapadała się w mniejszym stopniu.
- Jest w szpitalu – powiedziałam, zachowując powagę.
- Rozumiem.
- Przepraszam, ale czas na nas. Ania musi odrobić zadania, poza tym już późno. Dziękuję za pomoc. Dobranoc – popatrzyłam na Anię, która rzuciła mi pełne wyrzutu spojrzenie. Wiem, że uwielbiała tę herbatę, ale ja nie mogłam już wytrzymać. Skrajność moich uczuć doprowadzała mnie do bólu głowy.
- Ale Zosia.. – mruknęła.
- Podziękuj za gościnę, Aniu – rzuciłam szybko, popychając ją w stronę wyjścia.
- Do widzenia, pani Basiu – Ania zawsze zwracała się do niej po imieniu. Moje przyzwyczajenie do jej nazwiska nie mogło ulec zmianie.
- Dobranoc, dziewczynki – głos z salonu, choć bardzo oddalony, wciąż miał mocne brzmienie.
Wchodząc do mieszkania, odczułam ulgę. Ania od razu poszła do swojego pokoju. Ja stojąc w sieni, zastanawiałam się nad tym, co będzie dalej. Co da mi los ? Co przyniesie życie? Musi być okej, myślałam. Nagle usłyszałam kroki. Żołądek skurczył się do granic możliwości. A co jeśli ojca już wypuścili ? Nie, nie mogli tego zrobić ! Przecież to mało prawdopodobne. Kroki zmieniły się w ciche pukanie. To nie w stylu ojca, on nigdy nie pukał. Zawsze kopał w drzwi i wchodził jak się mu podobało. Cicho podeszłam do drzwi, uchylając je w nieznacznym stopniu. Zamurowało mnie. W jednej chwili poczułam się jakbym wróciła na kolonię sprzed dwóch lat.
- Cześć Zośka – rzucił.
- Cześć… Kuba?

7. Witam przyszłość z otwartymi ramionami
- A co? Nie pamiętasz mojego imienia ? – parsknął, posyłając mi śliczny uśmiech. Nie zmienił się prawie w ogóle. Zielone tęczówki wciąż miały tą samą barwę. Rozczochrane włosy układały się tak samo, jak wtedy. Wyglądał nielegalnie uroczo. Wyprostowana sylwetka dawała wrażenie kogoś, kto jest nieco starszy. Nie wyglądał na siedemnaście lat. Zaciekawienie i podekscytowanie rosło z sekundy na sekundę. Miałam coraz więcej pytań, które nachodziły mnie z każdego obszaru, jaki sobie wyobrażałam. Przez głowę przelatywało mi mnóstwo scen i wspomnień. Budowanie na piasku, jedzenie lodów , wspólne sprzątnie zabałaganionych przez młodsze dzieciaki pokoi. Wszystko było takie realne, piękne i niesamowite. Chwile spędzone z Kubą i resztą mojej paczki uważałam za najpiękniejsze w moim życiu. Pomijając to, co było związane z moim eks rycerzem – Jankiem.
- Nie… – mruknęłam, maskując zmieszanie do jakiego mnie doprowadził – jasne, że cię pamiętam. Wejdziesz do środka ? – rzuciłam bezmyślnie. Chwyciłam klamkę i wymusiłam ruch ciężkich i drewnianych drzwi. Widocznie przyjął zachętę , bo po kilku sekundach już stał w korytarzu. Był totalnie nieogarnięty. Dzięki temu mogłam baczniej się mu przyjrzeć. Prowadząc bitwę z zamkiem swojej kurtki, zachowywał się tak jak na kolonii. Nie obchodziło go to, że ktoś się na niego patrzył. Nie krył zdenerwowania i zażenowania całą sytuacją, ale mimo tego był tak samo naturalny.
- Pomożesz mi? – nie słyszałam tego, co mówił. Oparta o ścianę przyglądałam się każdemu ruchowi. Nie chciałam oderwać oczu. Nie mogłam zapamiętać tego, co robił. Kiedy odwracałam spojrzenie, już go nie pamiętałam, dlatego nieustannie śledziłam każde posunięcie. Ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy moje nogi zaplątały się jak dwie części dziewczęcego warkocza. Z ogromnym hukiem spadłam na ziemie. Jednym susem znalazł się przy mnie.
- Nic ci nie jest ? – stopniowo uwalniający się basowy ton otumaniał mnie coraz bardziej – daj rękę, pomogę ci wstać, niezdaro !
Rzuciłam mu niepewne spojrzenie i bez oporów podałam swoją rękę. W jego uścisku czułam pewność siebie i zdecydowanie. Okropnie mi to zaimponowało. Poza tym ciepło jakie od niego biło, było naprawdę urocze. Czułam bezpieczeństwo, którego nikt dotąd mi nie zapewnił.
- Przepraszam, jestem trochę zmęczona.
- To chodź, usiądziemy gdzieś. W kurtce, czy bez – ważne, że będę mógł z tobą porozmawiać – nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam jak zareagować. Poczułam się tak samo, jak wtedy gdy Janek zaprosił mnie do siebie. Czułam się zdezorientowana i zagubiona. Nie wiedziałam jak się zachować.
- Dobrze, chodźmy – wysunęłam rękę z mocnego uścisku i prowadziłam gościa przez długi korytarz.
- Kamil się o ciebie pytał. Będzie w Krakowie za dwa dni, pewnie też cię odwiedzi.
- Kamil ?
- Tak. Bardzo chciał cię zobaczyć – widząc, że niespecjalnie wiem co się dzieje , dodał – Kamil z pokoju 28A. Pamiętasz?
I znów masa wspomnień. Zalewały mnie jak lawina. Zakryły wszystkie złe i niepotrzebne przeżycia, ustępując miejsca tym pięknym.
- Pamiętam go, pamiętam.

8. Witam was, piękne chwile!
- Usiądź, zaraz przyniosę coś ciepłego – powiedziałam, zostawiając Kubę sam na sam ze swoim zniszczonym zamkiem. Towarzystwa dotrzymywały mu jedynie stare, ale i eleganckie meble, bez których mój dom, nie byłby moim domem. Te starocie, które przechowywaliśmy były bezcenne. Każda rzecz miała swoją mentalną etykietę. Znaczenie, wartość i bezużyteczność dawały mi pewność, że posiadam to, co dla ludzi najważniejsze – pamiątki, które nachłonęły czasem.
Weszłam do kuchni i nerwowo zaczęłam szukać jakiś szklanek. Porcelana i talerze nie gościły w naszym domu zbyt często. Podczas każdej wojny domowej tata tłukł je na części pierwsze, dlatego obiady i śniadania jadaliśmy na papierowych, bądź plastikowych podstawkach. Wypłata mamy nie mogłaby pokryć kolejnych zestawów nowej i drogiej w tych czasach porcelany. Raz do roku, na Wigilię , składałam się z Anią. Nasze drobne, ale zapracowane pieniądze starczały na cztery talerze i cztery szklanki. Przynajmniej wtedy ojciec nie robił żadnej afery, a talerze pomieszkiwały w naszych półkach przez następne kilka miesięcy. Dochodziłam wtedy do wniosku, że tylko wtedy widać w nim przebłyski prawdziwego człowieka. Reszta roku okazywała jego ponure i ciężkie oblicze.
Schyliłam się do najniższej z półek, jakie znajdowały się w naszej kuchni. To tam mama chowała najpotrzebniejsze naczynia. Ojciec oczywiście nie wiedział o naszej tajnej skrytce. Postawiłam dwa kubeczki na blacie i wrzuciłam dwa woreczki pomarańczowej herbaty, którą wszyscy uwielbialiśmy. Czajnik z wodą już przyjaźnie gulgotał na gazie, dlatego postanowiłam wrócić do swojego gościa. Idąc do salonu, usłyszałam głos Ani. Nigdy nie zamykała drzwi, teraz też były lekko uchylone. Słyszałam wszystko, co mówiła, do nieznajomego adresata.
- Mamusia jest chora. Dlaczego mi to zrobiłeś tato? Przecież ona była taka dobra. Nie pozwalała mi i Zosi się kłócić, przynosiła nam słodkie pomarańcze. Tuliła nawet wtedy, kiedy nie było nam zimno. To czemu? Czemu nie uderzyłeś mnie? Przecież jestem mniejsza, a moje kości szybciutko się goją. Mamusia będzie długo cierpieć przez ciebie. A Zosia? Ona jest taka biedna… Pracuje, uczy się, pomaga mamusi. Teraz została sama. Co teraz będzie ?
Słowa, jakie płynęły z jej małych ust prawie w ogóle nie tłumaczyły mi ich znaczenia. Mówiła o tacie, mamie, mnie… Ale dlaczego zwracała się do taty? Dziecięce zachowania budziły we mnie respekt i zdziwienie zarazem. Postanowiłam zostawić Kubę na jeszcze jedną małą chwilę. Popchnęłam drzwi i weszłam do naszego małego i przytulnego pokoiku. Ania klęczała przed swoim łóżkiem. Wzrokiem śledziła zdjęcia, które ostatnio wieszałyśmy na ścianie. Gdy mnie zobaczyła, widocznie się przestraszyła. Szybko się wyprostowała, a na jej bladych policzkach pojawił się cień rumieńca. Podeszłam do siostry i z całej siły wtuliłam jej drobne ciałko do starego i wyciągniętego swetra.
- Bardzo cię kocham, Aniu. Wiesz o tym, prawda? – powiedziałam, zaciskając ramiona coraz mocniej.
Dziewczynka mimo swojego młodego wieku odwzajemniła uścik.
- Ja ciebie też Zosiu kocham, mamusie też i tatusia nawet ! Mimo, że jest taki, jaki jest – powiedziała smutno, wyplątując się z fałdów jesiennego swetra.
Usiadła na łóżku i wbiła wzrok w podłogę.
- Dlaczego rozmawiałaś z tatą ? Przecież go tu nie ma – wyjaśniłam małej. Zaskoczona spojrzała w moją stronę.
- Jak to nie ma ? Mamusia mówiła, że tatuś jest wszędzie. Chodzi za mną do szkoły, do kościoła, a nawet wtedy, jak idę do Agatki – tłumaczyła rzewnie, wzmacniając swoją argumentację silnymi i zdecydowanymi ruchami.
Popatrzyłam na nią z ukosa.
- Ale tata nie chodzi z nami ani do kościoła, ani do szkoły, do Agatki przecież też nie – powiedziałam cierpko. Czułam, że faktycznie brakuje mi w życiu prawdziwego ojca. Ojca, który zabiera swoje córki na spacery, który mówi , że je kocha i który kupuje im róże na dzień kobiet. Tego pragnęłam. Paradoks tkwił w tym, że chęci były, rezultaty natomiast uciekały ode mnie jak najdalej.
- Tatuś jest duchem, pomaga mi, Zosiu. Może jak go poprosisz , to ten drugi tatuś będzie dobry ? – zapytała, podskakując radośnie.
O czym ona mówiła? Jaki drugi tatuś? Kompletnie nie mogłam jej zrozumieć.
- O czym mówisz, Aniu ? – zapytałam, coraz bardziej się zastanawiając o co chodzi mojej małej siostrze. Zachowywała się jak ktoś, kto stracił rozum. Nie wiedziałam, jak to odebrać. W sumie… Każde dziecko ma swoje fantazje. Kiedyś też taka byłam. Kłótnie, siniaki i ból zniszczyły moją wyobraźnie i ckliwość, którą Ania mimowolnie w sobie pielęgnowała. Zazdrościłam jej tej beztroskości. Cieszyła się wszystkim, ja tego nie potrafiłam.
- Ten tatuś w niebie. Przecież on na nas patrzy i zawsze nam pomaga ! – rzuciła, wskakując na łóżko jednym susem. Skrzypienie sprężyn i dźwięk uderzenia rozeszły się głucho po całym pokoju – wiesz jak na niego mówi mama ? Mama nazywa go Panem Bogiem, ale dla mnie to tatuś. Kocham go jak tego naszego tatusia, chociaż on mnie nie bije i nie krzyczy cały czas – dodała.
Teraz wszystko było jasne ! Poczułam ukłucie szczęścia i dumy. Tak małe dziecko, wiedziało jak ważna jest wiara i nadzieja. Sposób w jaki dodawała sobie otuchy był uroczy.
Uśmiechnęłam się smutno i rozczochrałam jej dwa, długie warkocze.
- Jestem z ciebie dumna, głuptasie ! – pocałowałam ją w policzek i wyszłam z pokoju.
Zrozumiałam jak bardzo jest mądra i dojrzała. Już nieraz pokazywała, że jej postawa wykracza ponad młody wiek. Mieć taką siostrę, to skarb, pomyślałam.
Przeszłam przez korytarz i weszłam do salonu. Kuba wciąż siedział na kanapie. Oglądał otoczenie, badał je swoimi ślicznymi oczami. Od razu gdy pojawiłam się w progu zwrócił je na mnie.
- Coś długo robisz tą herbatę, Zośka – parsknął, wciąż ciągnąc za nierozpięty zamek.
- Sztuka parzenia herbaty jest przecież bardzo skomplikowana, nie wiedziałeś o tym ? – posłałam mu łobuzerski uśmiech i podeszłam w stronę kanapy , na której siedział. Spokojnie usiadłam obok. Powoli odsunęłam jego ciepłe ręce od zamka, kładąc je na ciepłej frotowej narzucie – pozwól, że ja ci pomogę.
Jednym ruchem odblokowałam mechanizm zamka, uwalniając Kubę z sideł ciepłej i przeciwdeszczowej kurtki. Podskoczył jak małe dziecko.
- Myślałem, że się ugotuję ! – krzyknął – jesteś wielka, Zosia. Dzięki wielkie.
- Nie ma za co, drobiazg – poczerwieniałam. Lubiłam to uczucie. Uczucie ciepła, które zalewało moje chłodne oblicze.
- Wiesz co ? – zaczął niezdecydowanie – stęskniłem się za tobą. Brakowało mi tej twojej mistrzowskiej zaradności. Chciałem jeszcze raz poczuć się tak, jak wtedy.
- Czyli jak? – zapytałam, zwracając na niego swoje duże i przenikliwe oczy. Zastanawiałam się co odpowie. Łączyło nas wiele wspomnień –pięknych i ciepłych. Były jednak też momenty, w których oboje mieliśmy dość. Jego dedukcja mogła być rozbieżna w stosunku do mojej.
- Chciałem poczuć to ciepło, którego brakowało mi nie tylko ze względu na paskudną, jesienną pogodę.
- Faktycznie, tegoroczna jesień okropnie szczypie w nos – roześmiałam się. Nie pamiętam kiedy byłam tak bardzo szczęśliwa. Może to początek czegoś nowego ? Może nowy rycerz przyjechał na białym koniu ? W niezardzewiałej zbroi, oczywiście.

9. Którędy do nieba?
Ciche śmiechy przerwał pisk czajnika.
- Przepraszam pana, ale proces parzenia herbaty właśnie się zakończył. Przyniosę gotowy produkt.
- Ależ proszę, droga pani. Droga wolna. Mam jedynie zastrzeżenia, co do całego procesu. Nie uszkodzi mojego żołądka ?
Posłałam mu kuksańca. Ta jego drażliwość okropnie mi imponowała. Było uroczo, miło i przyjemnie. Będąc w kuchni zwróciłam uwagę na list , leżący na parapecie. Zapomniałam o tym, że miałam odwiedzić mamę. Wieczorem miała na mnie czekać. Byłam na siebie okropnie zła. W czasie, kiedy ona leżała cała obolała i połamana, ja w najlepsze bawiłam się z chłopakiem. Mama na pewno byłaby szczęśliwa, ale moje sumienie nie dałoby mi spokoju, gdyby nie przerwała tego uroczego wieczorku. Jak porażona wpadłam do pokoju. Na myśl przyszła mi jeszcze Ania. Nie mogłam jej przecież zostawić samej, a do Zegrzyńskiej nie chciałam już iść. A może jej tatuś się nią zajmie ? W sumie to byłby dobry pomysł, gdyby Jego skuteczność była faktycznie namacalna. Może i działanie miał odpowiednie, ale wymagało czasu,  którego ja teraz nie miałam. Rzuciłam Kubie błagalny wzrok, którego celem było przeproszenie, okazanie skruchy i chęć powiedzenia : POMOCY.
- Stało się coś ? – zapytał, podrzucając jedną z rękawiczek.
Oparłam się o framugę drzwi i spuściłam głowę.
- Przypomniałam sobie o czymś bardzo ważnym. Nie mogę tego przegapić, przepraszam Kuba.
Wyglądał jak ktoś, kogo nic nie potrafi zdołować. Posłał mi jeszcze szerszy uśmiech i wstał z kanapy.
- Nic się nie dzieje. Pogadamy kiedy indziej. Może wtedy twoja herbata nie będzie trująca – uśmiechał się od ucha do ucha. Cudownie było patrzeć i nic nie mówić. Czułam się jak dziecko w sklepie z zabawkami.
- No nie żartuj ! Wtedy specjalnie ją otruję – puściłam mu oczko, prostując się. Wbił we mnie spojrzenie i nic nie mówił – mam do ciebie jeszcze jedną, malutką prośbę. To naprawdę wyjątkowa sytuacja. Głupio mi cię prosić o takie rzeczy, ale nie mam innego wyjścia. Nie dziś, nie teraz, nie w tej chwili…
- Mów śmiało, jestem do twoich usług – jego zaciśnięte wargi w końcu się uchyliły. Wyglądał jak ktoś, kto nie wie, co dzieje się wokół jego osoby. Zapatrzył się. Nie na super modelkę, czy jakąś grecką piękność, ale na mnie. Fala gorąca ponownie zalała moje policzki.
- Mógłbyś na chwilę zostać z Anią ?Muszę skoczyć do mamy, źle się czuje… – nie skończyłam, bo wpadł w moje zdanie.
- Właśnie zauważyłem, że nie ma ani jej, ani twojego taty. Myślałem, że są w pracy – widząc moją zakłopotaną minę, starał się wyjść cało z tej nieciekawej sytuacji – oczywiście, że zostanę. Leć i niczym się nie przejmuj, nic się jej nie stanie.
- Bardzo ci dziękuję. Odwdzięczę się jakoś.
Pobiegłam do sieni i włożyłam stary płaszcz, zostawiając za sobą to, co mogłoby być początkiem nowego, lepszego życia.

10. Ból na sprzedaż
Schodząc po klatce schodowej zastanawiałam się, czy to, co przed chwilą zrobiłam było dość odpowiedzialne. Zostawiłam moją małą siostrę pod opieką kolegi z kolonii, którego nie widziałam od bardzo dawna. W sumie nie znałam go dokładnie, ale wydawał mi się dość odpowiedzialny. W ciągu miesiąca naszego wspólnego wyjazdu nieraz pokazywał mi swoją dojrzałą i chłopięcą postawę. Będzie dobrze, oddychaj – myślałam, czując coraz większe napięcie. Skoro Ania była bezpieczna , mogłam zająć się myśleniem o mamie. A tata? Muszę iść do Pawła i zapytać, kiedy go wypuszczą. A co jeśli nie wypuszczą? A co jeśli zamkną go na kilka lat ? W sumie wyszłoby nam to na dobre, ale świadomość braku ojca była o wiele gorsza od tej, która mówiła, że mój ojciec mnie bije. I która opcja była lepsza ? Ze względu na mamę i Anię jednak ta pierwsza. Odizolowanie go od Anki i mamy dałoby mi wewnętrzny spokój. Byłabym pewna, że nic im nie grozi.
Otwarłam drzwi do naszej klatki i poczułam obezwładniające zimno. W końcu był już listopad, za niedługo wszystko miało zostać zasypane białą kołderką. Czekałam na to. Czekałam na tej jedyny w ciągu roku dzień, kiedy porcelana nie będzie tłuczona, kiedy tata stara się , choć wychodzi mu to w średnim stopniu. Chciałam poczuć smak obiadu, który nie zawsze pojawia się na stole. Smak suchych kanapek od dawna był rodzajem katorgi, ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że ich jedzenie było najmilszą codzienną czynnością.
Idąc przez całe blokowisko miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Przechodząc przez drogę, zauważyłam kątem oka postać wysokiego i postawnego chłopaka, bądź mężczyzny. Niezgrabne ruchy od razu pobudziły moją podświadomość i przywołały stare obrazy. Starałam się nie odwracać, rozmowa z Jankiem była mi teraz tak potrzebna, jak letnie spodenki. Coraz głośniejsze kroki uświadomiły mi, że zbliża się w moją stronę z zawrotną szybkością. Nagle poczułam dość silne szarpnięcie.
- Co robisz ? Zwariowałeś ? – krzyknęłam, wyrywając się z jego silnego potrzasku – tak bardzo ci się nudzi? Nie masz niczego innego do roboty, poza zaczepianiem niższej warstwy społecznej ? Już się mnie nie wstydzisz ? – rzuciłam gniewnie, dając upust emocjom, które kumulowałam od bardzo dawna. Patrzyłam na niego dzikim spojrzeniem. Włosy, które zakrywały moją twarz podkreślały wściekłość i bunt, jakie mną ogarnęły. Pociągnął kaptur do tyłu, odsłaniając zaczerwienione policzki. Pełne wargi i brązowe oczy jak zwykle wyglądały idealnie. Ciemne brwi podkreślały wyrazistą barwę pięknych i znienawidzonych tęczówek rycerza. Szkoda, że w parze z urodą nie idzie inteligencja – pomyślałam, zaciskając usta.
- Chciałem porozmawiać. Paweł mi powiedział co się stało – patrzył na mnie tak, jak wtedy, kiedy myślałam, że jest we mnie zakochany. Wydawał się być naiwny i rozmarzony, ale bardziej spokojny i zdystansowany. Kiedyś robiło to na mnie ogromne wrażenie, teraz nie potrafiłam docenić nawet najmniejszego uśmiechu, który często kierował w moją stronę. Kierował po to, żeby się upodobać i zaleczyć rany, które sam wyrył. Paradoks, czysty paradoks – mogę ci jakoś pomóc?
Jego szczere wyznanie przerwał wybuch ironicznego i donośnego śmiechu.
- Żartujesz, prawda? Musisz żartować, to nie może się dziać, prawda? – wypytywałam, oczekując niewypowiedzianej odpowiedzi – Daj spokój mnie, mojej rodzinie i moim sprawom. Przekaż Pawłowi, żeby do mnie zadzwonił, bo muszę z nim porozmawiać. Cześć.
Zostawiłam zawstydzonego i zszokowanego chłopaka na środku chodnika. Przechodnie kompletnie nie zwracali uwagę na to co robił i na to jak wyglądał. Widocznie podzielali moje zdanie na jego temat. Ruszyłam przed siebie, nie oglądając się w tył. Gdy już stałam przed szpitalem ogarnął mnie lęk. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nawet podczas awantur byłam spokojna, bo wiedziałam czego się spodziewać. Witaj przyjacielu, dawno cię nie było – pomyślałam – jak to robisz? Pojawiasz się w momencie, który jest najmniej oczekiwany? Dziękuję ci bardzo, strachu. Miło z twojej strony.
Znalazłam oddział, na którym podobno leżała mama. Korytarz, którym szłam przypominał raczej kostnicę, niż szpital. Bladzi, wymęczeni ludzie z podkrążonymi oczami obserwowali każdy mój ruch. Kilkadziesiąt par oczu zbadało mnie od stóp do głów. Czułam się bardzo dziwnie. Posyłałam do każdego blady, ale szczery uśmiech – niestety w żadnym wypadku nieodwzajemniony. Doszłam do końca i nie spotkałam żadnego lekarza, ani pielęgniarki. Ogarnęła mnie frustracja. Ludzie przebywający w szpitalu cierpią, a ich nigdzie nie ma. Ciekawe, czy mama też jest zdana tylko na siebie. Czy ktoś poda jej szklankę wody, albo chociażby powie zwykłe „Dzień dobry” ? Jeśli nie, będę musiała przy niej zostać. Ania zostanie u sąsiadki, a ja przeniosę się na salę mamy. Żeby tylko nie była sama. A ojciec? Niech siedzi sam.
Z naprzeciwka wybiegła chuda i wystraszona pielęgniareczka. Panika w jej oczach pokazywała jej sytuację. Widocznie nie potrafiła sobie z niczym poradzić.
- Przepraszam panią – dogoniłam galopującą siostrę – mogłaby mi pani pokazać gdzie leży Małgorzata Nejman ? To moja mama, chciałam ją odwiedzić – zatrzymała się i jakby oprzytomniała. Posłała mi ciepły uśmiech, wskazując palcem drzwi z numerem 10.
- Tutaj jest, kochanie. Tylko uważaj, bo jest bardzo zmęczona.
Podziękowałam i skierowałam się w stronę drzwi. Uchyliłam je i już miałam wejść, kiedy usłyszałam, że w Sali poza mamą jest ktoś inny.
- Za pobicie siedzi w areszcie. Gdyby nie Paweł na pewno wróciłby do mieszkania i zrobiłby coś pańskim córkom. Teraz ma mieć rozprawę, najpewniej dostanie trzy lata w zawieszeniu.
Cichy jęk , który usłyszałam po wypowiedzianej sucho kwestii na pewno należał do mamy.
- Ale przecież. Kto mi pomoże wychować Zosię i Anię ?Ania zostanie bez ojca, tak nie może być. Potrzebują go.
- Nie Gosiu, nie potrzebują. Jedyne co wnosi do waszej rodziny to strach, ból , krew i siniak. Chcesz, żeby twoje córki żyły w świadomości , że w każdej chwili grozi im niebezpieczeństwo ? W późniejszym życiu może im być o wiele trudniej.
Mama zamilkła, widocznie zrozumiała przekaz nadawcy.
- Rozumiem, może faktycznie to lepsze rozwiązanie. Ale jak im to powiem? Jak im to wytłumaczę?
- Spokojnie. Zrozumieją.
Zakręciło mi się w głowie. Odrętwiała zsunęłam się po framudze drzwi, wpadając do Sali , w której leżała mama.
 - Zosia, kochanie ! – krzyknęła. Wołanie cichło z sekundy na sekundę. W końcu niczego nie widziałam, ani nie słyszałam. Owładnął mnie stan ubogiej ciszy.

 11. Uwielbiam szczerość.
Nie czułam niczego poza zwykłym odrętwieniem. Miałam świadomość tego, że ktoś dotyka mojego kruchego ciała, ale nie miałam pojęcia w jakim celu. Kręciło mi się w głowie. Myśli przelatywały chaotycznie i bez jakiejkolwiek systematyczności. Pogubiłam się w najprostszej rzeczywistości. Po co leże, gdzie leże, jak mnie podnoszą ? Ból uciskał tył głowy, uniemożliwiając jakiekolwiek wyjaśnienie pytań, które sama sobie zadawałam. Gdy plecy i nogi zanurzyły się w miękkim podłożu, poczułam się nieco lepiej. Starałam się otworzyć zamknięte dotąd powieki, ale światło, które zza nich docierało okropnie mnie raziło. Po kilku próbach otworzyłam oczy, które zaczęły bacznie badać otoczenie. Nachylały się nade mną trzy postacie. Rozmazane postury wydawały się być tak okropnie zabawne, że usta, które zaciskały się szczelnie , z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej rozluźnione.
- Może mieć wstrząs, śmiech i zdezorientowanie to najczęściej spotykane objawy – powiedziała największa i najbardziej zabawna postać. Czułam się tak, jak nigdy. W swoim życiu tylko raz tak bardzo  się śmiałam – wtedy, na kolonii, kiedy Kuba opowiadał o swoich szkolnych przygodach. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Aż do dziś. Rozbawienie i beztroska uczyniły ze mnie kogoś, kim wcale nie byłam. Albo może ukazały to, co tak naprawdę skrywałam w środku? Może nie byłam pracowitą i odpowiedzialną nastolatką, ale zwykłą, roześmianą i szczęśliwą dziewczyną ?
- Podamy jej leki, za chwilę powinna wrócić do siebie – cichy głos najmniejszej postaci wydawał się być znajomy. Dopiero po kilku minutach kojarzenia i głębokiej zadumy przypomniałam sobie o pielęgniarce, która wskazała mi salę mamy. Ten głos należał do niej. Słaby, ale niosący treść, która uczy i dociera do człowieka. Nawet takiego, który nie jest w stanie pojąć podstawowych prawd –  to pani córka ? – pytanie wydało mi się tak pięknie sformułowane i dźwięczne, że na chwilę chciałam się wsłuchać w rozmowę, która toczyła się nade mną.
Cisza bardzo mnie zasmuciła. Spodziewałam się szybkiej i bardzo energicznej odpowiedzi. Nawet jeśli odpowiedź nie byłaby taka, jaką chciałam usłyszeć, wolałam ją znać. Cisza to zabójca. Groźny potwór , który swoją zwykłą i przeciętną postawą zabija wszystkie uczucia, przeżycia i zaburza przekaz.
- Tak, to moja córka – usłyszałam ciepły i zadumany głos mamy – chyba usłyszała naszą rozmowę. Moją i mojej sąsiadki. Wie pani, nie wiedziałam , jak powiedzieć jej o pewnej rzeczy. Bałam się jej reakcji. I słusznie, bo naprawdę zareagowała bardzo osobliwie – wyszeptała.
Chwileczkę. To Zegrzyńska wiedziała o ojcu? Wiedziała co jest grane, ale i tak niczego mi nie powiedziała. Starość naprawdę jej nie służyła. Myślałam, że jest w stosunku do mnie naprawdę szczera. Traktowałam ją jak babcie, jak kogoś, komu można zaufać. Jak zawsze musiałam się na kimś zawieść. Każdy człowiek ranił moje słabe serce , wycinając jego część. Teraz składało się tylko z trzech – jedna należała do mamy, druga do Ani, a trzecia do kogoś, kogo kiedyś pokocham. Na myśl przyszedł mi Kuba. Fala ciepła zalała moje wychłodzone ciało. Może to właśnie dla niego jest ta trzecia część.
- Bardzo możliwe – powiedziała pielęgniarka. Ja, odzyskując przytomność poczułam się nieco lepiej. Chyba już dawno podano mi leki. Sposób w jaki to zrobili był tak delikatny, że nawet go nie poczułam. Kobieta nachyliła swoją zaczerwienioną twarzyczkę nad moją i położyła rękę na moje czoło – już dobrze się czujesz, kochanie ? Wywróciłaś się, ale daliśmy ci lekarstwa, za minutkę wszystko będzie dobrze – mówiła slangiem przeznaczonym dla pacjentów w wieku od pięciu do sześciu lat. Może i była dziecinna, ale bardzo troskliwie podeszła do mojej osoby i do tego , co się stało.
- Mamo – wyszeptałam – jak się czujesz? Nic ci nie jest ? – mama głośno się zaśmiała.
- Kochanie, u mnie wszystko w porządku. Tak właściwie to ja powinnam się ciebie zapytać o to samo ! Nieźle uderzyłaś o tę zimną posadzkę. Na pewno nic ci nie jest ? Zawsze mogę poprosić panią Zegrzyńską o pomoc, jeśli czegokolwiek być potrzebowała… Ty i Ania – umilkła widząc moje zażenowanie. Obróciłam twarz w jej stronę i badałam to, co zdołałam dojrzeć. Gips na ręce i nodze, podbite oko i zakrwawione usta. Ojciec okropnie się z nią obszedł. Poszarpane i podrapane ręce, siniaki na szyi. Dreszcze przeszły mnie wzdłuż i wszerz. Ścisk żołądka zaalarmował o nachodzącej fali bólu, strachu i zniesmaczenia. Wyglądała okropnie. Jakby wróciła z jakiejś wojny, albo wypadku samochodowego. I pomyśleć, że żyłyśmy z faszystą pod jednym dachem.
- Poradzę sobie, nie potrzebuje pomocy – rozejrzałam się po sali. Zegrzyńska stała w najdalej położonym kącie pomieszczenia z założonymi rękami. Patrzyła na mnie smutnymi i współczującymi oczami. Nigdy jej takiej nie widziałam. Wiedziałam , że ma dobre serce, ale nigdy tego nie okazywała. Nigdy na jej postarzałej twarzy nie było widać skruchy, bólu, ani współczucia. Zobaczyłam to dopiero teraz, dopiero dziś zrozumiałam, że tak bardzo nam współczuła – jestem już dość duża, żeby zająć się sobą i Anką – napięcie wróciło niczym fala ciepłego , letniego wiatru – nie bój się mamo, wszystko będzie dobrze.
Posłałam jej ciepły uśmiech. Twarz matki wykrzywiła się w ciepłym grymasie. Sztuczny uśmiech nie zamaskował jednak strachu i niepewności, jaki w sobie kryła.

12. Nowa rzeczywistość
Siedziałam na kraju łóżka i przyglądałam się każdemu zadrapaniu, jakie tylko mogłam zobaczyć. Największe rany, które rzucały się w oczy nie robiły już na mnie tak dużego wrażenia. Byłam zszokowana tym, jak naprawdę wyglądała moja matka. Nie mogłam sobie tego wszystkiego wyobrazić. Scena, podczas której mama krzyczy, płacze, a on bezlitośnie ją bije. Mimo, że takie sytuacje widziałam dość często, ich skutki nigdy nie były aż tak przerażające. Musiał bić ją trzy razy mocniej. Doszło kopanie, szarpanie. Wyzywanie i plucie ustąpiło miejsca zdwojonej sile uderzenia.
- Jak czuje się Ania, wszystko u was w porządku ? – rzuciła nagle, śledząc moje badawcze spojrzenie. Zachowywała się tak, jak dawniej. Pogodna, uśmiechnięta i zamknięta w sobie, udawała , że żyjemy tak, jakby nic się nie stało. Chciałabym mieć tyle siły, żeby to w sobie dusić, ale zbyt często nachodziło mnie przekonanie o tym, że prawie w ogóle nie zaznałam prawdziwego i normalnego życia.
- U nas wszystko okej. Ania została z Kubą. Poprosiłam go o pomoc, bo bardzo chciałam cię odwiedzić – przysunęłam się bliżej niej i oparłam głowę o ciepłą poduszkę, na której leżała jej zsiniała i zatroskana twarz – brakuje nam ciebie. Ania nie wie co się dzieje, a ja nie wiem jak jej to wszystko wytłumaczyć.
Matka utkwiła wzrok na białej ścianie. Leżąc koło niej tylko kątem oka spoglądałam w jej stronę. Nagle kilka łez spłynęło po policzku. Poczułam żal i ból. Nie chciałam, żeby płakała przeze mnie. Pewnie jak zwykle powiedziałam coś nie tak, wywołując jej smutek. Zdołowanie osoby, która była dla mnie całym światem była ostatnią rzeczą jakiej w tym momencie pragnęłam.
- Mamo – jęknęłam, podnosząc głowę z mokrej poduszki. Łzy zalewały białą tkaninę z szybkością światła – czemu płaczesz? Przecież wszystko będzie dobrze ! Jestem tego pewna – przytuliłam się do zimnego gipsu, zasłaniającego jej prawą rękę.
Mama blado się uśmiechnęła. Lewą ręką pogłaskała mnie po głowie.
- Boję się o was. Wiem, że słyszałaś jak rozmawiałam z panią Zegrzyńską o waszym tacie – matka nigdy nie nazywała go ojcem. Mówiła do niego zdrobniale tatuś, tata, tatko. Nie rozumiałam tego. Widocznie chciała nam pokazać , żebyśmy i tak go kochały. Bo mimo tego jaki jest, jest naszym ojcem, a ojca ma się tylko jednego. Matkę też ma się jedną – pomyślałam – matkę i żonę. A on co ? Widocznie tego nie wiedział, bo traktował ją jak śmiecia, którego można wyrzucić. Wyrzucić i zapomnieć raz na zawsze. Otworzyła usta, żeby dokończyć – niestety nie będzie go z nami przez jakiś czas. Lekarz natomiast powiedział, że zostanę tu dwa miesiące. Nie mogę samodzielnie jeść, potrzebuję ciągłej opieki – Chciałam jej powiedzieć, że przecież mogę się nią zająć, że przecież sobie poradzę, ale ona widocznie to przewidziała – nic nie mów Zosiu, wysłuchaj mnie. Będę tutaj dwa miesiące, a wy na ten czas zamieszkacie u pani Zegrzyńskiej, dobrze ? Ona bardzo was lubi i na pewno was nie skrzywdzi.
Poczułam się jak ktoś, kto stracił coś bardzo ważnego. Poczułam się jak żebrak. Musiałam zamieszkać w domu obcej kobiety, bo mama nie chciała mi zaufać. Myślała, że nie starczy nam pieniędzy, jedzenia. Będziemy musiały żerować na drobnej emeryturze Zegrzyńskiej, która ledwo wiązała koniec z końcem. Jedynie jej syn pomagał jej złagodzić kryzys. Przynosił pieniądze kiedykolwiek ich potrzebowała. Fajnie jest mieć takie dziecko – pomyślałam.
- Nie chcę mieszkać u Zegrzyńskiej – protestowałam – chcę być w naszym mieszkaniu. Ja i Ania sobie poradzimy – powiedziałam, zakładając ręce na piersi jak mała , zbuntowana dziewczynka – mogę iść do pracy, Paweł na pewno mnie zatrudni – spuściłam wzrok i pozwoliłam, żeby kilka kropli spłynęło po szyi. Dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem bezsilna. Nie mogłam przecież rzucić szkoły, poza tym pewnie byłoby mi naprawdę ciężko. Mogłabym sobie nie poradzić.
- Zosiu, nawet tak nie mów. Ty i Ania musicie skupić się na nauce, to bardzo ważne. Od zarabiania pieniędzy są dorośli, a nie dzieci ! Skarbie… wiem, że chcesz jak najlepiej, ale na razie nie możesz niczego zrobić, czas wszystko poukłada. Kategoriami i szufladami ponumeruje kolejne wydarzenia.
Przytuliłam się do niej z całej siły. Tak bardzo mi tego brakowało. Mimo tego, że jej prośba była mi totalnie nie na rękę, poszłam na ustępstwo. Nie chciałam jej denerwować. W mgnieniu oka zapomniałyśmy o problemach, jakie na nas spadły .Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i marzyłyśmy o tym, co będzie potem. Czas mijał tak bardzo rozkosznie, że nawet nie zauważyłam kiedy zleciała druga godzina.
- Mamo, musze już iść. Ania dalej siedzi z Kubą, a ja obiecałam, że wyjdę tylko na chwilę – mruknęłam – jutro po szkole od razu cię odwiedzę. Wezmę Anię, dobrze? – zapytałam.
- Dobrze Zosiu. A co do taty – znów poruszyła temat, który okropnie ranił mnie od wewnątrz – dostał wyrok za to, co mi zrobił – urwała. Zadrżał jej głos. Chwyciłam ją za rękę i posłałam ciepły uśmiech. Od razu się rozpogodziła – idź już, idź ! Trzeba położyć Anię. Nie dawaj jej mleka na noc, bo wiesz jak na o reaguje.
- Dobrze mamo. Do jutra – pocałowałam ją w policzek i wyszłam z Sali.
Biegłam przed siebie zmierzając w stronę mojego blokowiska. Zimne powietrze tak okropnie mnie zatrzymywało, że nie mogłam biec szybciej. Staranie i chęci, jakie mną kierowały nie miały żadnego znaczenia.
Wbiegłam po klatce do góry, wpadając na drzwi od mieszkania. Nie ściągając butów i płaszczu , wbiegłam do pokoju, z którego wylewało się ciepłe i stłumione światło. Zajrzałam do środka. Widok totalnie mnie zaskoczył. Na ogromnej sofie siedział Kuba, a na jego kolanach leżała mała i zwinięta w kulkę Ania. Kuba usłyszał moje kroki i zwrócił się w moją stronę.
- Cicho! Zasnęła – powiedział, posyłając mi ciepły uśmiech.
Odwzajemniłam miły gest i wróciłam do sieni, żeby odnieść buty i płaszcz. Potem wróciłam do salonu. Utuliłam Anię w ciepły koc. Kuba zamienił ze mną kilka słów i wyszedł zostawiając słowa, których nigdy nie zapomnę ; Jesteś naprawdę wyjątkowa. Sądzisz, że przyjeżdżałbym aż do Poznania, żeby porozmawiać ze zwykłą koleżanką ? Dobranoc, Zosiu.
„Dobranoc Kuba” mamrotałam leżąc w łóżku. Analizowałam każdą wypowiedź, każde słowo, każdy gest. Żałowałam, że nie wykrztusiłam z siebie ani jednego dźwięku.


13. Listopadowy zawrót głowy
Widziałam siebie i Kubę. Siedzieliśmy na soczysto zielonej trawie i patrzyliśmy się na siebie, przesyłając jednocześnie ciepłe uśmiechy. Był jak zwykle uroczy. Rozwiane włosy i błyszczące oczy przykuwały moją uwagę. Niezwykle postawna budowa również mi imponowała. Otwierał usta, jakby chcąc coś powiedzieć. Wyginał je to do góry, to na dół. Nasłuchiwałam jakiegokolwiek dźwięku, ale głuchość i cisza stłumiły wszystkie słowa. Pustka , szczera pusta, zalewała moje uszy. Nienawidziłam ciszy. Chciałam usłyszeć jego basowy głos, sposób w jaki wymawiał litery. Same gestykulacje i utrzymywanie kontaktu wzrokowego nie wystarczały. Pragnęłam czegoś więcej. Chciałam zrozumieć czym jest przynależność do drugiej osoby. Ale nie taka platoniczna, tylko szczerze odwzajemniona. Spoglądałam na niego z ogromną bezsilnością mając nadzieję, że wyłapię choćby jeden dźwięk. Nadal niczego nie słyszałam. Ku mojemu zdziwieniu Kuba podniósł się z ziemi i stanął prosto przede mną. Patrzył w moją stronę, lekko schylając twarz – wciąż siedziałam nisko na trawie. I nagle zaczął się odsuwać. Powoli znikała jego twarz, jego dłonie, jego błyszczące oczy i przetarte spodnie. Blade spojrzenie przemknęło po mojej twarzy w ułamku sekundy i zniknęło ze swoim właścicielem. Zostałam sama. Siedziałam w ciszy, jedynie pustka otaczała mnie wokół. Zielona trawa jakby zblakła. Jej zieleń nie była już taka soczysta, była raczej jasna i niewyraźna. Ciepły wiatr zmienił się w zimny i chłodny powiew. Siedząc tak, zastanawiałam się, gdzie zniknął On i zielony barwnik, który tak bardzo pokochałam.
- Pik, pik , pik , pik ! – wrzask budzika postawił mnie na równe nogi. Spanikowana jak nigdy spojrzałam w stronę wyświetlacza. Była szósta trzydzieści. Dzień jak co dzień, gdyby nie fakt, że ja i Ania byłyśmy same, mama była w szpitalu, a ojciec w areszcie. Ciężko było mi się skupić na tym, co miałam zrobić. Ubrałam te same co zawsze jeansy i sweter, który dostałam od mamy w zeszłym miesiącu na urodziny. Popatrzyłam w stronę łóżka Ani i z przerażeniem stwierdziłam, że jest puste. Dopiero po kilku sekundach przypomniałam sobie, że spała w salonie. Bałam się, że ją obudzę, a wiem, że tam bardzo wygodnie się jej spało. Zazwyczaj w soboty sypiała właśnie tam, i to z mamą.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę salonu. Usłyszałam ciche brzękanie naczyń. Zerknęłam do pokoju, w którym spała Ania. Koc, którym była owinięta leżał starannie złożony na fotelu, zasłony były odsłonięte, a na stole stał tylko wazonik z kwiatami. Zalana falą ciekawości i zniecierpliwienia weszłam do kuchni. Ania klęczała na niskim krześle i nachylała się nad blatem. Z ogromnym wysiłkiem kroiła tępym nożem kolejne i niezgrabnie duże kawałki chleba. Kosmyk włosów przykleił się do czoła, ukazując ogromne zmęczenie. Starannie smarowała kanapki cienką warstwą masła , a następnie nanosiła łyżeczką niewielką ilość naszego ulubionego dżemu.
 - Witam szanowną szefową kuchni – powiedziałam, przerywając wspaniały rytuał tworzenia wykwintnych dań – wyspała się pani ? – rzuciłam, całując ją w mokre od potu czoło.
- Cześć, Zosiu. Chcesz kanapkę ? – wyciągnęła rękę, na której leżała niezbyt smacznie wyglądająca potrawa. Podwinięty rękaw jej bluzki był cały od dżemu, na policzkach miała masło, a we włosy wplątały się okruszki chleba. Jak ona wyglądała ! Przecież za chwilę miałyśmy iść do szkoły – tak kochanie, z wielką przyjemnością – chwyciłam kanapkę, brudząc drobne palce. Z ogromnym apetytem oblizałam palce i położyłam kanapkę na talerzyku, który stał przed Anią.
- Idź się przebrać, jesteś cała umazana ! – krzyknęłam, zawadiacko klepiąc ją po udzie – szybko, szybko ! Bo zjem ci wszystkie kanapki ! – szczęśliwy pisk Ani dodał mi skrzydeł. Zwykły śmiech, który przynosił tak wiele radości w czasie, gdy wszystko wydawało się tak bardzo ponure.
- Idę Zosiu, no idę – powiedziała, zeskakując z krzesełka. Z uśmiechem na twarzy wybiegła z kuchni.
Usiadłam przy blacie i zaczęłam konsumpcje dzieł, jakie wytworzył mój prywatny szef kuchni. Musiałam przyznać, że były naprawdę wyśmienite. Uwielbiałam kanapki z dżemem, mama właśnie takie robiła nam najczęściej. Najlepszy dżem dostawaliśmy na Wielkanoc i Wigilię. Był tak słodki i owocowy, że nie dało się powstrzymać przed zjedzeniem całego słoiczka. W tym roku dżemu raczej nie będzie. Rozmyślania przerwała mi Ania, która ponownie wparowała do kuchni. Nie wydawała się być taka, jak wtedy, gdy zdarzył się ten wypadek. Widocznie jej malutka, dziecięcia główka o tym zapomniała. Też bym tak chciała – pomyślałam, patrząc się na malutką siostrę.
- Jestem gotowa, uczeszesz mi warkocza ? – zapytała, machając burzą złotych włosów.
- No pewnie, że tak – odparłam, pociągając ją za rękę. Uwielbiałam robić warkocza. Nie tylko sobie, ale przede wszystkim innym. Sprawiało mi to ogromną frajdę. Starannie dobierałam kolejne kosmyki. W końcu warkocz był gotowy. Efekt bardzo mnie zadowolił. Szybko spojrzałam na zegarek – była siódma, czas wychodzić.
- Kochanie, ubieraj się już, musimy iść – powiedziałam, wkładając po jednej kanapce do każdego z pojemników. Wyszłam na korytarz, a pudełka włożyłam do tornistrów, które jak zwykle opierały się o ścianę sieni. Włożyłam buty, kurtkę i szal. Ania jak zwykle ubierała się w swój wyjątkowy sposób.
- Jedna rączka do rękawa, druga rączka do rękawa, prawa nóżka do bucika, lewa nóżka do bucika… - mamrotała, radośnie wykrzywiając usta – jeden paluszek do rękawiczki, drugi paluszek …
- Ania ! – krzyknęłam – na litość Boską, spóźnimy się ! – nie mogłam już wytrzymać. Od kiedy mama nauczyła ją komentowania każdej czynności robiła to nawet wtedy, kiedy układała kredki. „Jedna kredka do pudełka, druga kredka do pudełka, a teraz mamy już dwie kredki!” Okropnie mnie to drażniło, ale mimo wszystko do pewnego czasu to znosiłam.
Ania zakończyła rozmowę z samą sobą i włożyła plecak na plecy.
- No już, już. Jestem gotowa, możemy iść – powiedziała, przekręcając klucz od drzwi. Wybiegła na klatkę schodową z prędkością światła. Brak pośpiechu, który wykazywała jeszcze przed sekundą zniknął nie wiadomo gdzie. Zamknęłam drzwi, a klucz włożyłam do kieszeni. Po cichu schodziłam w dół, wciąż bacznie obserwując małą Anie, która skakała po stopniach jak tylko się jej podobało. Raz brała susem aż trzy, innym zaś tylko dwa, pewnie bojąc się upadku. Przechodząc obok drzwi Zegrzyńskiej starałam się uspokoić Anie, żeby nie zwrócić na nas uwagi. Nie chciałam , żeby Zegrzyńska od rana prawiła mi jakiekolwiek morały dotyczącego tego, że od wczoraj powinnam się u niej znajdować. Szczerze miałam to gdzieś, chciałam tylko, żeby mama się nie denerwowała.
Gdy byłam już przy wyjściu z triumfem na twarzy pchnęłam ogromne , szklane drzwi , sądząc, że już jej nie spotkam. Nic bardziej mylnego. Gdy trzymając za rękę Anię przechodziłam przez jezdnię, stara sąsiadka wychodziła ze sklepu spożywczego, znajdującego się zaraz obok sklepu , w którym pracował Paweł. Od razu nas zauważyła i podbiegła w naszą stronę.
 - Dziewczynki, czekajcie ! – krzyczała, niezgrabnie biegnąc w naszą stronę.
Mimowolnie przystanęłam. Nie chciałam zachowywać się niekulturalnie. W sumie nie miałam nic przeciwko temu, ale nie chciałam, żeby Ania brała ze mnie przykład. Ja mogłam być zepsuta, ale nigdy nie pozwoliłabym na to, żeby jej stało się to samo.
 - Dzień dobry pani Basiu. Stało się coś?
Sąsiadka z ogromną ulgą oparła się o moją rękę. Zmęczenie pogłębiło i tak wyraziste bruzdy na czole.
 - Przyjdźcie do mnie po szkole na obiad, potem trzeba będzie przenieść wasze rzeczy do mnie. A z tobą Zosiu muszę porozmawiać – powiedziała, tajemniczo śledząc moją reakcje. Przymrużyłam oczy, nie wiedząc o co chodzi – kupiłam wam bułeczki.
- Mamy śniadanie – odparłam chłodno – przepraszam, ale spieszymy się do szkoły. Miłego dnia.
Zdezorientowana kobieta nie wiedziała co powiedzieć. Zaskoczyła ją moja szybka ucieczka.
- Do widzenia pani Basiu – krzyczała Ania, obracając się co chwila w tył, by pomachać starej sąsiadce.
- Miłego dnia, dziewczynki ! – krzyczała.
Nie chciałam pomocy od nikogo. Wiedziałam, że i tak postąpię zgodnie ze swoimi zasadami i regulaminem, jaki z góry narzuciła mi moja natura. Nie zamierzałam być sztucznie miła i nie chciałam przyjmować niczego za nic. Dlaczego ? Bo byłam uparta i nienawidziłam litości.


14.
Odprowadziłam Ankę pod jej klasę. Jak zawsze gromada rozwrzeszczanych dzieciaków i zdenerwowanych nauczycieli wybiegła nam na spotkanie. Z jednej strony z wielkim rozbawieniem patrzyłam na bezsilność pedagogów, z drugiej zaś współczułam im. Nie wiem, czy wytrzymałabym choćby godzinę w takim chaosie. Ania odbierała to, jak coś naturalnego. Widząc swoich kolegów wybiegła im naprzeciw i zachowywała się dokładnie jak oni. Skakała, cieszyła się, śmiała. Zapominała o wszystkim, co było złe. Uśmiechnęłam się szeroko. Jak dobrze, że chociaż ona nie musi się niczym zamartwiać.
Weszłam na część szkoły przeznaczoną dla gimnazjalistów. Idąc korytarzem poczułam tysiące spojrzeń. Już dawno stałam się pośmiewiskiem szkoły, ale dziś sytuacja była wyjątkowo napięta. Karcącym wzrokiem śledzili mnie nawet najmłodsi ze szkoły. Patrzyli jak na jakiegoś przestępcę. A może dowiedzieli się o tym, co ostatnio się wydarzyło? Pewnie wieść o tym, że mój ojciec jest w więzieniu, a matka w szpitalu wywołała kolejną sensację nie tylko na osiedlu, ale w całym Poznaniu. Teraz wystarczyło czekać, aż na ulicy pojawią się plakaty informujące o tym, że w mojej rodzinie nie jest tak, jak powinno być. A może pokażą nas w telewizji? Bo jesteśmy tak biedną, patologiczną i bezbronną rodziną, którą inni powinni zobaczyć , by ustrzec się przed takim losem. Najlepiej nakleić sobie kartkę na czoło z napisem ; Tak, macie rację. Na pewno wszyscy byliby zadowoleni. Wszyscy, oprócz mnie, jak mniemam.
Postanowiłam jak najszybciej przemierzyć korytarz. Miałam dość tego zainteresowania moją osobą. Będąc koło swojej klasy zauważyłam Klaudię i Kingę – dwie najlepsze przyjaciółki, z którymi chodziłam do klasy. Szczerze ich nie lubiłam i nie ukrywałam tego, one z resztą też za mną nie przepadały.
Od razu zmierzyły mnie z góry na dół i szeptały coś na ucho. Zabawny był fakt, iż myślały, że tego nie widzę. Uważały mnie za głupią, choć wcale mądre nie były. Postanowiłam usiąść pod ścianą i poczekać te kilka minut, aż przyjdzie nauczycielka. Klaudia i Kinga cały czas się na mnie patrzyły. Starałam się nie zwracać na nie uwagi, ale to uczucie nie dawało mi spokoju. Wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam nerwowo go przeglądać. Chciałam zapomnieć o tym, że jestem obiektem kpin i obgadywania. Zatrzymałam się przy lekcji, z której mieliśmy mieć dzisiaj kartkówkę. Skupiłam się i prawie zapomniałam o istnieniu przyjaciółek, kiedy kątem oka zobaczyłam drogie, czerwone trampki Kingi. Podniosłam oczy w górę. Twarz dziewczyny przykryta toną makijażu wyglądała niby ładnie, ale i tak sztucznie. Długie blond włosy spływały po chabrowym swetrze, kręcąc się przy samych końcach.
 - Cześć, wieśniaro – rzuciła, opierając wychudłą rękę o kościste biodro. Ich wyimaginowana i wyidealizowana wizja samej siebie naprawdę mnie przerażała – słyszałam o tym co się stało. No wiesz – żując gumę pluła na wszystkie strony, w tym na moją twarz – przykro mi, że jesteś takim wyrzutkiem, ale z tego co wiem, to sprawa genów. Podziękuj ojcu – rzuciła bezczelne spojrzenie i wybuchła śmiechem. Nie wiem, czy można to zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii śmiechu, dla mnie przypominało to rżenie konia.
Okropnie się zdenerwowałam. Złość zalała moje policzki, ale podświadomy głos mówił mi, żebym się opanowała. Nie chciałam wybuchać gniewem, bo pewnie pogorszyłabym swoją, już i tak złą, sytuację. Siła charakteru i chęć upokorzenia tych dwóch lalek sięgnęła zenitu. Po prostu nie potrafiłam się powstrzymać. Podniosłam się z podłogi, rzucając z impetem zeszyt i długopis, które ściskałam w dłoni. Podeszłam do lalek i zmierzyłam je z góry na dół. Nikt nie mógł obrażać ani mnie, ani mojego taty. Mimo, że był jaki był, stale nosił miano mojego ojca. Był kimś, kto dał mi życie i obdarzał bezwarunkowym uczuciem (jeśli w ogóle umiał kochać). Cała drżałam. Usta i dłonie żyły własnym życiem. Dziwne uczucie – pomyślałam.
- Nie macie prawa mówić tak ani o mnie, ani o mojej rodzinie. W ogóle nie macie prawa mówić o czymś , co was nie dotyczy – powiedziałam, ściskając ręce w pięści – może i jestem wyrzutkiem i nie mam drogich ubrań, ale w przeciwieństwie do was nie jestem pusta jak słoik po dżemie. Może warto zainteresować się swoim życiem? – widziałam, że wstyd zalewa ich wypudrowane policzki, dlatego nie chciałam skończyć swojej wyniosłej wypowiedzi – mało mnie obchodzi co o mnie myślicie. Mało obchodzi mnie to, że mnie obgadujecie. Żyje nie dla was, ale dla tych, których kocham, w tym dla mojego ojca. Bo mimo tego jaki jest, zawsze będę go kochać – patrzyły na mnie jak osłupiałe. I o to mi chodziło ! Ludzie tacy jak one nie rozumieją słów, które wykraczając poza słownik mody i makijażu. A może się myliłam ? Może coś do nich dotrze? – widzicie? Kochać kogoś, kto wyczynia ci krzywdę… To jest dopiero wyczyn. Wasze wizyty u fryzjera i kupowanie drogich ciuchów są w przeciwieństwie do moich czynów niczym, zwykłą pustką.
- Ale… - mamrotała Klaudia – ale my nie…  - nie pozwoliłam jej skończyć.  
- Nie obchodzi mnie to. A teraz wybaczcie, muszę iść. Zostawiam was, moje kochane słoiczki, same. A ! Klaudia – zatrzymałam się i posłałam jej sztuczny uśmiech – gładź szpachlowa na twarzy nie zrobi z ciebie modelki.
Odwróciłam się na pięcie i dumna jak nigdy usiadłam na dawnym miejscu. Nie byłam kimś, kogo cieszyło dogadywanie i dokuczanie innym, ale dziś byłam wyjątkowo zadowolona. Czasami po prostu nie da się wytrzymać, trzeba dać upust emocjom, które w dużym nakładzie mogłyby wywołać coś o wiele gorszego. Nie chciałam stwarzać większych problemów mamie, dlatego rozwiązałam to w inny sposób.
Kątem oka zerknęłam na dziewczyny. Kinga spuściła głowę, widocznie zażenowana całą sytuacją. Klaudia natomiast wyciągnęła swoje złote lusterko i zaczęła się w nim przeglądać. Widocznie wzięła sobie moją radę do serca, bo przejeżdżając palcem po policzku starła pięć warstw makijażu. Podsunęła palec pod oczy, wpatrując się z niedowierzaniem. Popatrzyła w moją stronę. Posłałam jej szeroki uśmiech i spuściłam wzrok, by kontynuować powtarzanie materiału. Miałam je ! Nareszcie je miałam ! Upokorzyłam je , ich własną głupotą. To było więcej niż osiągnięcie. To był największy sukces jaki kiedykolwiek odniosłam.
Skończyłam czytać notatki i odłożyłam zeszyt. Siedziałam oparta o ścianę, wciąż wpatrując się w przyjaciółeczki. Z dwóch gwiazd wybiegu stały się zwykłymi, szarymi myszkami. Spojrzałam w stronę okna. Nagle zobaczyłam znaną mi już sylwetkę. Te przecierane jeansy , koszulka i oczy skądś już znałam. Włosy, które układały się jak tylko chciały i plecak, który już kiedyś widziałam.
 - Cześć Zosia – powiedział Kuba, siadając obok mnie.
Patrzyłam w jego stronę szklanym wzrokiem.
 - Kuba ? Co ty …
Wyprzedził moje pytanie.
 - Zapomniałem ci powiedzieć. Przepraszam, ale nie miałem kiedy. Przeprowadziłem się do Poznania. Od dziś będziesz musiała mnie znosić już na zawsze, droga panno – żachnął się i wbił we mnie wzrok.
Kuba ? Kuba w Poznaniu ? Kuba przy mnie już na zawsze. Jakie to było cudowne. Dzisiejszy dzień przyniósł mi nie jeden, ale dwa wspaniałe sukcesy. Mimo, że nie zapowiadał się najlepiej, będzie najpiękniejszym dniem, jaki kiedykolwiek przeżyłam. Zapomniałam o Zegrzyńskiej, o ojcu i o dziewczynach, które wciąż zawstydzone stały przy parapecie. Chyba wszystko jednak się ułoży – pomyślałam – jestem ja, będzie on, będzie wszystko.
15.
- Naprawdę ?- rzuciłam z niedowierzaniem. Zerknęłam na zegarek. Nauczycielka już dawno powinna być w klasie. Mimo wszystko brak jej obecności niespecjalnie mi przeszkadzał, mogłam tu siedzieć do wieczora. Zauważył, że zerkam w stroję rękawa.
- Tak, naprawdę – odpowiedział szybko. Ponownie zerknął na zegarek i dodał – nauczycielka zaraz przyjdzie, rozmawia z mamą. Fajna z niej babka, taka miła i spokojna.
Rozbawienie wzięło górę nad zauroczeniem.
- Chyba żartujesz ! Wiesz jaka jest na lekcjach ? Nie da się z nią wytrzymać. No, ale dopiero się o tym przekonasz – uśmiechałam się od ucha do ucha. Nie mogłam zrozumieć dlaczego spotkało mnie tak wiele dobrego? Widocznie w moim życiu miały zajść jakieś pozytywne zmiany. Szkoda tylko, że po tak okropnie smutnych wydarzeniach.
Już chciałam otworzyć buzię, żeby kontynuować rozmowę na temat pani od biologii, ale właśnie zmierzała w naszym kierunku. Jak zwykle poruszała się niezgrabnie, rozbawiając uczniów, których mijała. Przypominała mnie. Idąc korytarzem obie czułyśmy się jak epicentrum klęski. Tyle, że ona kompletnie się tym nie przejmowała, a mnie dobijało to do końca. Dziś wyglądała nieco lepiej niż zazwyczaj. Brązowe i napuszone włosy spięła dziecięcą spinką. Żabot niezwykle starej i niemodnej już bluzki wygięła do góry, żeby podkreślić swój pedagogiczny temperament. Spódnica, zazwyczaj brązowa, dziś była jaskrawo żółta. Czerwone buty tworzyły tak ogromny kontrast, że wszyscy przymrużali oczy. Kolory okropnie się ze sobą gryzły.
- Matko kochana, co ona ma na sobie – mruknęłam w stronę Kuby, który widocznie rozbawiony śledził wzrokiem kulejące nogi nauczycielki. Zauważyłam jego zdziwienie i powiedziałam – miała wypadek, kuleje.
Kiwnął głową i dał spokój z gryzącymi uśmieszkami. Stał spokojnie, widocznie rozumiejąc całą sytuację.
Zamiast podejść do drzwi , skierowała się w naszą stronę. Obdarzyła Kubę szerokim uśmiechem, zupełnie do niej niepodobnym, i oparła się o moje ramię.
 -  Witam cię, Kuba. Mam nadzieję, że spodoba ci się nasza szkoła. Powiedz mamie, że Kamil też może złożyć papiery – rzuciła, wczepiając się we mnie coraz mocniej.
Chwilka, jaki Kamil? Może Kuba miał brata o którym nie wiedziałam? Czyżby ukrywał przede mną tak istotny fakt? Nie zapominając o tym, że o przeprowadzce nie wspomniał ani słowem.
Kuba rzucił mi pełne radości i podekscytowania spojrzenie.
Mikulska puściła moje ramię i skierowała się w stronę drzwi. Przechodząc przez ich framugę Kuba pociągnął mnie za pasek od torby. Taranując kolejno idące osoby, znalazłam się tuż obok niego.
- Co ty wyprawiasz? – skrytykowałam rozśmianego do łez chłopaka.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że Kamil przyjedzie cię odwiedzić?
- Pamiętam, pamiętam. Co w związku z tym ? – zapytałam, wciąż nie rozumiejąc jego przesłania.
- Będzie chodził z nami do szkoły, co więcej. Będzie siedział ze mną w ławce – zamurowało mnie. Z jednej strony zalała mnie fala szoku, którego nie mogłam zwalczyć. Z drugiej zaś smutku, bo właśnie się dowiedziałam, że nie będę mogła dzielić z nim mojej ukochanej ławki. No cóż, szkoda – pomyślałam.
- Jak to ? On też ?
Pokiwał porozumiewawczo głową.
- Ale jak? – totalnie osłupiałam. Nie mogłam skojarzyć żadnego faktu. Nic nie układało się w spójną całość.
- To mój kuzyn, nasi rodzice, czyli moja mama i jego ojciec to rodzeństwo. Oboje się tu przeprowadzili. Ale to dłuższa historia, opowiem ci ją innym razem.
Popatrzyłam na niego z rozdziawioną buzią. Czego miałam się jeszcze dziś dowiedzieć? Może kolejna niespodzianka ?
- No , uśmiech numer 11 i wchodzimy do klasy – mruknął, popychając mnie w stronę wejścia.
Mikulska rzuciła mi karcące spojrzenie.
- Na co czekacie? Zapraszam na lekcję – powiedziała, zakładając nogę za nogę. Spódnica ukryta pod blatem biurka cieszyła się zapewne, że nikt jej nie ogląda. Tylko buty były wystawione na publiczne skarcenie.
Usiadłam w ławce, wciąż nie mogąc uwierzyć we wszystko, co się dziś wydarzyło. Spojrzałam na przyjaciółeczki, które wciąż ze spuszczonymi głowami nic do siebie nie mówiły, oraz na Kubę, który posyłał mi coraz szersze uśmiechy. No pięknie – pomyślałam, czując na sobie wzrok nauczycielki.
- Zosia, obudź się. To nie lekcja nosząca nazwę „ Jak dumać w obłokach” , ale biologia.
Nie słyszałam tego, co do mnie mówiła. Oparłam się o ławkę i wbiłam wzrok w zeszyt.



16.
Ostatni dzwonek uświadomił uczniom, że czas wracać do domu. Kuba czekał, aż spakuje książki i zeszyty. Widocznie chciał ze mną rozmawiać. Cieszyło mnie to jak nigdy.
Niedbale rzuciłam wszystko do torby i skierowałam się w jego stronę. Klaudia patrzyła na mnie z ukosa, śledząc moje kroki. Wiedziałam, że coś knuje. Przymrużone powie i zaciśnięte usta były zapowiedzią jakiejś spektakularnej sceny. Ostrożnie szłam przed siebie, nie spuszczając z niej wzroku. Kiedy stałam obok Kuby, jednym susem znalazła się obok. Wplotła chudą dłoń w jego, łącząc je w żelaznym uścisku. Stale posyłała mi triumfalne spojrzenie, które mówiło ; Popatrz, wezmę ci go. Nie dość, że jestem lepsza to pozbawię cię obecności kogoś, na kim ci zależy.
Zdenerwowanie ustępowało chęci zemsty. Ze spokojem obserwowałam jak zarzuca mu ręce na szyję i jak radykalnie blisko przysuwa swoją twarz do jego. Organizm był zrównoważony, w sercu natomiast miałam burzę. Biło jak oszalałe. Kazało mi coś zrobić, ale nie rozsądek podpowiadał co innego.
- Co ty dziewczyno wyrabiasz? – wykrztusił zdziwiony Kuba. Widziałam, że jest zaskoczony zachowaniem dziewczyny. Co chwila zerkał na mnie przepraszającym spojrzeniem – odsuń się, bo użyję siły – powiedział stanowczo.
- Och, doprawy ? – pogłaskała go po policzku i z impetem musnęła w czerwone wargi – przecież wiesz, że dziewczyn się nie bije.
Chciało mi się płakać. Co ona wyrabiała? Odgrywała się za to, co zrobiłam rano? Co za podła idiotka.
Uświadomiłam sobie, że stoję jak ostatnia samosia i oglądam całą sytuację. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam przed siebie.
Już wychodziłam z klasy, kiedy Kinga szarpnęła mnie za rękę. Kątem oka spoglądnęłam przez ramię.
 - Przegrałaś Zośka, jesteś ofiarą – syczała, nie rozluźniając uścisku. Szarpnęłam się z całej siły i pobiegłam do szatni.
Ciemne pomieszczenie idealne maskowało moje upokorzenie i łzy, które spływały po policzku. Usiadłam na ławce i wbiłam oczy w przestrzeń przed sobą. Nie wiedziałam co mam myśleć o zaistniałej sytuacji. Zrozumiałam, że coś czułam. Nie do Janka, nie do innych chłopców z mojej klasy , ale do Kuby. I mimo, że nie znałam do kilka lat, wspólne wspomnienia i jego nagłe pojawienie się bardzo mnie do niego zbliżyło. Czułam, że mogłabym być szczęśliwym człowiekiem, gdyby tylko był koło mnie ktoś taki jak on. Podniosłam swoje obolałe ciało i z obojętną miną postanowiłam zajść po Ankę. Miałyśmy iść do mamy, pewnie od rana na nas czekała. Wybiegłam przed szkołę. Było okropnie zimno. Policzki i uszy okropnie zdrętwiały. Wiatr rozwiał moje włosy i ułożył w jedną z najdziwniejszych fryzur , jaką kiedykolwiek miałam na głowie. Włożyłam ręce do kieszeni starych spodni i rozglądałam się w poszukiwaniu siostry. Zazwyczaj siedziała na huśtawce umieszczonej na placu zabaw. Wszystko znajdowało się blisko szkoły, więc pozwalałam jej wychodzić poza jej teren. Mogła poruszać się jedynie tylko do granic jego powierzchni, nigdzie dalej. Podeszłam bliżej bramki żeby zobaczyć, czy Ania faktycznie na mnie czeka. Ku mojemu zdziwieniu nie siedziała na huśtawce, ale na zimnych, marmurowych schodach, prowadzących do przedszkola.
Podeszłam do Ani i usiadłam koło niej.
- Zły dzień ? Mój też nie był fajny – pocieszyłam siostrę, opierając ręce na kolanach. Spojrzała na mnie spode łba i wbiła swoje niebieskie oczy.
- Wszyscy się ze mnie śmiali, a pani powiedziała, że mój tatuś jest krymilanistą.
- Kryminalistą, kochanie – poprawiłam siostrę.
- No właśnie tak, Zosiu. A kto to jest ten krymilanista? – otwarła usta, jakby była w ciągłym zdziwieniu – no powiedz mi, proszę cię ! – posłała mi kuksańca w kolano.
- To ktoś zły. Ktoś, kto robi niedobre rzeczy i dostaje za to karę – jak miałam jej to inaczej wytłumaczyć ? Przecież to sześcioletnie dziecko. Wszystko widziała i pojmowała inaczej.
Widocznie posmutniała. Spuściła głowę i cicho zaszlochała.
- Czyli tatuś jest zły ? Przecież ja mu Zosiu wybaczyłam ! Ja nie jestem na niego zła. Ja tam nawet lubię siniaki… Mają ładne kolory. Moje kolana wyglądają jak tęcza ! – podniosła nogawkę spodenek. Noga wyglądała okropnie. Spuchnięta i siwo-zielona uświadomiła mi, że faktycznie ona cierpiała na tym najbardziej.
- To dobrze, ze mu wybaczyłaś – rzuciłam obojętnie – a tych siniaków – mruknęłam – nie pokazuj nikomu, dobrze?
Mała kiwnęła głową i wtuliła się w moją rękę.



17.
Nigdzie mi się nie spieszyło. Chciałam siedzieć z młodszą siostrą i rozmawiać o jakiś drobiazgach. Dzięki temu mogłam nie myśleć o tym wszystkim, co tak okropnie mnie dręczyło.
Nagle usłyszałam piskliwy głos Klaudii.
 - Kotku ! Gdzie idziesz? No czekaj ! Ta wieśniaczka i tak już poszła, nie znajdziesz jej.
Kuba wyleciał jak oparzony. Biegł przed siebie, zostawiając za sobą Klaudię i Kingę, które z triumfalnymi minami stały i patrzyły na znikającą postać. Nonszalanckie pozy mówiły, że czują się zwycięsko. Nie mogłam znieść ich widoku, robiło mi się niedobrze. Wstałam i chwyciłam Ankę za rękę.
 - Chodź, kochanie. Idziemy do koleżanek.
Ania posłusznie chwyciła moją rękę i podążyła za mną. Ogarnęła mną frustracja. Doszłam do wniosku, że Kuba nie jest niczemu winien i nie powinnam go o nic obrzucać. To wina tych lalek, które jak zawsze stawały mi na drodze do szczęścia. Musiałam się jednak trochę opanować, nie chciałam, żeby Ania nauczyła się chamstwa, którego we mnie było aż za dużo. Ale cóż, to życie nauczyło mnie, że czasami trzeba być odpornym na ciosy – pomyślałam.
Dziewczyny nawet mnie nie zauważyły. Lekko stuknęłam e plecy Klaudii. Odsunęłam się jak poparzona. Ona była twarda jak beton. Same kości ! Miała tak okropnie dużo pieniędzy, a jadła kiełki i jogurty – zabawne.
- Czego chcesz ? – rzuciła, niedbale mieląc buzią. Żucie gumy w towarzystwie zawsze mnie odpychało. Poczułam jeszcze większe niż wcześniej obrzydzenie.
Żachnęłam się.
- Dlaczego robisz wszystko, żeby mi dopiec, co? Po co się do niego przyczepiłaś? Już nie kochasz Artura ? – chodziła z nim jakieś dwa lata. Jeśli w ogóle można nazwać to związkiem. Ona nawet z nim nie rozmawiała. On kompletnie jej nie kochał – Daj mi spokój.
Rzuciłam jej gardzące spojrzenie, ciągnąc Anię za sobą. Chciałam stąd iść, bo czułam, że za chwilę mogłabym jej coś zrobić. Nie mogłam dopuścić, żeby Ania to widziała. Nawet gdybym dała jej w nos i tak nic by jej nie było – pomyślałam – pojechałabym na operację i nosek jak nówka !
Lalki już nic nie mówiły. Szłam przed siebie, wlokąc Ankę jak szmacianą lalkę. Szła tak okropnie powoli… Nie nabierała tempa, a ja coraz bardziej się denerwowałam.
- Szybciej! Mama czeka – ponagliłam.
- No już, już – uspokajała mnie cichutko.
Będąc przed szpitalem zatrzymałam się na chwilę i trzymając Anię za ramiona starałam jej wytłumaczyć jak ma zachowywać się w środku.
- Masz nie krzyczeć, nie biegać, nie piszczeć i nie robić zamieszania. Mama i inni pacjenci potrzebują spokoju, rozumiemy się?
Ania kiwnęła głową i posłała mi łobuzerski uśmiech.
- Okej, to skoro sprawy organizacyjne mamy opanowane, możemy iść.
Wyprostowałam się i trzymając siostrę za rękę powoli przemierzałam kolejne stopnie, prowadzące do starego i zniszczonego budynku miejskiego szpitala. Byłam zaskoczona, że coś, co jest stare i mało nowoczesne dalej może być piękne. I gdybym nie wiedziała, że właśnie tutaj znajduje się szpital, śmiało powiedziałabym, że to jakaś stara biblioteka, albo muzeum. Okna, drzwi i piękna fontanna nie wskazywały na cel, jaki spełniał dany budynek.
Weszłyśmy na korytarz. Dotknęłam palcem warg, żeby przypomnieć małej Ance o ciszy. Również dotknęła ust. Czując porozumienie jakie nas łączyło, poprowadziłam ją do sali mamy. Przez uchylone drzwi słyszałam cichą rozmowę. Przeszedł mnie dreszcz. Na sam widok białej i śliskiej framugi wracały te bolesne wspomnienia upadku na zimną podłogę. Bez dłuższego zastanowienia weszłam do środka. Mama rozmawiała z jedną z pielęgniarek. Wyglądała na bardzo zmartwioną. Na widok ludzi, których coś dręczy od razu robiło mi się słabo. A jeśli coś się stało? Musiałam ją o to zapytać. Ale nie dziś i nie teraz, kiedy Ania z ogromną czujnością wyłapywała każde słowo.
Spojrzałam na siostrę. Wyglądała jakby zobaczyła ducha. Małe powieki drgały coraz szybciej. Rozchylone wargi niespokojnie łapały powietrze. Blade jak dotąd policzki zarumieniły się jak piekące się ciasto. Rozumiałam jej zachowanie. Ostatni raz widziała mamę kilka dni temu, podczas tego strasznego incydentu.
Popatrzyłam na mamę, która poklepała pielęgniarkę po ręce, posyłając nam radosne spojrzenie.
 - Witam najwspanialsze córeczki na świecie ! – jej szczęśliwy ton był okropnie sztuczny. Tylko ja to wyczułam, Ania jak poparzona podbiegła do matki. Tuliła ją, całowała po policzku, czole, rękach. Nie mogła się od niej odczepić. Podeszłam do łóżka mamy.
 - Jak się dziś czujesz?
Mama spojrzała na mnie jednym okiem. Tylko połowa twarzy była do mojej dyspozycji. Reszta ust, drugie ucho i blady policzek były pod opieką Ani.
- Jest dobrze, ale muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego? – nie spuszczałam z niej wzroku. Miałam nadzieję, że wyczytam coś z jej twarzy, ale opanowanie miała w jednym palcu.
- Nie przy Ani, Zosiu – chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Wtuliłam się w jej brązowe włosy , a myślami popłynęłam do szkoły, Kuby i ojca, który zapewne siedział w ciasnej , więziennej celi.


18.
Do Sali ponownie weszła pielęgniarka.
 - Kasiu, mogłabyś na chwilę zabrać Anię ? – wyszeptała mama, głaskając mnie po ręce.
Ania z ogromnym oburzeniem spojrzała na mamę.
 - Ja nigdzie nie idę! Przecież dopiero przyszłam – burknęła, wyplątując się z uścisku matki.
Mama delikatnie pocałowała ją w czoło. Popatrzyła na nią tak jak wtedy, gdy mówiła jej coś ważnego.
Pielęgniarka patrzyła na mamę i Anię nieco zdezorientowana. Widocznie nie należała do ludzi, którzy potrafią rozwiązywać spory i drobne konflikty. Na pewno bardzo ją to denerwowało. Podeszła do Ani i podała jej swoją czerwoną rękę.
 - Chodź kochanie, w stołówce podają dziś ciastka. Na pewno lubisz słodycze, prawda? – rzuciła, jednocześnie zdobywając serce mojej małej siostry. Widziałam jak błyszczały jej oczy, kiedy usłyszała o słodkościach. Tak dawno nie jadła niczego słodkiego. Ja z resztą też. Słodkawy smak był dla nas nieznany. Był czymś w rodzaju niedostępnego środka.
 - No idź, maleńka – chciałam przyspieszyć jej reakcję. Wiedziałam, że na pewno bardzo ją to uszczęśliwi, a ja i mama będziemy mogły bardzo spokojnie porozmawiać. Bardzo mi tego brakowało. Chciała powiedzieć jej co czuje, ale oczywiście w granicach rozsądku. Wyżalanie się i opowiadanie o tym z czym sama sobie radziłam, na pewno nie poprawiłoby naszych relacji. Nie chciałam jej bardziej stresować, i tak miała mnóstwo problemów na głowie.
Ania posłusznie powlekła się za pielęgniarką. Cicho uchylone drzwi były wskazówką do rozpoczęcia dawno  wyczekiwanej rozmowy. Mama oparła głowę o ramę łóżka i spojrzała w moją stronę.
 - A więc o co chodzi ? – spytałam, nie mogąc doczekać się wyjawienia sensu rozmowy. Patrzyłam na nią, zaciskając nerwowo pięści. Mogłaby już odpowiedzieć – pomyślałam – niepotrzebnie buduje napięcie.
 - Bo chodzi o to, że jednak nie wrócę do domu za cztery miesiące. – jak to ? Dlaczego miała zostawać tu dłużej? Coś poszło nie tak? Szlag mnie trafiał od tych nowości ! – są pewne komplikacje, jeśli można to tak nazwać.
Popatrzyłam na nią zdumiona. Poczułam ścisk w żołądku, taki jak wtedy, kiedy dowiedziałam się, że mama trafiła przez ojca do szpitala. Coś w rodzaju bólu i zniecierpliwienia rozrywało mnie od środka.
 - Jakie komplikacje ? – domagałam się wyjaśnienia. Nienawidziłam trzymania mnie w niepewności.
Mama spuściła głowę i nerwowo poruszała palcami. Poczułam, że coś musi być na rzeczy. Gdyby było dobrze na pewno by się tak nie zachowywała.
- Powiesz mi, czy nie? – powiedziałam głośniej. Zerknęła na mnie, ale od razu spuściła oczy. Co było trudnego w stwierdzeniu faktów? Mi nigdy nie przychodziło to z trudnością.
 - Bo córeczko… nie przejmuj się, dobrze?
 - Ale czym, mamo ? – odrętwiałam.
Podparła się na rękach i podniosła nieco wyżej. Założyła ręce na piersiach i wbiła we mnie lodowate oczy.
 - Przy okazji badań krwi, lekarze wykryli komórki raka złośliwego.
Cały świat, którego ruiny nieco odbudowałam ponownie spadł na ziemię z ogromnym hukiem. Tym razem tego świata już nie odbuduje. Ani ja, ani nikt inny. To po prostu destrukcja ostateczna.
19.
- Jak to? Chora? Na... – nie mogłam tego wykrztusić – na raka? To niemożliwe mamo. Na pewno się pomylili. Poczekaj chwilę, pójdę do nich, porozmawiam z lekarzami. Może leży tu inna osoba o podobnym nazwisku ? – czułam, że cała się trzęsę. Ręce chodziły w górę i w dół w ogóle nie ustając. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Co ja tu robię ? Co tu się dzieje? Kim jestem?
- Zosiu, nigdzie nie idź. To już zostało potwierdzone. Został mi miesiąc życia – wyszeptała, wciąż nie patrząc w moją stronę.
- To na pewno pomyłka, na pewno – powtarzałam, starając sobie wmówić odpowiedź, którą chciałam usłyszeć. Czemu to akurat ja tak bardzo dostawałam od życia? Dlaczego ja musiałam tak cierpieć? Poczułam, że nie mam już niczego. Po prostu zostałam sama. Coraz więcej obowiązków, kłopotów, ciągłe niezadowolenie i kolejno znikające osoby. A w tym mętliku ja. Szara, smutna, pełna zła i goryczy.
Byłam tak strasznie zła. Zła na mamę. Dlaczego umiera ? Chce zostawić mnie i Ankę same? Do tego momentu żyłam ze świadomością, że może jednak moje życie jakoś się ułoży. Mogłam znieść nawet tysiąc klonów Klaudii , a nawet  dwa tysiące prototypów Kingi, ale nie mogłam przeżyć śmierci najbliższej m osoby. To cholernie niesprawiedliwe.
- Zosiu, usiądź.
Stałam na środku sali wymachując rękoma. W głowie panowało tornado, serce pękało na pół, a ja stałam i machałam rękami jak czubek.
- Dlaczego mam nie iść? Dlaczego mam siedzieć? Nie chcesz usłyszeć, że ta diagnoza to pomyłka? Że będziesz żyć?
Mama zapraszającym gestem ręki przyciągnęła mnie do siebie. Wtuliłam się do jej ręki i cicho zaszlochałam. Nie mogłam już wytrzymać. Nie chciałam udawać, że wszystko jest dobrze. Chciałam wszystko z siebie wyrzucić. Teraz nieważna była moja duma i pewność siebie, ale ona – kochająca mnie osoba, której za niecały miesiąc miało już koło mnie nie być.
Zauważyłam, że jest nieco bledsza i chudsza, ale nie wiedziałam, że to oznaki kończącego się życia…
- Pogodziłam się z tym.
- Jak to pogodziłaś ? Pogodziłaś się z tym w ciągu kilku godzin? Przecież wyniki dostarczają rano.
Mama posmutniała.
- Wiedziałam o tym od razu po przyjeździe do szpitala. Już wtedy stwierdzili, że jestem chora.
Kolejny cios. Kolejna rana. Kolejne omamienie.
- I niczego mi powiedziałaś ? – oburzyłam się – Chciałaś zwlekać z tą wiadomością aż do momentu... – przełknęłam ślinę – aż do momentu kiedy cię już nie będzie? Jak mogłaś, mamo? Dlaczego mi nie ufasz?
- Zegrzyńska wiedziała o wszystkim. Prosiłam ją, żeby w jakiś sposób wam to przekazała. A właśnie, jak się u niej mieszka?
Zabawnie starała się zmienić temat. Śmierć konkurowała z warunkami mieszkaniowymi mojej sąsiadki. Ależ uroczo.
- Nie zmieniaj tematu – rzuciłam ostro – ona niczego nam nie powiedziała – pomyślałam o dzisiejszym poranku. O tym, jak bardzo się do nas uśmiechała. Pewnie zrobiło się jej nas żal. Tak, to naprawdę był koniec świata. Nienawidziłam współczucia, a jej zachowanie od dawna wydawało mi się dziwne – poza tym… Mieszkamy u nas, a nie u niej.
Popatrzyła na mnie wzrokiem zdenerwowanej matki, której córka przyszła za późno z jakiejś imprezy.
- Jak to? I sobie radzicie? – widocznie była zdumiona.
- Jak zawsze. Mamo – zaczęłam cicho – ja nie chcę żebyś umierała. Chcę żebyś żyła. Kocham cię, zostań z nami.
Oczy zaszkliły się i zamigotały w świetle bladego pobłysku starej lampy.
- Zawsze będę z wami. Nawet jeśli fizycznie mnie tu zabraknie, zostanę w waszych sercach.
Wtuliłam się mocniej i zaniosłam potwornie żałosnym płaczem. Już nic nie będzie takie samo. Powietrze nie będzie pachniało powietrzem, niebo nie będzie niebieskie, a trawa soczyście zielona. Kuba nie będzie tym uroczym Kubą, a Ania tą ukochaną Anią. Nie będzie pewnej siebie Zosi – będzie jej żałosny i pusty duplikat.


20.
Chciałam zostać z mamą jak najdłużej ale zmusiła mnie, żebym razem z Anią poszła do domu. Była już siódma, a my od rana jesteśmy poza domem. Trzeba było zrobić lekcje, posprzątać, zrobić kolację… Ale jaki normalny człowiek będzie myślał o takich rzeczach podczas gdy dowiaduje się, że jego mama umiera? Może znajdzie się ktoś taki, ale ja na pewno nie należałam do takiego rodzaju człowieka. Miałam serce. Miałam uczucia i świadomość tego, że za niedługo nie zostanie mi już nic. Mimo to nie chciałam robić niczego wbrew matce. Zostało mi tak mało czasu. Chciałam jej udowodnić, że bardzo ją kocham, dlatego bez sprzeciwu wyszłam na zimny i pełen pacjentów korytarz. Musiałam znaleźć stołówkę, na której siedziała Ania.
Czerwone i zapuchnięte oczy zdradzały mój wewnętrzny stan. Wszyscy patrzyli się na mnie tak, jakby chcieli mnie przytulić. Wyczuwali, że coś jest nie tak i samym spojrzeniem okazywali to znienawidzone przeze mnie współczucie. Postanowiłam to ignorować. Po kilku minutach wypytywania, szukania, rozglądania się i lekceważenia wzroku innych, znalazłam ją. Siedziała na końcu sali i piła herbatę. Pomiędzy szybkimi łykami, zajadała się smacznie wyglądającą babką. Na sam widok czegoś słodkiego, przełknęłam głośno ślinę. Weszłam do wnętrza stołówki. O dziwo nie pachniało tu warzywami i rozgotowanym mięsem. Poczułam zapach truskawek, pomidorów i czegoś słodkiego. Może to właśnie te ciasta nadawały zwykłemu powietrzu tak intensywny aromat.
Podeszłam do stolika Ani i posłałam pielęgniarce ciepły uśmiech.
 - Dziękuję, że się pani nią zajęła – popatrzyła na mnie czule, kiwając głową – a ty Aniu, chodź już – zwróciłam się do siostry, która nie ukrywała swojego zadowolenia. Szkoda, że ja nie mogłam jej dać choć odrobiny szczęścia, którego tutaj zaznała. Zaznała radości z tak błahego powodu, fenomenalne, a zarazem tak wyjątkowe.
 - Idę, idę – wyszeptała, wypijając resztę owocowego napoju. Zeskoczyła z wysokiej ławki i jednym susem znalazła się przy mnie.
Kobieta również wstała.
 - Poczekaj chwileczkę, dobrze ? – zatrzymała mnie przed wyjściem.
Bez oporu stanęłam przed drzwiami, oczekując powrotu pielęgniarki.
Gdy już przyszła dziwnie się zachowywała. Stanęła bardziej po mojej stronie i nie mówiła, ale szeptała mi do ucha.
 - Macie tu trochę pieniędzy. Na pewno potrzebujecie czegoś do jedzenia. Pomijając jakieś ubrania, bo przecież u nas już prawie zima. Weź je i kupcie sobie coś, dobrze? – zdezorientowana jej zachowaniem osłupiałam. Poczułam się okropnie. Znów miałam się za żebraka. Tak samo czułam się wtedy, kiedy miałyśmy zamieszkać u Zegrzyńskiej. Ale nie mogłam myśleć jedynie o sobie i dumie, którą cały czas posiadałam. Faktycznie nadchodziła zima, a Ania nie miała nawet rękawiczek. Okropnie się o nią bałam, dlatego przyjęłam pieniądze. Podziękowałam jej i posłałam szczere i radosne spojrzenie. Trochę udawałam, ale walka ze samą sobą na pewno uczyni mnie kimś lepszym.
 - Postaram się je pani zwrócić. Mam nadzieję, że załapię się do jakiejś pracy … - nie dokończyłam mówić, bo mała Ania wciskała się pomiędzy mnie i kobietę.
Była zniecierpliwiona i ciekawa tego, co wręczyła mi jej nowa przyjaciółka.
 - Zosiu, co tam masz? Pokaż, no proszę ! – mruczała błagalnym tonem.
 - Nic takiego , kochanie – uspokoiła ją pielęgniarka – nie myśl o pracy, ale o szkole i swojej siostrze. Nie zwracaj mi tych pieniędzy – szepnęła mi na ucho.
 - Dziękuję – opowiedziałam, ściskając jej kruchą rękę.
Ania wciąż skakała to w moim, to w jej kierunku, usiłując zobaczyć co zaciskam w pięści.
 - Ale za co, Zosiu? Co jej pani dała ? – pytała, ciągle nie rozumiejąc.
 - To tajemnica ! – pielęgniarka pochyliła się nad Anią i serdecznie ją uściskała.
Ponownie podziękowałam jej tym samym gestem i razem z Anią opuściłyśmy szpital. Było bardzo ciemno. Bałam się wracać z tak mały dzieckiem o tak późnej porze, dlatego zadzwoniłam do Pawła. On na pewno podrzuciłby nas do domu.
Wystukałam numer i przycisnęłam zieloną słuchawkę. Po trzech sygnałach usłyszałam głos kolegi.
 - Jasne, że po was przyjadę. Gdzie jesteście ?
 - Pod szpitalem. Możesz się pospieszyć? Nie chcę, żeby Ania się rozchorowała, a jest naprawdę zimno.
 - Nie ma sprawy, już jadę.
Odłożyłam telefon i wsunęłam go do kieszeni.
Kątem oka zerknęłam na Anię. Była bardzo smutna. Zdziwiłam się, bo przed kilkoma minutami kipiała pozytywną energią. Dlaczego to tak szybko uleciało, dlaczego się ulotniło?
 - Aniu, stało się coś ? – schyliłam się, by lepiej widzieć jej twarz. Uliczne latarnie prawie w ogóle nie oświetlały okolicy. Ponure światło rzucało jedynie poświatę na obiekty, znajdujące się w pobliżu lamp.
 - Kiedy mama wróci do domu ?
I to był właśnie ten moment, w którym uświadomiłam sobie dobitnie, że już nigdy nie wróci. Jak miałam jej o tym powiedzieć? Przecież Ania tego nie przeżyje.
 - Nie wiem, kochanie. Za niedługo – skłamałam, tuląc się do malutkiej siostrzyczki.


21.
Nie minęły dwie minuty, a samochód Pawła już na nas czekał. Uchylił szeroko szybę i wyjrzał w naszym kierunku.
 - Chodźcie, bo zmarzniecie !
Bez słowa zaprowadziłam Anię do samochodu, otwierając jej drzwi. Gdy byłam pewna, że jest zapięta, wsiadłam na przednie siedzenie.
Zastanawiałam się dlaczego Paweł dalej stoi. Dlaczego nie rusza do domu. Zamiast tego najzwyczajniej w świecie siedział i się na mnie patrzył. Może zdziwiło go to, że mój nos i oczy dalej są zapuchnięte?
 - Co się stało? Czemu jesteś taka przybita ? – zapytał po chwili milczenia. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie miałam ochoty nawet na niego patrzeć. Chciałam iść do domu, zamknąć się w pokoju i wypłakać do poduszki.
Widząc, że nic do mnie nie dociera, z impetem oparł ręce na kierownicy. Widocznie chciał mi pokazać, że jeśli mu nie powiem nigdzie nie pojedziemy.
 - Paweł, ja chcę do domu. Zawieziesz nas? – mruczała Ania, dygocząc zębami, które wystukiwały nową melodię. Dość zabawną i ciekawą zarazem.
Obrócił głowę i posłał Ani ciepły i przepraszający uśmiech. Dygocząc zmusiła go do odpalenia samochodu. Gdyby była chora, na pewno miałby wyrzuty sumienia. Nawet nie musiałam go namawiać, ani przekonywać. Od razu rozległ się furkot silnika, a w samochodzie uniósł się zapach spalin i elektrycznego odświeżacza, od którego zaczęło mnie mdlić.
 - Zosia – powiedział, gdy już byliśmy w połowie drogi – powiesz mi co się stało?
Jaki on był uparty. Nie chciałam nikomu mówić, że za niespełna miesiąc zostanę sierotą. Czemu tak bardzo go to obchodziło? Nie wiedział, że lubię być sama?
Postanowiłam odpowiedzieć, bo nigdy nie dałby mi tak bardzo upragnionego spokoju.
 - Powiem ci potem, dobrze? – zapytałam, spoglądając wskazówkowo na tylne siedzenie. Od razu zrozumiał, że nie chcę rozmawiać przy Ani. Wbił oczy w przednią szybę i chyba poddał się mojej woli. Oparłam głowę o zagłówek i obserwowałam obiekty, które mijaliśmy. Wszystko było jakieś smutne i szare. Budynki wołały o pomoc, ulice szukały światła, a liście leżące na chodnikach prosiły o powrót na dawne miejsce. Ogólnie jakoś nie lubiłam Listopada. Dobrze, że to już jego końcówka.
Nagle kilka białych płatków przykleiło się do szyby. Tu jeden, tam jeden, swobodnie znajdowały coraz to nowe miejsca na karoserii i szkle. Te, które już się pokazały spływały w postaci kropli w dół, ustępując tym płatkom, które dopiero miały się usadowić.
 - No nieźle, jeszcze śniegu brakowało – mruknął Paweł, włączając wycieraczki.
Z rozkoszą obserwowałam przebieg lotu tego magicznego pyłu. Widząc takie delikatne wodne twory przenosiłam się do innego świata. Zapominałam o tym, co mnie bolało. Myślałam o tym, co mogłoby dawać mi uśmiech i radość. Odprężenie dosięgło mnie w stu procentach.
Głos Pawła przerwał spokojne fantazjowanie.
 - Janek się o ciebie pytał. Chciał z tobą porozmawiać.
W ciągu jednej chwili oprzytomniałam. Nie mieliśmy już sobie chyba niczego do powiedzenia. Ciekawe czego ode mnie oczekiwał.
 - W jakim celu? – leniwie się przeciągnęłam.
Paweł mruknął coś pod nosem.
 - Mówił aż tak cicho ? – żachnęłam się. Nie wiem jak wykrzesałam tę odrobinę humoru. Na siłę chciałam być taka, jak wcześniej. Teraz ironia przesączała każdą moją wypowiedź.
Rzucił mi błagalne spojrzenie.
 - Powiedział, że cię kocha i, że będzie o ciebie walczył.
Wydawało mi się, że śnię. W momencie, kiedy moje życie wali się na kawałki i kiedy już nic do niego nie czuje on wpada i robi jeszcze większe zamieszanie. No ekstra, po prostu idealnie – pomyślałam.
Miałam ochotę wyjść z samochodu, pobiec do jego pokoju i dać mu w twarz. Za to wszystko co przez niego przeszłam i za to, co teraz sobie wyobrażał. Wracając do niego musiałabym upaść na głowę. Szkoda, że dopiero teraz widziałam, że totalnie do mnie nie pasuje.
 - Powiedz mu, że dla niego już nie istnieje. Niech sobie szuka takiej, co potrafi znieść jego idiotyzm i to żałosne uwielbienie samego siebie. Powiedz mu – zawahałam się na chwilę. Kuba przeleciał mi przez głowę – powiedz mu, że mam chłopaka.
 - A naprawdę masz?
 - Tak, mam – potwierdziłam, sama nie wierząc w co mówię.
Moja mama umiera, pewnie z Anką trafimy pod opiekę Zegrzyńskiej, albo gdzieś. Ojca nie ma, ale ja mam chłopaka! Mojego wymyślonego chłopaka. Przynajmniej tego mogę być pewna.

22.
Wychodząc z samochodu o mało się nie wywróciłam. Harmonijne i delikatne opadanie płatków śniegu przerodziło się w istną zamieć. Śnieg zakrył moją twarz, wypełniając uszy, nos i klejąc się na moje powieki.
 - O rany ! – krzyknął Paweł, też opuszczając samochód. Starał się zatrzymać śnieżki mimowolnymi ruchami rąk, ale i tak mu się nie udawało. Śnieg miał już wszędzie – tak jak ja.
Przetarłam oczy zmarzniętą dłonią i spojrzałam na Pawła.
 - Otwórz Ani drzwi, śpieszy się nam.
Posłusznie uchylił drzwiczki i uwolnił moją młodszą siostrę. Widząc biały puch wpadła w pewnego rodzaju podniecenie. Skakała, kręciła się wkoło i wyłapywała drobne płatki. Rozłożyła ręce i przez krótką chwilę patrzyła w niebo. Nie wiem jak to robiła. Ja stałam tak normalnie dodatkowo zasłaniając buzię i czułam, że śnieg mam już wszędzie, a jej nic nie było. Genialna dziewczyna.
Musiałam przerwać jej tę świetną zabawę.
 - Aniu, chodź. Musisz jeszcze odrobić lekcje – podciągnęłam spodnie, bo ich nogawki były coraz bardziej mokre. Stałam w środku kałuży i nawet tego nie zauważyłam – no już, już!
Ania lekko oprzytomniała, ale nie była chętna by udać się do ciepłego i przytulnego mieszkania. Wciąż uparcie wymachiwała rękami. Jej policzki były już tak czerwone, że nawet różane landrynki były przy nich bledsze. Już nawet nie chodziło o ten głupi brak czasu i późną porę, ale o to, że ona mogła się przeziębić. Miałam za dużo problemów na głowie. Choroba Anki nie wchodziła w rachubę w żadnym wypadku.
Podeszłam i chwyciłam ją za kaptur.
 - Idziemy – zdeklarowałam i pociągnęłam ją w stronę bloku, w którym mieszkałyśmy. Z tego wszystkiego zapomniałam o Pawle. Odwróciłam się w jego stronę. Stał tam, gdzie wcześniej wpatrując się w niebo tak samo, jak Ania.
 - Ja… no dzięki – mruknęłam.
Zwrócił twarz w moją stronę. To prawda, nie było zbyt jasno, ale blade światło ulicznych lamp rzucało lekką poświatę, dlatego mogłam stwierdzić, że jest czerwony jak burak. Widocznie też było mu zimno. Miał na twarzy jakiś grymas. Wcześniej wydawał się bardziej zadowolony.
 - Nie ma sprawy – rzucił szybko.
 - Okej, to idziemy. Trzymaj się – powiedziałam i ponownie skierowałam się w stronę bloku. Anka cały czas mi się wyrywała. Nie lubiła tego, że nią kierowałam. Zachowywała się jak rozwydrzony dzieciak. Trochę śniegu i już straciła głowę – pomyślałam. Z trudem utrzymywałam ją koło siebie. Była coraz bardziej nieznośna.
 - Zośka, czekaj – zawołał, gdy już skręcałam w stronę wejścia.
Odwróciłam głowę, pozwalając by kilka kropli zimnej wody spłynęło po moich rozgrzanych plecach.
 - Słucham ? – przystanęłam, wymachując Anią na prawo i lewo – Anka, uspokój się, bo cię tu zostawię, a o herbacie to będziesz mogła pomarzyć.
Ucichła jak za dotknięciem różdżki. Wiedziałam, że kocha herbatę i , że jeśli ją tym zaszantażuje , dostanę to, czego tak bardzo oczekiwałam – spokoju.
 - Wydaje mi się, że to całe twoje nieszczęście – no nareszcie ktoś nazwał to po imieniu ! – że to wszystko przeze mnie. Gdyby nie ja, to rodziców miałabyś w domu. Przynajmniej ojca. Widzę, że ci ciężko i strasznie się tym zadręczam.
Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Z jednej strony byłam mu wdzięczna za to, że uratował moją mamę. Dzięki temu mogła odpocząć i przyjść do siebie. Z drugiej strony straciłam ojca, którego i tak miałam dość, oraz dowiedziałam się całkiem przypadkiem, że najważniejsza osoba w moim życiu za niedługo umrze. Co za życiowy niefart.
 - Źle ci się wydaje – parsknęłam. Miałam trochę ironiczny ton. No, ale to była nieodłączna część mojego charakteru – ciągła ironia i tryskanie jadem w najmniej oczekiwanym momencie, by jedynie chronić swojej godności i pokazywać swoją dumę w jak najlepszym świetle – wszystko jest okej. Poradzę sobie. Wyśpij się, cześć.
Nie miałam ochoty dalej na niego patrzeć. Robiło mi się coraz gorzej, dlatego chciałam jak najszybciej dojść do domu.
Po klatce szłyśmy bardzo cicho, nie chciałam, żeby nadgorliwa Zegrzyńska ponownie naruszyła mój spokój. Dochodząc na nasze piętro, zauważyłam, że drzwi do jej mieszkania są otwarte na oścież. Sama sąsiadka siedziała na progu z kubkiem czegoś gorącego – stróżka dymu delikatnie unosiła się do góry. Gdy mnie zobaczyła, natychmiast ożyła.
 - Gdzie podziewałyście się do tej pory, Zosiu ? – powiedziała półgłosem. Widać było, że stara się zachować spokój. Była strasznie zdenerwowana.
 - Jak to gdzie? Dzieci chodzą do szkoły, prawda? – zapytałam, bezczelnie mierząc jej stary szlafrok. Miał chyba tyle lat co ona. Czyli mniej więcej sto dwadzieścia.
Oparła rękę na tłustym biodrze.
 - Nie odzywaj się tak do mnie młoda panno. Jest późno. Na pewno niczego nie jadłyście. Chodźcie, zrobiłam naleśniki – powiedziała łagodniej, widocznie starając się nam przypodobać. Anka od razu podbiegła do Zegrzyńskiej, wtulając się w jej dzianinowe odkrycie sprzed prawie dwustu lat.
 - Zosiu, lubisz naleśniki – powiedziała cichutkim głosem Ania.
Zegrzyńska przytuliła ją do siebie i spojrzała na mnie zapraszającym wzrokiem.
Postanowiłam poświęcić się dla Anki. Jeden naleśnik na pewno nie zaszkodzi – pomyślałam.



23.
Nie można powiedzieć, że było jakoś nieprzyjaźnie. Atmosfera była bardzo fajna. Tylko mój nastrój sięgnął już totalnego dna. Wiem, że dzięki temu, że byłam silna znosiłam myśl o śmierci mamy. Gdyby tak nie było na pewno załamałabym się psychicznie jak normalna nastolatka. No, ale i tak nie omijały mnie chwile słabości. Na przykład wtedy w szpitalu, płakałam jak jakieś dziecko.
Naleśniki były pyszne. Zjadłam cztery porcje. Już dawno nie miałam w ustach czegoś podobnie dobrego. Zegrzyńska faktycznie umiała gotować. Te naleśniki lekko poprawiły mi humor. Siedziałam na miękkim fotelu i wpatrywałam się w migające na ekranie telewizora sztuczne postacie. Czemu ci ludzie byli tak szczęśliwi, piękni i bogaci? Czemu nie pokazuje się życia od tej prawdziwej i realnej strony? Nie wiem jak inni, ale ja na pewno mogłabym oglądać coś takiego cały czas. Wydawało mi się, że niektórzy żyją w mydlanej bańce. Wszystko do jakiegoś czasu się układa i nikt na nic nie narzeka. Ale jeśli stanie się coś złego, nagle wpada się w pewnego rodzaju manię. To jest źle, to będzie źle, na pewno nic się nie uda. Ludzie stają się pesymistami z dnia na dzień. Kompletnie tego nie pojmowałam.
Anka siedziała nad zadaniami z matematyki. Sąsiadka powiedziała, że jej pomoże, dlatego miałam trochę czasu dla siebie. Sięgnęłam po pilota i przełączyłam na jakiś serial. Myślałam, że już niczego gorszego nie mogą puszczać. Odcinek opowiadał o dwóch dziewczynach podkochujących się w jednym chłopaku. Ta pierwsza – czysty ideał, gładka skóra, piękne włosy – była przemądrzała i za wszelką cenę chciała pokazać tej gorszej gdzie jest jej miejsce. Ta druga – naturalna, cicha i inteligenta – niespecjalnie zwracała na nią uwagę. Bardzo go kochała, ale wiedziała, że i tak niczego nie wskóra. A jakie było zakończenie? Ta druga, która żyła nadzieją, że może się uda została upokorzona i zniszczona do końca. Szprycha natomiast cieszyła się zwycięstwem. No kto do gruszki pietruszki wymyśla taki szajs ? – pomyślałam. Wstałam z fotela i wyłączyłam telewizor. Sąsiadka widząc moje zdenerwowanie odeszła od Ani i podeszła w moim kierunku. Siedziałam na oparciu jej łóżka, cała blada ze złości.
 - Zosiu, zostaniecie dziś na noc? Naprawdę wolałabym, żebyście spały u mnie. Nie chcę całą noc pilnować, czy nic się wam nie stało – popatrzyła na mnie w taki matczyny sposób. Musiała być fajną matką. W sumie to dalej nią była. No, ale jej syn kompletnie tego nie doceniał. Jej rola ograniczała się na byciu i niczym więcej.
Nawet na nią nie spojrzałam. Opadłam na łóżko, zanosząc się szlochem. Poczułam do niej wielki żal. Czemu tak bardzo się nami przejmowała? Czemu była taka troskliwa? Na cholerę udawała kogoś, kim w sumie nie była. Chciała mi się tylko przypodobać. Nigdy nie wybaczę jej tego, że nie powiedziała mi o chorobie matki. Może jakoś bym to przetrawiła.
 - Jak mogła pani to przede mną ukrywać? – szlochałam, zakrywając twarz rękami – czemu mi pani nie powiedziała?
Zegrzyńska okropnie posmutniała. W sumie tego nie widziałam, bo miałam zapuchnięte oczy, ale wywnioskowałam to po jej cichym i przygnębionym głosie.
 - Bałam się. Sama pomyśl. Jakbyś przekazała coś takiego osobie, która jest związana z umierającym? – usiadła na łóżku i głaskała mnie po czole.
To i tak jej nie usprawiedliwiało. Będąc w tym wieku powinna postępować bardziej rozważnie. Powinna była się kogoś zapytać. Jakiegoś lekarza, czy coś. Przecież wiadomo, że im wcześniej tym lepiej. Ale ona oczywiście nie była tego w żadnym znaczeniu tego słowa uświadomiona.
 - Puste frazesy – warknęłam, obracając się do niej plecami. Kosmyki włosów kleiły się do mojego czoła i zamokniętych policzków.
 - Przykro mi, Zosiu.
I co? Na tyle było ją stać? Powiedziała, wstała i odeszła. Słyszałam szuranie jej pantofli, a potem trzask krzesła, na którym siadała. Wróciła do stolika położonego w kącie pokoju, przy którym siedziała Ania.
No właśnie. Anka. Czemu kompletnie nie zareagowała? Siedziała i pisała swoje zadanie kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Nie wiem, co działo się potem. Okropnie bolała mnie głowa. Nie miałam siły, żeby wstać, albo chociaż cokolwiek powiedzieć. Nawet słowa, jakie miałam na języku po prostu przełknęłam razem ze śliną. Bo w planie miałam wygarnięcie kochanej sąsiadce co o niej myślę. Czemu tego nie zrobiłam? Bo stchórzyłam. W sumie to trochę ją nawet zrozumiałam.


23.

Obudziłam się tam, gdzie zasnęłam. Na łóżku Zegrzyńskiej. Koło mnie leżała Ania. Cicho wstałam i skierowałam się do łazienki. Przechodząc przez korytarz zauważyłam, że Zegrzyńska śpi na starym tapczanie w jej holu. Biedulka, tak bardzo się dla nas poświęciła.
Zimna woda bardziej mnie uprzytomniła. Umyłam włosy, wzięłam prysznic i od razu poczułam się lepiej. Nie miałam tu żadnych ciuchów dlatego ubrałam to, co miałam na sobie wczoraj. Pomyślałam, że jak wyschnę, wezmę klucz i skoczę do mieszkania po jakieś ubrania dla mnie i Anki.
W międzyczasie zjadłam jogurt i dwie kanapki. Byłam głodna. Mimo tego, że wieczorem wtrąbiłam kilka naleśników, okropnie ssało mnie w żołądku. Chyba nigdy nie jadłam tak dobrego śniadania.
Wychodząc z kuchni starałam się jak najciszej przejść przez korytarz. Nie chciałam obudzić ani siostry, ani sąsiadki. Wzięłam kurtkę i wyszłam z jej mieszkania. Klucz miałam tam gdzie zawsze – w prawej kieszeni kurtki. Pokonałam stopnie i weszłam do środka. Wszystko wyglądało tak, jak wczoraj. Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz, koperta leżąca na dywanie przed drzwiami. Ktoś pewnie bawił się w jakiegoś detektywa, możliwe, że listonosz. Podniosłam kopertę i wyciągnęłam kartkę. Poczułam bardzo dobrze znany mi zapach. Zachęciło mnie to do zapoznania się z jego treścią.

                 Zosiu!
Chciałem Cię za wszystko przeprosić. Nie wiedziałem, że one takie są. Wiem, że na pewno poczułaś się niefajnie, ale nie bądź zła. Obiecuję Ci, że już więcej się do nich nie odezwę. Jeśli chcesz, to nawet zmienię klasę ! Bylebyś tylko nie była na mnie zła. Bardzo Cię lubię, wiesz? Nie chcę, żeby osoby takie jak one wchodziły między nas. Od wakacji wyobrażałem sobie chwile, jakie razem spędzimy. Szczerze mówiąc myślałem, że będą wyglądały nieco inaczej. Bynajmniej niefajnie się zaczęło. Bo wiesz… już wtedy wiedziałem, że się tu przeprowadzę. No rozumiesz, to miała być taka niespodzianka, bo inaczej na pewno bym Ci powiedział. Mam nadzieję, że jutro w szkole wszystko będzie po staremu.
                                  Do jutra –
                                    Kuba
Musiał tu wczoraj być, co za szkoda ! – pomyślałam. W gruncie rzeczy nie byłam na niego zła, bo przecież w niczym nie zawinił, ale na nie. Nie wiem czemu, ale jakoś niespecjalnie ucieszył mnie fakt, że ten list jest właśnie od niego. Przyjęłam to tak, jak wiadomość, która w ogóle mnie nie zaskoczyła, ani nie wywoływała bardziej widocznych emocji. Po prostu dostałam list, po prostu od Kuby.
Rzuciłam go na stolik i weszłam do pokoju w poszukiwaniu ubrań. Szybko znalazłam coś dla siebie. Włożyłam sweterek i szare jeansy, jedne z najładniejszych rzeczy jakie miałam w szafie. Dla Anki wzięłam jakieś ciepłe spodnie i dwie bluzki. Wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz.
Kiedy weszłam do korytarza Zegrzyńskiej usłyszałam jej rozmowę z Anką.
 - Dlaczego Ania płakała?
 - Zrobiło się jej przykro. Naoglądała się jakiegoś filmu o smutnej miłości. No wiesz, takie romansidła – zażartowała kobieta.
Usłyszałam cichy śmiech Ani. Dobrze, że ją rozbawiła. Jej śmiech dodawał mi jakiejś dziwnej otuchy. Niby takiej niepotrzebnej, ale bardzo zadowalającej. Rozmawiały dalej.
 - Tak myślałam. Zawsze tak miała, kiedy oglądała coś z mamą. Temu nic jej nie mówiłam. Zawsze samo jej przechodziło – rzuciła. Była naprawdę mądra. Faktycznie reagowałam tak na wszelkiego rodzaju miłosne niuanse występujące w serialach, filmach , a nawet bajkach. Uświadomiłam sobie to, jak bardzo żałosna jestem. Życie – pomyślałam.
 Postanowiłam wejść i przerwać tę prze uroczą scenę. Przekraczając granicę kuchni i korytarza poczułam zapach ciepłego mleka i dżemu.
 - Masz ubrania, jedz szybko i chodź, bo się spóźnimy. Jest siódma, czas się zbierać.
Usiadłam na chwiejącym się krześle i sięgnęłam po szklankę z mlekiem, która widocznie czekała na mnie. I sąsiadka i Anka miały w rękach kubki pełne białego napoju, dlatego sięgnęłam po swoją porcję.
 - Dzień dobry Zosiu – powiedziała Zegrzyńska, posyłając mi ciepły uśmiech.
 - Witam – mruknęłam, mocząc usta w mleku.
Niespecjalnie chciało mi się rozmawiać. Kobieta coś tam wspomniała, że dziś pierwszy Grudnia, że za niedługo święta. Ania mamrotała o choince i wigilii jaką co roku jedliśmy. W tym roku nie będzie świąt – pomyślałam. Jeśli mamie został miesiąc, to może nie dożyć wigilii, o ojcu nie wspominając. Te święta na pewno będą najsmutniejszymi, jakie obchodziliśmy do tej pory. Boże, żeby tylko mama dożyła końca grudnia – pomyślałam – żeby Anka po raz ostatni zjadła tę swoją ukochaną wieczerzę. Przecież nie proszę o wiele, prawda?


24.

Ten dzień zleciał bardzo szybko. Nawet już nie pamiętam jak się wszystko potoczyło. Z Kubą rozmawiałam normalnie. Klaudię i Kingę omijałam szerokim łukiem. No i jakoś wszystko spokojnie się toczyło. Tata dalej był w areszcie, więc z siostrą miałyśmy spokój. Ostatecznie zamieszkałyśmy u Zegrzyńskiej. Nawet mi się tam podobało. Miałam poczucie bezpieczeństwa i lekki posmak wybrakowanego domu, którego pewnie już nigdy nie miałam odnaleźć. Jedynym minusem była mama, która z dnia na dzień wyglądała coraz mizerniej. Z minuty na minutę robiła się bledsza. Jej oczy nie błyszczały już tak, jak wcześniej. Kościste ręce i delikatne palce wymagały naprawdę dziecięcego obycia. Wydawała się być taka krucha, taka pusta i nieżywa. Jedynie co się nie zmieniło to jej podejście do mnie i Anki. Dalej była tą starą mamą, która kazała się nam ciepło ubierać, jeść śniadanie i odrabiać zadanie. Była to jednak jej wybrakowana wersja. Taka jakaś nie na miejscu, niezbyt mi odpowiadająca. Chciałam, żeby wrócił jej dawny wizerunek – pełen uśmiechu i radości. Mimo ogromnych problemów zawsze była radosna. Nie smuciła się bez potrzeby, no chyba, że tata robił awanturę Ani, albo mnie, albo wtedy kiedy nas bił. Tego okropnie nie lubiła. Nienawidziła wręcz.
Ta myśl, że jej czas dobiega końca okropnie mnie zdołował. Naprawdę cały czas miałam nadzieję, że jednak się uda, że mama wyzdrowieje. Nadzieja matką głupich, jak mówi wszystkim znane przysłowie. Ale skąd miałam wiedzieć, że tym razem też nic nie wypali? W sumie to nigdy nic mi się nie udawało, mogłam się tego jak najbardziej spodziewać.
Dwunasty, trzynasty, czternasty, piętnasty, szesnasty, osiemnasty. A stan mamy pogarszał się już tak katastrofalnie, że już nawet nie mówiła. Gdy wchodziłam do sali, stawałam dwa kroki od jej łóżka. Bałam się do niej podejść. Wiem, że to okropne, ale naprawdę się jej bałam. Przerażało mnie jej wychudłe ciało, jej szara twarz i zero jakichkolwiek oznak życia. To właśnie wtedy, osiemnastego, wzięłam Anię do szpitala ostatni raz. Dziecko inaczej wszystko widzi. Patrząc w stronę jej łóżka pytała, czy to na pewno jest nasza mama. Nie rozpoznawała jej twarzy, jej bladego spojrzenia i cichego pomrukiwania – wtedy jedynie na to miała siłę.
Widząc, jak pielęgniarki karmią ją przez jakieś rurki, poczułam żałość. Jakie to jest okropne. Widzieć niedołężność kogoś, kto jeszcze nie dawno był zdrowy i silny. Kogoś, kto z ogromnym pozytywizmem kierował się w życiu, a swoimi planami wybiegał w bardzo daleką przyszłość. Ale to w końcu normalne u kogoś, kto ma nowotwór przełyku. Jedzenie mogło się podawać jedynie przez jakąś specjalną aparaturę. Nie mogłam na to patrzeć, było mi wstyd, że nie akceptuje choroby i wyglądu matki, ale nie mogłam niczego z tym zrobić. Po prostu ściskało mi serce i żołądek, a reszta ciała chciała uciec jak najdalej, byle tylko nie widzieć tego, co wtedy miałam przed oczami.
Dwudziesty, dwudziesty pierwszy. Kolejne dni mijały, a ja co nocy zastanawiałam się, kiedy zadzwoni telefon z informacją, że mama nie żyje. Codziennie tam chodziłam. Mimo tego strachu, który czułam i odrzucenia, jakie mną kierowało, chciałam być przy niej cały czas. Dzięki temu, że sąsiadka zajmowała się Anką, mogłam chodzić do niej od razu po szkole. Siedziałam tam do siódmej, a nieraz ósmej. Nieważne, że nie odrabiałam zadań – tylko ona się liczyła. Od dwudziestego drugiego i tak mieliśmy ferie świąteczne, więc nie musiałam niczego odpisywać, ani nawet otwierać książek. Potem Paweł zabierał mnie do domu. Cały czas opowiadał mi o Janku, ale ja i tak w ogóle go nie słuchałam. Obserwowałam to, co znajdowało się za oknem, za każdym razem poznając i widząc kolejną i odmienioną formę tych budynków, chodników, mieszkań.
I dwudziestego trzeciego, kiedy rano zadzwonił telefon sparaliżowało mnie całkowicie.
 - Zosiu, odbierz ! – wołała kobieta. Jej głos dobierał z kuchni. Była pora obiadowa, pewnie robiła nam coś dobrego do jedzenia – Zosiu ! Jestem cała w mące, no proszę !
Nic nie mówiłam. Nie mogłam podnieść tej okropnej słuchawki. Nie chciałam wiedzieć, co mają mi do powiedzenia. Ten okropny dźwięk dzwoniącego telefonu był moim koszmarem. Koszmarem i końcem mojego życia.
 - Ja odbiorę – krzyknęła Ania, zeskakując z fotela.
I teraz naprawdę się przestraszyłam. Ania nie mogła się dowiedzieć o tym pierwsza. W ogóle nie mogła się tego dowiedzieć z ust jakiejś zimnej pielęgniarki. Chciałam jej to wytłumaczyć spokojnie i delikatnie Służba zdrowia charakteryzowała się bezpośredniością. Tak małe dziecko mogło bardzo źle to odebrać. Zależało mi na tym, żeby Ania przetrwała to całe nieszczęście jak najlepiej.
Zerwałam się z łóżka i popędziłam do telefonu. Wyminęłam Ankę w korytarzu i podniosłam słuchawkę do góry. Zszokowana i przestraszona starałam się wykrztusić jakiekolwiek słowo.
 - Ha… Halo? – no na nic lepszego nie było mnie stać. Głupie halo nie mogło mi przyjść na usta.
Głos w telefonie bardzo przytulnie odpowiedział na moje krótkie zapytanie.
 - Witam. Nazywam się Ania Gardno. Jestem pielęgniarką z poznańskiego szpitala. Wie pani, tego w centrum, nie na polach.
 - Tak, tak – wykrztusiłam, nerwowo zaciskając kabel od telefonu. Dalej niczego nie wiedziałam. Czemu wszystko się tak przeciągało ?
 - Jest pani córką kobiety chorej na raka z Sali 52, tak?
Naciskając na „raka” dobitnie mnie zdołowała. No skąd, nie wiedziałam, że moja mama umiera. Nie wiedziałam, że leży i nic nie mówi. Żyłam w błogiej nieświadomości, Anno!
 - Tak.
 - A więc – zaczęła – pacjentka prosiła o wizytę w dzisiejszym dniu. Gdybyście mogły przyjść. Chciała zjeść z wami wigilię, sama rozumiesz. Lekarze na pewno jej nie wypuszczą.
Ogromny kamień spadł mi z serca. Żyła. Nic jej nie było. To znaczy było, ale nic takiego się nie działo.
 - Jasne, codziennie u niej jestem. Niech jej pani przekaże, że przyniosę jej coś dobrego do jedzenia.
Pielęgniarka zaśmiała się w słuchawce.
 - No tak, szpitalne jedzenie jest okropne !
Przytaknęłam, podziękowałam za informację i odłożyłam telefon na widełki.
Ania podbiegła i z ogromnym zaciekawieniem zaczęła wypytywać o to, kto dzwonił i w jakiej sprawie dzwonił. Opowiedziałam jej, że za jakieś trzy godziny pójdziemy odwiedzić mamę. Bardzo się ucieszyła. Byłam świadoma tego, że na jej widok ( jeszcze gorszy niż wcześniej, czyli wtedy kiedy nie mogła jej poznać ) się przestraszy i będzie nieswoja, ale na pewno to zaakceptuje. Była mądrą dziewczynką. Była mądra jak mama.



25.

Wszystkie trzy ubrałyśmy się i spakowałyśmy jedzenie. Zegrzyńska pomogła mi włożyć wszystko do torby. Była z niej fajna kobieta. W ciągu tego miesiąca strasznie się do niej zbliżyłam. Poczułam, że mogłaby być moją babcią. Była naprawdę fajna i ułożona.
Nie wiem czemu, ale od początku choroby mamy strasznie się zmieniłam. Nie patrzyłam na wszystko tak, jak kiedyś. Nabrałam pewnego rodzaju pokory. Ostatnio nawet doszłam do wniosku, że mogłabym zakolegować się z Jankiem. Czemu by nie? Bylibyśmy zwykłymi znajomymi. Nie chciałam utrzymywać jakiś niespecjalnie miłych kontaktów, może czas się pogodzić? Kiedyś na pewno to zrobię – pomyślałam – na pewno.
Wyszłyśmy z mieszkania i spacerkiem szłyśmy w stronę szpitala. Mimo, że wiedziałam czego się spodziewać, coraz bardziej się denerwowałam. Może temu, że ten dwudziesty trzeci miał być tak okropny. Albo może chodziło o podświadomą myśl, że jeszcze nie dobiegł końca i wszystko może się zmienić. Okropnie się tego bałam. Skoro żyła, to miała dotrwać choćby jutra. Żeby tylko Ania ją zobaczyła.
Wchodząc po schodach czułam bicie mojego serca. Ba, nie tyle czułam, co słyszałam. I nie tylko ja, Ania i Zegrzyńska od razu zwróciły na to uwagę.
 - Czego się boisz, kochanie? – zapytała sąsiadka, uchylając przed nami szklane drzwi wejściowe. Beret zasłaniał jej całe czoło, więc nie było widać tych milionów zmarszczek. Błyszczące oczy i zaczerwienione policzki zrobiły z niej postać małej, kulturalnej dziewczynki. Zaorania ukryte pod czapką, na pewno zmieniłyby jej posturę, wyglądałaby nie na dziewczynkę, ale staruszkę, lekko zdyszaną i być może przeziębioną.
Odpowiedzi udzieliłam dopiero w środku, kiedy Ania była daleko przed nami, szukając numerka sali. Zapisała go na ręce i za każdym razem szukała tak samo namiętnie. Wiedziałam, że jej się to podoba. Zawsze chciała być detektywem.
 - Boje się reakcji Ani. Dość długo jej nie widziała, a ona z dnia na dzień wygląda marniej. A co jej powiem, jak mama umrze? Co mam jej powiedzieć? – wymamrotałam, rzucając słowami najszybciej jak potrafiłam.
Zegrzyńska oburzyła się i zatkała mi usta palcem.
 - Nie myśl o tym co będzie, ale o tym co jest. Ania to mądra dziewczynka, na pewno to zrozumie. Poza tym twoja mama żyje, nie zamartwiaj się na zapas. W każdym wypadku… jeśli już do tego dojdzie, na pewno z nią porozmawiam.
 - Dziękuję – powiedziałam tylko jedno słowo. „Dziękuję” było chyba w tym momencie najodpowiedniejsze. Najlepiej wyrażało moją wdzięczność. Tak, teraz byłam jej naprawdę wdzięczna. Nie byłam zła, ale szczęśliwa, że ktoś jest w stanie się nami zająć, bez obierania jakiegokolwiek wynagrodzenia.
Śladami Anki również znalazłyśmy się pod salą matki. Zegrzyńska weszła od razu, trzymając Anię mocno za rękę. Ja nie weszłam. Bałam się widoku zaskoczonej i zagubionej Ani. Już wcześniej była w szoku, kiedy zobaczy ją w jeszcze gorszym stanie na pewno nie będzie szczęśliwsza. Drzwi zostały uchylone. Postanowiłam zostać na zewnątrz i posłuchać tego, co dzieje się w środku.
Usłyszałam głos Anki.
 - A gdzie jest mama?
Cisza.
 - No gdzie ona jest? Co ta pani robi na miejscu mamusi? Gdzie ona jest?
Ogarnęła mnie panika. Jak ona musiała się czuć ! Musiała być tak przestraszona…
Witam cię , przyjacielu. Dlaczego przebywasz z moją siostrą? Nie wiesz, że tylko ja byłam twoją jedyną bratnią duszą ? Zostaw ją, ona nie może się bać. Odejdź, nie chcę cię tu !
 - To jest twoja mamusia, kochanie – powiedziała sąsiadka, najmilszym głosem, jaki kiedykolwiek usłyszałam – jest troszkę chora, ale nadal jest twoją ukochaną mamusią.
 - Nie.
Krótka i wszystko wyjaśniająca odpowiedź.
 - Co nie? – zaskoczyła nie tylko Zegrzyńską, ale i mnie.
 - To nie jest moja mama.
Drzwi uchyliły się szerzej, a z wnętrza Sali wybiegła Ania. Łzy lały się po policzkach, szyi. Warkocze nerwowo wymachiwały na prawo i lewo, podążając za jej drobnym ciałkiem.

26.

Szłam jej śladami, starając się dotrzeć w miejsce, w którym się ukryła. Przebiegła przez najdłuższy korytarz i wybiegła na drugie piętro. Siedziała na schodach, szlochając i ukrywając twarz w kolanach.
Cicho podeszłam i usiadłam obok niej, podciągając nogi pod brodę.
 - To jest nasza mamusia – wyszeptałam – to ta sama mamusia, która jeszcze niedawno robiła nam kanapki i oglądała z nami twoje ulubione bajki.
Ania pokiwała głową. Podniosła oczy w moim kierunku, ale nie patrzyła na mnie, tylko ślepo wbijała spojrzenie w dal, znajdującą się za mną.
 - Nie, to nie ona. Na pewno. Tamta mamusia miała ładne policzki, czerwone usta, błyszczące oczy. A ta pani tak nie wygląda.
Teraz naprawdę się przeraziłam. Słowo „pani” wzbudziło dreszcze, które przeszły mnie z góry na dół. Dziwnie jest słyszeć, że twoja siostra nie poznaje własnej matki. I mimo tego, że było to jak najbardziej usprawiedliwione, niespecjalnie do mnie docierało.
 - Bo wiesz – zaczęłam – nasza mamcia nie mogła jeść, więc jest chudsza. Może trochę bledsza – cicho się zaśmiałam. Wiem, że to nie było szczere, ale chciałam poprawić humor i sobie i jej – ale to wciąż ona. Te same usta, te same policzki, a tym bardziej oczy. Tylko, że trochę bardziej ubogie.
Ania dalej szlochała. Po chwili przytuliła się do mojego kolana i coś mamrotała pod nosem.
 - Mów głośniej, nic nie słyszę.
Popatrzyła na mnie, ocierając zapuchnięte policzki.
 - Nauczysz mnie pokochać tę nową mamusię, Zosiu?
Łza spłynęła krzywym i krętym torem, spadając na zimną posadzkę.
 - Miłości się nie nauczysz. Sama ją poczujesz. Jestem tego absolutnie pewna.



27.
Chwyciłam ją za rękę i z powrotem weszłyśmy do sali. Nie płakała, ale dalej była nieco przygnębiona. Posyłałam jej co chwila ubogi uśmiech, żeby jako tako ją pocieszyć. Ale patrząc w stronę tego szpitalnego łóżka sama nie potrafiłam dostrzec mamy. Siedział tam cień osoby, którą kiedyś tak bardzo kochałam.
Dalej trzymałam ją za rękę. Mama leżała jakby nieprzytomna, z lekko uchylonymi powiekami. Nie wiem, czy nas widziała. Wyglądała jakby była tu nieobecna. Nie otwierała ust, więc pewnie nie mogła mówić. Ciekawe, czy gdyby mogła, porozmawiałaby z nami? Czy przytuliłaby mnie i Anię?
Nasze splecione ręce ani na chwilę się nie rozplotły. Stałyśmy jak wryte, stale obserwując szarą i chudą postać leżącą w miejscu, gdzie kiedyś leżała nasza mama. Zegrzyńska siedziała na krawędzi  łóżka, głaskając ją po ręce. Co chwila rzucała nam współczujące spojrzenie. Wiedziała, że to ogromny szok widzieć najważniejszą osobę w swoim życiu w takim stanie, czuła to. Ona kiedyś też przez to przechodziła. Pamiętam jak mama opowiadała nam o jej mężu. Też miał raka i też umarł. Była przy nim codziennie, nie zostawiała go nawet na pięć minut. Stale mu pomagała i wspierała w najtrudniejszych momentach. W chwili kiedy było już naprawdę źle, nie opuszczała szpitala. Spała koło niego, stale mając nadzieję, że jednak przeżyje. Kiedy umarł, jej świat się skończył. Też wszystko zawaliło się na jej głowę. Nie miała z kim dążyć do celów, które kiedyś sobie obrała.
Zrobiło mi się jej okropnie żal. Przechodziła przez to kolejny raz.
Postanowiłam podejść bliżej mamy, żeby Ania jakoś się przemogła. Chciałam, żeby ją przytuliła – żeby było tak, jak dawniej.
Pociągnęłam ją za sobą i przysiadłam na drugiej krawędzi żelaznego łóżka. Mama chyba nas zobaczyła, dopiero teraz to poczułam, bo obróciła głowę w naszą stronę. Jej blade usta zaczęły się poruszać. Jak gdyby chciała coś powiedzieć. Chwyciłam ją drugą ręką, kładąc jednocześnie dłoń Ani. Wszystkie trzy mocno się trzymałyśmy. Mimo, że wyglądała na bardzo słabą, uścisk wciąż miała bardzo mocny. Boże, jak ja ją kochałam.
 - Miałaś rację, Zosiu – wyszeptała Ania, siadając mi na kolano – to ta mamusia. Tylko, że jakaś bledsza. Może zjadła za dużo białej czekolady, co? – wbiła ciekawskie oczy najpierw we mnie, potem w mamę, a na samym końcu w kobietę siedzącą naprzeciwko.
Wszystkie trzy zaczęłyśmy lekko chichotać. Nawet mama lekko się uśmiechnęła.
 - To nie czekolada, to biała choroba – mama zaczęła mówić. Jak ja dawno nie słyszałam jej głosu. Dalej był tak samo barwny, ale nieco słabszy. Chciałam, żeby mówiła cały czas, chciałam słyszeć ten cichy pomruk na okrągło. Stał się czymś w rodzaju piosenki, która wywołuje szybsze bicie serca – najpierw jest słodko, bo niczego nie widzisz, a dopiero potem widzisz skutki.
 - No, ale ciebie ząbki nie bolą, prawda?
Mama się zaśmiała. Kaszel przerwał melodyjny tętent.
 - Nie, nie. Mnie nic nie boli, kochanie – ledwo co wypowiedziała ostatnie słowa, bo napad kaszlu odebrał jej mowę.
 - Kocham cię, mamo – rzuciłam, mocniej ściskając jej rękę.
Kiedy ponownie zaczęła łapać powietrze trochę się uspokoiłam. Już nie kasłała, lekka chrypa osiadła w jej gardle, zmieniając barwę głosu.
 - Ja ciebie też, Zosiu. I ciebie Aniu też kocham.
Potem wyciągnęłam jedzenie, które miałyśmy w torbach. Ja, Ania i sąsiadka jadłyśmy wszystko, mama wypiła tylko trochę ciepłego kakao. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się. Było prawie tak, jak wcześniej.


28.

Po tych śmiechach i ciągłej rozmowie mama bardzo osłabła. Bałam się, że może się jej coś stać, więc pospieszyłam Anię i sąsiadkę. Aneczka, która wcześniej bała się podejść do matki, teraz nie mogła się od niej odkleić.
 - Mówiłam, że to poczujesz – przechodziliśmy przez ogromną zaspę śniegu, a ja zamiast patrzeć pod nogi, cały czas coś gadałam – udało ci się, jestem z ciebie dumna, wiesz? Mama bardzo się ucieszyła.
Ania pokiwała głową, wprowadzając w ruch duże pompony wiszące z tyłu niebieskiej czapki, którą ostatnio jej kupiłam. Jak ona ją uwielbiała ! Nie dość, że była ciepła i wygodna, to jej blada cera idealnie się z nią komponowała. Wyglądała ślicznie. Poza czapką kupiłam jej jeszcze ciepłe spodnie, rękawiczki i skarpetki. Dla siebie niczego nie wybrałam, Zegrzyńska dała mi trochę ubrań, które zalegały w jej szafie. Kiedyś była bardzo chudą i smukłą dziewczyną. Poza tym wiele z ciuchów, które posiadała, dostała od jakiejś swojej siostry, na przechowanie. Tylko, że ta siostra o nich zapomniała, więc ubrania powędrowały w moje ręce.
 - Mama naprawdę ucieszyła się z waszego widoku, dziewczynki. Zachowałyście się bardzo dobrze – sfinalizowała Zegrzyńska, chwytając mnie pod rękę. Było dość ślisko, nie chciała się przewrócić. Szkoda tylko, że w razie gdyby to właśnie ona się przewróciła to ja i Ania ucierpiałybyśmy najbardziej. Bo albo spadła by na nas, a najchudsza to ona nie była, albo pociągnęła by nasze kruche ciałka na zimny, twardy i śliski lód.
 - Była bardzo szczęśliwa – dodałam – dziękuję, że się z nami pani wybrała.
Kobieta posłała mi szczery i wyrazisty uśmiech.
 - Przyjemność po mojej stronie. Bardzo chciałam ją odwiedzić. A teraz dziewczynki przyspieszcie kroku, musimy zdążyć na wigilię, a przecież barszcz i uszka jeszcze nie są gotowe.
Faktycznie zaczęłyśmy iść nieco szybciej. Co do wigilii – ja swoją miałam już za sobą. Bo właśnie to spotkanie z mamą i jedzenie w tej białej i pustawej sali było dla mnie dziś najważniejsze. Ale dobrego jedzenia nigdy za wiele, moich ukochanych uszek mogłam jeszcze sporo zjeść.
Kiedy biegłyśmy po schodach, we wszystkich mieszkaniach panowała ogromna cisza. Nic się nie działo. Wszyscy pewnie krzątali się po domu i przygotowywali świąteczne ciasta, potrawy i tak dalej. W tym roku prawie w ogóle nie czułam tych świąt. Dopiero dziś zauważyłam, że wszędzie stoją choinki, że budynki i witryny sklepów są ozdobione kolorowymi lampkami, że wszędzie wiszą plakaty głoszące świąteczne hasła i slogany. Nie przeżyłam tego oczekiwania, które co rok dawało mi tyle radości.
W mieszkaniu było strasznie ciepło. Szybko się rozebrałyśmy i wparowałyśmy do kuchni. Zegrzyńska przygotowała moje ukochane uszka, zaczęła podgrzewać barszcz, który robiła rano. Ja i Ania nakryłyśmy do stołu. Orzechy, pistacje, miód – już dawno nie widziałam takiego jedzenia. Ania widząc suszone morele pytała się, czy to nie przypadkiem żółtka jajek, tylko takie jakieś wysuszone. W dziedzinie gastronomii nasza wiedza była naprawdę uboga. Kiedy zastawa była na miejscu, a mała choinka świeciła kolorowymi światełkami, poszłyśmy się przebrać. Ubrałam moją jedyną i ukochaną sukienkę. Ania ubrała getry i jakąś bluzeczkę. Uczesałyśmy się i wróciłyśmy do kuchni, żeby pomóc sąsiadce.
 - No, no, no ! Jakie ślicznotki – zawołała, wymachując chochlą nad misą z barszczem – wyglądacie pięknie. Uważajcie, żeby nie zniszczyć tych ubrań, dobrze? Plamy z barszczu i kompotu na pewno nie będą chciały zejść. A teraz weźcie te półmiski i zanieście je na stole. Ja się przebiorę i szybko do was wrócę.
Zegrzyńska gdzieś zniknęła, a ja i Ania usiadłyśmy przy stole. Siedziałyśmy w ciszy bacznie przyglądając się całemu jedzeniu. Od razu zrobiłam się głodna. Oczy Ani tak bardzo się śmiały, była taka zadowolona. Ta jedyna rzecz naprawdę mnie pocieszała.
Nie minęło kilka minut, a zza framugi drzwi wyłoniła się elegancka i zgrabnie uszyta garsonka. Kto ją włożył ? Nie ! To nie mogła być Zegrzyńska. Przecież ona nigdy nie miała loków, czerwonych ust, ani tak pięknych ubrań.
 - Jaka pani jest śliczna ! – wykrzyknęła Ania, podpierając brodę o ręce.
 - Och, naprawdę? No wiecie… Musiałam się podrasować, bo okropnie się przy was czułam. Piękne i młode, a ja taka stara i brzydka.
Zmierzyłam ją ostro.
 - Niech nie opowiada pani głupot. Jest pani piękna. A teraz zapraszam do stołu.
Wigilia była pyszna. Zjadłyśmy wszystko. Oczywiście podzieliliśmy się opłatkiem, odmówiliśmy modlitwę. Wszystko było tak, jak to wygląda na tych amerykańskich filmach, gdzie do stołu siada pełna i szczęśliwa rodzina. Ogromnym zaskoczeniem były prezenty, jakie dała nam staruszka. Dostałam śliczny sweterek, a Ania spódniczkę. Nigdy nie dostawałyśmy niczego, dlatego biedna kobieta ledwo uszła z życiem, kiedy rzucałyśmy się jej po szyi i całowałyśmy jej obwisłe lica. Ale chyba była zadowolona. Przynajmniej my tak.
Kiedy już wszystko posprzątałyśmy, a ja leniwie opierałam się o zagłówek fotela, na myśl przyszedł mi tata. Dobra, zachował się okropnie. Ba, takich rzeczy się nie wybacza, ale dziś była wigilia. Może to głupio zabrzmi, ale się za nim stęskniłam. Bo mimo tego jaki był, kochałam go. Ania zapewne też, i mama. No, ale nic nie mogłam zrobić. Na własne życzenie zamknął się za kratami. Niczego nie mogłam z tym zrobić.


29.

Stałam i patrzyłam na jej bladą i nieruchomą twarz. Zamknięte powieki i podkreślone szminką usta. Ręce złożone delikatnie na piersiach. Bladą skórę i zsiniałe uszy, oraz tę piękną, jedwabną sukienkę, która opływała jej wychudłe ciało. To było niemożliwe, jakieś nierealne. To nie miało się tak skończyć. A jednak patrzyłam na mamę, która już nigdy miała się do mnie nie odezwać. Już nigdy nie miała mnie przytulić i powiedzieć, że mnie kocha. Popatrzyłam w bok. Ania stała zaraz obok, płacząc i jęcząc nad nieżywą matką.
Sama nie wiedziałam, kiedy łzy spływają mi po policzku. Uczucie odrętwienia objęło nie tylko twarz, ale i resztę ciała, więc stróżki wyrzeźbione przez malutkie krople były już niewyczuwalne. Nie chciałam tego. Dlaczego to się tak skończyło? Miałam jeszcze tyle planów, Ona miała tyle planów ! I nic się już nie spełni. Mój świat leży, a mój odwieczny przyjaciel stoi przede mną i śmieje mi się w twarz.
 - Jesteś słaba, Zosiu.
 - Nie jestem słaba.
 - Nie dasz sobie rady.
 - Ze wszystkim sobie poradzę – serce coraz bardziej się zaciskało. Ból, łzy i żałoba – to jedyne, co teraz mi zostało.
 - A Ania? Ania jest sama.
 - Ma mnie.
 - Jesteś zbyt naiwna, Zosiu.
 - Dam sobie radę – powtarzałam w myślach. Idź stąd, przyjacielu, nie potrzebuje cię więcej. W moim starym życiu towarzyszyłeś mi na co dzień. Teraz możesz odejść i nigdy nie wracać.
 - Jestem silna – wymruczałam, wycierając mokre policzki – i nikt nie będzie mi wmawiał, że sobie nie poradzę – zacisnęłam pięści i wykrzywiłam usta w grymasie bólu i zniesmaczenia – zawsze dam sobie radę.


30.
Nawet nie wiedziałam kiedy minęło tyle czasu. To już miesiąc od śmierci mamy, koniec Stycznia zbliżał się nieubłaganie. Okropnie mi się nudziło, nie miałam gdzie chodzić po szkole, więc coraz bardziej dołowała mnie myśl, że chcąc, nie chcąc moje życie straciło już resztki sensu, jakie do tej pory posiadało.
 - No nie dołuj się już tak, dobrze? Wiesz, że dla niej to lepiej – powiedział Kuba, głaskając mnie po ręce.
I tak jakoś się złożyło, że byłam coraz bardziej samotna. Każda osoba chciała mi pomóc, porozmawiać. Ale ja nie chciałam byle kogo, dlatego wybrałam Kubę. Tylko z nim rozmawiałam, tylko on mógł mi pomagać i tylko z nim naprawdę czułam się dobrze. Codziennie po szkole przychodził do mnie i piliśmy ciepłą herbatę. Czasami Ania z nami siedziała, ale zdarzało się to coraz rzadziej. Była trochę zamknięta w sobie. Śmierć mamy do teraz do niej nie dotarła. Ale co miałam zrobić? Wiedziałam, że w tym wypadku czas jest lekarzem i tylko on zaleczy te tysiące ran, jakie pokrywały serce jej i moje.
Zegrzyńska bardzo polubiła Kubę. Ostatnio nawet powiedziała, że jest całkiem przyzwoitym chłopakiem. Cieszyłam się, że tak go odbierała. Traktowałam ją jak drugą matkę, jej zdanie było dla mnie naprawdę ważne.
 - Kuba, to cholernie ciężkie – mruknęłam, opierając brodę o kolana.
Posłał mi swój półpełny uśmiech. Przysunął się bliżej i spojrzał mi głęboko w oczy.
 - Wiem, że to ciężkie. Ale wiem też, że jesteś silna – lekko zachichotał – jesteś najbardziej zdeterminowaną i waleczną Zosią jaką świat widział.
Blado na niego popatrzyłam.
 - I co mi z tej waleczności, skoro nic nie umiem zrobić? Na moich oczach życie sypało mi się po kawałku.
 - Czasami tak jest. Ale teraz na pewno będzie lepiej. Jest Ania, Zegrzyńska i ja – zatrzymał się na chwilę – tak, ja jestem w dwustu procentach.
 - Wiem, że jesteś – oparłam głowę o jego ramię, bo siedział już naprawdę blisko. Ale nie, nie bałam się tej bliskości. W pewnym stopniu nawet mi odpowiadała – i dziękuję, że jesteś.
Przytulił mnie z całej siły, a ja po raz pierwszy od momentu tych smutnych wydarzeń zrozumiałam, że jednak jest szansa na to, żeby moja sytuacja się poprawiła. Okropna to ona była, ale na pewno mogła się zmienić. Dzięki Kubie, dzięki Ani, dzięki mnie i dzięki temu, że mojego przyjaciela chyba już nie było. Po prostu stchórzył, bo pokazałam jak silna jestem.


31.

 - Ej, mała ! No weź, to nie fair – Kuba wrzeszczał i robił miny jak jakieś dziecko. Wiedziałam, że nie cierpiał przegrywać w karty, a dość często się to zdarzało – Anka ! Widziałem to! Dałaś jej swoje ! To nie fair, dziewczyny..
Ania śmiała się w niebogłosy. Ja też chichotałam, bo naprawdę to, co robił mój chłopak było niewyobrażalne. Tak, mój chłopak. Oboje poczuliśmy, że łączy nas coś więcej niż zwykła znajomość. Ciągnie nas do siebie, ciągnie nieubłaganie. Poprosił mnie na początku Lutego. Nie wiedziałam czy się zgodzić, nie lubiłam obowiązków, ani jakiejkolwiek mobilizacji. Związek to ciągłe przystosowywanie się, ustępstwa i mnóstwo pracy. Mając jednak piętnaście lat mogłam sobie na to pozwolić.
 - To jak? Będziesz tą moją jedyną? – uśmiechał się od ucha do ucha. Pamiętam to, jakby to było wczoraj. Te śliczne oczy błyszczały bardziej niż światełka na choince. Był tak uroczy, że nie mogłam na niego nie patrzeć.
 - To zobowiązanie do tego, żebym trzymała cię za ręke, tuliła i tak dalej ?
Pokiwał przecząco głową.
 - Zobowiązanie do tego, żebyś była.
Uśmiechnęłam się.
 - Tylko tyle?
 - Bądź, uśmiechaj się i nic więcej. Na niczym więcej mi nie zależy.
Bardzo mnie poruszył. Wiedział, jak trafić do mojego serca. Akcja zakończyła się uściskiem, no i od tej pory Kuba należał do mnie. Jeśli można to tak nazwać. Klaudia i Kinga dały sobie spokój. Były przejęte śmiercią mojej mamy i, jak to normalni ludzie, miały wyrzuty sumienia. One zaś doprowadziły do tego, że dały mi spokój. Szczęście w nieszczęściu – pomyślałam.
Siedziałam na podłodze i patrzyłam na mojego chłopaka. Rozradowany i bardziej szczęśliwy niż wcześniej bawił się z Anką, gdyż uznał, że gra w karty z dwiema siostrami to samobójstwo. Nie dziwiłam mu się, pewnie też bym tak pomyślała, gdybym przegrała już trzydziesty drugi raz.
 - Haha, Kuba ! Ja mam łaskotki – krzyczała Ania, rozpychając się rękami na prawo i lewo. Kuba widocznie zadowolony z tego, że Ania się przed nim broni, z jeszcze większą zaciekłością manewrował palcami po żebrach dziewczynki – no proszę, koniec !
 - Ja ci dam koniec ! Wygrałaś ze mną w karty, mały potworku !
Ania chichotała coraz głośniej, a ja z ogromną rozkoszą przyglądałam się roześmianej i szczęśliwej Ance.
 - Nie moja wina, że jestem mądrzejsza od ciebie – mruknęła, łapiąc oddech.
 - No wiesz co ! Teraz to już sobie przegięłaś ! – chwycił ją za nogi i trzymając na plecach zaczął biegać po całym pokoju.
Było pięknie. Czułam, że jednak nie tracę nad wszystkim równowagi. Podświadomość nasuwała mi jednak jedną myśl, która od dwóch tygodni nie dawała mi spokoju. Co z ojcem? Może powinnam go odwiedzić? Nie zdążyłam odpowiedzieć na to pytanie, bo Kuba podbiegł w moją stronę, chwycił mnie za biodra i tak samo jak Ankę, wziął na plecy.
 - No co ty ?! Zwariowałeś ? – śmiałam się i wymachiwałam nogami na znak, żeby dał sobie spokój.
 - Nie ! Ja po prostu bawię się z moimi dwoma najlepszymi księżniczkami.
Razem z Anką westchnęłyśmy głęboko.
I tak minął ten piękny wieczór. Siedzieliśmy, śmialiśmy się, a kiedy Zegrzyńska przyszła od lekarza udawaliśmy, że grzecznie oglądamy filmy.
Było genialnie – pomyślałam – było po prostu genialnie.


32.

Dobrze, że już czerwiec. Skończyłam szesnaście lat i gimnazjum miałam już za sobą. Egzaminy wypadły całkiem dobrze, na świadectwie same piątki – profesorki twierdziły, że na pewno dostanę się do jednej z lepszych szkół.
 - Och, Zosiu. Jesteś bardzo utalentowaną, młodą nastolatką. Nie ma lepszego fizyka w naszej szkole ! Powinnaś iść na jakiś profil, który dałby ci możliwość rozwinięcia tej pasji – mówiła każda z nich.
Nie wiedziałam, gdzie pójść. Miałam dużo czasu, żeby się zastanowić. Ale w sumie fizyka bardzo mi się podobała. Kwestia zostanie sławnym matematykiem, lub astrofizykiem była bardzo kusząca. Kuba też uważał, że powinnam iść w tym kierunku.
Kiedy apel dobiegł końca, a świadectwa zostały wręczone, razem z Kubą i Anią poszliśmy na lody do parku. Było lato, wakacje ! Trzeba było wykorzystać to jak najlepiej.
 - I jak Aniu? Są szóstki? – żartował Kuba. Jak on uwielbiał ją denerwować. Ona też lubiła to jego zaczepianie. Ostatnio stwierdziła, że jest dla niej jak starszy brat.
 - Kuba… – zaczęłam.
 - Tak? – popatrzył w moją stronę, mocniej zaciskając moją rękę, którą trzymał.
 - Pamiętasz jak mówiłeś, że odwiedzi mnie Kamil?
Zaśmiał się dość donośnie.
 - Zapomniałem ci powiedzieć. No wiesz… Jednak się tu nie przeprowadza. Jego rodzice anulowali akt rozwodowy.
 - Och, to na całe szczęście.
 - A czemu o to pytasz? Przecież mówiłem ci to w tamtym roku.
Mruknęłam cicho, nie wiedząc co powiedzieć.
 - No wiesz… Miałam tyle na głowie, że kompletnie o tym zapomniałam. Dopiero teraz przyszło mi to na myśl.
Uśmiechnął się bardzo szeroko.
 - No tak, tak – powiedział – faktycznie byłem dla ciebie dużym problemem. To mną byłaś tak przejęta, prawda?
Zaśmiałam się. No naprawdę trafił w mój czuły punkt. Uwielbiałam ten jego zabawny ton, poczucie humoru.
 - Ależ oczywiście – przytuliłam się do jego ramienia – kocham cię, wiesz?
Rzucił mi płoche spojrzenie.
 - Ja ciebie też, Zosiu. Ja ciebie też. No, a co do niego. Zadzwonię do Kamila i może jakoś uda się nam spotkać.
 Przyjęłam tę informację jak coś, co kompletnie nie ma dla mnie znaczenia. Spoglądaliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Zapomnieliśmy o obecności Ani, która bacznie nas obserwowała.
 - Halo ! A mnie nikt nie kocha ?! – oburzyła się Ania.
 - Jak to nie ?! – krzyknęliśmy razem – my cię kochamy, dzióbasku.
Chwyciliśmy ją za rękę i poszliśmy oglądać kaczki. Jak dobrze było nie myśleć o niczym i być z osobami, które kochało się nad życie.


33.

Zimny marmur i wyryte nazwisko. Okropność, po prostu okropność. I mimo tego, że temperatura dochodziła do trzydziestu trzech stopni było mi okropnie zimno. Żal na nowo ścisnął serce, a przez głowę przelatywało mnóstwo scen i wspomnień, które wywołały poruszenie. Był Lipiec, a ja dalej nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Wydawało mi się, że mama dalej jest w szpitalu. Często wchodziłam do środka, żeby rozejrzeć się i wyjść z powrotem na zewnątrz. Po co? Szukałam jej, chciałam zobaczyć jej twarz, usłyszeć jej głos. Nigdy jednak go nie usłyszałam. Nawet jej nie zobaczyłam ! To tak cholernie bolało.
Ten ból łagodził Kuba, Anka i Zegrzyńska, której stan ostatnio nieco się pogorszył, dlatego w jej mieszkaniu często gościł jej syn. Pomagał jej, ale wszystko robił od niechcenia. Nie wiem, jak można traktować tak swoją mamę, ja na jego miejscu nosiłabym ją na rękach. Nie miał pojęcia jak bardzo cenny skarb posiadał. Pewnie przekona się o jego wartości dopiero wtedy, gdy go straci. Taka możliwość jest bardzo prawdopodobna.
Wiatr rozwiewał moje włosy, przyklejając je do moich policzków. Nieco wilgotna skóra kleiła do siebie wszystko, co tylko mogła. Szybko otarłam łzy ręką i ostatni raz spojrzałam na szarawy nagrobek. Nagle usłyszałam ciche kroki. Przestraszyłam się i spojrzałam w tył.
Kto stał za mną ? Boże, nie mogłam w to uwierzyć.
 - Tak bardzo mi przykro, Zosiu – mruknął Janek, stale wbijając we mnie spojrzenie. Z racji tego, że Kuba został w domu z Anią i Zegrzyńską, na cmentarz przyszłam sama. Poza tym lubiłam przesiadywać tu w samotności. Dlatego też nie miałam nikogo, kto w jasny sposób wyjaśniłby Jankowi, że mam go gdzieś. Był ostatnią osobą, którą chciałam teraz widzieć i z którą ewentualnie mogłabym rozmawiać.
 - Dzięki.
Podszedł bliżej i chwycił mnie za ramię. Szybko strząsnęłam jego ciężką rękę i ruszyłam przed siebie. Szłam po wąskiej ścieżce, mijając tysiące nagrobków, krzyży i innych śladów z żyć mnóstwa ludzi.
 - Czekaj ! – krzyknął.
Jak on tak mógł? Krzyczeć w takim miejscu ? Gdybym miała więcej siły dałabym mu w twarz. Zero szacunku dla tych, którzy patrzą na niego z góry.
 - Zośka, poczekaj. Chcę porozmawiać – szarpnął mnie za pasek od spodni i przyciągnął w swoją stronę. Co za bezczelność !
 - Nie mamy o czym rozmawiać. Spieszę się, cześć.
Powstrzymał mnie po raz kolejny, widocznie nie odpuszczając.
 - Daj spokój, Zośka. Porozmawiać ze mną możesz. Niczego więcej nie wymagam.
Patrząc na te jego pełne usta i śliczne oczy coś we mnie drgnęło. Nie poczułam jakiegoś impulsu, ale zrozumiałam, że faktycznie nadszedł czas, aby wszystko sobie wyjaśnić. Bo on widocznie dalej niczego nie rozumiał. Chciałam to zrobić raz, a porządnie.
Usiedliśmy na jednej z ławek za cmentarzem. Przyznam, że atmosfera nie była zbyt miła, no ale nie mogłam na nic lepszego liczyć. Przynajmniej nie z jego strony.
 - Chciałem cię za wszystko przeprosić. Za to, co ci kiedyś zrobiłem. Zrozumiałem , że popełniłem błąd.
 - Ach, okej – było w tym tyle ironii, że sama się sobie zdziwiłam.
Popatrzył na mnie z ukosa.
 - Wybaczysz mi?
Zaśmiałam się. Wiedziałam, że nie powinnam i , że niespecjalnie odpowiadało to danej sytuacji, ale nie mogłam już wytrzymać. Myślałam, że wybuchnę.
 - Wybaczyć wybaczę. Ale raczej nigdy nie zapomnę.
 - A powinnaś. Chciałem.. – zaczął – chciałem to naprawić. Zrozumiałem coś bardzo ważnego, wiesz?
Zaciekawił mnie.
 - Tak? Co takiego? – zapytałam, odgarniając włosy za ucho. Ten okropny wiatr stale zawiewał je do przodu.
 - Zrozumiałem, że okropnie cię traktowałem. I, że cię kocham, wiesz? Byłem niedojrzały i nie wiedziałem, jak to okazywać.
Myślałam, że zemdleję. Jak ja nie lubiłam takich ludzi! Zamiast myśleć nad tym, co robią, naprawiają swoje domniemane błędy po czasie. Wtedy, kiedy już wszystko uległo zmianie i kiedy nic już nie jest takie samo.
 - Bardzo mi przykro, ale jesteś zdany sam na siebie.
 - Jak to? To ty mnie już nie kochasz? – był tak zdziwiony, jak nigdy. Dlaczego tak bardzo go zszokowałam? Przecież to chyba jasne, prawda?
Chciałam z niego zadrwić, ale już totalnie nie miałam siły. Chciałam iść do domu, przytulić się do Kuby i zasnąć gdzieś obok niego.
 - Nie, nie kocham cię. Wychodzę z reguły, że nie kocha się ludzi, którzy cię ranią. Poza tym mam chłopaka.
Posmutniał. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, ale naprawdę przez krótki ułamek sekundy.
 - Nie wiedziałem, przepraszam. Więc życzę powodzenia i szczęścia, Zosiu.
 - Dziękuję, a teraz wybacz, muszę iść. Ania i Kuba na mnie czekają. Cześć.
 - Do zobaczenia – wymruczał. Zerwałam się z ławki i popędziłam do domu, zostawiając załamanego Janka sam na sam. Ale co mnie to obchodziło? Został ukarany za to, co wyrządził mnie.



34.
I Janek już nigdy więcej do mnie nie zagadał. Już nigdy nie zadzwonił, nie pisał, nawet nie patrzył w moją stronę. Chyba faktycznie zrozumiał, że to koniec. Moje życie dalej biegło do przodu, ciągle stawiając przede mną nowe wyzwania i przeróżne nowości. Faktycznie po jakimś czasie Kamil się z nami skontaktował. Dobrze było go zobaczyć. Częstsze spotkania sprawiły, że ja i Kuba mocno się z nim zaprzyjaźniliśmy. I tak w trójkę przechodziliśmy przez kolejne etapy rozwojowe. Liceum, studia, aż w końcu dom i rodzina. Ja zostałam nauczycielką fizyki w jednej ze szkół, Kuba skończył studia inżynierskie i pracował w jednej z dużych firm, a Kamil był fotografikiem. Całkiem nieźle spełnialiśmy się w swoich zawodach. Na początku było ciężko, ale z czasem wszystko zaczęło się normować.
A teraz? Teraz mam dwadzieścia sześć lat i siedzę na kanapie mojego ślicznego mieszkania, tuląc i lulając małego Antosia.
 - Kochasz mamusię? Kochasz maleńki ? – mówiłam do dwumiesięcznego maluszka.
Podniosłam oczy na Kubę, który siłował się z krawatem. Wyglądał tak okropnie zabawnie. Nie mógł sobie z nim poradzić. Wstałam z kanapy i położyłam Antka do łóżeczka. Podeszłam do swojego męża i delikatnie wyplątałam jego ręce spod zawiniętego materiału.
 - Zostaw, sama to zrobię – uśmiechnęłam się do niego. On też posłał mi uśmiech. Jeden z tych, które tak bardzo uwielbiałam. Jednym ruchem zawiązałam krawat, delikatnie zawijając kołnierzyk.
Pocałował mnie w policzek i mocno przytulił.
 - Co ja bym bez ciebie zrobił?
Zaśmiałam się i pogłaskałam go po policzku.
 - Widocznie nic. Wziąłeś kanapki ?
Podszedł do stołu i chwycił swoją czarną torbę, którą kupiłam mu na urodziny. Na początku jej nie lubił, ale z czasem przypadła mu do gustu.
 - Wziąłem, wziąłem. Muszę lecieć, bo się spóźnię – podszedł do łóżeczka i pocałował małego w czoło. Potem podszedł do mnie i odcisnął na moich wargach soczystego całusa – wrócę o szóstej. Kocham was.
 - My ciebie też – powiedziałam, poprawiając ponownie wygięty kołnierz.
Odprowadziłam go do drzwi i przekręciłam zamek na dwa razy. Odkąd zostałam matką wszystkiego się bałam. Wszystko musiało być bezpieczne, jałowe i najlepiej miękkie i nieużywane. Nie chciałam, żeby Antoś w jakikolwiek sposób ucierpiał. Był najpiękniejszą rzeczą jaka mi się w życiu przytrafiła. Te duże, zielone oczy , małe usta, różowiutkie policzki. Był śliczny i cały mój. Okropnie się cieszyłam, że mogłam go mieć. Na nowo pokochałam kogoś, kto w przyszłości będzie dla mnie wsparciem. Poczułam, że mam już wszystko. Mąż, dziecko, siostra, która całkiem dobrze sobie radzi, no i oczywiście Kamil. Zegrzyńska umarła dwa lata temu. Miała już siedemdziesiąt osiem lat, to dość godziwy wiek, ale i tak ciężko było mi się z nią rozstać. Przywiązałam się do niej jak do ukochanej osoby.
Podeszłam do łóżeczka i z powrotem wzięłam małego na ręce. Za ten uśmiech można było zabić. Roześmiana twarzyczka dawała mi tyle szczęścia, co skarbiec ze złotem biedakowi. Potrzebowałam go jak powietrza, bez Antosia moje życie na pewno nie byłoby takie samo.


35.

Usłyszałam dźwięk telefonu. Powoli ruszyłam w jego stronę. Musiałam pokonać masę zabawek, ubranek, maty na których leżał mały i wiele, wiele innych rzeczy, które niestety walały się po podłodze. Która matka myśli o sprzątaniu, jeśli ma w domu takie cudne maleństwo? Nie mieściło mi się to w głowie.
Z trudem przycisnęłam tryb głośnomówiący. Nie miałam zamiaru trzymać dziecka jedną ręką, to byłby szczyt nieodpowiedzialności z mojej strony, czyli ze strony matki.
 - Halo ? Halo ? – słyszałam głos Anki.
 - Słucham – powiedziałam wesoło.
 - Cześć Zosieńko, jak się ma mój siostrzeniec? – wydawała się być jeszcze bardziej szczęśliwa.
Popatrzyłam na Antosia, uśmiechając się od ucha do ucha.
 - Stęsknił się za swoją marudną ciocią. Kiedy wracasz do Poznania?
Jej podekscytowanie coraz bardziej mnie irytowało. Pewnie stało się coś ważnego, a ona jak zawsze musiała wszystko odkładać na ostatnią chwilę. Znaczy się poinformowanie mnie – najważniejszej jednostki w jej życiu.
 - Dziś wieczorem do was wpadnę, więc Antoś zostanie wyściskany przez ciotunię jak nigdy wcześniej.
 - To świetnie. Stało się coś? Czemu jesteś taka zadowolona?
 - Zdałam wszystkie egzaminy. Rozumiesz? Wszystkie !
Totalnie zapomniałam o tym, że moja siostra nadal się uczy. Dzieje szkoły, egzaminów i kucia uważałam już za zamknięte – przynajmniej w moim przypadku. Ale wiadomość, jaką mi przekazała naprawdę mnie ucieszyła.
 - Gratuluje, kochanie. To wracaj jak najszybciej, zrobię coś dobrego na kolację.
Jej głos zmienił nieco barwę. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że nieco przygasła.
 - No i jest jeszcze inna sprawa, ale o niej opowiem ci na miejscu. Do wieczora.
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo rzuciła słuchawką. Ciekawe o co mogło chodzić? Co takiego chciała mi powiedzieć? Mogłam jedynie zastanawiać się i żyć domysłami.
Odłączyłam telefon i razem z Antosiem poszłam do salonu. Położyłam go na kanapie, otoczyłam z każdej strony poduszkami i robiłam głupie miny. Mały śmiał się w niebogłosy.
 - Kocham cię, maleńki ! – łaskotałam go po brzuszku i całowałam w te śliczne policzki. Był bardzo podobny do Kuby. Oczy, nos i usta były po nim, włosy i delikatne brwi po mnie. Był uroczy, jak na tak małe dziecko.
Rozejrzałam się wokół. Nie mogłam tak przyjąć Anki. No bez przesady. Wszędzie coś leżało. Tragedia – pomyślałam. Z ogromnym żalem podniosłam Antosia i włożyłam do kojca. Leżał spokojnie, a ja miałam czas na to, żeby nieco ogarnąć ten bałagan. Co chwila na niego zerkałam, w obawie, że coś może mu się stać.
Białą i elegancką kanapę okryłam pomarańczową narzutą, która gryzła się z szarymi ścianami. Pomarańczowy dywan ujrzał światło dzienne, gdy wszystkie zabawki i ubranka wylądowały na swoim miejscu. Okropnie podobało mi się to mieszkanie. Było piękne i nowoczesne. Na ścianach mnóstwo obrazów, ozdób. Piękne lampy, świeżo malowane ściany i duże okna. Było przestronnie i świeżo.
Kiedy wszystkie naczynia zostały pomyte wróciłam do pokoju, żeby zaglądnąć na małego. Nachyliłam się nad jego główką. Smacznie i słodko spał. Oznaczało to, że miałam trochę czasu dla siebie. Nie mogłam jednak tego inaczej wykorzystać, będąc nauczycielką miałam mnóstwo obowiązków. Zaległe sprawdziany tkwiły na blacie biurka od przeszło trzech miesięcy. Musiałam to skończyć i czym prędzej wysłać do szkoły. Biedni uczniowie pewnie do tej pory się denerwują i nie wiedzą, jakie mają oceny.
Z kubkiem herbaty w ręku przysiadłam przy stole. Wyrobiłam się w dwadzieścia minut, a następnie wszystkie sprawdziany włożyłam do koperty. Oznaczyłam ją, opisałam i wrzuciłam do skrzynki, znajdującej się na klatce. Kiedy wróciłam, mały dalej spał. Postanowiłam, że zrobię coś do jedzenia. Kuba na pewno będzie głodny, Anka zresztą też.


36.

Zrobiłam pyszny obiad i nawet miałam na tyle czasu, żeby przygotować coś na kolację. Chciałam, żeby Ania zjadła coś porządnego. Na tych wyjazdach do Wrocławia nie miała czasu na zjedzenie niczego dobrego. Trochę się o nią martwiłam.
Na obiad zrobiłam taką meksykańską mieszankę. Kuba uwielbiał takie jedzenie. Połączenie słodkiego i ostrego smaku naprawdę mu odpowiadało. Na kolację zrobiłam spaghetti. To najpyszniejsza alternatywa dla wygłodniałej siostry, która musi nadrobić zapas kalorii. Pyszne i sycące, idealne. Schowałam jedzenie do plastikowych pojemników i włożyłam do lodówki. Potem wystarczyło tylko odgrzać.
To krzątanie się po domu, a potem opieka nad synkiem wypełniły całe przed i popołudnie. Nawet nie wiem kiedy wybiła czwarta. Siedziałam na fotelu i karmiłam Antka, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Mały okropnie nie lubił tego dźwięku, więc za każdym razem kiedy ktoś nas odwiedzał zaczynał płakać. Wcześniej wyciszyłam ten okropny pisk, ale przez to nigdy nie wiedziałam, że ktoś stoi za drzwiami, dlatego pomysł odpadł.
Zerwałam się z fotela i razem z dzieckiem podbiegłam do drzwi. Wcześniej chwyciłam kocyk, żeby delikatnie go owinąć. W sieni jest o wiele zimniej, a nie chciałam, żeby się przeziębił.
 - Kto tam? – rzuciłam, stojąc przed drewnianymi drzwiami.
Nie usłyszałam odpowiedzi, więc zadałam pytanie jeszcze raz.
 - Kto tam?
 - Szybko, otwórz ! Zimno mi ! – głos Anki wgryzł się w tę idealną ciszę z ogromnym przekąsem.  
Szybko przekręciłam zamek, wpuszczając do środka siostrę i masę zimnego powietrza. Automatyczne obróciłam się bokiem. Naprawdę bałam się o Antka.
 - Zamknij drzwi i wejdź do salonu.
 - Okej, okej.
Zostawiłam ją w korytarzu. Zanim ściągnie te warstwy i opięte buty, trochę czasu zleciało.
Weszłam do kuchni i postawiłam wodę na gaz.
 - Herbata czy kawa?
 - Kawa, kawa ! Potrzebuje kopniaka, bo jestem okropnie niewyspana.
Uśmiechnęłam się do siostry, jednocześnie kładąc Antosia na mały przewijak, znajdujący się kącie pomiędzy przejściem do salonu.
 - Popatrzysz na niego? Ja przygotuję jedzenie – mruknęłam zadowolona.
Posłała mi szczery uśmiech i w ciągu sekundy znalazła się przy siostrzeńcu. Tuliła go, wygłupiała się. Okropnie go kochała, cieszyło mnie to.
 - Co robisz w Poznaniu tak wcześnie ? Myślałam, że będziesz później – dwa talerze zapełniłam ciepłym jeszcze obiadem.
Lulając dziecko ciężko było się jej wypowiedzieć, ale w końcu i z tym sobie poradziła.
 - Miałam wcześniej pociąg. Więc jestem.
 - To super. Połóż małego do łóżeczka, daj mu smoczek i przyjdź zjeść coś ciepłego, dobra?
Pokiwała głową, znikając w przejściu.
Usiadłam przy stole i zwyczajne zaczęłam jeść to, co miałam na talerzu. Wyszło całkiem nieźle, dało się przełknąć. Nie należałam do najlepszych kucharek, dlatego dobry posiłek był w moim domu na miarę złota.
Anka weszła do kuchni i przysiadła obok mnie. Widać, że była głodna. Od razu wtrąciła połowę talerza.
 - Złożyłaś papiery do szkoły?
Kiwnęła głową na znak, że złożyła.
 - A co miałaś mi powiedzieć? – przeszłam do tematu, który od rana nie dawał mi spokoju.
Ania spoważniała. Przestała jeść i odłożyła sztućce. Podparła głowę pod brodą i spojrzała w moją stronę.
 - Ile lat minęło od twoich piętnastych urodzin?
Zaśmiałam się.
 - No jedenaście. Ale co to ma do rzeczy?
Widocznie się rozczarowała.
 - Ojciec wychodzi z więzienia.
Zatkało mnie. Faktycznie miał zostać wypuszczony. Podobno dobrze się sprawował. Z piętnastu wyrok zmniejszono do jedenastu.
Kurczę, było mi tak źle. Przez całe jedenaście lat ani razu nie odwiedziliśmy ojca. Ani razu nie poszłam z nim porozmawiać. Co z tego, że wysyłałyśmy mu listy, pocztówki, jedzenie itd. Ostatnio wysłałam nawet zdjęcie Antka. Musiałam mu powiedzieć, że został dziadkiem. Ale wiedziałam, że mu nie wybaczyłam, dlatego spotykanie się z kimś z litości nie miało żadnego sensu.
 - I co z nim teraz będzie?
Upiła łyk herbaty.
 - No, a jak myślisz?
 - Pewnie jakiś ośrodek, tak?
 - Jeśli nie załatwimy mu jakiegoś mieszkania, to na pewno będzie skazany na siebie.
Oburzyłam się. Czemu miałybyśmy załatwiać mu mieszkanie?
 - A czemu my? Niech sam sobie radzi.
Zmierzyła mnie ostro.
 - Daj spokój, to nasz ojciec. Wiem, jaki był, ale nic nie zmieni faktu, że powinnyśmy mu pomóc.
Pokiwałam głową.
 - Masz rację Anka, masz rację.


37.

- Wiem, że mam – powiedziała, przeżuwając kolejny kęs mojego wyśmienicie przyrządzonego obiadu.
No i co miałam zrobić? Nie mogłam zostawić ojca na lodzie. Popatrzyłam na siostrę, która widocznie oczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi z mojej strony. Wiedziała, że rozmięknę. Zawsze stawiała na swoim. Mimo tego, że była młodsza, zawsze udawało się jej mnie przekabacić.
 - Pogadam z Kubą. Może coś znajdzie.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Osiągnęła cel i okazywała swoje zadowolenie na zewnątrz.
Siedziałyśmy tak jeszcze chwilę, bo mały Antoś zaczął dowodzić. Trzeba było go nakarmić, przebrać, wykąpać. Mijała szósta, a Kuby dalej nie było. Trochę się martwiłam, bo nigdy nie było go tak długo. Kilka minut po siódmej usłyszałam pukanie do drzwi. Miałam nadzieję, że zobaczę głodnego męża, który rzuci mi się w objęcia. Stęskniłam się za nim, naprawdę. Pomyślałam wtedy, że moje życie bez niego naprawdę nie miałoby sensu.
Nacisnęłam na klamkę i wbiłam oczy w postać, która wydawała mi się kompletnie obojętna. Patrzyłam na szarą skórę, te ciepłe kiedyś, ale i straszne oczy, mniej zacięty niż kiedyż wyraz twarzy, oraz mniej bujniejszą fryzurę. Wyglądał łagodniej. Gdybym zobaczyła go w otoczeniu małych dzieci stwierdziłabym, że jest fenomenalnie kochającym tatusiem. Prawda była kompletnie inna.
 - Cześć, Zosiu. – patrzył na mnie pobłażliwie. Uśmiechał się niby to nijak, ale jednak z lekkim wyrazem skruchy. No i co miałam zrobić? Żal ściskał mnie od środka. Serce mówiło co mam robić, ale to rozum zwyciężył nad zwykłą chęcią objęcia go i powiedzenia mu, jak bardzo przez te wszystkie lata mi go brakowało. Nie mogłam tego zrobić. To byłoby nie fair w stosunku do matki i Anki.
 - Tata… - zaczęłam. Nie wiedziałam co się dzieje. Stałam i cały czas patrzyłam w jego stronę. – Tato, wejdź – mruknęłam, zapraszając go do środka. W tych cienkich ubraniach na pewno nie było mu ciepło.
Wchodząc do środka oglądał się na każdą stronę. Plecak, który bezwładnie wisiał na jednym ramieniu rzucił w kąt korytarza. Delikatnie zdjął buty i stanął w pozycji wyjściowej. Wyglądał jak żołnierz czekający na pułkownika. Wyprostował się i nabrał powietrza.
 - Zosiu. Ja… Ja chciałem cię za wszystko przeprosić. Tak bardzo was kochałem. Ciebie, mamę i Anię. Przepraszam za to jaki byłem. Dopiero po fakcie zrozumiałem, jak ogromny błąd popełniłem.
Moje oczy! Co się z nimi działo? Czemu tak okropnie piekły? Chwila słabości nie mogła zrujnować mojej silnej postawy. Lekkim ruchem przetarłam zaczerwienione oczy.
 - Wejdź do środka. Napijemy się herbaty.

38.
Czułam się okropnie nieswojo. Nie wiedziałam jak mam się zachowywać. Jego obecność wywoływała u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony poczułam napływ dawnej rodzicielskiej miłości, z drugiej zaś nienawiść za to, co robił nie tylko mnie, ale mamie i Ance.
Zaprowadziłam go do salonu, gdzie Anka kołysała Antosia. Przechodząc przez próg drzwi, siostra nie wyglądała na kompletnie zdziwioną. Zachowywała się tak, jakby zobaczyła kolegę ze szkoły. Odłożyła Antka na łóżko, podeszła do ojca i serdecznie go uściskała. Stałam za jego plecami, nerwowo badając wzrokiem twarz siostry. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą i niezbyt przejętą faktem, że tuli zabójcę. Tak, dla mnie był kimś w rodzaju mordercy. Zabił duszę mamy, zniszczył moje dzieciństwo. Wszystko zrujnował. Ale z drugiej strony, gdyby nie doszło do tego wypadku, mama nie dowiedziałaby się o swojej chorobie. Boże, jaka ja byłam okropna. Jak mogłam tak myśleć? Zmieniałam się w wulkan. Nie wiedziałam co czuć, doznałam totalnego otępienia.
 - No tato, chcesz coś do picia?
Kiwnął lekko głową.
 - Zosia zrobi ci pyszną kawę. Zdaje mi się, że jej obiad również ci posmakuje – pokiwała głową w moją stronę. Wzrokiem zmusiła mnie do przejścia z salonu do części jadalnej. Mimowolnie wyciągnęłam półmisek z jedzeniem , nakładając dość dużą porcję. Musiał być bardzo głodny. Zrobiłam mu kubek gorącej kawy i zaniosłam do salonu. Położyłam miskę na małym stoliku i zaprosiłam go gestem dłoni. Skrępowany przysiadł się do stolika, a ja usiadłam obok siostry.
Faktycznie jadł tak, jakby nigdy nie widział jedzenia. Łapczywe kęsy zdradzały brak obiadów, przez te wszystkie lata. Popatrzyłam na siostrę z wyrzutem. Jak dobrze, że jej posłuchałam. Zrobiło mi się go okropnie żal.
Kiedy skończył jeść, wytarł usta o rękaw starego i wytartego swetra, zwracając się w stronę Antka, leżącego na poduszkowej wyspie. Otoczyłam go z każdej strony w obawie, że może spaść.
 - Skąd macie to dziecko? – myślałam, że sfiksuję. Co za bezczelne pytanie. Miałam mu wytłumaczyć skąd biorą się dzieci? Żałosne. Współczucie odeszło daleko.
 - To mój syn – syknęłam ostro – nie widać podobieństwa?
Zamurowało go. Widocznie nie wiedział co powiedzieć. Anka szturchnęła mnie w ramię.
 - Opanuj się Zośka, bądź miła – mruknęła.
Okej, spokojnie. Będę miła i potulna jak baranek. Będę grzeczna i okropnie sztuczna jednocześnie. Chciałaś tego Anka, więc to dostałaś.
 - Mam męża. Jestem nauczycielką fizyki – starałam się opanować – jeśli w ogóle cię to interesuje – zakończyłam wypowiedź z charakterystycznym dla mnie impetem. Byłam dalej taka sama. Mimo, że starsza, to nawet bardziej zadziorna i uparta. Czy to dobrze? Wydawało mi się, że tak.
 - Naprawdę? Masz męża i dziecko? To ile ty w ogóle masz lat? – był zszokowany. Pytanie o mój wiek totalnie mnie dobiło. Przyzwoity z niego tatuś, doprawdy. Żeby zapomnieć o wieku swoich córek? Szczyt żenady.
 - Dwadzieścia sześć, tato. I tak, mam męża i dziecko. Mąż nazywa się Kuba, a synek Antoś.
Podniósł się z fotela i podszedł do maluszka. Obserwowałam jego każdy ruch. Mógł go skrzywdzić. Tak jak nas kiedyś. Szybko wstałam i wzięłam go na ręce. Anka syczała ze złości.
 - Lepiej się nie zbliżaj, dobrze? – wyszłam z salonu, uwalniając kilka kropel z moich czerwonych oczu – w ogóle lepiej nie podchodź do mojego dziecka.
Nie patrzyłam na Ankę, ani na ojca. Patrzyłam na moje dziecko, które wyglądało jakby o niczym nie wiedziało. Słodkości moje. Weszłam do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Położyłam się razem z małym chłopcem i żyłam obecną chwilą. Nie nimi i tym, o czym teraz mówili, ale moim największym skarbem – dzieckiem.


39.

Siedziałam z Antosiem i uśmiechałam się w jego kierunku. Ciche pukanie do drzwi przerwało moją idealną zabawę. Usłyszałam głos Anki.
 - Mogę wejść?
Poprawiłam poduszkę, na której się opierałam i podciągnęłam nogi wyżej.
 - Wejdź – mruknęłam cicho. Nie chciałam z nią gadać. Czemu ona go tak broniła? Czemu ja byłam dla niego taka niemiła? Zakładałam, że jeśli go spotkam, wszystko będzie wyglądało inaczej. Nie wiem, co się ze mną działo. Te lata goryczy dzisiaj wypływają na zewnątrz.
Popatrzyła na mnie tak, jakby czegoś mi żałowała. Kompletnie jej nie rozumiałam. Wychodziło na to, że to ona była tą bardziej dojrzałą.
Przysiadła na rogu łóżka, łaskotając małego po stópkach. Swoje zadowolenie wyraził cichym, ale piskliwym śmiechem. Uśmiechnęłam się do siostry.
 - Czemu jesteś dla niego taka niemiła? – aha, zaczęło się. Teraz nie mogłam uciec od tej rozmowy – czemu traktujesz go jak kogoś, kto nie ma dla ciebie żadnego znaczenia?
 - Bo tak jest – burknęłam, nie patrząc w jej stronę. Nerwowo poruszałam palcami.
 - Chyba kpisz. Jak możesz mówić tak o własnym ojcu ?
Poczułam się jak dziecko, które nie może dostać lizaka. Poczułam, że czegoś mi brakuje. Może zaufania, albo świadomości, że wtedy kiedy go potrzebowałam, był na każde wezwanie. Nie dało się ukryć, że odbiegał od norm prawdziwego i pełnowartościowego członka rodziny.
 - Jestem tym starszym dzieckiem, Anka. Moje męki trwały znacznie dłużej niż twoje, może temu nie potrafię mu wybaczyć.
Chwyciła mnie za ramię i lekko nim potrząsnęła.
 - Musisz dać mu szansę, kochanie – nie zamierzała odpuścić, była zbyt uparta – daj mu szansę.
Lekko się oburzyłam. Już tyle czasu minęło na rozmyślaniu o tym, co będzie, kiedy go zobaczę. Teraz odnajduje się w tej sytuacji i totalnie nie wiem co robić. Chyba te wszystkie emocje mnie przerosły. Przerosły to w sumie mało powiedziane. Z racji tego, że kocham moją siostrę, pomyślałam, że czemu nie. W końcu jej intuicja nieraz dominowała nad moim.
 - Dobrze. Postaram się.
Posłała mi ciepły uśmiech.
 - Naprawdę ? Matko, muszę zapisać to w kalendarzu ! Nie wierzę. Uparta Zosieńka idzie na kompromis.
Połaskotałam małego Antka, skupiając na nim wzrok.
 - Popatrz Antoś, jaką masz ciotunie. Nie dość, że uparta, to nieznośna jak nigdy.
Mały najwidoczniej mnie zrozumiał. Głośny śmieszek rozbrzmiał w ścianach mojej potulnej sypialni. Odbijał się od ścian i z ogromną siłą trafiał do uszu. Ach, ten dźwięk był moim hymnem. Pieśnią mojego nowego, pięknego i wymagającego wielu reform życia.



40.

Gdybym nie usłyszała dzwonka do drzwi, pewnie nadal siedziałabym z siostrą i rozmawiała o wszystkim, co nie dawało mi spokoju. Była moją najlepszą przyjaciółką, dziękowałam Bogu, że ją mam. Dodatkowa obecność mojego synka umilała ten czas poważnej rozmowy.
 - Anka, otwórz drzwi, pewnie Kuba wrócił.
Zerknęłam na modny zegarek, umieszczony na nadgarstku. Prezent od Kuby idealnie trafiał w mój gust, dodatkowo ubogacając mój styl. Było przed szóstą. Niemożliwe ! Jak ten czas szybko leciał. Wzięłam młodego na ręce i wyszłam z sypialni. Upewniłam się, że drzwi się zatrzasnęły. Kochałam ojca, ale niespecjalnie mu ufałam.
Kiedy weszłam do salonu, zobaczyłam jak ogląda zdjęcia wiszące na ścianach. Coś mnie poruszyło. Nie wiem czy to, że może w końcu zafascynował się mną i moim życiem, czy fakt, że niczego jeszcze nie ukradł. Wzrokiem objęłam każdy kąt pokoju, wszystko było na swoim miejscu. Na tej podłej kiedyś twarzy widziałam troskę, której nigdy wcześniej nie poznałam. Z jego strony oczywiście. Bo tyle miłości i troski, ile dostałam od Kuby, ojciec nie byłby w stanie ofiarować nie tylko mnie, ale mojej siostrze, matce i innym osobom z jego dawnego otoczenia.
 - Przepraszam – po prostu nie wierzyłam, że to mówię. Za co go przepraszałam? Za co ja go do cholery przepraszałam? Anka poplątała mi w mózgu.
Ojciec obrócił się szybko i ze zdziwieniem na twarzy wbił we mnie swoje zimne oczy. Tylko te oczy na zawsze zapamiętam. Emanowały zimnem i ostrością nawet wtedy, kiedy nie był zły. Taka natura – pomyślałam.
Ręce, które wcześniej trzymał splecione za plecami wyciągnął w moją stronę.
 - Nie, nie. To ja za wszystko przepraszam. Za wszystko, córeczko – objął mnie i małego Antka ramieniem. Dziwnie czułam się, gdy nazwał mnie swoją córeczką. W końcu ktoś się do mnie przyznał. Niepowtarzalne. Dziwna fala zalała moje serce. Jedno słowo, a tyle radości. Byłam naprawdę szczęśliwa.
 - Tato, tak bardzo mi cię brakowało – nie kontrolowałam tego, co mówię. Wszystko co kumulowałam w sobie przez te wszystkie lata dzisiaj wypłynęło na zewnątrz – tak bardzo cię kochałam, tak bardzo kochałam mamę. A potem cię znienawidziłam. Nie wiedziałam, czemu jej to zrobiłeś. Wiesz jak cierpiała? Wiesz, że razem z Anią zostałyśmy same? Nikt nam nie pomagał. Jedynie poczciwa Zegrzyńska zastępowała nam ciebie. Czemu o nas nie walczyłeś, tato? Popatrz na Antosia. Popatrz na tę cudowną i śliczną buzię. Wiesz kim dla mnie jest? Jest moim cudem, jest najpiękniejszą możliwością, jaką dało mi życie. I nie, nie będę taka jak ty, tato. Obiecuje ci, że nie popełnię tego błędu. Będę z moim synem zawsze, wszędzie. Nawet jeśli nie będzie potrzebował mojej pomocy. Będę go kochać na zawsze. Z Kubą damy mu miłość i wszystko czego potrzebuje. Nie popełnię twojego błędu, tato.
Strumienie łez, jakie zalały jego twarz wydały mi się na początku sztuczne. Dopiero po chwili zrozumiałam, że naprawdę płacze. Żal i pewnego rodzaju zrozumienie doprowadziły do tego, że to poczułam. Co? Miłość do mojego ojca. Ta idiotyczna nienawiść zniknęła gdzieś daleko. Teraz nasza więź musi się poprawić.
 - Kocham cię, Zosiu. Ciebie cudaczku też – pogłaskał Antosia po główce – kocham was wszystkich, was też – zwróciłam głowę w kierunku drzwi. Nawet nie zauważyłam kiedy Kuba i Ania tam stanęli. Patrzyli w naszą stronę z ogromnym szczęściem na twarzach. Tak jak ja, odczuli wyraźną ulgę.
 - Ja ciebie też, tato – powiedział Kuba. Byłam z niego dumna. Jego nastawienie do ojca było tak samo zimne, jak moje. Zmienił to, wszystko zmienił.
 - I ja też, tato – mruknęła Ania.
Oboje podbiegli do naszej trójki i przytłoczyli nas w żelaznym uścisku. Trzymaliśmy się z całej siły, płacząc i mówiąc o tym, jak bardzo nam na sobie zależy.
W głębi serca poczułam spełnienie i ogromną ulgę. Poczułam, że już wszystko jest i będzie dobre na zawsze. Już nigdy nie będę sama, już nigdy więcej nie będę sama ze swoimi problemami. Już nigdy nie zapomnę o tym, że mam dla kogo żyć. Antek, tata, Kuba, Ania. Cztery najpiękniejsze części mojego życia zlały się w jedną ogromną całość, czyniąc moje życie kompletnym.


41.

 - Zosiu, kochanie – tata zwrócił się w moją stronę – powinnaś zostać kucharką, te naleśniki są przepyszne!
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, czując ogromną satysfakcję. Poczułam dumę i radość.
 - Dziękuję tato.
Plastikowa łyżeczka ponownie zamoczona została w marchewkowej zupce.
 - Leci samolot, leci! Antoś otwiera buzię ! – mniam, zjadł wszystko, co mu dałam. Kochane dziecko.
W międzyczasie wtrąciłam dwa kawałki suchego, czosnkowego chleba.
 - Córeczko – tata zaczął – mam prośbę.
Z racji tego, że Kuba wyszedł do pracy, a Anka poleciała po drobne zakupy, siedziałam sama z tatą i synkiem. Byłam naprawdę ciekawa tego, co chciał mi powiedzieć.
 - Wiem, że już za późno – kontynuował – ale bardzo chciałbym iść na cmentarz. No wiesz, kotku, porozmawiać z mamą.
Myślałam, że lepiej już być nie może. Widziałam, że żałował. Tym, co chciał zrobić do końca podbił moje serce. Nawet zimne oczy lekko ocieplały. Siedział przede mną nie okropny ojciec, ale nawrócony buntownik.
 - Tato, nigdy na nic nie jest za późno.
Pogłaskał moją rękę, którą opierałam się na stole. Uśmiechnęłam się w jego stronę, kątem oka zerkając na dziecko.
 - Kocham cię, Zosiu.
 - Też cię kocham tato, bardzo cię kocham.