wtorek, 15 października 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 9.

Widząc moje rozbawienie widocznie odjęłam im ciężaru. Chyba doszli do wniosku, że faktycznie wszystko ze mną okej i , że to wina głupiego koszmaru, a nie bólu, który miałby mnie zabić, czy zrobić ze mną Bóg wie co.
 - Ben o ciebie pytał – rzuciła Jessica – strasznie się za tobą stęsknił i chciał dziś z nami tu jechać. Ale sama wiesz, że nie lubie zabierać go w takie miejsca. Nie chce, żeby widział tych wszystkich ludzi. Jest za mały, żeby poznać atmosferę szpitala.
Matt widocznie się obruszył.
 - Ty i te twoje matczyne perypetie. A właśnie powinien tu przyjść. Powinien zobaczyć czym jest choroba i ból. Dzięki temu miałby większy szacunek nie tylko do życia, ale i ludzi.
 - Nie bądź śmieszny.
Dyskusja zaczynała się robić coraz ostrzejsza. W obawie, że za chwile się zjedzą, postanowiłam przerwać tę konwersację.
 - A ja uważam, że powinniście owinąć go folią bąbelkową i wynieść na balkon, żeby poczuł czym jest bezpieczeństwo i adrenalina jednocześnie.
Wiedziałam, że zaczną się śmiać. Głośny rechot rozbrzmiał w pustej Sali. Nagle zrobiło się o wiele przyjemniej i ciekawiej. Nie było tej ciszy, która po prostu miażdżyła mi uszy. Miłe uczucie ciepła zalało mnie od środka.
 - I po co ludzie się rozwodzą? Wystarczy mieć córkę, która palnie byle głupotę. Choć nie uważam tego za coś złego, moja kochana – Matt, to znaczy tata, pocałował mnie, a potem Jess, w policzek – kocham was, dziewczyny.
 - No ja myślę! – Jessica posłała mu kuksańca i delikatnie oparła się o jego ramię – ale przejdźmy nareszcie do jakieś normalnej rozmowy. Jak się czujesz, skarbeńku?
Podniosłam się do góry, siadając na miękkim materacu.
 - Wszystko okej. Nie czuje się źle. Kiedy mnie wypuszczą?
 - Oj, nie wiadomo. To zależy od tego, jak będziesz reagować na leki. Na razie podali ci tylko jedną dawkę i nie wiadomo, co będzie potem. Może jutro już cię stąd zabierzemy. Pójdę zapytać lekarza – mruknęła Jess i wybiegła z pomieszczenia.
Zostałam tylko ja, Matt i nasze zgryźliwe telefony.
 - No więc już jutro będziesz mogła pobawić się z Benem.
Pokręciłam przecząco głową.
 - Wolę się nie nakręcać. To nie jest pewne – popatrzyłam w stronę stolika i leżącego na nim telefonu – Matt ? – zaczęłam – umiesz sprawdzić jaki numer kryje się pod osobą zastrzeżoną?
Posłał mi zdziwione spojrzenie.
 - Ktoś próbował się z tobą skontaktować? – trochę się zaniepokoiłam, bo wyglądał na zdenerwowanego.
 - Tak, to było coś w rodzaju głuchego telefonu. Mógłbyś to dla mnie zrobić?
Podałam mu telefon i ponownie wskoczyłam na łóżko. Usiadł obok mnie.
 - Jak to możliwe? Przecież mówiłem wszystkim, żeby do ciebie nie dzwonili. Nawet każdemu z osobna wysłałem wiadomość. Nie chciałem, żeby cokolwiek cię denerwowało. Podałem też numer do pielęgniarek, żeby dzwonili do biura, a nie bezpośrednio na twoją komórkę. Hm, to naprawdę dziwne.
Spochmurniałam. Matt to zauważył i nagle uśmiechnął się do mnie. Widocznie nie chciał mnie dołować, ani niczym zajmować.
 - Ale może ktoś się pomylił. Mówisz, że to numer zastrzeżony?
Pokiwałam głową.
 - No więc niekoniecznie dzwonił ktoś ze znajomych. Może ktoś po prostu wybrał nie ten numer, co trzeba. Ale i tak to sprawdzę – włożył moją komórkę do kieszeni, a jednocześnie podał swoją – masz, musisz mieć coś, co zapewni ci chociaż kilka procent rozrywki. Przecież tu można dostać jakiegoś wariactwa, jeśli nie czegoś o wiele gorszego. W razie czego, będę dzwonił na ten telefon, dobrze? Skoro czujesz się dobrze, mogę udzielić ci tego zaszczytu – zawadiacko mrugnął okiem.
 - Dzięki – uśmiechnęłam się ciepło i rzuciłam okiem na jego telefon. Był o wiele lepszy od mojego. Pewnie miał tysiące aplikacje, które faktycznie mogłyby mnie jakoś zająć. Moja komórka miała tylko klawisze i ekran, nic poza tym. Nawet kalkulator się zacinał i nigdy nie chciał się włączać. Miałam dostać nowy pod choinkę, może faktycznie tak będzie.
 - O, chyba Jessica wraca.
Dźwięczne uderzenia obcasów faktycznie były słyszalne. Jessica wparowała z rozkosznym uśmiechem na twarzy.
 - I jak? Kiedy możemy ją zabrać?
Obeszła całe łóżko, pocałowała mnie w czoło i z lekką zadyszką wykrztusiła, że jutro rano dadzą mi wypis.
 - Także do jutra wytrzymiesz, prawda?
Ucieszyłam się. Nie chciałam tu zostawać, więc nawet na rękę było mi, że nie będę musiała siedzieć w tym okropnym miejscu.
 - Oczywiście, że tak. Nie mam wyjścia – zachichotałam.
Rzuciła mi czułe spojrzenie i lekko przysiadła na łóżku.
 - Mam do ciebie pytanie, skarbie. Ale proszę cię o szczerą odpowiedź, dobrze? – przytaknęłam kiwnięciem i czekałam na to, co chciała mi powiedzieć – no więc chciałam zapytać, czy nie wiesz, kim był ten starszy mężczyzna w spranym płaszczu?
W głowie zahuczało. Chodziło jej o tego samego faceta, którego widziałam w parku. Czyli nie miałam żadnych zwid i byłam normalna! Och, co za ulga.
 - Jakiego mężczyznę? – udawałam zaskoczoną.
Przekręciła głowę w prawo i wbiła intensywne spojrzenie.
 - Dobrze wiesz o kogo mi chodzi. Na ceremonii cały czas patrzył w twoją stronę. Myślałam, że go znasz. Ale nie to mnie martwi.
Niczego nie rozumiałam.
 - Więc co takiego?
Widziałam, że się denerwuje. Energicznie wstała z łóżka i zaczęła przechadzać się od ściany do ściany, nerwowo ściskając ręce w pięści.
 - Zaczepił mnie, jak szłam za Mattem. Niósł cię wtedy do karetki. Powiedział mi coś strasznie dziwnego i dlatego nie byłam pewna, czy jest normalny , czy nie.
Poczułam ogromny przypływ adrenaliny. Chyba fakt, że coś jest nie tak wzbudził u mnie tak duże emocje.
 - Nie żartuj. Będziesz słuchała głupot jakiegoś starego faceta? – w głosie Matta słychać było kilogramy kpiny. Wylewała się oknami i drzwiami. Pewnie ludzie na korytarzu usłyszeli tę nutę zgryźliwości.
 - Głupot? Wiesz co mi powiedział?
 - No właśnie to staram się ustalić od jakiejś minuty – odchrząknął, zakrywając jedną ręką uśmiech, który rozszedł się po jego twarzy.
Obserwowałam ich z zainteresowaniem. Cały czas czekałam, aż Jessica powie w końcu to, co miała powiedzieć.
Szybkim marszem podeszła pod okno. Stała do nas plecami.

 - Powiedział, że Jennifer musi być ostrożna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz