środa, 25 września 2013

PAPIEROWY PUCH - rozdział 5.

5. Wszyscy stojący przed kaplicą ludzie nie wyglądali na zbyt smutnych. Co prawda nikt się nie śmiał, ale też ich twarze nie pokazywały bólu i rozterki malującej się nieraz na buziach wielu innych żałobników, żegnających raz na zawsze swoich ukochanych bliskich. A może ona nie tylko dla mnie była taka zimna? Może nie tylko mnie nie chciała?
Nie znałam tu nikogo. Wszyscy byli obcy. Te twarze wyglądały jakoś nieswojo, nic mi tu nie pasowało. Jessica widząc moje przerażenie, lekko uścisnęła moje ramie.
 - Wszystko w porządku, skarbie?
Rozejrzałam się dookoła pół przytomnie, ale zdołałam jej odpowiedzieć.
 - Tak, Jess. Wszystko okej. 4.

Kiedy wyszłam z łazienki nie weszłam już do kuchni. Skierowałam się do pokoju, żeby zabrać kilka potrzebnych mi dziś rzeczy. Nie zamierzałam brać chusteczek, bo nie przewidywałam płaczu. Jak można płakać za kimś, kto traktował cię jak powietrze przez całe twoje życie? Pokazałabym tylko jak bardzo żałosna i bezmyślna jestem. Wzięłam telefon, portfel i legitymację, w razie gdybym chciała wrócić metrem, albo innym środkiem miejskiego transportu.
- Jenn, gotowa? – słaby głos Matta wlał się do pokoju przez szczelnie zamknięte drzwi.
Chwyciłam czarny żakiet i wyszłam z pokoju.
 - Tak, już jestem – mruknęłam, posyłając mu słaby uśmiech.
W jego smutnych oczach widziałam współczucie. Dokładnie wiedział, co czułam w środku. Idealnie zastępował mi ojca. Był w dodatku przyjacielem. Przyjacielem, którego nigdy nie miałam. Moje znajomości ograniczały się do pani z biblioteki i znajomych kasjerek w pobliskich sklepach. W klasie nie miałam koleżanek, ani kolegów. Zawsze uważałam ich za niedojrzałych i niekompetentnych do rozmowy ze mną. Faktycznie można stwierdzić, że powoli popadałam w narcyzm, ale tłumaczyłam to tym, że mimo młodego wieku bardzo wiele przeszłam. Każde wydarzenie odciskało na mnie silne piętno, z którym musiałam sobie radzić. Oni tego nie znali. Jedyne co ich martwiło to to, że ich serial przestał być emitowany, albo rodzice nie chcieli puścić ich na jakieś akademicki ognisko. Podczas gdy oni zastanawiali się jak w tajemnicy przed rodzicami wypić, naćpać się i zaszaleć, ja siedziałam z Jennifer i Benem. Matt przeważnie był w pracy. Chodziliśmy do parku, na spacery. W trójkę bawiliśmy się o wiele lepiej nić w nie wiadomo jakim towarzystwie. Przy nich po prostu czułam się bezpiecznie i swojsko. Nie musiałam się pilnować, ograniczać. Wiedzieli co mnie boli i wiedzieli jak się zachowywać, by w żaden sposób mnie nie zranić. Kochałam ich i czułam, że są najlepsi na świecie.
Moje rozważania przerwał Ben, który nagle rzucił się do moich nóg.
 - Jenn, wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię, prawda? Ja zawsze z tobą będę ! – cicho mamrotał – ale jeśli kupisz mi czekoladę, to już nigdy, ale to niiiigdy cię nie zostawię, obiecuję ! – wbił we mnie swoje niebieskie oczy.
Wszyscy się zaśmiali. Matt, który stał przede mną, Jessica , która wychylała się z przedsionka, ja i mój najukochańszy przyrodni brat na świecie.
 - Ty mała szarańczo, wczoraj dostałeś jedną od Matta! Co za dużo to niezdrowo, kochanie – powiedziałam łagodnym tonem, lekko przykucając. Ben chwycił mnie za szyje i lekko do siebie przyciągnął.
 - Ale ta od ciebie smakuje sto razy lepiej, Jenn. Jest taka słodka i pyszniejsza. Poza tym tatuś już mi nie kupi.
Matt rzucił mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie. Musiałam przyznać, że takie rozluźnienie nieco mi pomogło. Luźna sytuacja rozprowadziła napięcie w domu, sprawiając, że atmosfera stała się spokojniejsza.
 - A to dlaczego? – zaciekawiona, odsunęłam go do tyłu, lekko przytrzymując go za małe ramionka.
Ben popatrzył na Matta, potem na zaciekawioną Jessicę i w końcu na mnie. Nachylił się do mojego ucha i wyszeptał:
 - Tata jeszcze nie wie, że zepsułem jego zegarek.
 - Co zrobiłeś?! Mój zegarek? Jessico, słyszałaś ?! Mój prezent! No niech ja cię złapie, rozrabiako.
Śmiech Bena i pościg Matta wywołał i u mnie i u Jessici fale śmiechu. Ciężko było się powstrzymać, widząc zdenerwowanego, ale i rozbawionego Matta oraz roześmianego Bena, który krzyczał i biegał na wszystkie strony.
 - Koniec tego, chłopcy. Wszystko wyjaśnimy po powrocie do domu, teraz czas na nas.
I nagle wszyscy spoważnieli. Ben po cichu ubrał swoje ciemne lakierki, Matt narzucił marynarkę. Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem kręcił głową, dając upust swojemu zdziwieniu. A ja stałam i czekałam, aż w końcu całe to przedstawienie się skończy. Niech ten dzień się skończy. Niech się skończy i już nigdy więcej nie wraca do mojej pamięci.

Rzuciła mi czułe spojrzenie i z przejęciem szukała wzrokiem Bena i Matta, którzy stali nieco dalej. Za wszelką cenę chcieli zaoszczędzić małemu dziecku oglądania czegoś tak smutnego. Jeszcze nie pora na to, by myślał o śmierci. Powinien się bawić i cieszyć, kiedyś na pewno pozna wszystkie aspekty życia. Jedno jest pewne – nie teraz i nie dziś.
Czułam, że robi mi się niedobrze. Ci ludzie, ta atmosfera. Wszystko totalnie mnie przybijało. Fala mdłości zalała mój żołądek i wygięła moje ciało w pół. Gdybym jeszcze stała gdzieś z boku, albo w miejscu mało widocznym dla innych, wszystko byłoby okej. Niestety jako genetyczna córka ( o której nie wiem, czy ktokolwiek tu wiedział ) byłam z przodu pod okiem wszystkich zgromadzonych. Wcześniej nie zwracali na mnie uwagi. Widocznie wymiociny przyciągają uwagę każdego, interesujące.
Zapaskudziłam buty swoje, Jess i kilku kobiet stojących obok nas. Nie widziałam ich twarzy, ale słyszałam wyrzuty jakimi obrzucały i mnie i Jessicę.
 - Ohyda! Jak mogła pani do tego dopuścić? Jak pani wychowała swoje dziecko?!
Wiedziałam, że Jessica nie odpowie. Nie reagowała na zgryźliwe komentarze i nie obchodziła ją opinia innych. Już miałam się podnieść by uratować sytuację, kiedy kolejna fala mdłości zgięła moje ciało i przybiła mnie do ziemi. Ludzie się odsunęli, a wokół mnie zebrał się tłumik gapiów śmiejących się i drwiących z idiotycznej dziewczyny, która robiła z siebie totalną wariatkę na pogrzebie własnej matki.
 - Jenn! Na litość boską, co ci jest? – głos Matta dochodził z góry. Mocno zacisnęłam powieki, żeby nie widzieć tego, co właśnie wypluwałam. Zawsze mogłam wypluć jeszcze więcej, a po co mi to było?
Starałam się odpowiedzieć, ale nie mogłam. Gardło zacisnęło się na amen. Nawet słowo nie chciało przez nie przejść.
Poczułam, że ktoś delikatnie podnosi mnie do góry i podstawia pod mój podbródek coś zimnego. Na ułamek sekundy otworzyłam oczy. Zobaczyłam zatroskaną Jenn, Matta i starszego mężczyznę, który wiódł za mną wzrokiem. Już go gdzieś widziałam. Tylko gdzie? Jego szara i ziemista twarz utkwiła w mojej pamięci i za wszelką cenę chciała się jakoś przypomnieć. Usilnie myślałam, ale za każdą próbą robiło mi się coraz gorzej.

Bezsilnie zamknęłam powieki i straciłam kontrolę nad tym, co dzieje się ze mną i moim ciałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz