5. Wszyscy
stojący przed kaplicą ludzie nie wyglądali na zbyt smutnych. Co prawda nikt się
nie śmiał, ale też ich twarze nie pokazywały bólu i rozterki malującej się
nieraz na buziach wielu innych żałobników, żegnających raz na zawsze swoich
ukochanych bliskich. A może ona nie tylko dla mnie była taka zimna? Może nie
tylko mnie nie chciała?
Nie znałam
tu nikogo. Wszyscy byli obcy. Te twarze wyglądały jakoś nieswojo, nic mi tu nie
pasowało. Jessica widząc moje przerażenie, lekko uścisnęła moje ramie.
- Wszystko w porządku, skarbie?
Rozejrzałam
się dookoła pół przytomnie, ale zdołałam jej odpowiedzieć.
- Tak, Jess. Wszystko okej. 4.
Kiedy
wyszłam z łazienki nie weszłam już do kuchni. Skierowałam się do pokoju, żeby
zabrać kilka potrzebnych mi dziś rzeczy. Nie zamierzałam brać chusteczek, bo
nie przewidywałam płaczu. Jak można płakać za kimś, kto traktował cię jak
powietrze przez całe twoje życie? Pokazałabym tylko jak bardzo żałosna i
bezmyślna jestem. Wzięłam telefon, portfel i legitymację, w razie gdybym
chciała wrócić metrem, albo innym środkiem miejskiego transportu.
- Jenn,
gotowa? – słaby głos Matta wlał się do pokoju przez szczelnie zamknięte drzwi.
Chwyciłam
czarny żakiet i wyszłam z pokoju.
- Tak, już jestem – mruknęłam, posyłając mu słaby
uśmiech.
W jego
smutnych oczach widziałam współczucie. Dokładnie wiedział, co czułam w środku.
Idealnie zastępował mi ojca. Był w dodatku przyjacielem. Przyjacielem, którego
nigdy nie miałam. Moje znajomości ograniczały się do pani z biblioteki i
znajomych kasjerek w pobliskich sklepach. W klasie nie miałam koleżanek, ani
kolegów. Zawsze uważałam ich za niedojrzałych i niekompetentnych do rozmowy ze
mną. Faktycznie można stwierdzić, że powoli popadałam w narcyzm, ale tłumaczyłam
to tym, że mimo młodego wieku bardzo wiele przeszłam. Każde wydarzenie
odciskało na mnie silne piętno, z którym musiałam sobie radzić. Oni tego nie
znali. Jedyne co ich martwiło to to, że ich serial przestał być emitowany, albo
rodzice nie chcieli puścić ich na jakieś akademicki ognisko. Podczas gdy oni
zastanawiali się jak w tajemnicy przed rodzicami wypić, naćpać się i zaszaleć,
ja siedziałam z Jennifer i Benem. Matt przeważnie był w pracy. Chodziliśmy do
parku, na spacery. W trójkę bawiliśmy się o wiele lepiej nić w nie wiadomo
jakim towarzystwie. Przy nich po prostu czułam się bezpiecznie i swojsko. Nie
musiałam się pilnować, ograniczać. Wiedzieli co mnie boli i wiedzieli jak się
zachowywać, by w żaden sposób mnie nie zranić. Kochałam ich i czułam, że są
najlepsi na świecie.
Moje
rozważania przerwał Ben, który nagle rzucił się do moich nóg.
- Jenn, wiesz, że ja cię nigdy nie zostawię,
prawda? Ja zawsze z tobą będę ! – cicho mamrotał – ale jeśli kupisz mi
czekoladę, to już nigdy, ale to niiiigdy cię nie zostawię, obiecuję ! – wbił we
mnie swoje niebieskie oczy.
Wszyscy się
zaśmiali. Matt, który stał przede mną, Jessica , która wychylała się z
przedsionka, ja i mój najukochańszy przyrodni brat na świecie.
- Ty mała szarańczo, wczoraj dostałeś jedną od
Matta! Co za dużo to niezdrowo, kochanie – powiedziałam łagodnym tonem, lekko
przykucając. Ben chwycił mnie za szyje i lekko do siebie przyciągnął.
- Ale ta od ciebie smakuje sto razy lepiej,
Jenn. Jest taka słodka i pyszniejsza. Poza tym tatuś już mi nie kupi.
Matt rzucił
mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie. Musiałam przyznać, że takie
rozluźnienie nieco mi pomogło. Luźna sytuacja rozprowadziła napięcie w domu,
sprawiając, że atmosfera stała się spokojniejsza.
- A to dlaczego? – zaciekawiona, odsunęłam go
do tyłu, lekko przytrzymując go za małe ramionka.
Ben
popatrzył na Matta, potem na zaciekawioną Jessicę i w końcu na mnie. Nachylił
się do mojego ucha i wyszeptał:
- Tata jeszcze nie wie, że zepsułem jego
zegarek.
- Co zrobiłeś?! Mój zegarek? Jessico,
słyszałaś ?! Mój prezent! No niech ja cię złapie, rozrabiako.
Śmiech Bena
i pościg Matta wywołał i u mnie i u Jessici fale śmiechu. Ciężko było się
powstrzymać, widząc zdenerwowanego, ale i rozbawionego Matta oraz roześmianego
Bena, który krzyczał i biegał na wszystkie strony.
- Koniec tego, chłopcy. Wszystko wyjaśnimy po
powrocie do domu, teraz czas na nas.
I nagle
wszyscy spoważnieli. Ben po cichu ubrał swoje ciemne lakierki, Matt narzucił
marynarkę. Jeszcze przez chwilę z niedowierzaniem kręcił głową, dając upust
swojemu zdziwieniu. A ja stałam i czekałam, aż w końcu całe to przedstawienie
się skończy. Niech ten dzień się skończy. Niech się skończy i już nigdy więcej
nie wraca do mojej pamięci.
Rzuciła mi
czułe spojrzenie i z przejęciem szukała wzrokiem Bena i Matta, którzy stali
nieco dalej. Za wszelką cenę chcieli zaoszczędzić małemu dziecku oglądania
czegoś tak smutnego. Jeszcze nie pora na to, by myślał o śmierci. Powinien się
bawić i cieszyć, kiedyś na pewno pozna wszystkie aspekty życia. Jedno jest
pewne – nie teraz i nie dziś.
Czułam, że
robi mi się niedobrze. Ci ludzie, ta atmosfera. Wszystko totalnie mnie
przybijało. Fala mdłości zalała mój żołądek i wygięła moje ciało w pół. Gdybym
jeszcze stała gdzieś z boku, albo w miejscu mało widocznym dla innych, wszystko
byłoby okej. Niestety jako genetyczna córka ( o której nie wiem, czy ktokolwiek
tu wiedział ) byłam z przodu pod okiem wszystkich zgromadzonych. Wcześniej nie
zwracali na mnie uwagi. Widocznie wymiociny przyciągają uwagę każdego, interesujące.
Zapaskudziłam
buty swoje, Jess i kilku kobiet stojących obok nas. Nie widziałam ich twarzy,
ale słyszałam wyrzuty jakimi obrzucały i mnie i Jessicę.
- Ohyda! Jak mogła pani do tego dopuścić? Jak
pani wychowała swoje dziecko?!
Wiedziałam,
że Jessica nie odpowie. Nie reagowała na zgryźliwe komentarze i nie obchodziła
ją opinia innych. Już miałam się podnieść by uratować sytuację, kiedy kolejna
fala mdłości zgięła moje ciało i przybiła mnie do ziemi. Ludzie się odsunęli, a
wokół mnie zebrał się tłumik gapiów śmiejących się i drwiących z idiotycznej
dziewczyny, która robiła z siebie totalną wariatkę na pogrzebie własnej matki.
- Jenn! Na litość boską, co ci jest? – głos
Matta dochodził z góry. Mocno zacisnęłam powieki, żeby nie widzieć tego, co właśnie
wypluwałam. Zawsze mogłam wypluć jeszcze więcej, a po co mi to było?
Starałam
się odpowiedzieć, ale nie mogłam. Gardło zacisnęło się na amen. Nawet słowo nie
chciało przez nie przejść.
Poczułam,
że ktoś delikatnie podnosi mnie do góry i podstawia pod mój podbródek coś
zimnego. Na ułamek sekundy otworzyłam oczy. Zobaczyłam zatroskaną Jenn, Matta i
starszego mężczyznę, który wiódł za mną wzrokiem. Już go gdzieś widziałam.
Tylko gdzie? Jego szara i ziemista twarz utkwiła w mojej pamięci i za wszelką cenę
chciała się jakoś przypomnieć. Usilnie myślałam, ale za każdą próbą robiło mi
się coraz gorzej.
Bezsilnie
zamknęłam powieki i straciłam kontrolę nad tym, co dzieje się ze mną i moim
ciałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz