1.
Podeszłam do kuchennego blatu, przy którym mama robiła nasze codzienne
kanapki. Jak zwykle zajęta swoją pracą,
prawie w ogóle nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Oparłam łokieć o zimny marmur i wbiłam oczy w
zapracowaną , ale spokojną twarz mamy.
- Mogę cię o coś zapytać ? -mruknęłam, nie
odrywając od niej wzroku. Oczy matki, stale wbite w coraz to większą porcję
kanapek, kompletnie nie zmieniły swojego zamyślonego wyrazu.
- O co takiego ? – zapytała, podnosząc
twarz w moją stronę.
Nie wiedziałam jak jej to powiedzieć. Jak
miałam zapytać o to, czy kocha tatę. Jak miałam wypytywać o szansę na przetrwanie naszej rodziny ? To
przecież było niemożliwe. Nie mogłam spytać tak po prostu, na pewno domyśliłaby
się, że coś mnie gryzie. Chciałam jej pokazać, że całkowicie mnie to nie
obchodzi, że nie zależy mi na tym, co się dzieje. Przecież mogła pomyśleć, że w
jakimś stopniu boli mnie to, co dzieję się w naszym domu.
- Chodzi mi o sprawę z tatą. Czy to
naprawdę koniec? – rzuciłam niby obojętnie. Chciałam za wszelką cenę udowodnić
jej , że w nosie mam jej problemy i
naprawdę na niczym mi nie zależy.
Odłożyła nóż i oparła ręce na blacie.
Spuściła wzrok i cicho mruczała pod nosem.
- To nie tak, że ja go nie kocham. To nie
tak, że ja go nie chce. Po prostu się zmienił. Nie jest takim Bartkiem, jakiego
kochałam kiedyś. Możesz tego nie zrozumieć, ale to naprawdę boli.
Uśmiechnęłam się w jej stronę, podnosząc
się z blatu, na którym już prawie leżałam.
- Rozumiem wszystko, mamo. Nie jestem
małym dzieckiem.
- Zgadza się, ale nie wiesz, co to
uczucia. Nie przeżyłaś tego co ja i nie możesz powiedzieć, że wiesz, jakie jest
życie. A jest ciężkie.
Przez głowę przeleciał mi obraz Janka.
Jak ona mogła mówić, że nie wiem, co to uczucia ? Nie miała pojęcia jak mocno
go kochałam i jak bardzo cierpiałam, kiedy okazało się, że nie mogę z nim być.
Ból porównywalny z amputacją serca.
- Zgadza się, nie wiem – przyznałam
mimowolną rację – ale wiem, że to nie może się tak skończyć. Nie chcę, żeby
moja rodzina składała się jakiś części. Chcę, żeby stanowiła całość. Ja, ty,
Anka i tata mamy należeć do naszej spółki, która nazywa się potocznie rodziną,
rozumiesz ? Walcz o to, co masz, mamo. Proszę cię – powiedziałam, błagalnym
tonem – i pamiętaj , że cię kocham.
Przytuliłam się do niej i doszłam do
wniosku, że jej szczęście jest podstawą mojego, bo mimo tego, że nie ma Janka,
braku obecności mamy nigdy bym nie przeżyła.
2.
-
Wiesz co to miłość ? - rzuciłam w jego stronę, zastanawiając się nad sensem
wypowiadanych słów.
Patrzył na mnie z ukosa, śledząc każde
drgnienie mojej twarzy. Ślepo wbijał swoje niebieskie oczy, widocznie nie
śpiesząc się z odpowiedzią.
- Nie wiesz ? Przecież cały czas tego
doświadczasz.
Zaskoczył mnie odpowiedzią. Kiedy niby
zaznawałam jakiegokolwiek uczucia? Rodzice olewali moją obecność, zasłaniając
się pracą i ciągłym napływem coraz to
nowych obowiązków. On dał sobie ze mną spokój, więc co miał na myśli? Miłość
była czymś, czego nie zaznałam od bardzo dawna, mimo, że tak bardzo chciałam
jej doznać.
- Nie wiem - odparłam smutno.
Posłał mi smutny uśmiech.
-Masz rodzinę, siostrę .. - nie skończył,
bo wtrąciłam się mu w pół słowa.
- Nazywasz "to" rodziną ? -
krzyknęłam, pokazując mu siniaki na rękach - to nie jest rodzina. Tego nie
można nazwać nawet spółką.
Widocznie go przestraszyłam, chwycił moją
ręke i bacznie ją obejrzał. Blade usta wykrzywiły się w wyrazie bólu.
- Kto ci to zrobił ?
- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie ? -
parsknęłam, wyrywając rękę z jego uścisku.
Przysiadł się bliżej. Widocznie chciał mi
pokazać, że mogę na niego liczyć, że współczuje mi i , że będzie łączył się w
moim cierpieniu. Jakie to było idiotyczne ! Myślał, że odbujduje moje zaufanie
? Że będę o traktowała tak, jak wcześniej ? Bolała mnie głupota i bezmyślność
niektórych ludzi. Najbardziej doskwierała mi jednak nieświadomość tych, których
kochałam. Bo jego kochałam dalej. Mimo tego, że kierowała mną nienawiść, serce
mówiło co innego.
- Dlaczego taka jesteś ?
- Jaka ? - spytałam zaskoczona.
Obrócił głowę w drugą stronę. Bał się
kontaktu wzrokowego.
- Zimna, zamknięta i pewna tego, że nie
potrzebujesz pomocy.
Poczułam fale ciepła, która opływa całą
moją twarz. Zdenerwowanie sięgało górnej granicy normy.
- A może mam być szczęśliwa, rozradowana
i mam błagać o litość? Wyobraź sobie, że pomocy nie potrzebuję. Ale gdyby
faktycznie tak było już dawno ludzie, którym na mnie zależy pomogli by mi.
Widocznie ludzie totalnie mnie olewają.
Chciało mi się płakać. Nie chodziło mi
teraz o mamę , tatę i resztę domniemanych przyjaciół, którzy i tak zawsze mieli
mnie gdzieś, ale o niego. To ból po jego stracie do teraz sciskał mi serce. Nie
musiał mnie zostawiać samej z tymi wszystkimi problemami. Mógł być i mógł nieść
mi pomocną dłoń. Czemu tego nie zrobił ? Albo ogarnęła go nastoletnia chwila
zwątpienia, albo po prostu miał mnie dość.
- Dobrze wiesz, że nie mogłem z tobą
zostać, Zośka - rzucił oschle - dobrze wiesz, że nie mogę z tobą nawet
rozmawiać.
I dopiero teraz ból sięgnął zenitu. Kiedy
trzy miesiące temu zapytałam go, dlaczego ma odejść, powiedział, że to warstwy
społeczne uniemożliwiają realizację naszej miłości. Zaakceptowałam jego
usprawiedliwienie , tłumacząc sobie, że faktycznie ma racje. Ale po jakimś
czasie zrozumiałam, że tak przecież nie jest. Wyszło na to, że wstydzi się tego
, że ma biedną dziewczynę, pochodzącą z patologicznej rodziny. Czy było w tym
coś złego ? Czy nie rozumiał tego, że jego odejście bolało bardziej niż
niejeden siniak , rozcięcie i złamane żebro?
- To czemu to robisz ? Czemu nie dałeś mi
spokoju ? Możesz odejść, pozwalam ci. I tak nie mam już niczego, co mogłoby
uratować moją sytuację.
Znów patrzył w moją stronę. Starałam się
nie zwracać uwagi i ignorować go. W
głębi serca chciałam się do niego przytulić, patrzeć w te jego śliczne
oczy...Ale upartość i duma nie pozwalały mi na to. Poza tym nie mogę dotykać
kogoś, kto jest z wyższych sfer. Mógłby się jeszcze zarazić jakąś chorobą,
która panuję tylko wśród żebraków.
- Bo mi zależy.
- Zależy ? - roześmiałam się - gdyby ci
zależało nie zostawiłbyś mnie i nie pozwoliłbyś mi cierpieć ! Jak można
zostawić kogoś kogo się niby kocha, tylko dlatego, że nie ma pieniędzy na
drogie ubrania ? Jesteś draniem i ostatnim samolubem - krzyknęłam, pozwalając ,
aby kilka łez spłynęło po policzku - najlepiej będzie jeśli się odczepisz i
zostawisz mnie i moje problemy same. Nie krępuj się, możesz opowiadać
wszystkim, że ojciec bije mnie i matkę. Nie zależy mi. Cześć - wstałam z trawy
i pobiegłam w stronę drogi. Miałam dość tej dziecinady. Z drugiej stronie na
samą myśl o tym, co dzieje się w domu przechodziły mnie ciarki. Bałam się, że
ojciec znów będzie bił. I nie chodziło tu o mnie. Mnie mógł bić ile chciał,
Anki i matki miał nie tykać. Jak można bić sześcioletnie dziecko ? A mama ?
Gdyby chciała już dawno mogłaby się mu postawić. Wiedziałam, czemu tego nie
robi. Bała się. Nie tylko ona się bała. Ania i ja cały czas drżałyśmy , kiedy
drzwi do naszego pokoju lekko się uchylały. Strach był naszym wieloletnim
przyjacielem, którego na pewno nigdy się nie pozbędziemy.
3.
Po klatce schodowej wchodziłam bardzo cicho. Na wypadek
gdyby ojciec faktycznie był w domu. Nie chciałam znów dostać, jutro miałam
lekcje wychowania fizycznego. Nauczycielka od razu zadawałaby mnóstwo pytań,
które są dla mnie dowodem mojej słabości. Uchyliłam drzwi i weszła do
przedsionka. Na wieszaku zawiesiłam moją dziewięcioletnią kurtkę i sweter,
który dostałam jeszcze w czwartej klasie. Z racji tego, że od tamtej pory
prawie w ogóle nie zwiększyłam swoich rozmiarów , łatwo ubierałam rzeczy, które
nosiłam lata temu. Zerknęłam do kuchni, gdzie zazwyczaj siedzi mama. Tym razem
jej nie było. Zamiast postury umęczonej kobiety zobaczyłam Anię, opierającą
głowę o blat. Przestraszyłam się , bo zazwyczaj siedziała w pokoju i nigdzie
nie wychodziła. Podbiegłam do stołu i ze strachem w sercu zaczęłam wypytywanie.
- Co się stało ? Czemu jesteś sama ? Gdzie rodzice ?
Ania kompletnie nie reagowała na moje słowa. Dalej opierała
głowę o blat, pusto patrząc przed siebie. Zdenerwowanie zawładnęło moim ciałem.
Czułam, że policzki robią się coraz bardziej gorące.
- Anka ! – krzyknęłam – opowiadaj co się stało ! Gdzie
ojciec ? Czemu go nie ma ? – mój cichy głos przerodził się w krzyk.
Ania jakby się ocknęła i zwróciła na mnie swoje spłoszone
oczy. Rozchyliła wargi, ale nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa.
- Ania, kochanie, no
mów ! – ponaglałam. Usiadłam naprzeciwko siostry i czekałam na odpowiedź.
Po chwili ciszy usłyszałam cichy pisk.
- Zabrał ją. Trzymał za rękę i zabrał. Krzyczałam, ale jej
nie puścił.
Nie zrozumiałam jej słów. O czym mówiła ? Kto kogo trzymał,
co się stało ? Przez głowę przelatywało mnóstwo pytań, na które nie mogłam
znaleźć odpowiedzi.
- Anka , do cholery. Gdzie jest mama ? – podeszłam do niej i
zaczęłam lekko potrząsać. Wyglądała, jakby się obudziła. Miała zaspane oblicze
i przymrużone oczy – muszę wiedzieć, rozumiesz? Opowiadaj co się stało, to
bardzo ważne.
Ania zaczęła płakać. Łzy spływały po policzkach , nosie i
chudawej szyi. Drobny szloch po kilku sekundach przerodził się w prawdziwy i rozpaczliwy jęk.
- Tata wrócił dziś wcześniej , Zosiu – zaczęła.
- I co się potem stało ? – chciałam się dowiedzieć
absolutnie wszystkiego. Jedną ręką głaskałam ją po ramieniu, a drugą ocierałam
potok łez, które spływały po jej twarzy. Było mi jej szkoda. W ciągu sześciu
lat swojego kruchego życia przecierpiała więcej niż niejeden człowiek chory na
raka. Serce łamało mi się na pół, kiedy pomyślałam ile bólu i łez kryje się w
tym malutkim ciele.
I potem… - mówiła drżącym głosem – bił mamę. Płakała i
krzyczała, ale ją bił. Prosiłam go , żeby tego nie robił. Mówiłam, żeby uderzył
mnie a nie ją, ale i tak ją szturchał – przytuliłam ją do siebie. Głośne
szlochanie nie pozwoliło na dalszą relację. Żołądek ścisnął się do
najmniejszych rozmiarów. A co jeśli ojciec faktycznie zrobił coś mamie ? Z
drugiej strony podziwiałam odwagę i upór Anki, która mimo swojego wieku była
gotowa zrobić wszystko, by ratować drugiego.
- A mama się broniła ? – zapytałam, przecierając następną
porcję łez.
Popatrzyła na mnie tak, jak nigdy wcześniej. Potem
przeniosła wzrok na wysoki parapet, na którym zazwyczaj znajdowały się kwiatki.
Odwróciłam się i prześledziłam całą powierzchnię blado niebieskiego plastiku.
Na środku leżała koperta. Podeszłam do okna i chwyciłam ją do ręki. Nie tracąc
czasu otworzyłam ją i zapoznawałam się z treścią. Nie mogłam uwierzyć w to, co
widzę. Trzymałam w ręce wypowiedzenie o pracę. Wypowiedzenie mamy. Teraz
wszystko stało się jasne. Mama straciła pracę, a ojciec na wieść o tym, że jego
niska pensja nie starczy na dużą ilość alkoholu rzucił się na nią i ja bił.
Popatrzyłam na wciąż płaczącą Anię.
- Gdzie ją zabrał ? – rzuciłam nerwowo, wyrzucając kopertę
do zlewu.
Ania spojrzała bezwładnie.
- Powiedział, że ją zabije. Chwycił za rękę i powiedział, że
już nigdy tu nie wróci. Mówił, że skoro lubi rośliny, będzie miała z nimi do
czynienia przez resztę życia.
To było jak cios. Bóg odbierał mi wszystko po kolei. A co
jeśli on ją zabije ? Przecież jest do tego zdolny. Do dziś pamiętam, jak w
Grudniu kilka lat temu pobił mnie za to, że lampki na choince były nierówno
ustawione. Albo ten moment, kiedy Ania przyniosła do domu czwórkę, zamiast
piątki z polskiego. Tak okropnie obił jej twarz, że przez miesiąc nie mogła
wyleczyć siniaków. A mama ? O niej szkoda mówić. Cały czas dostaje. Za brak
przypraw w zupie, spóźnienie choćby o kilka minut. Zawsze jest awantura.
- Ania, idź do sąsiadki na dół. Idę jej szukać.
Wychodziłam z kuchni, kiedy Ania chwyciła mnie za rękaw.
- Uratuj ją, dobrze ? – przytuliła mnie. Pogłaskałam ją po
czuprynie.
- Ten drań jej nie tknie, obiecuje ci, maleńka.
W którą stronę?
Chwyciłam kurtkę do ręki i szybko wybiegłam z mieszkania.
Klatkę schodową przemierzyłam w rekordowym czasie. Dopiero będąc na samym dole
przypomniałam sobie o tym, że nie zaprowadziłam Anki do pani Zegrzyńskiej. Nie
miałam czasu na to, żeby ponownie wbiegać na górę. Każda sekunda mogła zmienić
bieg, mojego i tak tragicznego, życia. Stwierdziłam, że rozsądek i odwaga jakie
kierowały Anią czyniły z nią osobę dojrzałą. Pomyślałam, że da sobie radę i
wybiegłam przed blok. Nerwowo przechodziłam przez kolejne wejścia do klatek,
nigdzie nie zauważając pijanego i wściekłego ojca. Chodziłam wszędzie. Każde
drzewo, śmietnik, ściana nowego budynku nie stanowiły dla mnie żadnej
tajemnicy. W jednym momencie odkryłam zakamarki całego osiedla. Widząc, że i
tak nigdzie nie mogę znaleźć umęczonej matki, przebiegłam przez jezdnię i
skierowałam się w stronę sklepu, gdzie zawsze rano robiłam zakupy. Pracował tam
brat Janka, Paweł. Miałam nadzieję, że w przeciwieństwie do swojego brata nie
zostawi mnie na lodzie.
Głośne bicie mojego serca zagłuszało wszystkie, nawet te
najgorsze myśli. Wpadłam na szklane drzwi i wparowałam do środka. Paweł stał
przy chłodni, chowając jakieś artykuły. Od razu gdy mnie zobaczył wiedział, że
coś jest nie tak. Oparłam się o zimną ścianę sklepu i mimowolnie zsunęłam się w
dół, siadając na zimnej podłodze.
- Zośka ! Co się dzieje ? – krzyknął, podbiegając w moją
stronę.
Czułam się prawie nieprzytomna. Strach, który wcześniej
czułam znikł. Nie czułam niczego, poza ciepłem , które zalewało mnie od wewnątrz. Pomyślałam,
że chyba całkowicie straciłam tę ostatnią cząstkę człowieczości. A co jeśli
będę taka jak ojciec? Zimna, okropna i zawistna ?A co jeśli będę taka w
stosunku do Anki ? Ona sobie sama nie poradzi. Wystarczająco się nacierpiała. Nie
dość, że ojciec rujnował jej dzieciństwo, miała stracić matkę i oczekiwać
jeszcze gorszego traktowania ode mnie ? Nie. Nie mogłam na to pozwolić. Trzeba
jej pomóc ! Trzeba pomóc mamie. Wziąć się w garść i zacisnąć serce, które biło
jak oszalałe. Odpłynęłam gdzieś daleko. Spanikowany Paweł nie wiedział co
robić.
- Zosia. Oddychaj – starał się mnie uspokoić. Chciało mi się
śmiać. Ta jego bezradność i brak wiary w to, że cokolwiek wskóra totalnie mnie
rozbawiła. Zachowywał się jak pięciolatek, który stracił matkę z widoczności
sześciu metrów.
- Paweł, pomóż mi – wykrztusiłam, wciąż łapiąc oddech.
Zadyszka odbierała mi możliwość wypowiadania najkrótszych i najprostszych słów.
Popatrzył na mnie z ukosa i posłał łobuzerski uśmiech.
- Co do Janka niczego przecież zrobić nie mogę ! Jest uparty
jak osioł, sama wiesz. Ale i tak mu zależy. Powiedział mi o tym.
Wszystko co do tej pory wirowało w mojej głowie zeszło na
drugi plan. Zapomniałam o matce, którą ojciec mógł katować. Nie obchodziło mnie
to, że Ania płacze i umiera z samotności. Właśnie się dowiedziałam, że mój
rycerz w zardzewiałej zbroi dalej mnie kocha. Ale dlaczego mi tego nie
powiedział ? Dlaczego nie chciał spróbować ? Wolał zachować się jak kretyn i
pozbyć się zbroi . Przecież tak było łatwiej.
- Nie chodzi o Janka – mruknęłam – ale dzięki za info. Tata
wyrwał gdzieś matkę. Nie mogę ich znaleźć. Boję się, że jej coś zrobi.
Rzucił mi blade spojrzenie.
- Mijałem go dzisiaj, był totalnie kopnięty –odburknął –
podziwiam was za to, że to znosicie. Z drugiej strony jest mi was naprawdę żal…
- nie dokończył zdania. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu.
- Daruj sobie te gadki. Naprawdę nie obchodzi mnie twoja
opinia na temat mój i mojej zakichanej rodziny. Najważniejsze jest to , że on
może jej coś zrobić. – przerwałam, żeby przetrzeć mokre policzki – jeśli nie
jesteś w stanie mi pomóc, nie marnuj mojego czasu. Jest wiele ludzi, którzy
zamiast głupiego gadania zaczną realizować plan pomocy.
Patrzył na mnie przestraszonymi oczami. Zamiast cokolwiek
zrobić po prostu się na mnie patrzył. Nie dochodziło do niego to, że życie
niewinnej kobiety może być tragicznie skończone przez pijackiego drania ?
Widocznie tylko ja martwiłam się o sferę mojej przynależności, z którą nie
zawsze się identyfikowałam.
- Boje się Paweł, pomóż mi – rzuciłam, podciągając kolana
pod brodę. Szczery żal zacisnął moje gardło.
Przytulił mnie mocno i poklepał po ramieniu.
- Nic się nie bój , młoda. Znajdę ją i jej pomogę.
Posłałam mu nieszczery uśmiech.
- Nie zepsuj tego, dobrze ? Nie chcę stracić kolejnej części
układanki.
- Za niedługo twoje puzzle będą miały więcej niż cztery
elementy.
Posłał mi ciepły uśmiech i zniknął za szklanymi i nieco
brudnymi drzwiami sklepu.
4. Szara strona zielonego liścia
Siedziałam pod zimną ścianą już dłuższą chwilę. Stale
zastanawiałam się co dzieje się z mamą, ojcem i Pawłem. Znalazł ją, czy nie?
Żyje , czy zostawiła mnie i Ankę z tatą sam, na sam? Czy samodzielnie będziemy
musiały znosić jego awantury, słuchać krzyków i ciągłych pretensji o to , że
jesteśmy beznadziejne ? Miałam nadzieję, że tak nie będzie. Nawet najgorszy
koszmar nie przekładał się na to, jak czułam się, kiedy bił mamę, albo Ankę.
Mama jeszcze dawała radę, potrafiła się obronić. Ale taka Ania… Bezbronna ,
mała i chudziutka sześciolatka ledwo co utrzymywała się w pionie. Jak mogła
bronić się przed atakiem dwumetrowego potwora ? Tak okropnie się go bała ! Nie
patrzyła mu w twarz, bo zawsze emanowało od niej zimno i nienawiść. Nie
patrzyła w jego stronę nawet wtedy, kiedy siedzieliśmy przy obiedzie. Sztuczne
niedzielne popołudnia miały dawać posmak prawdziwego i normalnego życia,
którego i tak nigdy nie potrafiłyśmy oszukać. Zawsze pokazywało nam swoje
bardziej brutalne i zimne oblicze. Czasami nie mogłam tego znieść. Perfidnie
wyrafinowana atmosfera, jaką prowokował, wywoływała moje obrzydzenie. Już
wolałam, żeby mnie bił i katował, niż żeby udawał czułego tatusia.
Z napływu myśli uratował mnie głos Pawła, dobiegający zza
drzwi. Jednym ruchem wepchnął się w szczelinę pomiędzy nieco uchylonymi
drzwiami. Podniosłam odrętwiałe ciało do góry i chwiejnym ruchem podeszłam w
jego stronę. Nie umiałam odczytać z jego twarzy niczego. Nie widziałam smutku,
który mógłby świadczyć o tym, że coś się stało. Nie mogłam dostrzec radości,
która potwierdziłaby mnie w przekonaniu, że mam w sobie choćby odsetek
szczęścia.
- I jak ? – zapytałam, śledząc każdy jego ruch spojrzeniem.
Spuścił wzrok i zamknął mnie w żelaznym uścisku. Domyśliłam
się, że coś jest nie tak. Gdyby było w porządku, na pewno powiedziałby, że tak
jest. A co zrobił ?Przytulił mnie, mając pewnie nadzieję, że w jakiś sposób
doda mi otuchy. Nie dodał mi jej wcale. Poczułam się jeszcze gorzej niż
wcześniej. Ta niepewność była uczuciem, które bolało tysiąc razy mniej.
Pojawiał się bowiem cichy szept , który mówił, że może będzie nie najgorzej.
- Posłuchaj mnie uważnie. Jutro przyjedzie do was opiekunka
społeczna – jego basowy głos drżał jak oszalały. Ciężko było mu cokolwiek
powiedzieć. Nie widziałam jego twarzy, ale czułam, że wkłada ogromny wysiłek by
usta przekształciły ciche łkanie, w głośniejsze od niego wyrazy – a do mamy
zawiozę cię po południu. Złamana ręka i kilka żeber to naprawdę nic wielkiego.
Wyrwałam się ze stalowego uścisku. Wściekłość ogarnęła mnie
w dużym stopniu. Poczułam , że tak zła nie byłam jeszcze nigdy. Gorycz mieszała
się z gorzką świadomością , że jednak nie będzie dobrze. Cała odpowiedzialność
i siła, jaką posiadała mama spadła na mnie. Ten drań połamał jej ręce !
Zachowywał się jak najgorszy faszysta, albo gestapowiec. Nie miał litości dla
niczego. I pomyśleć, że kiedy dwadzieścia lat temu brali ślub, był potulny jak
baranek i obiecywał miłość do końca życia. Puste słowa, pustego uczucia –
pomyślałam.
- Nienawidzę go, nienawidzę go ! Gdzie jest ?! Gdzie mama ?
Zawieź mnie do niej, proszę ! Paweł, słyszysz ?Chcę jechać do mamy, nie mogę
jej zostawić. Idź do pani Zegrzyńskiej i powiedz, żeby zaopiekowała się Anią,
powiedz jej , proszę !
- Na litość boską, Zośka ! – krzyknął, ponownie zamykając
mnie w swoich ramionach.
- Gdzie jest mama ? Gdzie ją wzięli ? Gdzie ojciec? Co teraz
zrobię ?Nie mam siły, przecież jestem taka słaba ! Jestem sama, nie mam nikogo,
Paweł – wyrywałam pojedyncze słowa, nie zważając na jakiekolwiek znaczenie.
Czułam pustkę, strach i ból, który rozchodził się wzdłuż wszystkich żył mojego
ciała. Uczucie przeszło z serca, do tętnic, a potem zatruło resztę organizmu.
Nie wiedziałam jak potoczy się reszta mojego życia. Byłam pewna tylko jednej
rzeczy – muszę coś zrobić. Coś, co pozwoli mi na odczucie ulgi i
bezpieczeństwa. Mi, Ani i mamie, które tak samo jak ja, miały dość wspólnego
dramatu.
- Mama jest w szpitalu, jutro cię do niej zawiozę, okej ? –
zapytał, nie oczekując odpowiedzi – ojciec jest na komendzie. Do rana będziesz
miała spokój, więc wracaj do domu, weź Ankę i odpocznijcie. Tyle się wam
należy.
- Ale mama… – przerwałam mu.
- Ona też dobrze się czuje. Każda chwila bez ojca jest dla
niej odpoczynkiem. Ból ręki jest nieporównywalny ze strachem jaki odczuwa,
kiedy go widzi. Uwierz mi, jest jej dobrze – uspokajał mnie. Flegmatyczny
sposób mówienia zniweczył moją złość. Poczułam lekką ulgę – pytała o was.
- Pytała ? Oczywiście, że pytała ! Kochana mamcia… pewnie
się martwi – posmutniałam, mocniej wtulając się w Pawła.
- Powiedziałem jej , że się wami zajmę i , że nic wam nie
będzie. Dlatego teraz idź do domu, weź siostrę i zjedzcie coś na kolację. Za
pół godziny do was przyjdę. Muszę jeszcze zamknąć sklep i zawieźć klucze.
Pokiwałam głową na znak zrozumienia i puściłam jego szyję.
Odeszłam w stronę drzwi i ostatnio raz się odwróciłam.
- Dziękuję. Naprawdę dziękuję, Paweł – rzuciłam, wtłaczając
swoje opuchnięte ręce w rękawy starego płaszcza.
- Nie ma za co, maleńka, nie ma za co.
Idąc do domu zrozumiałam jedną rzecz. Teraz liczyła się
walka. Walka nie o mnie, bo przecież moje życie kompletnie się nie liczyło.
Biłam się o lepszy los Anki i mamy. Ojciec mógł zniknąć raz na zawsze. Gdybym
mogła, wyniosłabym się z nimi na księżyc, oby jak najdalej od tego osiedla, tej
klatki schodowej i mieszkania czterdzieści jeden.
5. Na mojej planecie
Ciche i wymuszone kroki na klatce schodowej mimo wszystko
zwróciły uwagę zaspanej Zegrzyńskiej, która cały czas czekała aż wezmę siostrę
do domu. Stała w drzwiach, przymrużając oczy. Posłałam jej uśmiech na jaki
mogłam się zdobyć w tamtej chwili i podeszłam do barierki.
- Dobry wieczór – wyszeptałam – Ania gotowa ?
Jej opadłe policzki wykrzywiły się w pewnego rodzaju
grymasie. Oparła dłoń na solidnym biodrze i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ania śpi. Gdzie byłaś do tej pory ? Wiesz, która jest
godzina ? – rzuciła, obrzucając mnie wszelką winą. Chyba faktycznie nie
wiedziała co się stało. Nie słyszała jak ją wlókł na sam dół? Nie słyszała, jak
krzyczała? Zabawne – pomyślałam – ludzie zawsze są głusi na ból i cierpienie
innych. Odzywają się tylko wtedy, kiedy liczy się ich własny, zakichany
interes.
- Wytłumaczę to pani kiedy indziej – mruknęłam. Nie chciałam
od nowa powtarzać zbioru wydarzeń dzisiejszego dnia. Jedyne, o czym teraz
marzyłam, to iść spać. Czułam ogromne znużenie. Moje ciało odmawiało
posłuszeństwa już dawno, ale dopiero teraz czułam się jak dętka. Musiałam
jeszcze wziąć Anię. Jak jej to wszystko powiedzieć ?Jak wytłumaczyć to, co się
stało? Patrząc na tę całą sytuację oczami dziecka , mogłam się tylko domyślać
co przeżywała w środku. Mogłam jedynie przypuszczać jak bardzo boli ją
niesprawna rodzina. Jej funkcje i cechy charakterystyczne zaginęły już bardzo
dawno temu – mogę po nią wejść ?
- Nie, nie – powiedziała – jak już śpi, to niech śpi. Nie
będziemy jej przecież budzić. Czekałam tylko, aż wrócisz. Bałam się, że coś się
stało – stanowczo wbiła swoje niebieskie oczy. Przenikające spojrzenie
łaskotało mnie po brzuchu. Miała w sobie coś, co zmuszało do rozmowy. Widocznie
wiedziała, że coś jest nie tak, ale jak zwykle chciała wymusić na mnie
samowylewność. Była pewna , że i tak nie wygra, ale i tak chciała spróbować
swojej tajnej broni. Po chwili ciszy doszła zapewne do wniosku, że i tak
niczego nie powiem jej sama. Każdą informację mogła wyciągnąć za pomocą długich
katuszy i słownego ataku – Zosia. Widzę, że coś jest nie tak. Gdzie masz mamę ?
– uderzyła w sedno.
- Y.. – zająkałam się – jutro pani opowiem. Naprawdę jestem
zmęczona. Dziękuję za przenocowanie Anki, to dużo dla mnie znaczy. Dobranoc
pani Zegrzyńska.
Z zawrotną szybkością pokonałam ostanie dwie klatki.
Wchodząc do pustego mieszkania poczułam się bardzo dziwnie. Zazwyczaj głuchy
dźwięk telewizora i odgłosy gotującej się zupy wtajemniczały mnie w zasady
mojej rodzinności. Teraz tego nie było. Cisza odbijała się od każdej ściany i
miażdżyła mnie swoją siłą. Przerażałam się coraz bardziej. Poza tym fakt, że
Ania nie jest w swoim łóżku dołował mnie bardziej. Przy niej czułam się
potrzebna, bezpieczna. A teraz ja i mój przyjaciel zostaniemy sami. Chodził za
mną wszędzie. Cieszyłam się tylko, że poznał nową koleżankę – Pustkę. Teraz
przynajmniej Strach nie był sam. Przynajmniej on.
Wzięłam zimny prysznic i wskoczyłam do łóżka. Ciepła pościel
dała mi uczucie ulgi. Nie zdążyłam o niczym pomyśleć, bo sen zamykał mi
powieki. Postanowiłam się mu poddać i przegrać tę jedyną walkę. Reszta spraw
była postawiona na wygranej płaszczyźnie.
6. Krzywe zwierciadło
Zegrzyńska siedziała w swoim ulubionym fotelu i wbijała
swoje wybladłe ślepia w moją bladą i zmarzniętą twarz. Ania siedziała obok i
malutkimi łyczkami sączyła swoją ulubioną i wrzącą herbatę. Napięcie rosło
coraz bardziej. Nie miałam ochoty wszystkiego jej tłumaczyć. Poza tym… Czy to w
ogóle miało jakiś sens ? Po co tłumaczyć coś, co obserwowała już od dawien
dawna ? Znała mojego ojca, moją mamę, mnie i całą naszą sytuację. Nieraz, kiedy
w domu panowała okropnie napięta sytuacja, mama wysyłała Anię właśnie do niej.
A Ania, jak każde małe dziecko, wszystko jej opowiadała. Nie potrafiła
szufladkować rzeczy na te ważne i mniej ważne. Gdy napotykała okazję pozbycia
się swoich problemów, wykorzystywała ją. Złościłam się na nią. Nie chciałam,
żeby wszyscy wytykali mnie palcami. „ Ej , to ta Zośka z patologicznej rodziny
„. Czy „patologiczny” to w ogóle słowo ? Nawet jeśli nim było, kryło dla mnie o
wiele głębsze znaczenie. Ból, strach i zacięcie. To co czułam, rozchodziło się
nie tylko po moim umyśle, ale też tych, którzy bacznie nas oglądali. Moja
wychowawczyni, Zegrzyńska – nie spuszczały z nas oczu.
- Więc co się wczoraj wydarzyło ? – rzuciła, przerywając
moje dumanie.
Zakłopotanie, zakryłam dużym kubkiem z zimną już kawą.
- Jak to zawsze bywało… Tata szarpał się z mamą. Ale nigdy w
takim stopniu.
Jej spokój okropnie mnie porażał. Jak można słuchać takich
opowieści ze stoickim spokojem ? Ne mieściło się to w granicach mojej
wytrzymałości i jakiejkolwiek świadomości społecznej. Czułam, że ta kobieta
kompletnie nie czuje tego, co ja. Upokorzeń, strachu, kłótni… Nie musiała tego
znosić, więc w sumie miała prawo kompletnie tego nie rozumieć. Albo może
rozumiała ? Tylko tak sprytnie ukrywała swoje zakłopotanie i przejęcie.
- W jakim, moja droga? – każde słowo wypowiedziała
ślamazarnie. Naciskając na „moja droga” doprowadziła mnie do śmiechu. Sposób w
jaki wymawiała te dwa wyrazy, starając się pewnie upodobnić do damy, lekko jej
nie wyszedł. Podróbka francuskiej madame siedziała tuż przede mną. Widząc moje
rozbawienie, lekko odchrząknęła, poprawiając się w fotelu. Rozłożyste biodra
doprowadziły biedny fotel do okropnego stanu. Każda nóżka zapadała się w
mniejszym stopniu.
- Jest w szpitalu – powiedziałam, zachowując powagę.
- Rozumiem.
- Przepraszam, ale czas na nas. Ania musi odrobić zadania,
poza tym już późno. Dziękuję za pomoc. Dobranoc – popatrzyłam na Anię, która
rzuciła mi pełne wyrzutu spojrzenie. Wiem, że uwielbiała tę herbatę, ale ja nie
mogłam już wytrzymać. Skrajność moich uczuć doprowadzała mnie do bólu głowy.
- Ale Zosia.. – mruknęła.
- Podziękuj za gościnę, Aniu – rzuciłam szybko, popychając
ją w stronę wyjścia.
- Do widzenia, pani Basiu – Ania zawsze zwracała się do niej
po imieniu. Moje przyzwyczajenie do jej nazwiska nie mogło ulec zmianie.
- Dobranoc, dziewczynki – głos z salonu, choć bardzo
oddalony, wciąż miał mocne brzmienie.
Wchodząc do mieszkania, odczułam ulgę. Ania od razu poszła
do swojego pokoju. Ja stojąc w sieni, zastanawiałam się nad tym, co będzie
dalej. Co da mi los ? Co przyniesie życie? Musi być okej, myślałam. Nagle
usłyszałam kroki. Żołądek skurczył się do granic możliwości. A co jeśli ojca już
wypuścili ? Nie, nie mogli tego zrobić ! Przecież to mało prawdopodobne. Kroki
zmieniły się w ciche pukanie. To nie w stylu ojca, on nigdy nie pukał. Zawsze
kopał w drzwi i wchodził jak się mu podobało. Cicho podeszłam do drzwi,
uchylając je w nieznacznym stopniu. Zamurowało mnie. W jednej chwili poczułam
się jakbym wróciła na kolonię sprzed dwóch lat.
- Cześć Zośka – rzucił.
- Cześć… Kuba?
7. Witam przyszłość z otwartymi ramionami
- A co? Nie pamiętasz mojego imienia ? – parsknął, posyłając
mi śliczny uśmiech. Nie zmienił się prawie w ogóle. Zielone tęczówki wciąż
miały tą samą barwę. Rozczochrane włosy układały się tak samo, jak wtedy.
Wyglądał nielegalnie uroczo. Wyprostowana sylwetka dawała wrażenie kogoś, kto
jest nieco starszy. Nie wyglądał na siedemnaście lat. Zaciekawienie i
podekscytowanie rosło z sekundy na sekundę. Miałam coraz więcej pytań, które
nachodziły mnie z każdego obszaru, jaki sobie wyobrażałam. Przez głowę
przelatywało mi mnóstwo scen i wspomnień. Budowanie na piasku, jedzenie lodów ,
wspólne sprzątnie zabałaganionych przez młodsze dzieciaki pokoi. Wszystko było
takie realne, piękne i niesamowite. Chwile spędzone z Kubą i resztą mojej
paczki uważałam za najpiękniejsze w moim życiu. Pomijając to, co było związane
z moim eks rycerzem – Jankiem.
- Nie… – mruknęłam, maskując zmieszanie do jakiego mnie
doprowadził – jasne, że cię pamiętam. Wejdziesz do środka ? – rzuciłam
bezmyślnie. Chwyciłam klamkę i wymusiłam ruch ciężkich i drewnianych drzwi.
Widocznie przyjął zachętę , bo po kilku sekundach już stał w korytarzu. Był
totalnie nieogarnięty. Dzięki temu mogłam baczniej się mu przyjrzeć. Prowadząc
bitwę z zamkiem swojej kurtki, zachowywał się tak jak na kolonii. Nie
obchodziło go to, że ktoś się na niego patrzył. Nie krył zdenerwowania i zażenowania
całą sytuacją, ale mimo tego był tak samo naturalny.
- Pomożesz mi? – nie słyszałam tego, co mówił. Oparta o
ścianę przyglądałam się każdemu ruchowi. Nie chciałam oderwać oczu. Nie mogłam
zapamiętać tego, co robił. Kiedy odwracałam spojrzenie, już go nie pamiętałam,
dlatego nieustannie śledziłam każde posunięcie. Ocknęłam się dopiero wtedy,
kiedy moje nogi zaplątały się jak dwie części dziewczęcego warkocza. Z ogromnym
hukiem spadłam na ziemie. Jednym susem znalazł się przy mnie.
- Nic ci nie jest ? – stopniowo uwalniający się basowy ton otumaniał
mnie coraz bardziej – daj rękę, pomogę ci wstać, niezdaro !
Rzuciłam mu niepewne spojrzenie i bez oporów podałam swoją
rękę. W jego uścisku czułam pewność siebie i zdecydowanie. Okropnie mi to
zaimponowało. Poza tym ciepło jakie od niego biło, było naprawdę urocze. Czułam
bezpieczeństwo, którego nikt dotąd mi nie zapewnił.
- Przepraszam, jestem trochę zmęczona.
- To chodź, usiądziemy gdzieś. W kurtce, czy bez – ważne, że
będę mógł z tobą porozmawiać – nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam jak
zareagować. Poczułam się tak samo, jak wtedy gdy Janek zaprosił mnie do siebie.
Czułam się zdezorientowana i zagubiona. Nie wiedziałam jak się zachować.
- Dobrze, chodźmy – wysunęłam rękę z mocnego uścisku i prowadziłam
gościa przez długi korytarz.
- Kamil się o ciebie pytał. Będzie w Krakowie za dwa dni,
pewnie też cię odwiedzi.
- Kamil ?
- Tak. Bardzo chciał cię zobaczyć – widząc, że niespecjalnie
wiem co się dzieje , dodał – Kamil z pokoju 28A. Pamiętasz?
I znów masa wspomnień. Zalewały mnie jak lawina. Zakryły
wszystkie złe i niepotrzebne przeżycia, ustępując miejsca tym pięknym.
- Pamiętam go, pamiętam.
8. Witam was, piękne chwile!
- Usiądź, zaraz przyniosę coś ciepłego – powiedziałam,
zostawiając Kubę sam na sam ze swoim zniszczonym zamkiem. Towarzystwa
dotrzymywały mu jedynie stare, ale i eleganckie meble, bez których mój dom, nie
byłby moim domem. Te starocie, które przechowywaliśmy były bezcenne. Każda
rzecz miała swoją mentalną etykietę. Znaczenie, wartość i bezużyteczność dawały
mi pewność, że posiadam to, co dla ludzi najważniejsze – pamiątki, które
nachłonęły czasem.
Weszłam do kuchni i nerwowo zaczęłam szukać jakiś szklanek.
Porcelana i talerze nie gościły w naszym domu zbyt często. Podczas każdej wojny
domowej tata tłukł je na części pierwsze, dlatego obiady i śniadania jadaliśmy
na papierowych, bądź plastikowych podstawkach. Wypłata mamy nie mogłaby pokryć
kolejnych zestawów nowej i drogiej w tych czasach porcelany. Raz do roku, na
Wigilię , składałam się z Anią. Nasze drobne, ale zapracowane pieniądze
starczały na cztery talerze i cztery szklanki. Przynajmniej wtedy ojciec nie
robił żadnej afery, a talerze pomieszkiwały w naszych półkach przez następne
kilka miesięcy. Dochodziłam wtedy do wniosku, że tylko wtedy widać w nim
przebłyski prawdziwego człowieka. Reszta roku okazywała jego ponure i ciężkie
oblicze.
Schyliłam się do najniższej z półek, jakie znajdowały się w
naszej kuchni. To tam mama chowała najpotrzebniejsze naczynia. Ojciec oczywiście
nie wiedział o naszej tajnej skrytce. Postawiłam dwa kubeczki na blacie i
wrzuciłam dwa woreczki pomarańczowej herbaty, którą wszyscy uwielbialiśmy.
Czajnik z wodą już przyjaźnie gulgotał na gazie, dlatego postanowiłam wrócić do
swojego gościa. Idąc do salonu, usłyszałam głos Ani. Nigdy nie zamykała drzwi,
teraz też były lekko uchylone. Słyszałam wszystko, co mówiła, do nieznajomego
adresata.
- Mamusia jest chora. Dlaczego mi to zrobiłeś tato? Przecież
ona była taka dobra. Nie pozwalała mi i Zosi się kłócić, przynosiła nam słodkie
pomarańcze. Tuliła nawet wtedy, kiedy nie było nam zimno. To czemu? Czemu nie
uderzyłeś mnie? Przecież jestem mniejsza, a moje kości szybciutko się goją.
Mamusia będzie długo cierpieć przez ciebie. A Zosia? Ona jest taka biedna…
Pracuje, uczy się, pomaga mamusi. Teraz została sama. Co teraz będzie ?
Słowa, jakie płynęły z jej małych ust prawie w ogóle nie
tłumaczyły mi ich znaczenia. Mówiła o tacie, mamie, mnie… Ale dlaczego zwracała
się do taty? Dziecięce zachowania budziły we mnie respekt i zdziwienie zarazem.
Postanowiłam zostawić Kubę na jeszcze jedną małą chwilę. Popchnęłam drzwi i
weszłam do naszego małego i przytulnego pokoiku. Ania klęczała przed swoim
łóżkiem. Wzrokiem śledziła zdjęcia, które ostatnio wieszałyśmy na ścianie. Gdy
mnie zobaczyła, widocznie się przestraszyła. Szybko się wyprostowała, a na jej
bladych policzkach pojawił się cień rumieńca. Podeszłam do siostry i z całej
siły wtuliłam jej drobne ciałko do starego i wyciągniętego swetra.
- Bardzo cię kocham, Aniu. Wiesz o tym, prawda? –
powiedziałam, zaciskając ramiona coraz mocniej.
Dziewczynka mimo swojego młodego wieku odwzajemniła uścik.
- Ja ciebie też Zosiu kocham, mamusie też i tatusia nawet !
Mimo, że jest taki, jaki jest – powiedziała smutno, wyplątując się z fałdów
jesiennego swetra.
Usiadła na łóżku i wbiła wzrok w podłogę.
- Dlaczego rozmawiałaś z tatą ? Przecież go tu nie ma –
wyjaśniłam małej. Zaskoczona spojrzała w moją stronę.
- Jak to nie ma ? Mamusia mówiła, że tatuś jest wszędzie. Chodzi
za mną do szkoły, do kościoła, a nawet wtedy, jak idę do Agatki – tłumaczyła
rzewnie, wzmacniając swoją argumentację silnymi i zdecydowanymi ruchami.
Popatrzyłam na nią z ukosa.
- Ale tata nie chodzi z nami ani do kościoła, ani do szkoły,
do Agatki przecież też nie – powiedziałam cierpko. Czułam, że faktycznie
brakuje mi w życiu prawdziwego ojca. Ojca, który zabiera swoje córki na
spacery, który mówi , że je kocha i który kupuje im róże na dzień kobiet. Tego
pragnęłam. Paradoks tkwił w tym, że chęci były, rezultaty natomiast uciekały
ode mnie jak najdalej.
- Tatuś jest duchem, pomaga mi, Zosiu. Może jak go poprosisz
, to ten drugi tatuś będzie dobry ? – zapytała, podskakując radośnie.
O czym ona mówiła? Jaki drugi tatuś? Kompletnie nie mogłam
jej zrozumieć.
- O czym mówisz, Aniu ? – zapytałam, coraz bardziej się
zastanawiając o co chodzi mojej małej siostrze. Zachowywała się jak ktoś, kto
stracił rozum. Nie wiedziałam, jak to odebrać. W sumie… Każde dziecko ma swoje
fantazje. Kiedyś też taka byłam. Kłótnie, siniaki i ból zniszczyły moją
wyobraźnie i ckliwość, którą Ania mimowolnie w sobie pielęgnowała. Zazdrościłam
jej tej beztroskości. Cieszyła się wszystkim, ja tego nie potrafiłam.
- Ten tatuś w niebie. Przecież on na nas patrzy i zawsze nam
pomaga ! – rzuciła, wskakując na łóżko jednym susem. Skrzypienie sprężyn i
dźwięk uderzenia rozeszły się głucho po całym pokoju – wiesz jak na niego mówi
mama ? Mama nazywa go Panem Bogiem, ale dla mnie to tatuś. Kocham go jak tego
naszego tatusia, chociaż on mnie nie bije i nie krzyczy cały czas – dodała.
Teraz wszystko było jasne ! Poczułam ukłucie szczęścia i
dumy. Tak małe dziecko, wiedziało jak ważna jest wiara i nadzieja. Sposób w
jaki dodawała sobie otuchy był uroczy.
Uśmiechnęłam się smutno i rozczochrałam jej dwa, długie
warkocze.
- Jestem z ciebie dumna, głuptasie ! – pocałowałam ją w
policzek i wyszłam z pokoju.
Zrozumiałam jak bardzo jest mądra i dojrzała. Już nieraz
pokazywała, że jej postawa wykracza ponad młody wiek. Mieć taką siostrę, to
skarb, pomyślałam.
Przeszłam przez korytarz i weszłam do salonu. Kuba wciąż
siedział na kanapie. Oglądał otoczenie, badał je swoimi ślicznymi oczami. Od
razu gdy pojawiłam się w progu zwrócił je na mnie.
- Coś długo robisz tą herbatę, Zośka – parsknął, wciąż ciągnąc
za nierozpięty zamek.
- Sztuka parzenia herbaty jest przecież bardzo
skomplikowana, nie wiedziałeś o tym ? – posłałam mu łobuzerski uśmiech i
podeszłam w stronę kanapy , na której siedział. Spokojnie usiadłam obok. Powoli
odsunęłam jego ciepłe ręce od zamka, kładąc je na ciepłej frotowej narzucie –
pozwól, że ja ci pomogę.
Jednym ruchem odblokowałam mechanizm zamka, uwalniając Kubę
z sideł ciepłej i przeciwdeszczowej kurtki. Podskoczył jak małe dziecko.
- Myślałem, że się ugotuję ! – krzyknął – jesteś wielka,
Zosia. Dzięki wielkie.
- Nie ma za co, drobiazg – poczerwieniałam. Lubiłam to
uczucie. Uczucie ciepła, które zalewało moje chłodne oblicze.
- Wiesz co ? – zaczął niezdecydowanie – stęskniłem się za
tobą. Brakowało mi tej twojej mistrzowskiej zaradności. Chciałem jeszcze raz
poczuć się tak, jak wtedy.
- Czyli jak? – zapytałam, zwracając na niego swoje duże i
przenikliwe oczy. Zastanawiałam się co odpowie. Łączyło nas wiele wspomnień
–pięknych i ciepłych. Były jednak też momenty, w których oboje mieliśmy dość.
Jego dedukcja mogła być rozbieżna w stosunku do mojej.
- Chciałem poczuć to ciepło, którego brakowało mi nie tylko
ze względu na paskudną, jesienną pogodę.
- Faktycznie, tegoroczna jesień okropnie szczypie w nos –
roześmiałam się. Nie pamiętam kiedy byłam tak bardzo szczęśliwa. Może to
początek czegoś nowego ? Może nowy rycerz przyjechał na białym koniu ? W
niezardzewiałej zbroi, oczywiście.
9. Którędy do nieba?
Ciche śmiechy przerwał pisk czajnika.
- Przepraszam pana, ale proces parzenia herbaty właśnie się
zakończył. Przyniosę gotowy produkt.
- Ależ proszę, droga pani. Droga wolna. Mam jedynie
zastrzeżenia, co do całego procesu. Nie uszkodzi mojego żołądka ?
Posłałam mu kuksańca. Ta jego drażliwość okropnie mi
imponowała. Było uroczo, miło i przyjemnie. Będąc w kuchni zwróciłam uwagę na
list , leżący na parapecie. Zapomniałam o tym, że miałam odwiedzić mamę.
Wieczorem miała na mnie czekać. Byłam na siebie okropnie zła. W czasie, kiedy
ona leżała cała obolała i połamana, ja w najlepsze bawiłam się z chłopakiem.
Mama na pewno byłaby szczęśliwa, ale moje sumienie nie dałoby mi spokoju, gdyby
nie przerwała tego uroczego wieczorku. Jak porażona wpadłam do pokoju. Na myśl
przyszła mi jeszcze Ania. Nie mogłam jej przecież zostawić samej, a do
Zegrzyńskiej nie chciałam już iść. A może jej tatuś się nią zajmie ? W sumie to
byłby dobry pomysł, gdyby Jego skuteczność była faktycznie namacalna. Może i
działanie miał odpowiednie, ale wymagało czasu,
którego ja teraz nie miałam. Rzuciłam Kubie błagalny wzrok, którego
celem było przeproszenie, okazanie skruchy i chęć powiedzenia : POMOCY.
- Stało się coś ? – zapytał, podrzucając jedną z rękawiczek.
Oparłam się o framugę drzwi i spuściłam głowę.
- Przypomniałam sobie o czymś bardzo ważnym. Nie mogę tego
przegapić, przepraszam Kuba.
Wyglądał jak ktoś, kogo nic nie potrafi zdołować. Posłał mi
jeszcze szerszy uśmiech i wstał z kanapy.
- Nic się nie dzieje. Pogadamy kiedy indziej. Może wtedy
twoja herbata nie będzie trująca – uśmiechał się od ucha do ucha. Cudownie było
patrzeć i nic nie mówić. Czułam się jak dziecko w sklepie z zabawkami.
- No nie żartuj ! Wtedy specjalnie ją otruję – puściłam mu
oczko, prostując się. Wbił we mnie spojrzenie i nic nie mówił – mam do ciebie
jeszcze jedną, malutką prośbę. To naprawdę wyjątkowa sytuacja. Głupio mi cię
prosić o takie rzeczy, ale nie mam innego wyjścia. Nie dziś, nie teraz, nie w
tej chwili…
- Mów śmiało, jestem do twoich usług – jego zaciśnięte wargi
w końcu się uchyliły. Wyglądał jak ktoś, kto nie wie, co dzieje się wokół jego
osoby. Zapatrzył się. Nie na super modelkę, czy jakąś grecką piękność, ale na
mnie. Fala gorąca ponownie zalała moje policzki.
- Mógłbyś na chwilę zostać z Anią ?Muszę skoczyć do mamy,
źle się czuje… – nie skończyłam, bo wpadł w moje zdanie.
- Właśnie zauważyłem, że nie ma ani jej, ani twojego taty.
Myślałem, że są w pracy – widząc moją zakłopotaną minę, starał się wyjść cało z
tej nieciekawej sytuacji – oczywiście, że zostanę. Leć i niczym się nie przejmuj,
nic się jej nie stanie.
- Bardzo ci dziękuję. Odwdzięczę się jakoś.
Pobiegłam do sieni i włożyłam stary płaszcz, zostawiając za
sobą to, co mogłoby być początkiem nowego, lepszego życia.
10. Ból na sprzedaż
Schodząc po klatce schodowej zastanawiałam się, czy to, co
przed chwilą zrobiłam było dość odpowiedzialne. Zostawiłam moją małą siostrę
pod opieką kolegi z kolonii, którego nie widziałam od bardzo dawna. W sumie nie
znałam go dokładnie, ale wydawał mi się dość odpowiedzialny. W ciągu miesiąca naszego
wspólnego wyjazdu nieraz pokazywał mi swoją dojrzałą i chłopięcą postawę.
Będzie dobrze, oddychaj – myślałam, czując coraz większe napięcie. Skoro Ania
była bezpieczna , mogłam zająć się myśleniem o mamie. A tata? Muszę iść do
Pawła i zapytać, kiedy go wypuszczą. A co jeśli nie wypuszczą? A co jeśli
zamkną go na kilka lat ? W sumie wyszłoby nam to na dobre, ale świadomość braku
ojca była o wiele gorsza od tej, która mówiła, że mój ojciec mnie bije. I która
opcja była lepsza ? Ze względu na mamę i Anię jednak ta pierwsza. Odizolowanie
go od Anki i mamy dałoby mi wewnętrzny spokój. Byłabym pewna, że nic im nie
grozi.
Otwarłam drzwi do naszej klatki i poczułam obezwładniające
zimno. W końcu był już listopad, za niedługo wszystko miało zostać zasypane białą
kołderką. Czekałam na to. Czekałam na tej jedyny w ciągu roku dzień, kiedy
porcelana nie będzie tłuczona, kiedy tata stara się , choć wychodzi mu to w
średnim stopniu. Chciałam poczuć smak obiadu, który nie zawsze pojawia się na
stole. Smak suchych kanapek od dawna był rodzajem katorgi, ale po jakimś czasie
doszłam do wniosku, że ich jedzenie było najmilszą codzienną czynnością.
Idąc przez całe blokowisko miałam wrażenie, że ktoś za mną
idzie. Przechodząc przez drogę, zauważyłam kątem oka postać wysokiego i
postawnego chłopaka, bądź mężczyzny. Niezgrabne ruchy od razu pobudziły moją
podświadomość i przywołały stare obrazy. Starałam się nie odwracać, rozmowa z
Jankiem była mi teraz tak potrzebna, jak letnie spodenki. Coraz głośniejsze
kroki uświadomiły mi, że zbliża się w moją stronę z zawrotną szybkością. Nagle
poczułam dość silne szarpnięcie.
- Co robisz ? Zwariowałeś ? – krzyknęłam, wyrywając się z
jego silnego potrzasku – tak bardzo ci się nudzi? Nie masz niczego innego do
roboty, poza zaczepianiem niższej warstwy społecznej ? Już się mnie nie
wstydzisz ? – rzuciłam gniewnie, dając upust emocjom, które kumulowałam od
bardzo dawna. Patrzyłam na niego dzikim spojrzeniem. Włosy, które zakrywały
moją twarz podkreślały wściekłość i bunt, jakie mną ogarnęły. Pociągnął kaptur
do tyłu, odsłaniając zaczerwienione policzki. Pełne wargi i brązowe oczy jak
zwykle wyglądały idealnie. Ciemne brwi podkreślały wyrazistą barwę pięknych i
znienawidzonych tęczówek rycerza. Szkoda, że w parze z urodą nie idzie
inteligencja – pomyślałam, zaciskając usta.
- Chciałem porozmawiać. Paweł mi powiedział co się stało –
patrzył na mnie tak, jak wtedy, kiedy myślałam, że jest we mnie zakochany.
Wydawał się być naiwny i rozmarzony, ale bardziej spokojny i zdystansowany.
Kiedyś robiło to na mnie ogromne wrażenie, teraz nie potrafiłam docenić nawet
najmniejszego uśmiechu, który często kierował w moją stronę. Kierował po to,
żeby się upodobać i zaleczyć rany, które sam wyrył. Paradoks, czysty paradoks –
mogę ci jakoś pomóc?
Jego szczere wyznanie przerwał wybuch ironicznego i
donośnego śmiechu.
- Żartujesz, prawda? Musisz żartować, to nie może się dziać,
prawda? – wypytywałam, oczekując niewypowiedzianej odpowiedzi – Daj spokój
mnie, mojej rodzinie i moim sprawom. Przekaż Pawłowi, żeby do mnie zadzwonił,
bo muszę z nim porozmawiać. Cześć.
Zostawiłam zawstydzonego i zszokowanego chłopaka na środku
chodnika. Przechodnie kompletnie nie zwracali uwagę na to co robił i na to jak
wyglądał. Widocznie podzielali moje zdanie na jego temat. Ruszyłam przed
siebie, nie oglądając się w tył. Gdy już stałam przed szpitalem ogarnął mnie
lęk. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nawet podczas awantur byłam spokojna, bo
wiedziałam czego się spodziewać. Witaj przyjacielu, dawno cię nie było –
pomyślałam – jak to robisz? Pojawiasz się w momencie, który jest najmniej
oczekiwany? Dziękuję ci bardzo, strachu. Miło z twojej strony.
Znalazłam oddział, na którym podobno leżała mama. Korytarz,
którym szłam przypominał raczej kostnicę, niż szpital. Bladzi, wymęczeni ludzie
z podkrążonymi oczami obserwowali każdy mój ruch. Kilkadziesiąt par oczu
zbadało mnie od stóp do głów. Czułam się bardzo dziwnie. Posyłałam do każdego
blady, ale szczery uśmiech – niestety w żadnym wypadku nieodwzajemniony.
Doszłam do końca i nie spotkałam żadnego lekarza, ani pielęgniarki. Ogarnęła
mnie frustracja. Ludzie przebywający w szpitalu cierpią, a ich nigdzie nie ma.
Ciekawe, czy mama też jest zdana tylko na siebie. Czy ktoś poda jej szklankę
wody, albo chociażby powie zwykłe „Dzień dobry” ? Jeśli nie, będę musiała przy
niej zostać. Ania zostanie u sąsiadki, a ja przeniosę się na salę mamy. Żeby
tylko nie była sama. A ojciec? Niech siedzi sam.
Z naprzeciwka wybiegła chuda i wystraszona pielęgniareczka.
Panika w jej oczach pokazywała jej sytuację. Widocznie nie potrafiła sobie z
niczym poradzić.
- Przepraszam panią – dogoniłam galopującą siostrę – mogłaby
mi pani pokazać gdzie leży Małgorzata Nejman ? To moja mama, chciałam ją
odwiedzić – zatrzymała się i jakby oprzytomniała. Posłała mi ciepły uśmiech,
wskazując palcem drzwi z numerem 10.
- Tutaj jest, kochanie. Tylko uważaj, bo jest bardzo
zmęczona.
Podziękowałam i skierowałam się w stronę drzwi. Uchyliłam je
i już miałam wejść, kiedy usłyszałam, że w Sali poza mamą jest ktoś inny.
- Za pobicie siedzi w areszcie. Gdyby nie Paweł na pewno
wróciłby do mieszkania i zrobiłby coś pańskim córkom. Teraz ma mieć rozprawę,
najpewniej dostanie trzy lata w zawieszeniu.
Cichy jęk , który usłyszałam po wypowiedzianej sucho kwestii
na pewno należał do mamy.
- Ale przecież. Kto mi pomoże wychować Zosię i Anię ?Ania
zostanie bez ojca, tak nie może być. Potrzebują go.
- Nie Gosiu, nie potrzebują. Jedyne co wnosi do waszej
rodziny to strach, ból , krew i siniak. Chcesz, żeby twoje córki żyły w
świadomości , że w każdej chwili grozi im niebezpieczeństwo ? W późniejszym
życiu może im być o wiele trudniej.
Mama zamilkła, widocznie zrozumiała przekaz nadawcy.
- Rozumiem, może faktycznie to lepsze rozwiązanie. Ale jak
im to powiem? Jak im to wytłumaczę?
- Spokojnie. Zrozumieją.
Zakręciło mi się w głowie. Odrętwiała zsunęłam się po
framudze drzwi, wpadając do Sali , w której leżała mama.
- Zosia, kochanie ! –
krzyknęła. Wołanie cichło z sekundy na sekundę. W końcu niczego nie widziałam,
ani nie słyszałam. Owładnął mnie stan ubogiej ciszy.
11. Uwielbiam szczerość.
Nie czułam niczego poza zwykłym odrętwieniem. Miałam
świadomość tego, że ktoś dotyka mojego kruchego ciała, ale nie miałam pojęcia w
jakim celu. Kręciło mi się w głowie. Myśli przelatywały chaotycznie i bez
jakiejkolwiek systematyczności. Pogubiłam się w najprostszej rzeczywistości. Po
co leże, gdzie leże, jak mnie podnoszą ? Ból uciskał tył głowy, uniemożliwiając
jakiekolwiek wyjaśnienie pytań, które sama sobie zadawałam. Gdy plecy i nogi
zanurzyły się w miękkim podłożu, poczułam się nieco lepiej. Starałam się
otworzyć zamknięte dotąd powieki, ale światło, które zza nich docierało
okropnie mnie raziło. Po kilku próbach otworzyłam oczy, które zaczęły bacznie
badać otoczenie. Nachylały się nade mną trzy postacie. Rozmazane postury
wydawały się być tak okropnie zabawne, że usta, które zaciskały się szczelnie ,
z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej rozluźnione.
- Może mieć wstrząs, śmiech i zdezorientowanie to
najczęściej spotykane objawy – powiedziała największa i najbardziej zabawna
postać. Czułam się tak, jak nigdy. W swoim życiu tylko raz tak bardzo się śmiałam – wtedy, na kolonii, kiedy Kuba
opowiadał o swoich szkolnych przygodach. Nigdy wcześniej mi się to nie
zdarzyło. Aż do dziś. Rozbawienie i beztroska uczyniły ze mnie kogoś, kim wcale
nie byłam. Albo może ukazały to, co tak naprawdę skrywałam w środku? Może nie
byłam pracowitą i odpowiedzialną nastolatką, ale zwykłą, roześmianą i
szczęśliwą dziewczyną ?
- Podamy jej leki, za chwilę powinna wrócić do siebie –
cichy głos najmniejszej postaci wydawał się być znajomy. Dopiero po kilku
minutach kojarzenia i głębokiej zadumy przypomniałam sobie o pielęgniarce,
która wskazała mi salę mamy. Ten głos należał do niej. Słaby, ale niosący
treść, która uczy i dociera do człowieka. Nawet takiego, który nie jest w
stanie pojąć podstawowych prawd – to
pani córka ? – pytanie wydało mi się tak pięknie sformułowane i dźwięczne, że
na chwilę chciałam się wsłuchać w rozmowę, która toczyła się nade mną.
Cisza bardzo mnie zasmuciła. Spodziewałam się szybkiej i
bardzo energicznej odpowiedzi. Nawet jeśli odpowiedź nie byłaby taka, jaką
chciałam usłyszeć, wolałam ją znać. Cisza to zabójca. Groźny potwór , który
swoją zwykłą i przeciętną postawą zabija wszystkie uczucia, przeżycia i zaburza
przekaz.
- Tak, to moja córka – usłyszałam ciepły i zadumany głos
mamy – chyba usłyszała naszą rozmowę. Moją i mojej sąsiadki. Wie pani, nie
wiedziałam , jak powiedzieć jej o pewnej rzeczy. Bałam się jej reakcji. I
słusznie, bo naprawdę zareagowała bardzo osobliwie – wyszeptała.
Chwileczkę. To Zegrzyńska wiedziała o ojcu? Wiedziała co
jest grane, ale i tak niczego mi nie powiedziała. Starość naprawdę jej nie
służyła. Myślałam, że jest w stosunku do mnie naprawdę szczera. Traktowałam ją
jak babcie, jak kogoś, komu można zaufać. Jak zawsze musiałam się na kimś
zawieść. Każdy człowiek ranił moje słabe serce , wycinając jego część. Teraz
składało się tylko z trzech – jedna należała do mamy, druga do Ani, a trzecia
do kogoś, kogo kiedyś pokocham. Na myśl przyszedł mi Kuba. Fala ciepła zalała
moje wychłodzone ciało. Może to właśnie dla niego jest ta trzecia część.
- Bardzo możliwe – powiedziała pielęgniarka. Ja, odzyskując
przytomność poczułam się nieco lepiej. Chyba już dawno podano mi leki. Sposób w
jaki to zrobili był tak delikatny, że nawet go nie poczułam. Kobieta nachyliła
swoją zaczerwienioną twarzyczkę nad moją i położyła rękę na moje czoło – już
dobrze się czujesz, kochanie ? Wywróciłaś się, ale daliśmy ci lekarstwa, za
minutkę wszystko będzie dobrze – mówiła slangiem przeznaczonym dla pacjentów w
wieku od pięciu do sześciu lat. Może i była dziecinna, ale bardzo troskliwie
podeszła do mojej osoby i do tego , co się stało.
- Mamo – wyszeptałam – jak się czujesz? Nic ci nie jest ? –
mama głośno się zaśmiała.
- Kochanie, u mnie wszystko w porządku. Tak właściwie to ja
powinnam się ciebie zapytać o to samo ! Nieźle uderzyłaś o tę zimną posadzkę.
Na pewno nic ci nie jest ? Zawsze mogę poprosić panią Zegrzyńską o pomoc, jeśli
czegokolwiek być potrzebowała… Ty i Ania – umilkła widząc moje zażenowanie.
Obróciłam twarz w jej stronę i badałam to, co zdołałam dojrzeć. Gips na ręce i
nodze, podbite oko i zakrwawione usta. Ojciec okropnie się z nią obszedł.
Poszarpane i podrapane ręce, siniaki na szyi. Dreszcze przeszły mnie wzdłuż i
wszerz. Ścisk żołądka zaalarmował o nachodzącej fali bólu, strachu i
zniesmaczenia. Wyglądała okropnie. Jakby wróciła z jakiejś wojny, albo wypadku
samochodowego. I pomyśleć, że żyłyśmy z faszystą pod jednym dachem.
- Poradzę sobie, nie potrzebuje pomocy – rozejrzałam się po
sali. Zegrzyńska stała w najdalej położonym kącie pomieszczenia z założonymi
rękami. Patrzyła na mnie smutnymi i współczującymi oczami. Nigdy jej takiej nie
widziałam. Wiedziałam , że ma dobre serce, ale nigdy tego nie okazywała. Nigdy
na jej postarzałej twarzy nie było widać skruchy, bólu, ani współczucia.
Zobaczyłam to dopiero teraz, dopiero dziś zrozumiałam, że tak bardzo nam
współczuła – jestem już dość duża, żeby zająć się sobą i Anką – napięcie
wróciło niczym fala ciepłego , letniego wiatru – nie bój się mamo, wszystko
będzie dobrze.
Posłałam jej ciepły uśmiech. Twarz matki wykrzywiła się w
ciepłym grymasie. Sztuczny uśmiech nie zamaskował jednak strachu i niepewności,
jaki w sobie kryła.
12. Nowa rzeczywistość
Siedziałam na kraju łóżka i przyglądałam się każdemu
zadrapaniu, jakie tylko mogłam zobaczyć. Największe rany, które rzucały się w
oczy nie robiły już na mnie tak dużego wrażenia. Byłam zszokowana tym, jak
naprawdę wyglądała moja matka. Nie mogłam sobie tego wszystkiego wyobrazić.
Scena, podczas której mama krzyczy, płacze, a on bezlitośnie ją bije. Mimo, że
takie sytuacje widziałam dość często, ich skutki nigdy nie były aż tak
przerażające. Musiał bić ją trzy razy mocniej. Doszło kopanie, szarpanie.
Wyzywanie i plucie ustąpiło miejsca zdwojonej sile uderzenia.
- Jak czuje się Ania, wszystko u was w porządku ? – rzuciła
nagle, śledząc moje badawcze spojrzenie. Zachowywała się tak, jak dawniej.
Pogodna, uśmiechnięta i zamknięta w sobie, udawała , że żyjemy tak, jakby nic
się nie stało. Chciałabym mieć tyle siły, żeby to w sobie dusić, ale zbyt
często nachodziło mnie przekonanie o tym, że prawie w ogóle nie zaznałam
prawdziwego i normalnego życia.
- U nas wszystko okej. Ania została z Kubą. Poprosiłam go o
pomoc, bo bardzo chciałam cię odwiedzić – przysunęłam się bliżej niej i oparłam
głowę o ciepłą poduszkę, na której leżała jej zsiniała i zatroskana twarz –
brakuje nam ciebie. Ania nie wie co się dzieje, a ja nie wiem jak jej to wszystko
wytłumaczyć.
Matka utkwiła wzrok na białej ścianie. Leżąc koło niej tylko
kątem oka spoglądałam w jej stronę. Nagle kilka łez spłynęło po policzku.
Poczułam żal i ból. Nie chciałam, żeby płakała przeze mnie. Pewnie jak zwykle
powiedziałam coś nie tak, wywołując jej smutek. Zdołowanie osoby, która była
dla mnie całym światem była ostatnią rzeczą jakiej w tym momencie pragnęłam.
- Mamo – jęknęłam, podnosząc głowę z mokrej poduszki. Łzy
zalewały białą tkaninę z szybkością światła – czemu płaczesz? Przecież wszystko
będzie dobrze ! Jestem tego pewna – przytuliłam się do zimnego gipsu,
zasłaniającego jej prawą rękę.
Mama blado się uśmiechnęła. Lewą ręką pogłaskała mnie po
głowie.
- Boję się o was. Wiem, że słyszałaś jak rozmawiałam z panią
Zegrzyńską o waszym tacie – matka nigdy nie nazywała go ojcem. Mówiła do niego
zdrobniale tatuś, tata, tatko. Nie rozumiałam tego. Widocznie chciała nam
pokazać , żebyśmy i tak go kochały. Bo mimo tego jaki jest, jest naszym ojcem,
a ojca ma się tylko jednego. Matkę też ma się jedną – pomyślałam – matkę i
żonę. A on co ? Widocznie tego nie wiedział, bo traktował ją jak śmiecia,
którego można wyrzucić. Wyrzucić i zapomnieć raz na zawsze. Otworzyła usta,
żeby dokończyć – niestety nie będzie go z nami przez jakiś czas. Lekarz
natomiast powiedział, że zostanę tu dwa miesiące. Nie mogę samodzielnie jeść,
potrzebuję ciągłej opieki – Chciałam jej powiedzieć, że przecież mogę się nią
zająć, że przecież sobie poradzę, ale ona widocznie to przewidziała – nic nie
mów Zosiu, wysłuchaj mnie. Będę tutaj dwa miesiące, a wy na ten czas
zamieszkacie u pani Zegrzyńskiej, dobrze ? Ona bardzo was lubi i na pewno was
nie skrzywdzi.
Poczułam się jak ktoś, kto stracił coś bardzo ważnego.
Poczułam się jak żebrak. Musiałam zamieszkać w domu obcej kobiety, bo mama nie
chciała mi zaufać. Myślała, że nie starczy nam pieniędzy, jedzenia. Będziemy
musiały żerować na drobnej emeryturze Zegrzyńskiej, która ledwo wiązała koniec
z końcem. Jedynie jej syn pomagał jej złagodzić kryzys. Przynosił pieniądze
kiedykolwiek ich potrzebowała. Fajnie jest mieć takie dziecko – pomyślałam.
- Nie chcę mieszkać u Zegrzyńskiej – protestowałam – chcę
być w naszym mieszkaniu. Ja i Ania sobie poradzimy – powiedziałam, zakładając
ręce na piersi jak mała , zbuntowana dziewczynka – mogę iść do pracy, Paweł na
pewno mnie zatrudni – spuściłam wzrok i pozwoliłam, żeby kilka kropli spłynęło
po szyi. Dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem bezsilna. Nie mogłam przecież
rzucić szkoły, poza tym pewnie byłoby mi naprawdę ciężko. Mogłabym sobie nie
poradzić.
- Zosiu, nawet tak nie mów. Ty i Ania musicie skupić się na
nauce, to bardzo ważne. Od zarabiania pieniędzy są dorośli, a nie dzieci !
Skarbie… wiem, że chcesz jak najlepiej, ale na razie nie możesz niczego zrobić,
czas wszystko poukłada. Kategoriami i szufladami ponumeruje kolejne wydarzenia.
Przytuliłam się do niej z całej siły. Tak bardzo mi tego
brakowało. Mimo tego, że jej prośba była mi totalnie nie na rękę, poszłam na
ustępstwo. Nie chciałam jej denerwować. W mgnieniu oka zapomniałyśmy o
problemach, jakie na nas spadły .Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i marzyłyśmy o
tym, co będzie potem. Czas mijał tak bardzo rozkosznie, że nawet nie zauważyłam
kiedy zleciała druga godzina.
- Mamo, musze już iść. Ania dalej siedzi z Kubą, a ja
obiecałam, że wyjdę tylko na chwilę – mruknęłam – jutro po szkole od razu cię
odwiedzę. Wezmę Anię, dobrze? – zapytałam.
- Dobrze Zosiu. A co do taty – znów poruszyła temat, który
okropnie ranił mnie od wewnątrz – dostał wyrok za to, co mi zrobił – urwała.
Zadrżał jej głos. Chwyciłam ją za rękę i posłałam ciepły uśmiech. Od razu się
rozpogodziła – idź już, idź ! Trzeba położyć Anię. Nie dawaj jej mleka na noc,
bo wiesz jak na o reaguje.
- Dobrze mamo. Do jutra – pocałowałam ją w policzek i
wyszłam z Sali.
Biegłam przed siebie zmierzając w stronę mojego blokowiska.
Zimne powietrze tak okropnie mnie zatrzymywało, że nie mogłam biec szybciej.
Staranie i chęci, jakie mną kierowały nie miały żadnego znaczenia.
Wbiegłam po klatce do góry, wpadając na drzwi od mieszkania.
Nie ściągając butów i płaszczu , wbiegłam do pokoju, z którego wylewało się
ciepłe i stłumione światło. Zajrzałam do środka. Widok totalnie mnie zaskoczył.
Na ogromnej sofie siedział Kuba, a na jego kolanach leżała mała i zwinięta w
kulkę Ania. Kuba usłyszał moje kroki i zwrócił się w moją stronę.
- Cicho! Zasnęła – powiedział, posyłając mi ciepły uśmiech.
Odwzajemniłam miły gest i wróciłam do sieni, żeby odnieść
buty i płaszcz. Potem wróciłam do salonu. Utuliłam Anię w ciepły koc. Kuba
zamienił ze mną kilka słów i wyszedł zostawiając słowa, których nigdy nie
zapomnę ; Jesteś naprawdę wyjątkowa. Sądzisz, że przyjeżdżałbym aż do Poznania,
żeby porozmawiać ze zwykłą koleżanką ? Dobranoc, Zosiu.
„Dobranoc Kuba” mamrotałam leżąc w łóżku. Analizowałam każdą
wypowiedź, każde słowo, każdy gest. Żałowałam, że nie wykrztusiłam z siebie ani
jednego dźwięku.
13. Listopadowy zawrót głowy
Widziałam siebie i Kubę. Siedzieliśmy na soczysto zielonej
trawie i patrzyliśmy się na siebie, przesyłając jednocześnie ciepłe uśmiechy.
Był jak zwykle uroczy. Rozwiane włosy i błyszczące oczy przykuwały moją uwagę.
Niezwykle postawna budowa również mi imponowała. Otwierał usta, jakby chcąc coś
powiedzieć. Wyginał je to do góry, to na dół. Nasłuchiwałam jakiegokolwiek
dźwięku, ale głuchość i cisza stłumiły wszystkie słowa. Pustka , szczera pusta,
zalewała moje uszy. Nienawidziłam ciszy. Chciałam usłyszeć jego basowy głos,
sposób w jaki wymawiał litery. Same gestykulacje i utrzymywanie kontaktu
wzrokowego nie wystarczały. Pragnęłam czegoś więcej. Chciałam zrozumieć czym
jest przynależność do drugiej osoby. Ale nie taka platoniczna, tylko szczerze
odwzajemniona. Spoglądałam na niego z ogromną bezsilnością mając nadzieję, że
wyłapię choćby jeden dźwięk. Nadal niczego nie słyszałam. Ku mojemu zdziwieniu
Kuba podniósł się z ziemi i stanął prosto przede mną. Patrzył w moją stronę,
lekko schylając twarz – wciąż siedziałam nisko na trawie. I nagle zaczął się
odsuwać. Powoli znikała jego twarz, jego dłonie, jego błyszczące oczy i przetarte
spodnie. Blade spojrzenie przemknęło po mojej twarzy w ułamku sekundy i
zniknęło ze swoim właścicielem. Zostałam sama. Siedziałam w ciszy, jedynie
pustka otaczała mnie wokół. Zielona trawa jakby zblakła. Jej zieleń nie była
już taka soczysta, była raczej jasna i niewyraźna. Ciepły wiatr zmienił się w
zimny i chłodny powiew. Siedząc tak, zastanawiałam się, gdzie zniknął On i
zielony barwnik, który tak bardzo pokochałam.
- Pik, pik , pik , pik ! – wrzask budzika postawił mnie na
równe nogi. Spanikowana jak nigdy spojrzałam w stronę wyświetlacza. Była szósta
trzydzieści. Dzień jak co dzień, gdyby nie fakt, że ja i Ania byłyśmy same,
mama była w szpitalu, a ojciec w areszcie. Ciężko było mi się skupić na tym, co
miałam zrobić. Ubrałam te same co zawsze jeansy i sweter, który dostałam od
mamy w zeszłym miesiącu na urodziny. Popatrzyłam w stronę łóżka Ani i z
przerażeniem stwierdziłam, że jest puste. Dopiero po kilku sekundach
przypomniałam sobie, że spała w salonie. Bałam się, że ją obudzę, a wiem, że
tam bardzo wygodnie się jej spało. Zazwyczaj w soboty sypiała właśnie tam, i to
z mamą.
Wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę salonu.
Usłyszałam ciche brzękanie naczyń. Zerknęłam do pokoju, w którym spała Ania.
Koc, którym była owinięta leżał starannie złożony na fotelu, zasłony były
odsłonięte, a na stole stał tylko wazonik z kwiatami. Zalana falą ciekawości i
zniecierpliwienia weszłam do kuchni. Ania klęczała na niskim krześle i
nachylała się nad blatem. Z ogromnym wysiłkiem kroiła tępym nożem kolejne i niezgrabnie
duże kawałki chleba. Kosmyk włosów przykleił się do czoła, ukazując ogromne
zmęczenie. Starannie smarowała kanapki cienką warstwą masła , a następnie
nanosiła łyżeczką niewielką ilość naszego ulubionego dżemu.
- Witam szanowną
szefową kuchni – powiedziałam, przerywając wspaniały rytuał tworzenia
wykwintnych dań – wyspała się pani ? – rzuciłam, całując ją w mokre od potu
czoło.
- Cześć, Zosiu. Chcesz kanapkę ? – wyciągnęła rękę, na
której leżała niezbyt smacznie wyglądająca potrawa. Podwinięty rękaw jej bluzki
był cały od dżemu, na policzkach miała masło, a we włosy wplątały się okruszki
chleba. Jak ona wyglądała ! Przecież za chwilę miałyśmy iść do szkoły – tak
kochanie, z wielką przyjemnością – chwyciłam kanapkę, brudząc drobne palce. Z
ogromnym apetytem oblizałam palce i położyłam kanapkę na talerzyku, który stał
przed Anią.
- Idź się przebrać, jesteś cała umazana ! – krzyknęłam,
zawadiacko klepiąc ją po udzie – szybko, szybko ! Bo zjem ci wszystkie kanapki
! – szczęśliwy pisk Ani dodał mi skrzydeł. Zwykły śmiech, który przynosił tak
wiele radości w czasie, gdy wszystko wydawało się tak bardzo ponure.
- Idę Zosiu, no idę – powiedziała, zeskakując z krzesełka. Z
uśmiechem na twarzy wybiegła z kuchni.
Usiadłam przy blacie i zaczęłam konsumpcje dzieł, jakie
wytworzył mój prywatny szef kuchni. Musiałam przyznać, że były naprawdę
wyśmienite. Uwielbiałam kanapki z dżemem, mama właśnie takie robiła nam
najczęściej. Najlepszy dżem dostawaliśmy na Wielkanoc i Wigilię. Był tak słodki
i owocowy, że nie dało się powstrzymać przed zjedzeniem całego słoiczka. W tym
roku dżemu raczej nie będzie. Rozmyślania przerwała mi Ania, która ponownie
wparowała do kuchni. Nie wydawała się być taka, jak wtedy, gdy zdarzył się ten
wypadek. Widocznie jej malutka, dziecięcia główka o tym zapomniała. Też bym tak
chciała – pomyślałam, patrząc się na malutką siostrę.
- Jestem gotowa, uczeszesz mi warkocza ? – zapytała,
machając burzą złotych włosów.
- No pewnie, że tak – odparłam, pociągając ją za rękę.
Uwielbiałam robić warkocza. Nie tylko sobie, ale przede wszystkim innym.
Sprawiało mi to ogromną frajdę. Starannie dobierałam kolejne kosmyki. W końcu
warkocz był gotowy. Efekt bardzo mnie zadowolił. Szybko spojrzałam na zegarek –
była siódma, czas wychodzić.
- Kochanie, ubieraj się już, musimy iść – powiedziałam,
wkładając po jednej kanapce do każdego z pojemników. Wyszłam na korytarz, a
pudełka włożyłam do tornistrów, które jak zwykle opierały się o ścianę sieni.
Włożyłam buty, kurtkę i szal. Ania jak zwykle ubierała się w swój wyjątkowy
sposób.
- Jedna rączka do rękawa, druga rączka do rękawa, prawa
nóżka do bucika, lewa nóżka do bucika… - mamrotała, radośnie wykrzywiając usta
– jeden paluszek do rękawiczki, drugi paluszek …
- Ania ! – krzyknęłam – na litość Boską, spóźnimy się ! –
nie mogłam już wytrzymać. Od kiedy mama nauczyła ją komentowania każdej
czynności robiła to nawet wtedy, kiedy układała kredki. „Jedna kredka do
pudełka, druga kredka do pudełka, a teraz mamy już dwie kredki!” Okropnie mnie
to drażniło, ale mimo wszystko do pewnego czasu to znosiłam.
Ania zakończyła rozmowę z samą sobą i włożyła plecak na
plecy.
- No już, już. Jestem gotowa, możemy iść – powiedziała,
przekręcając klucz od drzwi. Wybiegła na klatkę schodową z prędkością światła.
Brak pośpiechu, który wykazywała jeszcze przed sekundą zniknął nie wiadomo
gdzie. Zamknęłam drzwi, a klucz włożyłam do kieszeni. Po cichu schodziłam w
dół, wciąż bacznie obserwując małą Anie, która skakała po stopniach jak tylko
się jej podobało. Raz brała susem aż trzy, innym zaś tylko dwa, pewnie bojąc
się upadku. Przechodząc obok drzwi Zegrzyńskiej starałam się uspokoić Anie,
żeby nie zwrócić na nas uwagi. Nie chciałam , żeby Zegrzyńska od rana prawiła
mi jakiekolwiek morały dotyczącego tego, że od wczoraj powinnam się u niej znajdować.
Szczerze miałam to gdzieś, chciałam tylko, żeby mama się nie denerwowała.
Gdy byłam już przy wyjściu z triumfem na twarzy pchnęłam
ogromne , szklane drzwi , sądząc, że już jej nie spotkam. Nic bardziej mylnego.
Gdy trzymając za rękę Anię przechodziłam przez jezdnię, stara sąsiadka
wychodziła ze sklepu spożywczego, znajdującego się zaraz obok sklepu , w którym
pracował Paweł. Od razu nas zauważyła i podbiegła w naszą stronę.
- Dziewczynki,
czekajcie ! – krzyczała, niezgrabnie biegnąc w naszą stronę.
Mimowolnie przystanęłam. Nie chciałam zachowywać się
niekulturalnie. W sumie nie miałam nic przeciwko temu, ale nie chciałam, żeby
Ania brała ze mnie przykład. Ja mogłam być zepsuta, ale nigdy nie pozwoliłabym
na to, żeby jej stało się to samo.
- Dzień dobry pani
Basiu. Stało się coś?
Sąsiadka z ogromną ulgą oparła się o moją rękę. Zmęczenie
pogłębiło i tak wyraziste bruzdy na czole.
- Przyjdźcie do mnie
po szkole na obiad, potem trzeba będzie przenieść wasze rzeczy do mnie. A z
tobą Zosiu muszę porozmawiać – powiedziała, tajemniczo śledząc moją reakcje.
Przymrużyłam oczy, nie wiedząc o co chodzi – kupiłam wam bułeczki.
- Mamy śniadanie – odparłam chłodno – przepraszam, ale
spieszymy się do szkoły. Miłego dnia.
Zdezorientowana kobieta nie wiedziała co powiedzieć.
Zaskoczyła ją moja szybka ucieczka.
- Do widzenia pani Basiu – krzyczała Ania, obracając się co
chwila w tył, by pomachać starej sąsiadce.
- Miłego dnia, dziewczynki ! – krzyczała.
Nie chciałam pomocy od nikogo. Wiedziałam, że i tak postąpię
zgodnie ze swoimi zasadami i regulaminem, jaki z góry narzuciła mi moja natura.
Nie zamierzałam być sztucznie miła i nie chciałam przyjmować niczego za nic.
Dlaczego ? Bo byłam uparta i nienawidziłam litości.
14.
Odprowadziłam Ankę pod jej klasę. Jak zawsze gromada
rozwrzeszczanych dzieciaków i zdenerwowanych nauczycieli wybiegła nam na
spotkanie. Z jednej strony z wielkim rozbawieniem patrzyłam na bezsilność
pedagogów, z drugiej zaś współczułam im. Nie wiem, czy wytrzymałabym choćby
godzinę w takim chaosie. Ania odbierała to, jak coś naturalnego. Widząc swoich
kolegów wybiegła im naprzeciw i zachowywała się dokładnie jak oni. Skakała,
cieszyła się, śmiała. Zapominała o wszystkim, co było złe. Uśmiechnęłam się
szeroko. Jak dobrze, że chociaż ona nie musi się niczym zamartwiać.
Weszłam na część szkoły przeznaczoną dla gimnazjalistów.
Idąc korytarzem poczułam tysiące spojrzeń. Już dawno stałam się pośmiewiskiem
szkoły, ale dziś sytuacja była wyjątkowo napięta. Karcącym wzrokiem śledzili
mnie nawet najmłodsi ze szkoły. Patrzyli jak na jakiegoś przestępcę. A może
dowiedzieli się o tym, co ostatnio się wydarzyło? Pewnie wieść o tym, że mój
ojciec jest w więzieniu, a matka w szpitalu wywołała kolejną sensację nie tylko
na osiedlu, ale w całym Poznaniu. Teraz wystarczyło czekać, aż na ulicy pojawią
się plakaty informujące o tym, że w mojej rodzinie nie jest tak, jak powinno
być. A może pokażą nas w telewizji? Bo jesteśmy tak biedną, patologiczną i
bezbronną rodziną, którą inni powinni zobaczyć , by ustrzec się przed takim
losem. Najlepiej nakleić sobie kartkę na czoło z napisem ; Tak, macie rację. Na
pewno wszyscy byliby zadowoleni. Wszyscy, oprócz mnie, jak mniemam.
Postanowiłam jak najszybciej przemierzyć korytarz. Miałam
dość tego zainteresowania moją osobą. Będąc koło swojej klasy zauważyłam
Klaudię i Kingę – dwie najlepsze przyjaciółki, z którymi chodziłam do klasy.
Szczerze ich nie lubiłam i nie ukrywałam tego, one z resztą też za mną nie
przepadały.
Od razu zmierzyły mnie z góry na dół i szeptały coś na ucho.
Zabawny był fakt, iż myślały, że tego nie widzę. Uważały mnie za głupią, choć
wcale mądre nie były. Postanowiłam usiąść pod ścianą i poczekać te kilka minut,
aż przyjdzie nauczycielka. Klaudia i Kinga cały czas się na mnie patrzyły.
Starałam się nie zwracać na nie uwagi, ale to uczucie nie dawało mi spokoju.
Wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam nerwowo go przeglądać. Chciałam zapomnieć o tym,
że jestem obiektem kpin i obgadywania. Zatrzymałam się przy lekcji, z której
mieliśmy mieć dzisiaj kartkówkę. Skupiłam się i prawie zapomniałam o istnieniu
przyjaciółek, kiedy kątem oka zobaczyłam drogie, czerwone trampki Kingi.
Podniosłam oczy w górę. Twarz dziewczyny przykryta toną makijażu wyglądała niby
ładnie, ale i tak sztucznie. Długie blond włosy spływały po chabrowym swetrze,
kręcąc się przy samych końcach.
- Cześć, wieśniaro –
rzuciła, opierając wychudłą rękę o kościste biodro. Ich wyimaginowana i
wyidealizowana wizja samej siebie naprawdę mnie przerażała – słyszałam o tym co
się stało. No wiesz – żując gumę pluła na wszystkie strony, w tym na moją twarz
– przykro mi, że jesteś takim wyrzutkiem, ale z tego co wiem, to sprawa genów.
Podziękuj ojcu – rzuciła bezczelne spojrzenie i wybuchła śmiechem. Nie wiem,
czy można to zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii śmiechu, dla mnie przypominało
to rżenie konia.
Okropnie się zdenerwowałam. Złość zalała moje policzki, ale
podświadomy głos mówił mi, żebym się opanowała. Nie chciałam wybuchać gniewem,
bo pewnie pogorszyłabym swoją, już i tak złą, sytuację. Siła charakteru i chęć
upokorzenia tych dwóch lalek sięgnęła zenitu. Po prostu nie potrafiłam się
powstrzymać. Podniosłam się z podłogi, rzucając z impetem zeszyt i długopis,
które ściskałam w dłoni. Podeszłam do lalek i zmierzyłam je z góry na dół. Nikt
nie mógł obrażać ani mnie, ani mojego taty. Mimo, że był jaki był, stale nosił
miano mojego ojca. Był kimś, kto dał mi życie i obdarzał bezwarunkowym uczuciem
(jeśli w ogóle umiał kochać). Cała drżałam. Usta i dłonie żyły własnym życiem.
Dziwne uczucie – pomyślałam.
- Nie macie prawa mówić tak ani o mnie, ani o mojej
rodzinie. W ogóle nie macie prawa mówić o czymś , co was nie dotyczy –
powiedziałam, ściskając ręce w pięści – może i jestem wyrzutkiem i nie mam
drogich ubrań, ale w przeciwieństwie do was nie jestem pusta jak słoik po dżemie.
Może warto zainteresować się swoim życiem? – widziałam, że wstyd zalewa ich
wypudrowane policzki, dlatego nie chciałam skończyć swojej wyniosłej wypowiedzi
– mało mnie obchodzi co o mnie myślicie. Mało obchodzi mnie to, że mnie
obgadujecie. Żyje nie dla was, ale dla tych, których kocham, w tym dla mojego
ojca. Bo mimo tego jaki jest, zawsze będę go kochać – patrzyły na mnie jak
osłupiałe. I o to mi chodziło ! Ludzie tacy jak one nie rozumieją słów, które
wykraczając poza słownik mody i makijażu. A może się myliłam ? Może coś do nich
dotrze? – widzicie? Kochać kogoś, kto wyczynia ci krzywdę… To jest dopiero
wyczyn. Wasze wizyty u fryzjera i kupowanie drogich ciuchów są w
przeciwieństwie do moich czynów niczym, zwykłą pustką.
- Ale… - mamrotała Klaudia – ale my nie… - nie pozwoliłam jej skończyć.
- Nie obchodzi mnie to. A teraz wybaczcie, muszę iść.
Zostawiam was, moje kochane słoiczki, same. A ! Klaudia – zatrzymałam się i
posłałam jej sztuczny uśmiech – gładź szpachlowa na twarzy nie zrobi z ciebie
modelki.
Odwróciłam się na pięcie i dumna jak nigdy usiadłam na
dawnym miejscu. Nie byłam kimś, kogo cieszyło dogadywanie i dokuczanie innym,
ale dziś byłam wyjątkowo zadowolona. Czasami po prostu nie da się wytrzymać,
trzeba dać upust emocjom, które w dużym nakładzie mogłyby wywołać coś o wiele
gorszego. Nie chciałam stwarzać większych problemów mamie, dlatego rozwiązałam
to w inny sposób.
Kątem oka zerknęłam na dziewczyny. Kinga spuściła głowę,
widocznie zażenowana całą sytuacją. Klaudia natomiast wyciągnęła swoje złote
lusterko i zaczęła się w nim przeglądać. Widocznie wzięła sobie moją radę do
serca, bo przejeżdżając palcem po policzku starła pięć warstw makijażu.
Podsunęła palec pod oczy, wpatrując się z niedowierzaniem. Popatrzyła w moją
stronę. Posłałam jej szeroki uśmiech i spuściłam wzrok, by kontynuować
powtarzanie materiału. Miałam je ! Nareszcie je miałam ! Upokorzyłam je , ich
własną głupotą. To było więcej niż osiągnięcie. To był największy sukces jaki
kiedykolwiek odniosłam.
Skończyłam czytać notatki i odłożyłam zeszyt. Siedziałam
oparta o ścianę, wciąż wpatrując się w przyjaciółeczki. Z dwóch gwiazd wybiegu
stały się zwykłymi, szarymi myszkami. Spojrzałam w stronę okna. Nagle
zobaczyłam znaną mi już sylwetkę. Te przecierane jeansy , koszulka i oczy skądś
już znałam. Włosy, które układały się jak tylko chciały i plecak, który już
kiedyś widziałam.
- Cześć Zosia –
powiedział Kuba, siadając obok mnie.
Patrzyłam w jego stronę szklanym wzrokiem.
- Kuba ? Co ty …
Wyprzedził moje pytanie.
- Zapomniałem ci
powiedzieć. Przepraszam, ale nie miałem kiedy. Przeprowadziłem się do Poznania.
Od dziś będziesz musiała mnie znosić już na zawsze, droga panno – żachnął się i
wbił we mnie wzrok.
Kuba ? Kuba w Poznaniu ? Kuba przy mnie już na zawsze. Jakie
to było cudowne. Dzisiejszy dzień przyniósł mi nie jeden, ale dwa wspaniałe
sukcesy. Mimo, że nie zapowiadał się najlepiej, będzie najpiękniejszym dniem,
jaki kiedykolwiek przeżyłam. Zapomniałam o Zegrzyńskiej, o ojcu i o
dziewczynach, które wciąż zawstydzone stały przy parapecie. Chyba wszystko
jednak się ułoży – pomyślałam – jestem ja, będzie on, będzie wszystko.
15.
- Naprawdę ?- rzuciłam z niedowierzaniem. Zerknęłam na
zegarek. Nauczycielka już dawno powinna być w klasie. Mimo wszystko brak jej
obecności niespecjalnie mi przeszkadzał, mogłam tu siedzieć do wieczora.
Zauważył, że zerkam w stroję rękawa.
- Tak, naprawdę – odpowiedział szybko. Ponownie zerknął na
zegarek i dodał – nauczycielka zaraz przyjdzie, rozmawia z mamą. Fajna z niej
babka, taka miła i spokojna.
Rozbawienie wzięło górę nad zauroczeniem.
- Chyba żartujesz ! Wiesz jaka jest na lekcjach ? Nie da się
z nią wytrzymać. No, ale dopiero się o tym przekonasz – uśmiechałam się od ucha
do ucha. Nie mogłam zrozumieć dlaczego spotkało mnie tak wiele dobrego?
Widocznie w moim życiu miały zajść jakieś pozytywne zmiany. Szkoda tylko, że po
tak okropnie smutnych wydarzeniach.
Już chciałam otworzyć buzię, żeby kontynuować rozmowę na
temat pani od biologii, ale właśnie zmierzała w naszym kierunku. Jak zwykle
poruszała się niezgrabnie, rozbawiając uczniów, których mijała. Przypominała
mnie. Idąc korytarzem obie czułyśmy się jak epicentrum klęski. Tyle, że ona
kompletnie się tym nie przejmowała, a mnie dobijało to do końca. Dziś wyglądała
nieco lepiej niż zazwyczaj. Brązowe i napuszone włosy spięła dziecięcą spinką.
Żabot niezwykle starej i niemodnej już bluzki wygięła do góry, żeby podkreślić
swój pedagogiczny temperament. Spódnica, zazwyczaj brązowa, dziś była jaskrawo
żółta. Czerwone buty tworzyły tak ogromny kontrast, że wszyscy przymrużali
oczy. Kolory okropnie się ze sobą gryzły.
- Matko kochana, co ona ma na sobie – mruknęłam w stronę
Kuby, który widocznie rozbawiony śledził wzrokiem kulejące nogi nauczycielki.
Zauważyłam jego zdziwienie i powiedziałam – miała wypadek, kuleje.
Kiwnął głową i dał spokój z gryzącymi uśmieszkami. Stał
spokojnie, widocznie rozumiejąc całą sytuację.
Zamiast podejść do drzwi , skierowała się w naszą stronę.
Obdarzyła Kubę szerokim uśmiechem, zupełnie do niej niepodobnym, i oparła się o
moje ramię.
- Witam cię, Kuba. Mam nadzieję, że spodoba ci
się nasza szkoła. Powiedz mamie, że Kamil też może złożyć papiery – rzuciła,
wczepiając się we mnie coraz mocniej.
Chwilka, jaki Kamil? Może Kuba miał brata o którym nie
wiedziałam? Czyżby ukrywał przede mną tak istotny fakt? Nie zapominając o tym,
że o przeprowadzce nie wspomniał ani słowem.
Kuba rzucił mi pełne radości i podekscytowania spojrzenie.
Mikulska puściła moje ramię i skierowała się w stronę drzwi.
Przechodząc przez ich framugę Kuba pociągnął mnie za pasek od torby. Taranując
kolejno idące osoby, znalazłam się tuż obok niego.
- Co ty wyprawiasz? – skrytykowałam rozśmianego do łez
chłopaka.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że Kamil przyjedzie cię
odwiedzić?
- Pamiętam, pamiętam. Co w związku z tym ? – zapytałam,
wciąż nie rozumiejąc jego przesłania.
- Będzie chodził z nami do szkoły, co więcej. Będzie
siedział ze mną w ławce – zamurowało mnie. Z jednej strony zalała mnie fala
szoku, którego nie mogłam zwalczyć. Z drugiej zaś smutku, bo właśnie się
dowiedziałam, że nie będę mogła dzielić z nim mojej ukochanej ławki. No cóż,
szkoda – pomyślałam.
- Jak to ? On też ?
Pokiwał porozumiewawczo głową.
- Ale jak? – totalnie osłupiałam. Nie mogłam skojarzyć
żadnego faktu. Nic nie układało się w spójną całość.
- To mój kuzyn, nasi rodzice, czyli moja mama i jego ojciec
to rodzeństwo. Oboje się tu przeprowadzili. Ale to dłuższa historia, opowiem ci
ją innym razem.
Popatrzyłam na niego z rozdziawioną buzią. Czego miałam się
jeszcze dziś dowiedzieć? Może kolejna niespodzianka ?
- No , uśmiech numer 11 i wchodzimy do klasy – mruknął,
popychając mnie w stronę wejścia.
Mikulska rzuciła mi karcące spojrzenie.
- Na co czekacie? Zapraszam na lekcję – powiedziała,
zakładając nogę za nogę. Spódnica ukryta pod blatem biurka cieszyła się
zapewne, że nikt jej nie ogląda. Tylko buty były wystawione na publiczne
skarcenie.
Usiadłam w ławce, wciąż nie mogąc uwierzyć we wszystko, co
się dziś wydarzyło. Spojrzałam na przyjaciółeczki, które wciąż ze spuszczonymi
głowami nic do siebie nie mówiły, oraz na Kubę, który posyłał mi coraz szersze
uśmiechy. No pięknie – pomyślałam, czując na sobie wzrok nauczycielki.
- Zosia, obudź się. To nie lekcja nosząca nazwę „ Jak dumać
w obłokach” , ale biologia.
Nie słyszałam tego, co do mnie mówiła. Oparłam się o ławkę i
wbiłam wzrok w zeszyt.
16.
Ostatni dzwonek uświadomił uczniom, że czas wracać do domu.
Kuba czekał, aż spakuje książki i zeszyty. Widocznie chciał ze mną rozmawiać.
Cieszyło mnie to jak nigdy.
Niedbale rzuciłam wszystko do torby i skierowałam się w jego
stronę. Klaudia patrzyła na mnie z ukosa, śledząc moje kroki. Wiedziałam, że
coś knuje. Przymrużone powie i zaciśnięte usta były zapowiedzią jakiejś
spektakularnej sceny. Ostrożnie szłam przed siebie, nie spuszczając z niej
wzroku. Kiedy stałam obok Kuby, jednym susem znalazła się obok. Wplotła chudą
dłoń w jego, łącząc je w żelaznym uścisku. Stale posyłała mi triumfalne
spojrzenie, które mówiło ; Popatrz, wezmę ci go. Nie dość, że jestem lepsza to
pozbawię cię obecności kogoś, na kim ci zależy.
Zdenerwowanie ustępowało chęci zemsty. Ze spokojem
obserwowałam jak zarzuca mu ręce na szyję i jak radykalnie blisko przysuwa
swoją twarz do jego. Organizm był zrównoważony, w sercu natomiast miałam burzę.
Biło jak oszalałe. Kazało mi coś zrobić, ale nie rozsądek podpowiadał co
innego.
- Co ty dziewczyno wyrabiasz? – wykrztusił zdziwiony Kuba.
Widziałam, że jest zaskoczony zachowaniem dziewczyny. Co chwila zerkał na mnie
przepraszającym spojrzeniem – odsuń się, bo użyję siły – powiedział stanowczo.
- Och, doprawy ? – pogłaskała go po policzku i z impetem
musnęła w czerwone wargi – przecież wiesz, że dziewczyn się nie bije.
Chciało mi się płakać. Co ona wyrabiała? Odgrywała się za
to, co zrobiłam rano? Co za podła idiotka.
Uświadomiłam sobie, że stoję jak ostatnia samosia i oglądam
całą sytuację. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam przed siebie.
Już wychodziłam z klasy, kiedy Kinga szarpnęła mnie za rękę.
Kątem oka spoglądnęłam przez ramię.
- Przegrałaś Zośka,
jesteś ofiarą – syczała, nie rozluźniając uścisku. Szarpnęłam się z całej siły
i pobiegłam do szatni.
Ciemne pomieszczenie idealne maskowało moje upokorzenie i
łzy, które spływały po policzku. Usiadłam na ławce i wbiłam oczy w przestrzeń
przed sobą. Nie wiedziałam co mam myśleć o zaistniałej sytuacji. Zrozumiałam,
że coś czułam. Nie do Janka, nie do innych chłopców z mojej klasy , ale do
Kuby. I mimo, że nie znałam do kilka lat, wspólne wspomnienia i jego nagłe
pojawienie się bardzo mnie do niego zbliżyło. Czułam, że mogłabym być
szczęśliwym człowiekiem, gdyby tylko był koło mnie ktoś taki jak on. Podniosłam
swoje obolałe ciało i z obojętną miną postanowiłam zajść po Ankę. Miałyśmy iść
do mamy, pewnie od rana na nas czekała. Wybiegłam przed szkołę. Było okropnie
zimno. Policzki i uszy okropnie zdrętwiały. Wiatr rozwiał moje włosy i ułożył w
jedną z najdziwniejszych fryzur , jaką kiedykolwiek miałam na głowie. Włożyłam
ręce do kieszeni starych spodni i rozglądałam się w poszukiwaniu siostry.
Zazwyczaj siedziała na huśtawce umieszczonej na placu zabaw. Wszystko
znajdowało się blisko szkoły, więc pozwalałam jej wychodzić poza jej teren.
Mogła poruszać się jedynie tylko do granic jego powierzchni, nigdzie dalej.
Podeszłam bliżej bramki żeby zobaczyć, czy Ania faktycznie na mnie czeka. Ku
mojemu zdziwieniu nie siedziała na huśtawce, ale na zimnych, marmurowych
schodach, prowadzących do przedszkola.
Podeszłam do Ani i usiadłam koło niej.
- Zły dzień ? Mój też nie był fajny – pocieszyłam siostrę,
opierając ręce na kolanach. Spojrzała na mnie spode łba i wbiła swoje
niebieskie oczy.
- Wszyscy się ze mnie śmiali, a pani powiedziała, że mój
tatuś jest krymilanistą.
- Kryminalistą, kochanie – poprawiłam siostrę.
- No właśnie tak, Zosiu. A kto to jest ten krymilanista? –
otwarła usta, jakby była w ciągłym zdziwieniu – no powiedz mi, proszę cię ! –
posłała mi kuksańca w kolano.
- To ktoś zły. Ktoś, kto robi niedobre rzeczy i dostaje za
to karę – jak miałam jej to inaczej wytłumaczyć ? Przecież to sześcioletnie
dziecko. Wszystko widziała i pojmowała inaczej.
Widocznie posmutniała. Spuściła głowę i cicho zaszlochała.
- Czyli tatuś jest zły ? Przecież ja mu Zosiu wybaczyłam !
Ja nie jestem na niego zła. Ja tam nawet lubię siniaki… Mają ładne kolory. Moje
kolana wyglądają jak tęcza ! – podniosła nogawkę spodenek. Noga wyglądała
okropnie. Spuchnięta i siwo-zielona uświadomiła mi, że faktycznie ona cierpiała
na tym najbardziej.
- To dobrze, ze mu wybaczyłaś – rzuciłam obojętnie – a tych
siniaków – mruknęłam – nie pokazuj nikomu, dobrze?
Mała kiwnęła głową i wtuliła się w moją rękę.
17.
Nigdzie mi się nie spieszyło. Chciałam siedzieć z młodszą
siostrą i rozmawiać o jakiś drobiazgach. Dzięki temu mogłam nie myśleć o tym
wszystkim, co tak okropnie mnie dręczyło.
Nagle usłyszałam piskliwy głos Klaudii.
- Kotku ! Gdzie
idziesz? No czekaj ! Ta wieśniaczka i tak już poszła, nie znajdziesz jej.
Kuba wyleciał jak oparzony. Biegł przed siebie, zostawiając
za sobą Klaudię i Kingę, które z triumfalnymi minami stały i patrzyły na znikającą
postać. Nonszalanckie pozy mówiły, że czują się zwycięsko. Nie mogłam znieść
ich widoku, robiło mi się niedobrze. Wstałam i chwyciłam Ankę za rękę.
- Chodź, kochanie.
Idziemy do koleżanek.
Ania posłusznie chwyciła moją rękę i podążyła za mną. Ogarnęła
mną frustracja. Doszłam do wniosku, że Kuba nie jest niczemu winien i nie
powinnam go o nic obrzucać. To wina tych lalek, które jak zawsze stawały mi na
drodze do szczęścia. Musiałam się jednak trochę opanować, nie chciałam, żeby
Ania nauczyła się chamstwa, którego we mnie było aż za dużo. Ale cóż, to życie
nauczyło mnie, że czasami trzeba być odpornym na ciosy – pomyślałam.
Dziewczyny nawet mnie nie zauważyły. Lekko stuknęłam e plecy
Klaudii. Odsunęłam się jak poparzona. Ona była twarda jak beton. Same kości !
Miała tak okropnie dużo pieniędzy, a jadła kiełki i jogurty – zabawne.
- Czego chcesz ? – rzuciła, niedbale mieląc buzią. Żucie
gumy w towarzystwie zawsze mnie odpychało. Poczułam jeszcze większe niż
wcześniej obrzydzenie.
Żachnęłam się.
- Dlaczego robisz wszystko, żeby mi dopiec, co? Po co się do
niego przyczepiłaś? Już nie kochasz Artura ? – chodziła z nim jakieś dwa lata.
Jeśli w ogóle można nazwać to związkiem. Ona nawet z nim nie rozmawiała. On
kompletnie jej nie kochał – Daj mi spokój.
Rzuciłam jej gardzące spojrzenie, ciągnąc Anię za sobą.
Chciałam stąd iść, bo czułam, że za chwilę mogłabym jej coś zrobić. Nie mogłam
dopuścić, żeby Ania to widziała. Nawet gdybym dała jej w nos i tak nic by jej
nie było – pomyślałam – pojechałabym na operację i nosek jak nówka !
Lalki już nic nie mówiły. Szłam przed siebie, wlokąc Ankę
jak szmacianą lalkę. Szła tak okropnie powoli… Nie nabierała tempa, a ja coraz
bardziej się denerwowałam.
- Szybciej! Mama czeka – ponagliłam.
- No już, już – uspokajała mnie cichutko.
Będąc przed szpitalem zatrzymałam się na chwilę i trzymając
Anię za ramiona starałam jej wytłumaczyć jak ma zachowywać się w środku.
- Masz nie krzyczeć, nie biegać, nie piszczeć i nie robić
zamieszania. Mama i inni pacjenci potrzebują spokoju, rozumiemy się?
Ania kiwnęła głową i posłała mi łobuzerski uśmiech.
- Okej, to skoro sprawy organizacyjne mamy opanowane, możemy
iść.
Wyprostowałam się i trzymając siostrę za rękę powoli
przemierzałam kolejne stopnie, prowadzące do starego i zniszczonego budynku
miejskiego szpitala. Byłam zaskoczona, że coś, co jest stare i mało nowoczesne
dalej może być piękne. I gdybym nie wiedziała, że właśnie tutaj znajduje się
szpital, śmiało powiedziałabym, że to jakaś stara biblioteka, albo muzeum.
Okna, drzwi i piękna fontanna nie wskazywały na cel, jaki spełniał dany
budynek.
Weszłyśmy na korytarz. Dotknęłam palcem warg, żeby
przypomnieć małej Ance o ciszy. Również dotknęła ust. Czując porozumienie jakie
nas łączyło, poprowadziłam ją do sali mamy. Przez uchylone drzwi słyszałam
cichą rozmowę. Przeszedł mnie dreszcz. Na sam widok białej i śliskiej framugi
wracały te bolesne wspomnienia upadku na zimną podłogę. Bez dłuższego
zastanowienia weszłam do środka. Mama rozmawiała z jedną z pielęgniarek.
Wyglądała na bardzo zmartwioną. Na widok ludzi, których coś dręczy od razu
robiło mi się słabo. A jeśli coś się stało? Musiałam ją o to zapytać. Ale nie
dziś i nie teraz, kiedy Ania z ogromną czujnością wyłapywała każde słowo.
Spojrzałam na siostrę. Wyglądała jakby zobaczyła ducha. Małe
powieki drgały coraz szybciej. Rozchylone wargi niespokojnie łapały powietrze.
Blade jak dotąd policzki zarumieniły się jak piekące się ciasto. Rozumiałam jej
zachowanie. Ostatni raz widziała mamę kilka dni temu, podczas tego strasznego
incydentu.
Popatrzyłam na mamę, która poklepała pielęgniarkę po ręce,
posyłając nam radosne spojrzenie.
- Witam
najwspanialsze córeczki na świecie ! – jej szczęśliwy ton był okropnie
sztuczny. Tylko ja to wyczułam, Ania jak poparzona podbiegła do matki. Tuliła
ją, całowała po policzku, czole, rękach. Nie mogła się od niej odczepić.
Podeszłam do łóżka mamy.
- Jak się dziś
czujesz?
Mama spojrzała na mnie jednym okiem. Tylko połowa twarzy
była do mojej dyspozycji. Reszta ust, drugie ucho i blady policzek były pod opieką
Ani.
- Jest dobrze, ale muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego? – nie spuszczałam z niej wzroku. Miałam
nadzieję, że wyczytam coś z jej twarzy, ale opanowanie miała w jednym palcu.
- Nie przy Ani, Zosiu – chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła
do siebie. Wtuliłam się w jej brązowe włosy , a myślami popłynęłam do szkoły,
Kuby i ojca, który zapewne siedział w ciasnej , więziennej celi.
18.
Do Sali ponownie weszła pielęgniarka.
- Kasiu, mogłabyś na
chwilę zabrać Anię ? – wyszeptała mama, głaskając mnie po ręce.
Ania z ogromnym oburzeniem spojrzała na mamę.
- Ja nigdzie nie idę!
Przecież dopiero przyszłam – burknęła, wyplątując się z uścisku matki.
Mama delikatnie pocałowała ją w czoło. Popatrzyła na nią tak
jak wtedy, gdy mówiła jej coś ważnego.
Pielęgniarka patrzyła na mamę i Anię nieco zdezorientowana.
Widocznie nie należała do ludzi, którzy potrafią rozwiązywać spory i drobne
konflikty. Na pewno bardzo ją to denerwowało. Podeszła do Ani i podała jej
swoją czerwoną rękę.
- Chodź kochanie, w
stołówce podają dziś ciastka. Na pewno lubisz słodycze, prawda? – rzuciła,
jednocześnie zdobywając serce mojej małej siostry. Widziałam jak błyszczały jej
oczy, kiedy usłyszała o słodkościach. Tak dawno nie jadła niczego słodkiego. Ja
z resztą też. Słodkawy smak był dla nas nieznany. Był czymś w rodzaju
niedostępnego środka.
- No idź, maleńka –
chciałam przyspieszyć jej reakcję. Wiedziałam, że na pewno bardzo ją to
uszczęśliwi, a ja i mama będziemy mogły bardzo spokojnie porozmawiać. Bardzo mi
tego brakowało. Chciała powiedzieć jej co czuje, ale oczywiście w granicach
rozsądku. Wyżalanie się i opowiadanie o tym z czym sama sobie radziłam, na
pewno nie poprawiłoby naszych relacji. Nie chciałam jej bardziej stresować, i
tak miała mnóstwo problemów na głowie.
Ania posłusznie powlekła się za pielęgniarką. Cicho uchylone
drzwi były wskazówką do rozpoczęcia dawno
wyczekiwanej rozmowy. Mama oparła głowę o ramę łóżka i spojrzała w moją
stronę.
- A więc o co chodzi
? – spytałam, nie mogąc doczekać się wyjawienia sensu rozmowy. Patrzyłam na
nią, zaciskając nerwowo pięści. Mogłaby już odpowiedzieć – pomyślałam –
niepotrzebnie buduje napięcie.
- Bo chodzi o to, że
jednak nie wrócę do domu za cztery miesiące. – jak to ? Dlaczego miała zostawać
tu dłużej? Coś poszło nie tak? Szlag mnie trafiał od tych nowości ! – są pewne
komplikacje, jeśli można to tak nazwać.
Popatrzyłam na nią zdumiona. Poczułam ścisk w żołądku, taki
jak wtedy, kiedy dowiedziałam się, że mama trafiła przez ojca do szpitala. Coś
w rodzaju bólu i zniecierpliwienia rozrywało mnie od środka.
- Jakie komplikacje ?
– domagałam się wyjaśnienia. Nienawidziłam trzymania mnie w niepewności.
Mama spuściła głowę i nerwowo poruszała palcami. Poczułam,
że coś musi być na rzeczy. Gdyby było dobrze na pewno by się tak nie
zachowywała.
- Powiesz mi, czy nie? – powiedziałam głośniej. Zerknęła na
mnie, ale od razu spuściła oczy. Co było trudnego w stwierdzeniu faktów? Mi
nigdy nie przychodziło to z trudnością.
- Bo córeczko… nie
przejmuj się, dobrze?
- Ale czym, mamo ? –
odrętwiałam.
Podparła się na rękach i podniosła nieco wyżej. Założyła
ręce na piersiach i wbiła we mnie lodowate oczy.
- Przy okazji badań
krwi, lekarze wykryli komórki raka złośliwego.
Cały świat, którego ruiny nieco odbudowałam ponownie spadł na
ziemię z ogromnym hukiem. Tym razem tego świata już nie odbuduje. Ani ja, ani
nikt inny. To po prostu destrukcja ostateczna.
19.
- Jak to? Chora? Na... – nie mogłam tego wykrztusić – na
raka? To niemożliwe mamo. Na pewno się pomylili. Poczekaj chwilę, pójdę do
nich, porozmawiam z lekarzami. Może leży tu inna osoba o podobnym nazwisku ? –
czułam, że cała się trzęsę. Ręce chodziły w górę i w dół w ogóle nie ustając.
Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Co ja tu robię ? Co tu się dzieje? Kim
jestem?
- Zosiu, nigdzie nie idź. To już zostało potwierdzone.
Został mi miesiąc życia – wyszeptała, wciąż nie patrząc w moją stronę.
- To na pewno pomyłka, na pewno – powtarzałam, starając
sobie wmówić odpowiedź, którą chciałam usłyszeć. Czemu to akurat ja tak bardzo
dostawałam od życia? Dlaczego ja musiałam tak cierpieć? Poczułam, że nie mam
już niczego. Po prostu zostałam sama. Coraz więcej obowiązków, kłopotów, ciągłe
niezadowolenie i kolejno znikające osoby. A w tym mętliku ja. Szara, smutna,
pełna zła i goryczy.
Byłam tak strasznie zła. Zła na mamę. Dlaczego umiera ? Chce
zostawić mnie i Ankę same? Do tego momentu żyłam ze świadomością, że może
jednak moje życie jakoś się ułoży. Mogłam znieść nawet tysiąc klonów Klaudii ,
a nawet dwa tysiące prototypów Kingi, ale nie mogłam przeżyć śmierci
najbliższej m osoby. To cholernie niesprawiedliwe.
- Zosiu, usiądź.
Stałam na środku sali wymachując rękoma. W głowie panowało
tornado, serce pękało na pół, a ja stałam i machałam rękami jak czubek.
- Dlaczego mam nie iść? Dlaczego mam siedzieć? Nie chcesz
usłyszeć, że ta diagnoza to pomyłka? Że będziesz żyć?
Mama zapraszającym gestem ręki przyciągnęła mnie do siebie.
Wtuliłam się do jej ręki i cicho zaszlochałam. Nie mogłam już wytrzymać. Nie
chciałam udawać, że wszystko jest dobrze. Chciałam wszystko z siebie wyrzucić.
Teraz nieważna była moja duma i pewność siebie, ale ona – kochająca mnie osoba,
której za niecały miesiąc miało już koło mnie nie być.
Zauważyłam, że jest nieco bledsza i chudsza, ale nie
wiedziałam, że to oznaki kończącego się życia…
- Pogodziłam się z tym.
- Jak to pogodziłaś ? Pogodziłaś się z tym w ciągu kilku
godzin? Przecież wyniki dostarczają rano.
Mama posmutniała.
- Wiedziałam o tym od razu po przyjeździe do szpitala. Już
wtedy stwierdzili, że jestem chora.
Kolejny cios. Kolejna rana. Kolejne omamienie.
- I niczego mi powiedziałaś ? – oburzyłam się – Chciałaś
zwlekać z tą wiadomością aż do momentu... – przełknęłam ślinę – aż do momentu
kiedy cię już nie będzie? Jak mogłaś, mamo? Dlaczego mi nie ufasz?
- Zegrzyńska wiedziała o wszystkim. Prosiłam ją, żeby w
jakiś sposób wam to przekazała. A właśnie, jak się u niej mieszka?
Zabawnie starała się zmienić temat. Śmierć konkurowała z
warunkami mieszkaniowymi mojej sąsiadki. Ależ uroczo.
- Nie zmieniaj tematu – rzuciłam ostro – ona niczego nam nie
powiedziała – pomyślałam o dzisiejszym poranku. O tym, jak bardzo się do nas
uśmiechała. Pewnie zrobiło się jej nas żal. Tak, to naprawdę był koniec świata.
Nienawidziłam współczucia, a jej zachowanie od dawna wydawało mi się dziwne –
poza tym… Mieszkamy u nas, a nie u niej.
Popatrzyła na mnie wzrokiem zdenerwowanej matki, której
córka przyszła za późno z jakiejś imprezy.
- Jak to? I sobie radzicie? – widocznie była zdumiona.
- Jak zawsze. Mamo – zaczęłam cicho – ja nie chcę żebyś
umierała. Chcę żebyś żyła. Kocham cię, zostań z nami.
Oczy zaszkliły się i zamigotały w świetle bladego pobłysku
starej lampy.
- Zawsze będę z wami. Nawet jeśli fizycznie mnie tu
zabraknie, zostanę w waszych sercach.
Wtuliłam się mocniej i zaniosłam potwornie żałosnym płaczem.
Już nic nie będzie takie samo. Powietrze nie będzie pachniało powietrzem, niebo
nie będzie niebieskie, a trawa soczyście zielona. Kuba nie będzie tym uroczym
Kubą, a Ania tą ukochaną Anią. Nie będzie pewnej siebie Zosi – będzie jej
żałosny i pusty duplikat.
20.
Chciałam zostać z mamą jak najdłużej ale zmusiła mnie, żebym
razem z Anią poszła do domu. Była już siódma, a my od rana jesteśmy poza domem.
Trzeba było zrobić lekcje, posprzątać, zrobić kolację… Ale jaki normalny
człowiek będzie myślał o takich rzeczach podczas gdy dowiaduje się, że jego
mama umiera? Może znajdzie się ktoś taki, ale ja na pewno nie należałam do
takiego rodzaju człowieka. Miałam serce. Miałam uczucia i świadomość tego, że
za niedługo nie zostanie mi już nic. Mimo to nie chciałam robić niczego wbrew
matce. Zostało mi tak mało czasu. Chciałam jej udowodnić, że bardzo ją kocham,
dlatego bez sprzeciwu wyszłam na zimny i pełen pacjentów korytarz. Musiałam
znaleźć stołówkę, na której siedziała Ania.
Czerwone i zapuchnięte oczy zdradzały mój wewnętrzny stan.
Wszyscy patrzyli się na mnie tak, jakby chcieli mnie przytulić. Wyczuwali, że
coś jest nie tak i samym spojrzeniem okazywali to znienawidzone przeze mnie
współczucie. Postanowiłam to ignorować. Po kilku minutach wypytywania,
szukania, rozglądania się i lekceważenia wzroku innych, znalazłam ją. Siedziała
na końcu sali i piła herbatę. Pomiędzy szybkimi łykami, zajadała się smacznie
wyglądającą babką. Na sam widok czegoś słodkiego, przełknęłam głośno ślinę.
Weszłam do wnętrza stołówki. O dziwo nie pachniało tu warzywami i rozgotowanym
mięsem. Poczułam zapach truskawek, pomidorów i czegoś słodkiego. Może to
właśnie te ciasta nadawały zwykłemu powietrzu tak intensywny aromat.
Podeszłam do stolika Ani i posłałam pielęgniarce ciepły
uśmiech.
- Dziękuję, że się
pani nią zajęła – popatrzyła na mnie czule, kiwając głową – a ty Aniu, chodź
już – zwróciłam się do siostry, która nie ukrywała swojego zadowolenia. Szkoda,
że ja nie mogłam jej dać choć odrobiny szczęścia, którego tutaj zaznała.
Zaznała radości z tak błahego powodu, fenomenalne, a zarazem tak wyjątkowe.
- Idę, idę –
wyszeptała, wypijając resztę owocowego napoju. Zeskoczyła z wysokiej ławki i
jednym susem znalazła się przy mnie.
Kobieta również wstała.
- Poczekaj
chwileczkę, dobrze ? – zatrzymała mnie przed wyjściem.
Bez oporu stanęłam przed drzwiami, oczekując powrotu
pielęgniarki.
Gdy już przyszła dziwnie się zachowywała. Stanęła bardziej
po mojej stronie i nie mówiła, ale szeptała mi do ucha.
- Macie tu trochę
pieniędzy. Na pewno potrzebujecie czegoś do jedzenia. Pomijając jakieś ubrania,
bo przecież u nas już prawie zima. Weź je i kupcie sobie coś, dobrze? –
zdezorientowana jej zachowaniem osłupiałam. Poczułam się okropnie. Znów miałam
się za żebraka. Tak samo czułam się wtedy, kiedy miałyśmy zamieszkać u
Zegrzyńskiej. Ale nie mogłam myśleć jedynie o sobie i dumie, którą cały czas
posiadałam. Faktycznie nadchodziła zima, a Ania nie miała nawet rękawiczek.
Okropnie się o nią bałam, dlatego przyjęłam pieniądze. Podziękowałam jej i
posłałam szczere i radosne spojrzenie. Trochę udawałam, ale walka ze samą sobą
na pewno uczyni mnie kimś lepszym.
- Postaram się je
pani zwrócić. Mam nadzieję, że załapię się do jakiejś pracy … - nie dokończyłam
mówić, bo mała Ania wciskała się pomiędzy mnie i kobietę.
Była zniecierpliwiona i ciekawa tego, co wręczyła mi jej
nowa przyjaciółka.
- Zosiu, co tam masz?
Pokaż, no proszę ! – mruczała błagalnym tonem.
- Nic takiego ,
kochanie – uspokoiła ją pielęgniarka – nie myśl o pracy, ale o szkole i swojej
siostrze. Nie zwracaj mi tych pieniędzy – szepnęła mi na ucho.
- Dziękuję –
opowiedziałam, ściskając jej kruchą rękę.
Ania wciąż skakała to w moim, to w jej kierunku, usiłując
zobaczyć co zaciskam w pięści.
- Ale za co, Zosiu?
Co jej pani dała ? – pytała, ciągle nie rozumiejąc.
- To tajemnica ! –
pielęgniarka pochyliła się nad Anią i serdecznie ją uściskała.
Ponownie podziękowałam jej tym samym gestem i razem z Anią
opuściłyśmy szpital. Było bardzo ciemno. Bałam się wracać z tak mały dzieckiem
o tak późnej porze, dlatego zadzwoniłam do Pawła. On na pewno podrzuciłby nas
do domu.
Wystukałam numer i przycisnęłam zieloną słuchawkę. Po trzech
sygnałach usłyszałam głos kolegi.
- Jasne, że po was
przyjadę. Gdzie jesteście ?
- Pod szpitalem.
Możesz się pospieszyć? Nie chcę, żeby Ania się rozchorowała, a jest naprawdę
zimno.
- Nie ma sprawy, już
jadę.
Odłożyłam telefon i wsunęłam go do kieszeni.
Kątem oka zerknęłam na Anię. Była bardzo smutna. Zdziwiłam
się, bo przed kilkoma minutami kipiała pozytywną energią. Dlaczego to tak
szybko uleciało, dlaczego się ulotniło?
- Aniu, stało się coś
? – schyliłam się, by lepiej widzieć jej twarz. Uliczne latarnie prawie w ogóle
nie oświetlały okolicy. Ponure światło rzucało jedynie poświatę na obiekty,
znajdujące się w pobliżu lamp.
- Kiedy mama wróci do
domu ?
I to był właśnie ten moment, w którym uświadomiłam sobie
dobitnie, że już nigdy nie wróci. Jak miałam jej o tym powiedzieć? Przecież
Ania tego nie przeżyje.
- Nie wiem, kochanie.
Za niedługo – skłamałam, tuląc się do malutkiej siostrzyczki.
21.
Nie minęły dwie minuty, a samochód Pawła już na nas czekał.
Uchylił szeroko szybę i wyjrzał w naszym kierunku.
- Chodźcie, bo
zmarzniecie !
Bez słowa zaprowadziłam Anię do samochodu, otwierając jej
drzwi. Gdy byłam pewna, że jest zapięta, wsiadłam na przednie siedzenie.
Zastanawiałam się dlaczego Paweł dalej stoi. Dlaczego nie
rusza do domu. Zamiast tego najzwyczajniej w świecie siedział i się na mnie
patrzył. Może zdziwiło go to, że mój nos i oczy dalej są zapuchnięte?
- Co się stało? Czemu
jesteś taka przybita ? – zapytał po chwili milczenia. Nie chciałam z nim
rozmawiać. Nie miałam ochoty nawet na niego patrzeć. Chciałam iść do domu,
zamknąć się w pokoju i wypłakać do poduszki.
Widząc, że nic do mnie nie dociera, z impetem oparł ręce na
kierownicy. Widocznie chciał mi pokazać, że jeśli mu nie powiem nigdzie nie
pojedziemy.
- Paweł, ja chcę do
domu. Zawieziesz nas? – mruczała Ania, dygocząc zębami, które wystukiwały nową
melodię. Dość zabawną i ciekawą zarazem.
Obrócił głowę i posłał Ani ciepły i przepraszający uśmiech.
Dygocząc zmusiła go do odpalenia samochodu. Gdyby była chora, na pewno miałby
wyrzuty sumienia. Nawet nie musiałam go namawiać, ani przekonywać. Od razu
rozległ się furkot silnika, a w samochodzie uniósł się zapach spalin i
elektrycznego odświeżacza, od którego zaczęło mnie mdlić.
- Zosia – powiedział,
gdy już byliśmy w połowie drogi – powiesz mi co się stało?
Jaki on był uparty. Nie chciałam nikomu mówić, że za
niespełna miesiąc zostanę sierotą. Czemu tak bardzo go to obchodziło? Nie
wiedział, że lubię być sama?
Postanowiłam odpowiedzieć, bo nigdy nie dałby mi tak bardzo
upragnionego spokoju.
- Powiem ci potem,
dobrze? – zapytałam, spoglądając wskazówkowo na tylne siedzenie. Od razu
zrozumiał, że nie chcę rozmawiać przy Ani. Wbił oczy w przednią szybę i chyba
poddał się mojej woli. Oparłam głowę o zagłówek i obserwowałam obiekty, które
mijaliśmy. Wszystko było jakieś smutne i szare. Budynki wołały o pomoc, ulice
szukały światła, a liście leżące na chodnikach prosiły o powrót na dawne
miejsce. Ogólnie jakoś nie lubiłam Listopada. Dobrze, że to już jego końcówka.
Nagle kilka białych płatków przykleiło się do szyby. Tu
jeden, tam jeden, swobodnie znajdowały coraz to nowe miejsca na karoserii i
szkle. Te, które już się pokazały spływały w postaci kropli w dół, ustępując
tym płatkom, które dopiero miały się usadowić.
- No nieźle, jeszcze
śniegu brakowało – mruknął Paweł, włączając wycieraczki.
Z rozkoszą obserwowałam przebieg lotu tego magicznego pyłu.
Widząc takie delikatne wodne twory przenosiłam się do innego świata.
Zapominałam o tym, co mnie bolało. Myślałam o tym, co mogłoby dawać mi uśmiech
i radość. Odprężenie dosięgło mnie w stu procentach.
Głos Pawła przerwał spokojne fantazjowanie.
- Janek się o ciebie
pytał. Chciał z tobą porozmawiać.
W ciągu jednej chwili oprzytomniałam. Nie mieliśmy już sobie
chyba niczego do powiedzenia. Ciekawe czego ode mnie oczekiwał.
- W jakim celu? –
leniwie się przeciągnęłam.
Paweł mruknął coś pod nosem.
- Mówił aż tak cicho
? – żachnęłam się. Nie wiem jak wykrzesałam tę odrobinę humoru. Na siłę
chciałam być taka, jak wcześniej. Teraz ironia przesączała każdą moją
wypowiedź.
Rzucił mi błagalne spojrzenie.
- Powiedział, że cię
kocha i, że będzie o ciebie walczył.
Wydawało mi się, że śnię. W momencie, kiedy moje życie wali
się na kawałki i kiedy już nic do niego nie czuje on wpada i robi jeszcze
większe zamieszanie. No ekstra, po prostu idealnie – pomyślałam.
Miałam ochotę wyjść z samochodu, pobiec do jego pokoju i dać
mu w twarz. Za to wszystko co przez niego przeszłam i za to, co teraz sobie
wyobrażał. Wracając do niego musiałabym upaść na głowę. Szkoda, że dopiero
teraz widziałam, że totalnie do mnie nie pasuje.
- Powiedz mu, że dla
niego już nie istnieje. Niech sobie szuka takiej, co potrafi znieść jego
idiotyzm i to żałosne uwielbienie samego siebie. Powiedz mu – zawahałam się na
chwilę. Kuba przeleciał mi przez głowę – powiedz mu, że mam chłopaka.
- A naprawdę masz?
- Tak, mam –
potwierdziłam, sama nie wierząc w co mówię.
Moja mama umiera, pewnie z Anką trafimy pod opiekę
Zegrzyńskiej, albo gdzieś. Ojca nie ma, ale ja mam chłopaka! Mojego wymyślonego chłopaka.
Przynajmniej tego mogę być pewna.
22.
Wychodząc z samochodu o mało się nie wywróciłam. Harmonijne
i delikatne opadanie płatków śniegu przerodziło się w istną zamieć. Śnieg
zakrył moją twarz, wypełniając uszy, nos i klejąc się na moje powieki.
- O rany ! – krzyknął
Paweł, też opuszczając samochód. Starał się zatrzymać śnieżki mimowolnymi
ruchami rąk, ale i tak mu się nie udawało. Śnieg miał już wszędzie – tak jak
ja.
Przetarłam oczy zmarzniętą dłonią i spojrzałam na Pawła.
- Otwórz Ani drzwi,
śpieszy się nam.
Posłusznie uchylił drzwiczki i uwolnił moją młodszą siostrę.
Widząc biały puch wpadła w pewnego rodzaju podniecenie. Skakała, kręciła się
wkoło i wyłapywała drobne płatki. Rozłożyła ręce i przez krótką chwilę patrzyła
w niebo. Nie wiem jak to robiła. Ja stałam tak normalnie dodatkowo zasłaniając
buzię i czułam, że śnieg mam już wszędzie, a jej nic nie było. Genialna
dziewczyna.
Musiałam przerwać jej tę świetną zabawę.
- Aniu, chodź. Musisz
jeszcze odrobić lekcje – podciągnęłam spodnie, bo ich nogawki były coraz
bardziej mokre. Stałam w środku kałuży i nawet tego nie zauważyłam – no już,
już!
Ania lekko oprzytomniała, ale nie była chętna by udać się do
ciepłego i przytulnego mieszkania. Wciąż uparcie wymachiwała rękami. Jej
policzki były już tak czerwone, że nawet różane landrynki były przy nich
bledsze. Już nawet nie chodziło o ten głupi brak czasu i późną porę, ale o to,
że ona mogła się przeziębić. Miałam za dużo problemów na głowie. Choroba Anki
nie wchodziła w rachubę w żadnym wypadku.
Podeszłam i chwyciłam ją za kaptur.
- Idziemy –
zdeklarowałam i pociągnęłam ją w stronę bloku, w którym mieszkałyśmy. Z tego
wszystkiego zapomniałam o Pawle. Odwróciłam się w jego stronę. Stał tam, gdzie
wcześniej wpatrując się w niebo tak samo, jak Ania.
- Ja… no dzięki –
mruknęłam.
Zwrócił twarz w moją stronę. To prawda, nie było zbyt jasno,
ale blade światło ulicznych lamp rzucało lekką poświatę, dlatego mogłam
stwierdzić, że jest czerwony jak burak. Widocznie też było mu zimno. Miał na
twarzy jakiś grymas. Wcześniej wydawał się bardziej zadowolony.
- Nie ma sprawy –
rzucił szybko.
- Okej, to idziemy.
Trzymaj się – powiedziałam i ponownie skierowałam się w stronę bloku. Anka cały
czas mi się wyrywała. Nie lubiła tego, że nią kierowałam. Zachowywała się jak
rozwydrzony dzieciak. Trochę śniegu i już straciła głowę – pomyślałam. Z trudem
utrzymywałam ją koło siebie. Była coraz bardziej nieznośna.
- Zośka, czekaj –
zawołał, gdy już skręcałam w stronę wejścia.
Odwróciłam głowę, pozwalając by kilka kropli zimnej wody
spłynęło po moich rozgrzanych plecach.
- Słucham ? –
przystanęłam, wymachując Anią na prawo i lewo – Anka, uspokój się, bo cię tu
zostawię, a o herbacie to będziesz mogła pomarzyć.
Ucichła jak za dotknięciem różdżki. Wiedziałam, że kocha
herbatę i , że jeśli ją tym zaszantażuje , dostanę to, czego tak bardzo
oczekiwałam – spokoju.
- Wydaje mi się, że
to całe twoje nieszczęście – no nareszcie ktoś nazwał to po imieniu ! – że to
wszystko przeze mnie. Gdyby nie ja, to rodziców miałabyś w domu. Przynajmniej
ojca. Widzę, że ci ciężko i strasznie się tym zadręczam.
Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Z jednej strony byłam mu
wdzięczna za to, że uratował moją mamę. Dzięki temu mogła odpocząć i przyjść do
siebie. Z drugiej strony straciłam ojca, którego i tak miałam dość, oraz
dowiedziałam się całkiem przypadkiem, że najważniejsza osoba w moim życiu za
niedługo umrze. Co za życiowy niefart.
- Źle ci się wydaje –
parsknęłam. Miałam trochę ironiczny ton. No, ale to była nieodłączna część
mojego charakteru – ciągła ironia i tryskanie jadem w najmniej oczekiwanym
momencie, by jedynie chronić swojej godności i pokazywać swoją dumę w jak
najlepszym świetle – wszystko jest okej. Poradzę sobie. Wyśpij się, cześć.
Nie miałam ochoty dalej na niego patrzeć. Robiło mi się
coraz gorzej, dlatego chciałam jak najszybciej dojść do domu.
Po klatce szłyśmy bardzo cicho, nie chciałam, żeby
nadgorliwa Zegrzyńska ponownie naruszyła mój spokój. Dochodząc na nasze piętro,
zauważyłam, że drzwi do jej mieszkania są otwarte na oścież. Sama sąsiadka
siedziała na progu z kubkiem czegoś gorącego – stróżka dymu delikatnie unosiła
się do góry. Gdy mnie zobaczyła, natychmiast ożyła.
- Gdzie
podziewałyście się do tej pory, Zosiu ? – powiedziała półgłosem. Widać było, że
stara się zachować spokój. Była strasznie zdenerwowana.
- Jak to gdzie?
Dzieci chodzą do szkoły, prawda? – zapytałam, bezczelnie mierząc jej stary
szlafrok. Miał chyba tyle lat co ona. Czyli mniej więcej sto dwadzieścia.
Oparła rękę na tłustym biodrze.
- Nie odzywaj się tak
do mnie młoda panno. Jest późno. Na pewno niczego nie jadłyście. Chodźcie,
zrobiłam naleśniki – powiedziała łagodniej, widocznie starając się nam
przypodobać. Anka od razu podbiegła do Zegrzyńskiej, wtulając się w jej
dzianinowe odkrycie sprzed prawie dwustu lat.
- Zosiu, lubisz naleśniki
– powiedziała cichutkim głosem Ania.
Zegrzyńska przytuliła ją do siebie i spojrzała na mnie
zapraszającym wzrokiem.
Postanowiłam poświęcić się dla Anki. Jeden naleśnik na pewno
nie zaszkodzi – pomyślałam.
23.
Nie można powiedzieć, że było jakoś nieprzyjaźnie. Atmosfera
była bardzo fajna. Tylko mój nastrój sięgnął już totalnego dna. Wiem, że dzięki
temu, że byłam silna znosiłam myśl o śmierci mamy. Gdyby tak nie było na pewno
załamałabym się psychicznie jak normalna nastolatka. No, ale i tak nie omijały
mnie chwile słabości. Na przykład wtedy w szpitalu, płakałam jak jakieś
dziecko.
Naleśniki były pyszne. Zjadłam cztery porcje. Już dawno nie
miałam w ustach czegoś podobnie dobrego. Zegrzyńska faktycznie umiała gotować.
Te naleśniki lekko poprawiły mi humor. Siedziałam na miękkim fotelu i
wpatrywałam się w migające na ekranie telewizora sztuczne postacie. Czemu ci
ludzie byli tak szczęśliwi, piękni i bogaci? Czemu nie pokazuje się życia od
tej prawdziwej i realnej strony? Nie wiem jak inni, ale ja na pewno mogłabym
oglądać coś takiego cały czas. Wydawało mi się, że niektórzy żyją w mydlanej
bańce. Wszystko do jakiegoś czasu się układa i nikt na nic nie narzeka. Ale
jeśli stanie się coś złego, nagle wpada się w pewnego rodzaju manię. To jest
źle, to będzie źle, na pewno nic się nie uda. Ludzie stają się pesymistami z
dnia na dzień. Kompletnie tego nie pojmowałam.
Anka siedziała nad zadaniami z matematyki. Sąsiadka
powiedziała, że jej pomoże, dlatego miałam trochę czasu dla siebie. Sięgnęłam
po pilota i przełączyłam na jakiś serial. Myślałam, że już niczego gorszego nie
mogą puszczać. Odcinek opowiadał o dwóch dziewczynach podkochujących się w
jednym chłopaku. Ta pierwsza – czysty ideał, gładka skóra, piękne włosy – była
przemądrzała i za wszelką cenę chciała pokazać tej gorszej gdzie jest jej
miejsce. Ta druga – naturalna, cicha i inteligenta – niespecjalnie zwracała na
nią uwagę. Bardzo go kochała, ale wiedziała, że i tak niczego nie wskóra. A
jakie było zakończenie? Ta druga, która żyła nadzieją, że może się uda została
upokorzona i zniszczona do końca. Szprycha natomiast cieszyła się zwycięstwem.
No kto do gruszki pietruszki wymyśla taki szajs ? – pomyślałam. Wstałam z
fotela i wyłączyłam telewizor. Sąsiadka widząc moje zdenerwowanie odeszła od
Ani i podeszła w moim kierunku. Siedziałam na oparciu jej łóżka, cała blada ze
złości.
- Zosiu, zostaniecie
dziś na noc? Naprawdę wolałabym, żebyście spały u mnie. Nie chcę całą noc
pilnować, czy nic się wam nie stało – popatrzyła na mnie w taki matczyny
sposób. Musiała być fajną matką. W sumie to dalej nią była. No, ale jej syn
kompletnie tego nie doceniał. Jej rola ograniczała się na byciu i niczym
więcej.
Nawet na nią nie spojrzałam. Opadłam na łóżko, zanosząc się
szlochem. Poczułam do niej wielki żal. Czemu tak bardzo się nami przejmowała?
Czemu była taka troskliwa? Na cholerę udawała kogoś, kim w sumie nie była.
Chciała mi się tylko przypodobać. Nigdy nie wybaczę jej tego, że nie
powiedziała mi o chorobie matki. Może jakoś bym to przetrawiła.
- Jak mogła pani to
przede mną ukrywać? – szlochałam, zakrywając twarz rękami – czemu mi pani nie
powiedziała?
Zegrzyńska okropnie posmutniała. W sumie tego nie widziałam,
bo miałam zapuchnięte oczy, ale wywnioskowałam to po jej cichym i przygnębionym
głosie.
- Bałam się. Sama
pomyśl. Jakbyś przekazała coś takiego osobie, która jest związana z
umierającym? – usiadła na łóżku i głaskała mnie po czole.
To i tak jej nie usprawiedliwiało. Będąc w tym wieku powinna
postępować bardziej rozważnie. Powinna była się kogoś zapytać. Jakiegoś
lekarza, czy coś. Przecież wiadomo, że im wcześniej tym lepiej. Ale ona
oczywiście nie była tego w żadnym znaczeniu tego słowa uświadomiona.
- Puste frazesy –
warknęłam, obracając się do niej plecami. Kosmyki włosów kleiły się do mojego
czoła i zamokniętych policzków.
- Przykro mi, Zosiu.
I co? Na tyle było ją stać? Powiedziała, wstała i odeszła.
Słyszałam szuranie jej pantofli, a potem trzask krzesła, na którym siadała.
Wróciła do stolika położonego w kącie pokoju, przy którym siedziała Ania.
No właśnie. Anka. Czemu kompletnie nie zareagowała?
Siedziała i pisała swoje zadanie kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Nie
wiem, co działo się potem. Okropnie bolała mnie głowa. Nie miałam siły, żeby
wstać, albo chociaż cokolwiek powiedzieć. Nawet słowa, jakie miałam na języku
po prostu przełknęłam razem ze śliną. Bo w planie miałam wygarnięcie kochanej
sąsiadce co o niej myślę. Czemu tego nie zrobiłam? Bo stchórzyłam. W sumie to
trochę ją nawet zrozumiałam.
23.
Obudziłam się tam, gdzie zasnęłam. Na łóżku Zegrzyńskiej.
Koło mnie leżała Ania. Cicho wstałam i skierowałam się do łazienki. Przechodząc
przez korytarz zauważyłam, że Zegrzyńska śpi na starym tapczanie w jej holu.
Biedulka, tak bardzo się dla nas poświęciła.
Zimna woda bardziej mnie uprzytomniła. Umyłam włosy, wzięłam
prysznic i od razu poczułam się lepiej. Nie miałam tu żadnych ciuchów dlatego
ubrałam to, co miałam na sobie wczoraj. Pomyślałam, że jak wyschnę, wezmę klucz
i skoczę do mieszkania po jakieś ubrania dla mnie i Anki.
W międzyczasie zjadłam jogurt i dwie kanapki. Byłam głodna.
Mimo tego, że wieczorem wtrąbiłam kilka naleśników, okropnie ssało mnie w
żołądku. Chyba nigdy nie jadłam tak dobrego śniadania.
Wychodząc z kuchni starałam się jak najciszej przejść przez
korytarz. Nie chciałam obudzić ani siostry, ani sąsiadki. Wzięłam kurtkę i
wyszłam z jej mieszkania. Klucz miałam tam gdzie zawsze – w prawej kieszeni
kurtki. Pokonałam stopnie i weszłam do środka. Wszystko wyglądało tak, jak
wczoraj. Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz, koperta leżąca na dywanie przed
drzwiami. Ktoś pewnie bawił się w jakiegoś detektywa, możliwe, że listonosz.
Podniosłam kopertę i wyciągnęłam kartkę. Poczułam bardzo dobrze znany mi
zapach. Zachęciło mnie to do zapoznania się z jego treścią.
Zosiu!
Chciałem Cię za wszystko przeprosić. Nie wiedziałem, że one
takie są. Wiem, że na pewno poczułaś się niefajnie, ale nie bądź zła. Obiecuję
Ci, że już więcej się do nich nie odezwę. Jeśli chcesz, to nawet zmienię klasę
! Bylebyś tylko nie była na mnie zła. Bardzo Cię lubię, wiesz? Nie chcę, żeby
osoby takie jak one wchodziły między nas. Od wakacji wyobrażałem sobie chwile,
jakie razem spędzimy. Szczerze mówiąc myślałem, że będą wyglądały nieco
inaczej. Bynajmniej niefajnie się zaczęło. Bo wiesz… już wtedy wiedziałem, że
się tu przeprowadzę. No rozumiesz, to miała być taka niespodzianka, bo inaczej
na pewno bym Ci powiedział. Mam nadzieję, że jutro w szkole wszystko będzie po
staremu.
Do jutra –
Kuba
Musiał tu wczoraj być, co za szkoda ! – pomyślałam. W
gruncie rzeczy nie byłam na niego zła, bo przecież w niczym nie zawinił, ale na
nie. Nie wiem czemu, ale jakoś niespecjalnie ucieszył mnie fakt, że ten list
jest właśnie od niego. Przyjęłam to tak, jak wiadomość, która w ogóle mnie nie
zaskoczyła, ani nie wywoływała bardziej widocznych emocji. Po prostu dostałam
list, po prostu od Kuby.
Rzuciłam go na stolik i weszłam do pokoju w poszukiwaniu
ubrań. Szybko znalazłam coś dla siebie. Włożyłam sweterek i szare jeansy, jedne
z najładniejszych rzeczy jakie miałam w szafie. Dla Anki wzięłam jakieś ciepłe
spodnie i dwie bluzki. Wyszłam z mieszkania i zamknęłam je na klucz.
Kiedy weszłam do korytarza Zegrzyńskiej usłyszałam jej
rozmowę z Anką.
- Dlaczego Ania
płakała?
- Zrobiło się jej
przykro. Naoglądała się jakiegoś filmu o smutnej miłości. No wiesz, takie
romansidła – zażartowała kobieta.
Usłyszałam cichy śmiech Ani. Dobrze, że ją rozbawiła. Jej
śmiech dodawał mi jakiejś dziwnej otuchy. Niby takiej niepotrzebnej, ale bardzo
zadowalającej. Rozmawiały dalej.
- Tak myślałam.
Zawsze tak miała, kiedy oglądała coś z mamą. Temu nic jej nie mówiłam. Zawsze
samo jej przechodziło – rzuciła. Była naprawdę mądra. Faktycznie reagowałam tak
na wszelkiego rodzaju miłosne niuanse występujące w serialach, filmach , a
nawet bajkach. Uświadomiłam sobie to, jak bardzo żałosna jestem. Życie –
pomyślałam.
Postanowiłam wejść i
przerwać tę prze uroczą scenę. Przekraczając granicę kuchni i korytarza
poczułam zapach ciepłego mleka i dżemu.
- Masz ubrania, jedz
szybko i chodź, bo się spóźnimy. Jest siódma, czas się zbierać.
Usiadłam na chwiejącym się krześle i sięgnęłam po szklankę z
mlekiem, która widocznie czekała na mnie. I sąsiadka i Anka miały w rękach
kubki pełne białego napoju, dlatego sięgnęłam po swoją porcję.
- Dzień dobry Zosiu –
powiedziała Zegrzyńska, posyłając mi ciepły uśmiech.
- Witam – mruknęłam,
mocząc usta w mleku.
Niespecjalnie chciało mi się rozmawiać. Kobieta coś tam wspomniała,
że dziś pierwszy Grudnia, że za niedługo święta. Ania mamrotała o choince i
wigilii jaką co roku jedliśmy. W tym roku nie będzie świąt – pomyślałam. Jeśli
mamie został miesiąc, to może nie dożyć wigilii, o ojcu nie wspominając. Te
święta na pewno będą najsmutniejszymi, jakie obchodziliśmy do tej pory. Boże,
żeby tylko mama dożyła końca grudnia – pomyślałam – żeby Anka po raz ostatni
zjadła tę swoją ukochaną wieczerzę. Przecież nie proszę o wiele, prawda?
24.
Ten dzień zleciał bardzo szybko. Nawet już nie pamiętam jak
się wszystko potoczyło. Z Kubą rozmawiałam normalnie. Klaudię i Kingę omijałam
szerokim łukiem. No i jakoś wszystko spokojnie się toczyło. Tata dalej był w
areszcie, więc z siostrą miałyśmy spokój. Ostatecznie zamieszkałyśmy u Zegrzyńskiej.
Nawet mi się tam podobało. Miałam poczucie bezpieczeństwa i lekki posmak
wybrakowanego domu, którego pewnie już nigdy nie miałam odnaleźć. Jedynym
minusem była mama, która z dnia na dzień wyglądała coraz mizerniej. Z minuty na
minutę robiła się bledsza. Jej oczy nie błyszczały już tak, jak wcześniej.
Kościste ręce i delikatne palce wymagały naprawdę dziecięcego obycia. Wydawała
się być taka krucha, taka pusta i nieżywa. Jedynie co się nie zmieniło to jej
podejście do mnie i Anki. Dalej była tą starą mamą, która kazała się nam ciepło
ubierać, jeść śniadanie i odrabiać zadanie. Była to jednak jej wybrakowana
wersja. Taka jakaś nie na miejscu, niezbyt mi odpowiadająca. Chciałam, żeby
wrócił jej dawny wizerunek – pełen uśmiechu i radości. Mimo ogromnych problemów
zawsze była radosna. Nie smuciła się bez potrzeby, no chyba, że tata robił
awanturę Ani, albo mnie, albo wtedy kiedy nas bił. Tego okropnie nie lubiła.
Nienawidziła wręcz.
Ta myśl, że jej czas dobiega końca okropnie mnie zdołował.
Naprawdę cały czas miałam nadzieję, że jednak się uda, że mama wyzdrowieje.
Nadzieja matką głupich, jak mówi wszystkim znane przysłowie. Ale skąd miałam
wiedzieć, że tym razem też nic nie wypali? W sumie to nigdy nic mi się nie
udawało, mogłam się tego jak najbardziej spodziewać.
Dwunasty, trzynasty, czternasty, piętnasty, szesnasty,
osiemnasty. A stan mamy pogarszał się już tak katastrofalnie, że już nawet nie
mówiła. Gdy wchodziłam do sali, stawałam dwa kroki od jej łóżka. Bałam się do
niej podejść. Wiem, że to okropne, ale naprawdę się jej bałam. Przerażało mnie
jej wychudłe ciało, jej szara twarz i zero jakichkolwiek oznak życia. To
właśnie wtedy, osiemnastego, wzięłam Anię do szpitala ostatni raz. Dziecko
inaczej wszystko widzi. Patrząc w stronę jej łóżka pytała, czy to na pewno jest
nasza mama. Nie rozpoznawała jej twarzy, jej bladego spojrzenia i cichego
pomrukiwania – wtedy jedynie na to miała siłę.
Widząc, jak pielęgniarki karmią ją przez jakieś rurki,
poczułam żałość. Jakie to jest okropne. Widzieć niedołężność kogoś, kto jeszcze
nie dawno był zdrowy i silny. Kogoś, kto z ogromnym pozytywizmem kierował się w
życiu, a swoimi planami wybiegał w bardzo daleką przyszłość. Ale to w końcu
normalne u kogoś, kto ma nowotwór przełyku. Jedzenie mogło się podawać jedynie przez
jakąś specjalną aparaturę. Nie mogłam na to patrzeć, było mi wstyd, że nie
akceptuje choroby i wyglądu matki, ale nie mogłam niczego z tym zrobić. Po
prostu ściskało mi serce i żołądek, a reszta ciała chciała uciec jak najdalej,
byle tylko nie widzieć tego, co wtedy miałam przed oczami.
Dwudziesty, dwudziesty pierwszy. Kolejne dni mijały, a ja co
nocy zastanawiałam się, kiedy zadzwoni telefon z informacją, że mama nie żyje.
Codziennie tam chodziłam. Mimo tego strachu, który czułam i odrzucenia, jakie
mną kierowało, chciałam być przy niej cały czas. Dzięki temu, że sąsiadka
zajmowała się Anką, mogłam chodzić do niej od razu po szkole. Siedziałam tam do
siódmej, a nieraz ósmej. Nieważne, że nie odrabiałam zadań – tylko ona się liczyła.
Od dwudziestego drugiego i tak mieliśmy ferie świąteczne, więc nie musiałam
niczego odpisywać, ani nawet otwierać książek. Potem Paweł zabierał mnie do
domu. Cały czas opowiadał mi o Janku, ale ja i tak w ogóle go nie słuchałam.
Obserwowałam to, co znajdowało się za oknem, za każdym razem poznając i widząc
kolejną i odmienioną formę tych budynków, chodników, mieszkań.
I dwudziestego trzeciego, kiedy rano zadzwonił telefon
sparaliżowało mnie całkowicie.
- Zosiu, odbierz ! –
wołała kobieta. Jej głos dobierał z kuchni. Była pora obiadowa, pewnie robiła
nam coś dobrego do jedzenia – Zosiu ! Jestem cała w mące, no proszę !
Nic nie mówiłam. Nie mogłam podnieść tej okropnej słuchawki.
Nie chciałam wiedzieć, co mają mi do powiedzenia. Ten okropny dźwięk dzwoniącego
telefonu był moim koszmarem. Koszmarem i końcem mojego życia.
- Ja odbiorę –
krzyknęła Ania, zeskakując z fotela.
I teraz naprawdę się przestraszyłam. Ania nie mogła się
dowiedzieć o tym pierwsza. W ogóle nie mogła się tego dowiedzieć z ust jakiejś
zimnej pielęgniarki. Chciałam jej to wytłumaczyć spokojnie i delikatnie Służba
zdrowia charakteryzowała się bezpośredniością. Tak małe dziecko mogło bardzo
źle to odebrać. Zależało mi na tym, żeby Ania przetrwała to całe nieszczęście
jak najlepiej.
Zerwałam się z łóżka i popędziłam do telefonu. Wyminęłam
Ankę w korytarzu i podniosłam słuchawkę do góry. Zszokowana i przestraszona
starałam się wykrztusić jakiekolwiek słowo.
- Ha… Halo? – no na
nic lepszego nie było mnie stać. Głupie halo nie mogło mi przyjść na usta.
Głos w telefonie bardzo przytulnie odpowiedział na moje
krótkie zapytanie.
- Witam. Nazywam się
Ania Gardno. Jestem pielęgniarką z poznańskiego szpitala. Wie pani, tego w
centrum, nie na polach.
- Tak, tak –
wykrztusiłam, nerwowo zaciskając kabel od telefonu. Dalej niczego nie
wiedziałam. Czemu wszystko się tak przeciągało ?
- Jest pani córką
kobiety chorej na raka z Sali 52, tak?
Naciskając na „raka” dobitnie mnie zdołowała. No skąd, nie
wiedziałam, że moja mama umiera. Nie wiedziałam, że leży i nic nie mówi. Żyłam
w błogiej nieświadomości, Anno!
- Tak.
- A więc – zaczęła –
pacjentka prosiła o wizytę w dzisiejszym dniu. Gdybyście mogły przyjść. Chciała
zjeść z wami wigilię, sama rozumiesz. Lekarze na pewno jej nie wypuszczą.
Ogromny kamień spadł mi z serca. Żyła. Nic jej nie było. To
znaczy było, ale nic takiego się nie działo.
- Jasne, codziennie u
niej jestem. Niech jej pani przekaże, że przyniosę jej coś dobrego do jedzenia.
Pielęgniarka zaśmiała się w słuchawce.
- No tak, szpitalne
jedzenie jest okropne !
Przytaknęłam, podziękowałam za informację i odłożyłam
telefon na widełki.
Ania podbiegła i z ogromnym zaciekawieniem zaczęła wypytywać
o to, kto dzwonił i w jakiej sprawie dzwonił. Opowiedziałam jej, że za jakieś
trzy godziny pójdziemy odwiedzić mamę. Bardzo się ucieszyła. Byłam świadoma
tego, że na jej widok ( jeszcze gorszy niż wcześniej, czyli wtedy kiedy nie
mogła jej poznać ) się przestraszy i będzie nieswoja, ale na pewno to
zaakceptuje. Była mądrą dziewczynką. Była mądra jak mama.
25.
Wszystkie trzy ubrałyśmy się i spakowałyśmy jedzenie.
Zegrzyńska pomogła mi włożyć wszystko do torby. Była z niej fajna kobieta. W
ciągu tego miesiąca strasznie się do niej zbliżyłam. Poczułam, że mogłaby być
moją babcią. Była naprawdę fajna i ułożona.
Nie wiem czemu, ale od początku choroby mamy strasznie się
zmieniłam. Nie patrzyłam na wszystko tak, jak kiedyś. Nabrałam pewnego rodzaju
pokory. Ostatnio nawet doszłam do wniosku, że mogłabym zakolegować się z
Jankiem. Czemu by nie? Bylibyśmy zwykłymi znajomymi. Nie chciałam utrzymywać
jakiś niespecjalnie miłych kontaktów, może czas się pogodzić? Kiedyś na pewno
to zrobię – pomyślałam – na pewno.
Wyszłyśmy z mieszkania i spacerkiem szłyśmy w stronę
szpitala. Mimo, że wiedziałam czego się spodziewać, coraz bardziej się
denerwowałam. Może temu, że ten dwudziesty trzeci miał być tak okropny. Albo
może chodziło o podświadomą myśl, że jeszcze nie dobiegł końca i wszystko może
się zmienić. Okropnie się tego bałam. Skoro żyła, to miała dotrwać choćby
jutra. Żeby tylko Ania ją zobaczyła.
Wchodząc po schodach czułam bicie mojego serca. Ba, nie tyle
czułam, co słyszałam. I nie tylko ja, Ania i Zegrzyńska od razu zwróciły na to
uwagę.
- Czego się boisz,
kochanie? – zapytała sąsiadka, uchylając przed nami szklane drzwi wejściowe.
Beret zasłaniał jej całe czoło, więc nie było widać tych milionów zmarszczek.
Błyszczące oczy i zaczerwienione policzki zrobiły z niej postać małej,
kulturalnej dziewczynki. Zaorania ukryte pod czapką, na pewno zmieniłyby jej
posturę, wyglądałaby nie na dziewczynkę, ale staruszkę, lekko zdyszaną i być
może przeziębioną.
Odpowiedzi udzieliłam dopiero w środku, kiedy Ania była
daleko przed nami, szukając numerka sali. Zapisała go na ręce i za każdym razem
szukała tak samo namiętnie. Wiedziałam, że jej się to podoba. Zawsze chciała
być detektywem.
- Boje się reakcji
Ani. Dość długo jej nie widziała, a ona z dnia na dzień wygląda marniej. A co
jej powiem, jak mama umrze? Co mam jej powiedzieć? – wymamrotałam, rzucając słowami
najszybciej jak potrafiłam.
Zegrzyńska oburzyła się i zatkała mi usta palcem.
- Nie myśl o tym co
będzie, ale o tym co jest. Ania to mądra dziewczynka, na pewno to zrozumie.
Poza tym twoja mama żyje, nie zamartwiaj się na zapas. W każdym wypadku… jeśli
już do tego dojdzie, na pewno z nią porozmawiam.
- Dziękuję –
powiedziałam tylko jedno słowo. „Dziękuję” było chyba w tym momencie
najodpowiedniejsze. Najlepiej wyrażało moją wdzięczność. Tak, teraz byłam jej
naprawdę wdzięczna. Nie byłam zła, ale szczęśliwa, że ktoś jest w stanie się
nami zająć, bez obierania jakiegokolwiek wynagrodzenia.
Śladami Anki również znalazłyśmy się pod salą matki.
Zegrzyńska weszła od razu, trzymając Anię mocno za rękę. Ja nie weszłam. Bałam
się widoku zaskoczonej i zagubionej Ani. Już wcześniej była w szoku, kiedy
zobaczy ją w jeszcze gorszym stanie na pewno nie będzie szczęśliwsza. Drzwi
zostały uchylone. Postanowiłam zostać na zewnątrz i posłuchać tego, co dzieje
się w środku.
Usłyszałam głos Anki.
- A gdzie jest mama?
Cisza.
- No gdzie ona jest?
Co ta pani robi na miejscu mamusi? Gdzie ona jest?
Ogarnęła mnie panika. Jak ona musiała się czuć ! Musiała być
tak przestraszona…
Witam cię , przyjacielu. Dlaczego przebywasz z moją siostrą?
Nie wiesz, że tylko ja byłam twoją jedyną bratnią duszą ? Zostaw ją, ona nie
może się bać. Odejdź, nie chcę cię tu !
- To jest twoja
mamusia, kochanie – powiedziała sąsiadka, najmilszym głosem, jaki kiedykolwiek
usłyszałam – jest troszkę chora, ale nadal jest twoją ukochaną mamusią.
- Nie.
Krótka i wszystko wyjaśniająca odpowiedź.
- Co nie? –
zaskoczyła nie tylko Zegrzyńską, ale i mnie.
- To nie jest moja
mama.
Drzwi uchyliły się szerzej, a z wnętrza Sali wybiegła Ania.
Łzy lały się po policzkach, szyi. Warkocze nerwowo wymachiwały na prawo i lewo,
podążając za jej drobnym ciałkiem.
26.
Szłam jej śladami, starając się dotrzeć w miejsce, w którym
się ukryła. Przebiegła przez najdłuższy korytarz i wybiegła na drugie piętro.
Siedziała na schodach, szlochając i ukrywając twarz w kolanach.
Cicho podeszłam i usiadłam obok niej, podciągając nogi pod
brodę.
- To jest nasza
mamusia – wyszeptałam – to ta sama mamusia, która jeszcze niedawno robiła nam
kanapki i oglądała z nami twoje ulubione bajki.
Ania pokiwała głową. Podniosła oczy w moim kierunku, ale nie
patrzyła na mnie, tylko ślepo wbijała spojrzenie w dal, znajdującą się za mną.
- Nie, to nie ona. Na
pewno. Tamta mamusia miała ładne policzki, czerwone usta, błyszczące oczy. A ta
pani tak nie wygląda.
Teraz naprawdę się przeraziłam. Słowo „pani” wzbudziło
dreszcze, które przeszły mnie z góry na dół. Dziwnie jest słyszeć, że twoja
siostra nie poznaje własnej matki. I mimo tego, że było to jak najbardziej
usprawiedliwione, niespecjalnie do mnie docierało.
- Bo wiesz – zaczęłam
– nasza mamcia nie mogła jeść, więc jest chudsza. Może trochę bledsza – cicho
się zaśmiałam. Wiem, że to nie było szczere, ale chciałam poprawić humor i
sobie i jej – ale to wciąż ona. Te same usta, te same policzki, a tym bardziej
oczy. Tylko, że trochę bardziej ubogie.
Ania dalej szlochała. Po chwili przytuliła się do mojego
kolana i coś mamrotała pod nosem.
- Mów głośniej, nic
nie słyszę.
Popatrzyła na mnie, ocierając zapuchnięte policzki.
- Nauczysz mnie
pokochać tę nową mamusię, Zosiu?
Łza spłynęła krzywym i krętym torem, spadając na zimną
posadzkę.
- Miłości się nie
nauczysz. Sama ją poczujesz. Jestem tego absolutnie pewna.
27.
Chwyciłam ją za rękę i z powrotem weszłyśmy do sali. Nie
płakała, ale dalej była nieco przygnębiona. Posyłałam jej co chwila ubogi
uśmiech, żeby jako tako ją pocieszyć. Ale patrząc w stronę tego szpitalnego
łóżka sama nie potrafiłam dostrzec mamy. Siedział tam cień osoby, którą kiedyś
tak bardzo kochałam.
Dalej trzymałam ją za rękę. Mama leżała jakby nieprzytomna,
z lekko uchylonymi powiekami. Nie wiem, czy nas widziała. Wyglądała jakby była
tu nieobecna. Nie otwierała ust, więc pewnie nie mogła mówić. Ciekawe, czy
gdyby mogła, porozmawiałaby z nami? Czy przytuliłaby mnie i Anię?
Nasze splecione ręce ani na chwilę się nie rozplotły.
Stałyśmy jak wryte, stale obserwując szarą i chudą postać leżącą w miejscu,
gdzie kiedyś leżała nasza mama. Zegrzyńska siedziała na krawędzi łóżka, głaskając ją po ręce. Co chwila
rzucała nam współczujące spojrzenie. Wiedziała, że to ogromny szok widzieć
najważniejszą osobę w swoim życiu w takim stanie, czuła to. Ona kiedyś też
przez to przechodziła. Pamiętam jak mama opowiadała nam o jej mężu. Też miał
raka i też umarł. Była przy nim codziennie, nie zostawiała go nawet na pięć
minut. Stale mu pomagała i wspierała w najtrudniejszych momentach. W chwili
kiedy było już naprawdę źle, nie opuszczała szpitala. Spała koło niego, stale
mając nadzieję, że jednak przeżyje. Kiedy umarł, jej świat się skończył. Też
wszystko zawaliło się na jej głowę. Nie miała z kim dążyć do celów, które
kiedyś sobie obrała.
Zrobiło mi się jej okropnie żal. Przechodziła przez to
kolejny raz.
Postanowiłam podejść bliżej mamy, żeby Ania jakoś się
przemogła. Chciałam, żeby ją przytuliła – żeby było tak, jak dawniej.
Pociągnęłam ją za sobą i przysiadłam na drugiej krawędzi
żelaznego łóżka. Mama chyba nas zobaczyła, dopiero teraz to poczułam, bo
obróciła głowę w naszą stronę. Jej blade usta zaczęły się poruszać. Jak gdyby
chciała coś powiedzieć. Chwyciłam ją drugą ręką, kładąc jednocześnie dłoń Ani.
Wszystkie trzy mocno się trzymałyśmy. Mimo, że wyglądała na bardzo słabą,
uścisk wciąż miała bardzo mocny. Boże, jak ja ją kochałam.
- Miałaś rację, Zosiu
– wyszeptała Ania, siadając mi na kolano – to ta mamusia. Tylko, że jakaś bledsza.
Może zjadła za dużo białej czekolady, co? – wbiła ciekawskie oczy najpierw we
mnie, potem w mamę, a na samym końcu w kobietę siedzącą naprzeciwko.
Wszystkie trzy zaczęłyśmy lekko chichotać. Nawet mama lekko
się uśmiechnęła.
- To nie czekolada,
to biała choroba – mama zaczęła mówić. Jak ja dawno nie słyszałam jej głosu.
Dalej był tak samo barwny, ale nieco słabszy. Chciałam, żeby mówiła cały czas,
chciałam słyszeć ten cichy pomruk na okrągło. Stał się czymś w rodzaju
piosenki, która wywołuje szybsze bicie serca – najpierw jest słodko, bo niczego
nie widzisz, a dopiero potem widzisz skutki.
- No, ale ciebie
ząbki nie bolą, prawda?
Mama się zaśmiała. Kaszel przerwał melodyjny tętent.
- Nie, nie. Mnie nic
nie boli, kochanie – ledwo co wypowiedziała ostatnie słowa, bo napad kaszlu
odebrał jej mowę.
- Kocham cię, mamo –
rzuciłam, mocniej ściskając jej rękę.
Kiedy ponownie zaczęła łapać powietrze trochę się
uspokoiłam. Już nie kasłała, lekka chrypa osiadła w jej gardle, zmieniając
barwę głosu.
- Ja ciebie też,
Zosiu. I ciebie Aniu też kocham.
Potem wyciągnęłam jedzenie, które miałyśmy w torbach. Ja,
Ania i sąsiadka jadłyśmy wszystko, mama wypiła tylko trochę ciepłego kakao.
Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się. Było prawie tak, jak wcześniej.
28.
Po tych śmiechach i ciągłej rozmowie mama bardzo osłabła.
Bałam się, że może się jej coś stać, więc pospieszyłam Anię i sąsiadkę.
Aneczka, która wcześniej bała się podejść do matki, teraz nie mogła się od niej
odkleić.
- Mówiłam, że to
poczujesz – przechodziliśmy przez ogromną zaspę śniegu, a ja zamiast patrzeć
pod nogi, cały czas coś gadałam – udało ci się, jestem z ciebie dumna, wiesz?
Mama bardzo się ucieszyła.
Ania pokiwała głową, wprowadzając w ruch duże pompony
wiszące z tyłu niebieskiej czapki, którą ostatnio jej kupiłam. Jak ona ją
uwielbiała ! Nie dość, że była ciepła i wygodna, to jej blada cera idealnie się
z nią komponowała. Wyglądała ślicznie. Poza czapką kupiłam jej jeszcze ciepłe
spodnie, rękawiczki i skarpetki. Dla siebie niczego nie wybrałam, Zegrzyńska
dała mi trochę ubrań, które zalegały w jej szafie. Kiedyś była bardzo chudą i
smukłą dziewczyną. Poza tym wiele z ciuchów, które posiadała, dostała od
jakiejś swojej siostry, na przechowanie. Tylko, że ta siostra o nich
zapomniała, więc ubrania powędrowały w moje ręce.
- Mama naprawdę
ucieszyła się z waszego widoku, dziewczynki. Zachowałyście się bardzo dobrze –
sfinalizowała Zegrzyńska, chwytając mnie pod rękę. Było dość ślisko, nie
chciała się przewrócić. Szkoda tylko, że w razie gdyby to właśnie ona się
przewróciła to ja i Ania ucierpiałybyśmy najbardziej. Bo albo spadła by na nas,
a najchudsza to ona nie była, albo pociągnęła by nasze kruche ciałka na zimny,
twardy i śliski lód.
- Była bardzo
szczęśliwa – dodałam – dziękuję, że się z nami pani wybrała.
Kobieta posłała mi szczery i wyrazisty uśmiech.
- Przyjemność po
mojej stronie. Bardzo chciałam ją odwiedzić. A teraz dziewczynki przyspieszcie
kroku, musimy zdążyć na wigilię, a przecież barszcz i uszka jeszcze nie są
gotowe.
Faktycznie zaczęłyśmy iść nieco szybciej. Co do wigilii – ja
swoją miałam już za sobą. Bo właśnie to spotkanie z mamą i jedzenie w tej
białej i pustawej sali było dla mnie dziś najważniejsze. Ale dobrego jedzenia
nigdy za wiele, moich ukochanych uszek mogłam jeszcze sporo zjeść.
Kiedy biegłyśmy po schodach, we wszystkich mieszkaniach
panowała ogromna cisza. Nic się nie działo. Wszyscy pewnie krzątali się po domu
i przygotowywali świąteczne ciasta, potrawy i tak dalej. W tym roku prawie w
ogóle nie czułam tych świąt. Dopiero dziś zauważyłam, że wszędzie stoją
choinki, że budynki i witryny sklepów są ozdobione kolorowymi lampkami, że
wszędzie wiszą plakaty głoszące świąteczne hasła i slogany. Nie przeżyłam tego
oczekiwania, które co rok dawało mi tyle radości.
W mieszkaniu było strasznie ciepło. Szybko się rozebrałyśmy
i wparowałyśmy do kuchni. Zegrzyńska przygotowała moje ukochane uszka, zaczęła
podgrzewać barszcz, który robiła rano. Ja i Ania nakryłyśmy do stołu. Orzechy,
pistacje, miód – już dawno nie widziałam takiego jedzenia. Ania widząc suszone
morele pytała się, czy to nie przypadkiem żółtka jajek, tylko takie jakieś
wysuszone. W dziedzinie gastronomii nasza wiedza była naprawdę uboga. Kiedy
zastawa była na miejscu, a mała choinka świeciła kolorowymi światełkami, poszłyśmy
się przebrać. Ubrałam moją jedyną i ukochaną sukienkę. Ania ubrała getry i
jakąś bluzeczkę. Uczesałyśmy się i wróciłyśmy do kuchni, żeby pomóc sąsiadce.
- No, no, no ! Jakie
ślicznotki – zawołała, wymachując chochlą nad misą z barszczem – wyglądacie
pięknie. Uważajcie, żeby nie zniszczyć tych ubrań, dobrze? Plamy z barszczu i
kompotu na pewno nie będą chciały zejść. A teraz weźcie te półmiski i zanieście
je na stole. Ja się przebiorę i szybko do was wrócę.
Zegrzyńska gdzieś zniknęła, a ja i Ania usiadłyśmy przy
stole. Siedziałyśmy w ciszy bacznie przyglądając się całemu jedzeniu. Od razu
zrobiłam się głodna. Oczy Ani tak bardzo się śmiały, była taka zadowolona. Ta
jedyna rzecz naprawdę mnie pocieszała.
Nie minęło kilka minut, a zza framugi drzwi wyłoniła się
elegancka i zgrabnie uszyta garsonka. Kto ją włożył ? Nie ! To nie mogła być
Zegrzyńska. Przecież ona nigdy nie miała loków, czerwonych ust, ani tak
pięknych ubrań.
- Jaka pani jest
śliczna ! – wykrzyknęła Ania, podpierając brodę o ręce.
- Och, naprawdę? No
wiecie… Musiałam się podrasować, bo okropnie się przy was czułam. Piękne i
młode, a ja taka stara i brzydka.
Zmierzyłam ją ostro.
- Niech nie opowiada
pani głupot. Jest pani piękna. A teraz zapraszam do stołu.
Wigilia była pyszna. Zjadłyśmy wszystko. Oczywiście
podzieliliśmy się opłatkiem, odmówiliśmy modlitwę. Wszystko było tak, jak to
wygląda na tych amerykańskich filmach, gdzie do stołu siada pełna i szczęśliwa
rodzina. Ogromnym zaskoczeniem były prezenty, jakie dała nam staruszka. Dostałam
śliczny sweterek, a Ania spódniczkę. Nigdy nie dostawałyśmy niczego, dlatego
biedna kobieta ledwo uszła z życiem, kiedy rzucałyśmy się jej po szyi i
całowałyśmy jej obwisłe lica. Ale chyba była zadowolona. Przynajmniej my tak.
Kiedy już wszystko posprzątałyśmy, a ja leniwie opierałam
się o zagłówek fotela, na myśl przyszedł mi tata. Dobra, zachował się okropnie.
Ba, takich rzeczy się nie wybacza, ale dziś była wigilia. Może to głupio
zabrzmi, ale się za nim stęskniłam. Bo mimo tego jaki był, kochałam go. Ania
zapewne też, i mama. No, ale nic nie mogłam zrobić. Na własne życzenie zamknął
się za kratami. Niczego nie mogłam z tym zrobić.
29.
Stałam i patrzyłam na jej bladą i nieruchomą twarz.
Zamknięte powieki i podkreślone szminką usta. Ręce złożone delikatnie na
piersiach. Bladą skórę i zsiniałe uszy, oraz tę piękną, jedwabną sukienkę,
która opływała jej wychudłe ciało. To było niemożliwe, jakieś nierealne. To nie
miało się tak skończyć. A jednak patrzyłam na mamę, która już nigdy miała się
do mnie nie odezwać. Już nigdy nie miała mnie przytulić i powiedzieć, że mnie
kocha. Popatrzyłam w bok. Ania stała zaraz obok, płacząc i jęcząc nad nieżywą
matką.
Sama nie wiedziałam, kiedy łzy spływają mi po policzku.
Uczucie odrętwienia objęło nie tylko twarz, ale i resztę ciała, więc stróżki
wyrzeźbione przez malutkie krople były już niewyczuwalne. Nie chciałam tego.
Dlaczego to się tak skończyło? Miałam jeszcze tyle planów, Ona miała tyle
planów ! I nic się już nie spełni. Mój świat leży, a mój odwieczny przyjaciel
stoi przede mną i śmieje mi się w twarz.
- Jesteś słaba,
Zosiu.
- Nie jestem słaba.
- Nie dasz sobie
rady.
- Ze wszystkim sobie
poradzę – serce coraz bardziej się zaciskało. Ból, łzy i żałoba – to jedyne, co
teraz mi zostało.
- A Ania? Ania jest sama.
- Ma mnie.
- Jesteś zbyt naiwna,
Zosiu.
- Dam sobie radę –
powtarzałam w myślach. Idź stąd, przyjacielu, nie potrzebuje cię więcej. W moim
starym życiu towarzyszyłeś mi na co dzień. Teraz możesz odejść i nigdy nie
wracać.
- Jestem silna –
wymruczałam, wycierając mokre policzki – i nikt nie będzie mi wmawiał, że sobie
nie poradzę – zacisnęłam pięści i wykrzywiłam usta w grymasie bólu i
zniesmaczenia – zawsze dam sobie radę.
30.
Nawet nie wiedziałam kiedy minęło tyle czasu. To już miesiąc
od śmierci mamy, koniec Stycznia zbliżał się nieubłaganie. Okropnie mi się
nudziło, nie miałam gdzie chodzić po szkole, więc coraz bardziej dołowała mnie
myśl, że chcąc, nie chcąc moje życie straciło już resztki sensu, jakie do tej
pory posiadało.
- No nie dołuj się
już tak, dobrze? Wiesz, że dla niej to lepiej – powiedział Kuba, głaskając mnie
po ręce.
I tak jakoś się złożyło, że byłam coraz bardziej samotna.
Każda osoba chciała mi pomóc, porozmawiać. Ale ja nie chciałam byle kogo,
dlatego wybrałam Kubę. Tylko z nim rozmawiałam, tylko on mógł mi pomagać i
tylko z nim naprawdę czułam się dobrze. Codziennie po szkole przychodził do
mnie i piliśmy ciepłą herbatę. Czasami Ania z nami siedziała, ale zdarzało się
to coraz rzadziej. Była trochę zamknięta w sobie. Śmierć mamy do teraz do niej
nie dotarła. Ale co miałam zrobić? Wiedziałam, że w tym wypadku czas jest
lekarzem i tylko on zaleczy te tysiące ran, jakie pokrywały serce jej i moje.
Zegrzyńska bardzo polubiła Kubę. Ostatnio nawet powiedziała,
że jest całkiem przyzwoitym chłopakiem. Cieszyłam się, że tak go odbierała.
Traktowałam ją jak drugą matkę, jej zdanie było dla mnie naprawdę ważne.
- Kuba, to cholernie
ciężkie – mruknęłam, opierając brodę o kolana.
Posłał mi swój półpełny uśmiech. Przysunął się bliżej i spojrzał
mi głęboko w oczy.
- Wiem, że to
ciężkie. Ale wiem też, że jesteś silna – lekko zachichotał – jesteś najbardziej
zdeterminowaną i waleczną Zosią jaką świat widział.
Blado na niego popatrzyłam.
- I co mi z tej
waleczności, skoro nic nie umiem zrobić? Na moich oczach życie sypało mi się po
kawałku.
- Czasami tak jest.
Ale teraz na pewno będzie lepiej. Jest Ania, Zegrzyńska i ja – zatrzymał się na
chwilę – tak, ja jestem w dwustu procentach.
- Wiem, że jesteś –
oparłam głowę o jego ramię, bo siedział już naprawdę blisko. Ale nie, nie bałam
się tej bliskości. W pewnym stopniu nawet mi odpowiadała – i dziękuję, że
jesteś.
Przytulił mnie z całej siły, a ja po raz pierwszy od momentu
tych smutnych wydarzeń zrozumiałam, że jednak jest szansa na to, żeby moja
sytuacja się poprawiła. Okropna to ona była, ale na pewno mogła się zmienić.
Dzięki Kubie, dzięki Ani, dzięki mnie i dzięki temu, że mojego przyjaciela
chyba już nie było. Po prostu stchórzył, bo pokazałam jak silna jestem.
31.
- Ej, mała ! No weź,
to nie fair – Kuba wrzeszczał i robił miny jak jakieś dziecko. Wiedziałam, że
nie cierpiał przegrywać w karty, a dość często się to zdarzało – Anka !
Widziałem to! Dałaś jej swoje ! To nie fair, dziewczyny..
Ania śmiała się w niebogłosy. Ja też chichotałam, bo
naprawdę to, co robił mój chłopak było niewyobrażalne. Tak, mój chłopak. Oboje
poczuliśmy, że łączy nas coś więcej niż zwykła znajomość. Ciągnie nas do
siebie, ciągnie nieubłaganie. Poprosił mnie na początku Lutego. Nie wiedziałam
czy się zgodzić, nie lubiłam obowiązków, ani jakiejkolwiek mobilizacji. Związek
to ciągłe przystosowywanie się, ustępstwa i mnóstwo pracy. Mając jednak
piętnaście lat mogłam sobie na to pozwolić.
- To jak? Będziesz tą
moją jedyną? – uśmiechał się od ucha do ucha. Pamiętam to, jakby to było
wczoraj. Te śliczne oczy błyszczały bardziej niż światełka na choince. Był tak
uroczy, że nie mogłam na niego nie patrzeć.
- To zobowiązanie do
tego, żebym trzymała cię za ręke, tuliła i tak dalej ?
Pokiwał przecząco głową.
- Zobowiązanie do
tego, żebyś była.
Uśmiechnęłam się.
- Tylko tyle?
- Bądź, uśmiechaj się
i nic więcej. Na niczym więcej mi nie zależy.
Bardzo mnie poruszył. Wiedział, jak trafić do mojego serca.
Akcja zakończyła się uściskiem, no i od tej pory Kuba należał do mnie. Jeśli
można to tak nazwać. Klaudia i Kinga dały sobie spokój. Były przejęte śmiercią
mojej mamy i, jak to normalni ludzie, miały wyrzuty sumienia. One zaś
doprowadziły do tego, że dały mi spokój. Szczęście w nieszczęściu – pomyślałam.
Siedziałam na podłodze i patrzyłam na mojego chłopaka.
Rozradowany i bardziej szczęśliwy niż wcześniej bawił się z Anką, gdyż uznał,
że gra w karty z dwiema siostrami to samobójstwo. Nie dziwiłam mu się, pewnie
też bym tak pomyślała, gdybym przegrała już trzydziesty drugi raz.
- Haha, Kuba ! Ja mam
łaskotki – krzyczała Ania, rozpychając się rękami na prawo i lewo. Kuba
widocznie zadowolony z tego, że Ania się przed nim broni, z jeszcze większą
zaciekłością manewrował palcami po żebrach dziewczynki – no proszę, koniec !
- Ja ci dam koniec !
Wygrałaś ze mną w karty, mały potworku !
Ania chichotała coraz głośniej, a ja z ogromną rozkoszą
przyglądałam się roześmianej i szczęśliwej Ance.
- Nie moja wina, że
jestem mądrzejsza od ciebie – mruknęła, łapiąc oddech.
- No wiesz co ! Teraz
to już sobie przegięłaś ! – chwycił ją za nogi i trzymając na plecach zaczął
biegać po całym pokoju.
Było pięknie. Czułam, że jednak nie tracę nad wszystkim
równowagi. Podświadomość nasuwała mi jednak jedną myśl, która od dwóch tygodni
nie dawała mi spokoju. Co z ojcem? Może powinnam go odwiedzić? Nie zdążyłam
odpowiedzieć na to pytanie, bo Kuba podbiegł w moją stronę, chwycił mnie za
biodra i tak samo jak Ankę, wziął na plecy.
- No co ty ?!
Zwariowałeś ? – śmiałam się i wymachiwałam nogami na znak, żeby dał sobie
spokój.
- Nie ! Ja po prostu
bawię się z moimi dwoma najlepszymi księżniczkami.
Razem z Anką westchnęłyśmy głęboko.
I tak minął ten piękny wieczór. Siedzieliśmy, śmialiśmy się,
a kiedy Zegrzyńska przyszła od lekarza udawaliśmy, że grzecznie oglądamy filmy.
Było genialnie – pomyślałam – było po prostu genialnie.
32.
Dobrze, że już czerwiec. Skończyłam szesnaście lat i
gimnazjum miałam już za sobą. Egzaminy wypadły całkiem dobrze, na świadectwie
same piątki – profesorki twierdziły, że na pewno dostanę się do jednej z
lepszych szkół.
- Och, Zosiu. Jesteś
bardzo utalentowaną, młodą nastolatką. Nie ma lepszego fizyka w naszej szkole !
Powinnaś iść na jakiś profil, który dałby ci możliwość rozwinięcia tej pasji –
mówiła każda z nich.
Nie wiedziałam, gdzie pójść. Miałam dużo czasu, żeby się
zastanowić. Ale w sumie fizyka bardzo mi się podobała. Kwestia zostanie sławnym
matematykiem, lub astrofizykiem była bardzo kusząca. Kuba też uważał, że
powinnam iść w tym kierunku.
Kiedy apel dobiegł końca, a świadectwa zostały wręczone,
razem z Kubą i Anią poszliśmy na lody do parku. Było lato, wakacje ! Trzeba
było wykorzystać to jak najlepiej.
- I jak Aniu? Są
szóstki? – żartował Kuba. Jak on uwielbiał ją denerwować. Ona też lubiła to
jego zaczepianie. Ostatnio stwierdziła, że jest dla niej jak starszy brat.
- Kuba… – zaczęłam.
- Tak? – popatrzył w
moją stronę, mocniej zaciskając moją rękę, którą trzymał.
- Pamiętasz jak
mówiłeś, że odwiedzi mnie Kamil?
Zaśmiał się dość donośnie.
- Zapomniałem ci
powiedzieć. No wiesz… Jednak się tu nie przeprowadza. Jego rodzice anulowali
akt rozwodowy.
- Och, to na całe
szczęście.
- A czemu o to
pytasz? Przecież mówiłem ci to w tamtym roku.
Mruknęłam cicho, nie wiedząc co powiedzieć.
- No wiesz… Miałam tyle
na głowie, że kompletnie o tym zapomniałam. Dopiero teraz przyszło mi to na
myśl.
Uśmiechnął się bardzo szeroko.
- No tak, tak –
powiedział – faktycznie byłem dla ciebie dużym problemem. To mną byłaś tak
przejęta, prawda?
Zaśmiałam się. No naprawdę trafił w mój czuły punkt.
Uwielbiałam ten jego zabawny ton, poczucie humoru.
- Ależ oczywiście –
przytuliłam się do jego ramienia – kocham cię, wiesz?
Rzucił mi płoche spojrzenie.
- Ja ciebie też,
Zosiu. Ja ciebie też. No, a co do niego. Zadzwonię do Kamila i może jakoś uda
się nam spotkać.
Przyjęłam tę
informację jak coś, co kompletnie nie ma dla mnie znaczenia. Spoglądaliśmy na
siebie przez dłuższą chwilę. Zapomnieliśmy o obecności Ani, która bacznie nas
obserwowała.
- Halo ! A mnie nikt
nie kocha ?! – oburzyła się Ania.
- Jak to nie ?! –
krzyknęliśmy razem – my cię kochamy, dzióbasku.
Chwyciliśmy ją za rękę i poszliśmy oglądać kaczki. Jak
dobrze było nie myśleć o niczym i być z osobami, które kochało się nad życie.
33.
Zimny marmur i wyryte nazwisko. Okropność, po prostu
okropność. I mimo tego, że temperatura dochodziła do trzydziestu trzech stopni
było mi okropnie zimno. Żal na nowo ścisnął serce, a przez głowę przelatywało
mnóstwo scen i wspomnień, które wywołały poruszenie. Był Lipiec, a ja dalej nie
mogłam w to wszystko uwierzyć. Wydawało mi się, że mama dalej jest w szpitalu.
Często wchodziłam do środka, żeby rozejrzeć się i wyjść z powrotem na zewnątrz.
Po co? Szukałam jej, chciałam zobaczyć jej twarz, usłyszeć jej głos. Nigdy
jednak go nie usłyszałam. Nawet jej nie zobaczyłam ! To tak cholernie bolało.
Ten ból łagodził Kuba, Anka i Zegrzyńska, której stan
ostatnio nieco się pogorszył, dlatego w jej mieszkaniu często gościł jej syn.
Pomagał jej, ale wszystko robił od niechcenia. Nie wiem, jak można traktować
tak swoją mamę, ja na jego miejscu nosiłabym ją na rękach. Nie miał pojęcia jak
bardzo cenny skarb posiadał. Pewnie przekona się o jego wartości dopiero wtedy,
gdy go straci. Taka możliwość jest bardzo prawdopodobna.
Wiatr rozwiewał moje włosy, przyklejając je do moich
policzków. Nieco wilgotna skóra kleiła do siebie wszystko, co tylko mogła.
Szybko otarłam łzy ręką i ostatni raz spojrzałam na szarawy nagrobek. Nagle
usłyszałam ciche kroki. Przestraszyłam się i spojrzałam w tył.
Kto stał za mną ? Boże, nie mogłam w to uwierzyć.
- Tak bardzo mi
przykro, Zosiu – mruknął Janek, stale wbijając we mnie spojrzenie. Z racji
tego, że Kuba został w domu z Anią i Zegrzyńską, na cmentarz przyszłam sama.
Poza tym lubiłam przesiadywać tu w samotności. Dlatego też nie miałam nikogo,
kto w jasny sposób wyjaśniłby Jankowi, że mam go gdzieś. Był ostatnią osobą,
którą chciałam teraz widzieć i z którą ewentualnie mogłabym rozmawiać.
- Dzięki.
Podszedł bliżej i chwycił mnie za ramię. Szybko strząsnęłam
jego ciężką rękę i ruszyłam przed siebie. Szłam po wąskiej ścieżce, mijając
tysiące nagrobków, krzyży i innych śladów z żyć mnóstwa ludzi.
- Czekaj ! –
krzyknął.
Jak on tak mógł? Krzyczeć w takim miejscu ? Gdybym miała
więcej siły dałabym mu w twarz. Zero szacunku dla tych, którzy patrzą na niego
z góry.
- Zośka, poczekaj.
Chcę porozmawiać – szarpnął mnie za pasek od spodni i przyciągnął w swoją
stronę. Co za bezczelność !
- Nie mamy o czym
rozmawiać. Spieszę się, cześć.
Powstrzymał mnie po raz kolejny, widocznie nie odpuszczając.
- Daj spokój, Zośka.
Porozmawiać ze mną możesz. Niczego więcej nie wymagam.
Patrząc na te jego pełne usta i śliczne oczy coś we mnie
drgnęło. Nie poczułam jakiegoś impulsu, ale zrozumiałam, że faktycznie nadszedł
czas, aby wszystko sobie wyjaśnić. Bo on widocznie dalej niczego nie rozumiał.
Chciałam to zrobić raz, a porządnie.
Usiedliśmy na jednej z ławek za cmentarzem. Przyznam, że
atmosfera nie była zbyt miła, no ale nie mogłam na nic lepszego liczyć.
Przynajmniej nie z jego strony.
- Chciałem cię za
wszystko przeprosić. Za to, co ci kiedyś zrobiłem. Zrozumiałem , że popełniłem
błąd.
- Ach, okej – było w
tym tyle ironii, że sama się sobie zdziwiłam.
Popatrzył na mnie z ukosa.
- Wybaczysz mi?
Zaśmiałam się. Wiedziałam, że nie powinnam i , że
niespecjalnie odpowiadało to danej sytuacji, ale nie mogłam już wytrzymać.
Myślałam, że wybuchnę.
- Wybaczyć wybaczę.
Ale raczej nigdy nie zapomnę.
- A powinnaś.
Chciałem.. – zaczął – chciałem to naprawić. Zrozumiałem coś bardzo ważnego,
wiesz?
Zaciekawił mnie.
- Tak? Co takiego? –
zapytałam, odgarniając włosy za ucho. Ten okropny wiatr stale zawiewał je do
przodu.
- Zrozumiałem, że
okropnie cię traktowałem. I, że cię kocham, wiesz? Byłem niedojrzały i nie
wiedziałem, jak to okazywać.
Myślałam, że zemdleję. Jak ja nie lubiłam takich ludzi!
Zamiast myśleć nad tym, co robią, naprawiają swoje domniemane błędy po czasie.
Wtedy, kiedy już wszystko uległo zmianie i kiedy nic już nie jest takie samo.
- Bardzo mi przykro,
ale jesteś zdany sam na siebie.
- Jak to? To ty mnie
już nie kochasz? – był tak zdziwiony, jak nigdy. Dlaczego tak bardzo go
zszokowałam? Przecież to chyba jasne, prawda?
Chciałam z niego zadrwić, ale już totalnie nie miałam siły.
Chciałam iść do domu, przytulić się do Kuby i zasnąć gdzieś obok niego.
- Nie, nie kocham
cię. Wychodzę z reguły, że nie kocha się ludzi, którzy cię ranią. Poza tym mam
chłopaka.
Posmutniał. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, ale naprawdę
przez krótki ułamek sekundy.
- Nie wiedziałem, przepraszam.
Więc życzę powodzenia i szczęścia, Zosiu.
- Dziękuję, a teraz
wybacz, muszę iść. Ania i Kuba na mnie czekają. Cześć.
- Do zobaczenia –
wymruczał. Zerwałam się z ławki i popędziłam do domu, zostawiając załamanego
Janka sam na sam. Ale co mnie to obchodziło? Został ukarany za to, co wyrządził
mnie.
34.
I Janek już nigdy więcej do mnie nie zagadał. Już nigdy nie
zadzwonił, nie pisał, nawet nie patrzył w moją stronę. Chyba faktycznie
zrozumiał, że to koniec. Moje życie dalej biegło do przodu, ciągle stawiając
przede mną nowe wyzwania i przeróżne nowości. Faktycznie po jakimś czasie Kamil
się z nami skontaktował. Dobrze było go zobaczyć. Częstsze spotkania sprawiły,
że ja i Kuba mocno się z nim zaprzyjaźniliśmy. I tak w trójkę przechodziliśmy
przez kolejne etapy rozwojowe. Liceum, studia, aż w końcu dom i rodzina. Ja
zostałam nauczycielką fizyki w jednej ze szkół, Kuba skończył studia
inżynierskie i pracował w jednej z dużych firm, a Kamil był fotografikiem.
Całkiem nieźle spełnialiśmy się w swoich zawodach. Na początku było ciężko, ale
z czasem wszystko zaczęło się normować.
A teraz? Teraz mam dwadzieścia sześć lat i siedzę na kanapie
mojego ślicznego mieszkania, tuląc i lulając małego Antosia.
- Kochasz mamusię?
Kochasz maleńki ? – mówiłam do dwumiesięcznego maluszka.
Podniosłam oczy na Kubę, który siłował się z krawatem.
Wyglądał tak okropnie zabawnie. Nie mógł sobie z nim poradzić. Wstałam z kanapy
i położyłam Antka do łóżeczka. Podeszłam do swojego męża i delikatnie
wyplątałam jego ręce spod zawiniętego materiału.
- Zostaw, sama to
zrobię – uśmiechnęłam się do niego. On też posłał mi uśmiech. Jeden z tych,
które tak bardzo uwielbiałam. Jednym ruchem zawiązałam krawat, delikatnie
zawijając kołnierzyk.
Pocałował mnie w policzek i mocno przytulił.
- Co ja bym bez
ciebie zrobił?
Zaśmiałam się i pogłaskałam go po policzku.
- Widocznie nic.
Wziąłeś kanapki ?
Podszedł do stołu i chwycił swoją czarną torbę, którą
kupiłam mu na urodziny. Na początku jej nie lubił, ale z czasem przypadła mu do
gustu.
- Wziąłem, wziąłem.
Muszę lecieć, bo się spóźnię – podszedł do łóżeczka i pocałował małego w czoło.
Potem podszedł do mnie i odcisnął na moich wargach soczystego całusa – wrócę o
szóstej. Kocham was.
- My ciebie też –
powiedziałam, poprawiając ponownie wygięty kołnierz.
Odprowadziłam go do drzwi i przekręciłam zamek na dwa razy.
Odkąd zostałam matką wszystkiego się bałam. Wszystko musiało być bezpieczne,
jałowe i najlepiej miękkie i nieużywane. Nie chciałam, żeby Antoś w jakikolwiek
sposób ucierpiał. Był najpiękniejszą rzeczą jaka mi się w życiu przytrafiła. Te
duże, zielone oczy , małe usta, różowiutkie policzki. Był śliczny i cały mój.
Okropnie się cieszyłam, że mogłam go mieć. Na nowo pokochałam kogoś, kto w
przyszłości będzie dla mnie wsparciem. Poczułam, że mam już wszystko. Mąż,
dziecko, siostra, która całkiem dobrze sobie radzi, no i oczywiście Kamil.
Zegrzyńska umarła dwa lata temu. Miała już siedemdziesiąt osiem lat, to dość
godziwy wiek, ale i tak ciężko było mi się z nią rozstać. Przywiązałam się do
niej jak do ukochanej osoby.
Podeszłam do łóżeczka i z powrotem wzięłam małego na ręce.
Za ten uśmiech można było zabić. Roześmiana twarzyczka dawała mi tyle
szczęścia, co skarbiec ze złotem biedakowi. Potrzebowałam go jak powietrza, bez
Antosia moje życie na pewno nie byłoby takie samo.
35.
Usłyszałam dźwięk telefonu. Powoli ruszyłam w jego stronę.
Musiałam pokonać masę zabawek, ubranek, maty na których leżał mały i wiele,
wiele innych rzeczy, które niestety walały się po podłodze. Która matka myśli o
sprzątaniu, jeśli ma w domu takie cudne maleństwo? Nie mieściło mi się to w
głowie.
Z trudem przycisnęłam tryb głośnomówiący. Nie miałam zamiaru
trzymać dziecka jedną ręką, to byłby szczyt nieodpowiedzialności z mojej
strony, czyli ze strony matki.
- Halo ? Halo ? –
słyszałam głos Anki.
- Słucham –
powiedziałam wesoło.
- Cześć Zosieńko, jak
się ma mój siostrzeniec? – wydawała się być jeszcze bardziej szczęśliwa.
Popatrzyłam na Antosia, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Stęsknił się za
swoją marudną ciocią. Kiedy wracasz do Poznania?
Jej podekscytowanie coraz bardziej mnie irytowało. Pewnie
stało się coś ważnego, a ona jak zawsze musiała wszystko odkładać na ostatnią
chwilę. Znaczy się poinformowanie mnie – najważniejszej jednostki w jej życiu.
- Dziś wieczorem do
was wpadnę, więc Antoś zostanie wyściskany przez ciotunię jak nigdy wcześniej.
- To świetnie. Stało
się coś? Czemu jesteś taka zadowolona?
- Zdałam wszystkie
egzaminy. Rozumiesz? Wszystkie !
Totalnie zapomniałam o tym, że moja siostra nadal się uczy.
Dzieje szkoły, egzaminów i kucia uważałam już za zamknięte – przynajmniej w
moim przypadku. Ale wiadomość, jaką mi przekazała naprawdę mnie ucieszyła.
- Gratuluje,
kochanie. To wracaj jak najszybciej, zrobię coś dobrego na kolację.
Jej głos zmienił nieco barwę. Nie wiem czemu, ale wydawało
mi się, że nieco przygasła.
- No i jest jeszcze
inna sprawa, ale o niej opowiem ci na miejscu. Do wieczora.
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo rzuciła słuchawką. Ciekawe
o co mogło chodzić? Co takiego chciała mi powiedzieć? Mogłam jedynie
zastanawiać się i żyć domysłami.
Odłączyłam telefon i razem z Antosiem poszłam do salonu.
Położyłam go na kanapie, otoczyłam z każdej strony poduszkami i robiłam głupie
miny. Mały śmiał się w niebogłosy.
- Kocham cię, maleńki
! – łaskotałam go po brzuszku i całowałam w te śliczne policzki. Był bardzo
podobny do Kuby. Oczy, nos i usta były po nim, włosy i delikatne brwi po mnie.
Był uroczy, jak na tak małe dziecko.
Rozejrzałam się wokół. Nie mogłam tak przyjąć Anki. No bez
przesady. Wszędzie coś leżało. Tragedia – pomyślałam. Z ogromnym żalem
podniosłam Antosia i włożyłam do kojca. Leżał spokojnie, a ja miałam czas na
to, żeby nieco ogarnąć ten bałagan. Co chwila na niego zerkałam, w obawie, że
coś może mu się stać.
Białą i elegancką kanapę okryłam pomarańczową narzutą, która
gryzła się z szarymi ścianami. Pomarańczowy dywan ujrzał światło dzienne, gdy
wszystkie zabawki i ubranka wylądowały na swoim miejscu. Okropnie podobało mi
się to mieszkanie. Było piękne i nowoczesne. Na ścianach mnóstwo obrazów,
ozdób. Piękne lampy, świeżo malowane ściany i duże okna. Było przestronnie i
świeżo.
Kiedy wszystkie naczynia zostały pomyte wróciłam do pokoju,
żeby zaglądnąć na małego. Nachyliłam się nad jego główką. Smacznie i słodko
spał. Oznaczało to, że miałam trochę czasu dla siebie. Nie mogłam jednak tego
inaczej wykorzystać, będąc nauczycielką miałam mnóstwo obowiązków. Zaległe
sprawdziany tkwiły na blacie biurka od przeszło trzech miesięcy. Musiałam to skończyć
i czym prędzej wysłać do szkoły. Biedni uczniowie pewnie do tej pory się
denerwują i nie wiedzą, jakie mają oceny.
Z kubkiem herbaty w ręku przysiadłam przy stole. Wyrobiłam
się w dwadzieścia minut, a następnie wszystkie sprawdziany włożyłam do koperty.
Oznaczyłam ją, opisałam i wrzuciłam do skrzynki, znajdującej się na klatce.
Kiedy wróciłam, mały dalej spał. Postanowiłam, że zrobię coś do jedzenia. Kuba
na pewno będzie głodny, Anka zresztą też.
36.
Zrobiłam pyszny obiad i nawet miałam na tyle czasu, żeby
przygotować coś na kolację. Chciałam, żeby Ania zjadła coś porządnego. Na tych
wyjazdach do Wrocławia nie miała czasu na zjedzenie niczego dobrego. Trochę się
o nią martwiłam.
Na obiad zrobiłam taką meksykańską mieszankę. Kuba uwielbiał
takie jedzenie. Połączenie słodkiego i ostrego smaku naprawdę mu odpowiadało.
Na kolację zrobiłam spaghetti. To najpyszniejsza alternatywa dla wygłodniałej
siostry, która musi nadrobić zapas kalorii. Pyszne i sycące, idealne. Schowałam
jedzenie do plastikowych pojemników i włożyłam do lodówki. Potem wystarczyło
tylko odgrzać.
To krzątanie się po domu, a potem opieka nad synkiem
wypełniły całe przed i popołudnie. Nawet nie wiem kiedy wybiła czwarta.
Siedziałam na fotelu i karmiłam Antka, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Mały
okropnie nie lubił tego dźwięku, więc za każdym razem kiedy ktoś nas odwiedzał
zaczynał płakać. Wcześniej wyciszyłam ten okropny pisk, ale przez to nigdy nie
wiedziałam, że ktoś stoi za drzwiami, dlatego pomysł odpadł.
Zerwałam się z fotela i razem z dzieckiem podbiegłam do
drzwi. Wcześniej chwyciłam kocyk, żeby delikatnie go owinąć. W sieni jest o
wiele zimniej, a nie chciałam, żeby się przeziębił.
- Kto tam? –
rzuciłam, stojąc przed drewnianymi drzwiami.
Nie usłyszałam odpowiedzi, więc zadałam pytanie jeszcze raz.
- Kto tam?
- Szybko, otwórz !
Zimno mi ! – głos Anki wgryzł się w tę idealną ciszę z ogromnym przekąsem.
Szybko przekręciłam zamek, wpuszczając do środka siostrę i
masę zimnego powietrza. Automatyczne obróciłam się bokiem. Naprawdę bałam się o
Antka.
- Zamknij drzwi i
wejdź do salonu.
- Okej, okej.
Zostawiłam ją w korytarzu. Zanim ściągnie te warstwy i
opięte buty, trochę czasu zleciało.
Weszłam do kuchni i postawiłam wodę na gaz.
- Herbata czy kawa?
- Kawa, kawa !
Potrzebuje kopniaka, bo jestem okropnie niewyspana.
Uśmiechnęłam się do siostry, jednocześnie kładąc Antosia na
mały przewijak, znajdujący się kącie pomiędzy przejściem do salonu.
- Popatrzysz na
niego? Ja przygotuję jedzenie – mruknęłam zadowolona.
Posłała mi szczery uśmiech i w ciągu sekundy znalazła się
przy siostrzeńcu. Tuliła go, wygłupiała się. Okropnie go kochała, cieszyło mnie
to.
- Co robisz w
Poznaniu tak wcześnie ? Myślałam, że będziesz później – dwa talerze zapełniłam
ciepłym jeszcze obiadem.
Lulając dziecko ciężko było się jej wypowiedzieć, ale w
końcu i z tym sobie poradziła.
- Miałam wcześniej
pociąg. Więc jestem.
- To super. Połóż
małego do łóżeczka, daj mu smoczek i przyjdź zjeść coś ciepłego, dobra?
Pokiwała głową, znikając w przejściu.
Usiadłam przy stole i zwyczajne zaczęłam jeść to, co miałam
na talerzu. Wyszło całkiem nieźle, dało się przełknąć. Nie należałam do
najlepszych kucharek, dlatego dobry posiłek był w moim domu na miarę złota.
Anka weszła do kuchni i przysiadła obok mnie. Widać, że była
głodna. Od razu wtrąciła połowę talerza.
- Złożyłaś papiery do
szkoły?
Kiwnęła głową na znak, że złożyła.
- A co miałaś mi
powiedzieć? – przeszłam do tematu, który od rana nie dawał mi spokoju.
Ania spoważniała. Przestała jeść i odłożyła sztućce.
Podparła głowę pod brodą i spojrzała w moją stronę.
- Ile lat minęło od
twoich piętnastych urodzin?
Zaśmiałam się.
- No jedenaście. Ale
co to ma do rzeczy?
Widocznie się rozczarowała.
- Ojciec wychodzi z
więzienia.
Zatkało mnie. Faktycznie miał zostać wypuszczony. Podobno
dobrze się sprawował. Z piętnastu wyrok zmniejszono do jedenastu.
Kurczę, było mi tak źle. Przez całe jedenaście lat ani razu
nie odwiedziliśmy ojca. Ani razu nie poszłam z nim porozmawiać. Co z tego, że wysyłałyśmy
mu listy, pocztówki, jedzenie itd. Ostatnio wysłałam nawet zdjęcie Antka.
Musiałam mu powiedzieć, że został dziadkiem. Ale wiedziałam, że mu nie
wybaczyłam, dlatego spotykanie się z kimś z litości nie miało żadnego sensu.
- I co z nim teraz
będzie?
Upiła łyk herbaty.
- No, a jak myślisz?
- Pewnie jakiś
ośrodek, tak?
- Jeśli nie załatwimy
mu jakiegoś mieszkania, to na pewno będzie skazany na siebie.
Oburzyłam się. Czemu miałybyśmy załatwiać mu mieszkanie?
- A czemu my? Niech
sam sobie radzi.
Zmierzyła mnie ostro.
- Daj spokój, to nasz
ojciec. Wiem, jaki był, ale nic nie zmieni faktu, że powinnyśmy mu pomóc.
Pokiwałam głową.
- Masz rację Anka,
masz rację.
37.
- Wiem, że mam – powiedziała, przeżuwając kolejny kęs mojego
wyśmienicie przyrządzonego obiadu.
No i co miałam zrobić? Nie mogłam zostawić ojca na lodzie.
Popatrzyłam na siostrę, która widocznie oczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi z
mojej strony. Wiedziała, że rozmięknę. Zawsze stawiała na swoim. Mimo tego, że
była młodsza, zawsze udawało się jej mnie przekabacić.
- Pogadam z Kubą.
Może coś znajdzie.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Osiągnęła cel i okazywała
swoje zadowolenie na zewnątrz.
Siedziałyśmy tak jeszcze chwilę, bo mały Antoś zaczął
dowodzić. Trzeba było go nakarmić, przebrać, wykąpać. Mijała szósta, a Kuby
dalej nie było. Trochę się martwiłam, bo nigdy nie było go tak długo. Kilka
minut po siódmej usłyszałam pukanie do drzwi. Miałam nadzieję, że zobaczę
głodnego męża, który rzuci mi się w objęcia. Stęskniłam się za nim, naprawdę.
Pomyślałam wtedy, że moje życie bez niego naprawdę nie miałoby sensu.
Nacisnęłam na klamkę i wbiłam oczy w postać, która wydawała
mi się kompletnie obojętna. Patrzyłam na szarą skórę, te ciepłe kiedyś, ale i
straszne oczy, mniej zacięty niż kiedyż wyraz twarzy, oraz mniej bujniejszą
fryzurę. Wyglądał łagodniej. Gdybym zobaczyła go w otoczeniu małych dzieci
stwierdziłabym, że jest fenomenalnie kochającym tatusiem. Prawda była
kompletnie inna.
- Cześć, Zosiu. –
patrzył na mnie pobłażliwie. Uśmiechał się niby to nijak, ale jednak z lekkim
wyrazem skruchy. No i co miałam zrobić? Żal ściskał mnie od środka. Serce
mówiło co mam robić, ale to rozum zwyciężył nad zwykłą chęcią objęcia go i
powiedzenia mu, jak bardzo przez te wszystkie lata mi go brakowało. Nie mogłam
tego zrobić. To byłoby nie fair w stosunku do matki i Anki.
- Tata… - zaczęłam.
Nie wiedziałam co się dzieje. Stałam i cały czas patrzyłam w jego stronę. –
Tato, wejdź – mruknęłam, zapraszając go do środka. W tych cienkich ubraniach na
pewno nie było mu ciepło.
Wchodząc do środka oglądał się na każdą stronę. Plecak,
który bezwładnie wisiał na jednym ramieniu rzucił w kąt korytarza. Delikatnie
zdjął buty i stanął w pozycji wyjściowej. Wyglądał jak żołnierz czekający na
pułkownika. Wyprostował się i nabrał powietrza.
- Zosiu. Ja… Ja
chciałem cię za wszystko przeprosić. Tak bardzo was kochałem. Ciebie, mamę i
Anię. Przepraszam za to jaki byłem. Dopiero po fakcie zrozumiałem, jak ogromny
błąd popełniłem.
Moje oczy! Co się z nimi działo? Czemu tak okropnie piekły?
Chwila słabości nie mogła zrujnować mojej silnej postawy. Lekkim ruchem
przetarłam zaczerwienione oczy.
- Wejdź do środka.
Napijemy się herbaty.
38.
Czułam się okropnie nieswojo. Nie wiedziałam jak mam się
zachowywać. Jego obecność wywoływała u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony
poczułam napływ dawnej rodzicielskiej miłości, z drugiej zaś nienawiść za to,
co robił nie tylko mnie, ale mamie i Ance.
Zaprowadziłam go do salonu, gdzie Anka kołysała Antosia.
Przechodząc przez próg drzwi, siostra nie wyglądała na kompletnie zdziwioną.
Zachowywała się tak, jakby zobaczyła kolegę ze szkoły. Odłożyła Antka na łóżko,
podeszła do ojca i serdecznie go uściskała. Stałam za jego plecami, nerwowo
badając wzrokiem twarz siostry. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą i niezbyt
przejętą faktem, że tuli zabójcę. Tak, dla mnie był kimś w rodzaju mordercy.
Zabił duszę mamy, zniszczył moje dzieciństwo. Wszystko zrujnował. Ale z drugiej
strony, gdyby nie doszło do tego wypadku, mama nie dowiedziałaby się o swojej
chorobie. Boże, jaka ja byłam okropna. Jak mogłam tak myśleć? Zmieniałam się w
wulkan. Nie wiedziałam co czuć, doznałam totalnego otępienia.
- No tato, chcesz coś
do picia?
Kiwnął lekko głową.
- Zosia zrobi ci
pyszną kawę. Zdaje mi się, że jej obiad również ci posmakuje – pokiwała głową w
moją stronę. Wzrokiem zmusiła mnie do przejścia z salonu do części jadalnej.
Mimowolnie wyciągnęłam półmisek z jedzeniem , nakładając dość dużą porcję.
Musiał być bardzo głodny. Zrobiłam mu kubek gorącej kawy i zaniosłam do salonu.
Położyłam miskę na małym stoliku i zaprosiłam go gestem dłoni. Skrępowany
przysiadł się do stolika, a ja usiadłam obok siostry.
Faktycznie jadł tak, jakby nigdy nie widział jedzenia.
Łapczywe kęsy zdradzały brak obiadów, przez te wszystkie lata. Popatrzyłam na
siostrę z wyrzutem. Jak dobrze, że jej posłuchałam. Zrobiło mi się go okropnie
żal.
Kiedy skończył jeść, wytarł usta o rękaw starego i wytartego
swetra, zwracając się w stronę Antka, leżącego na poduszkowej wyspie. Otoczyłam
go z każdej strony w obawie, że może spaść.
- Skąd macie to
dziecko? – myślałam, że sfiksuję. Co za bezczelne pytanie. Miałam mu
wytłumaczyć skąd biorą się dzieci? Żałosne. Współczucie odeszło daleko.
- To mój syn –
syknęłam ostro – nie widać podobieństwa?
Zamurowało go. Widocznie nie wiedział co powiedzieć. Anka
szturchnęła mnie w ramię.
- Opanuj się Zośka,
bądź miła – mruknęła.
Okej, spokojnie. Będę miła i potulna jak baranek. Będę
grzeczna i okropnie sztuczna jednocześnie. Chciałaś tego Anka, więc to
dostałaś.
- Mam męża. Jestem
nauczycielką fizyki – starałam się opanować – jeśli w ogóle cię to interesuje –
zakończyłam wypowiedź z charakterystycznym dla mnie impetem. Byłam dalej taka
sama. Mimo, że starsza, to nawet bardziej zadziorna i uparta. Czy to dobrze? Wydawało
mi się, że tak.
- Naprawdę? Masz męża
i dziecko? To ile ty w ogóle masz lat? – był zszokowany. Pytanie o mój wiek
totalnie mnie dobiło. Przyzwoity z niego tatuś, doprawdy. Żeby zapomnieć o
wieku swoich córek? Szczyt żenady.
- Dwadzieścia sześć,
tato. I tak, mam męża i dziecko. Mąż nazywa się Kuba, a synek Antoś.
Podniósł się z fotela i podszedł do maluszka. Obserwowałam
jego każdy ruch. Mógł go skrzywdzić. Tak jak nas kiedyś. Szybko wstałam i
wzięłam go na ręce. Anka syczała ze złości.
- Lepiej się nie
zbliżaj, dobrze? – wyszłam z salonu, uwalniając kilka kropel z moich czerwonych
oczu – w ogóle lepiej nie podchodź do mojego dziecka.
Nie patrzyłam na Ankę, ani na ojca. Patrzyłam na moje
dziecko, które wyglądało jakby o niczym nie wiedziało. Słodkości moje. Weszłam
do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Położyłam się razem z małym chłopcem i
żyłam obecną chwilą. Nie nimi i tym, o czym teraz mówili, ale moim największym
skarbem – dzieckiem.
39.
Siedziałam z Antosiem i uśmiechałam się w jego kierunku.
Ciche pukanie do drzwi przerwało moją idealną zabawę. Usłyszałam głos Anki.
- Mogę wejść?
Poprawiłam poduszkę, na której się opierałam i podciągnęłam
nogi wyżej.
- Wejdź – mruknęłam
cicho. Nie chciałam z nią gadać. Czemu ona go tak broniła? Czemu ja byłam dla
niego taka niemiła? Zakładałam, że jeśli go spotkam, wszystko będzie wyglądało
inaczej. Nie wiem, co się ze mną działo. Te lata goryczy dzisiaj wypływają na
zewnątrz.
Popatrzyła na mnie tak, jakby czegoś mi żałowała. Kompletnie
jej nie rozumiałam. Wychodziło na to, że to ona była tą bardziej dojrzałą.
Przysiadła na rogu łóżka, łaskotając małego po stópkach.
Swoje zadowolenie wyraził cichym, ale piskliwym śmiechem. Uśmiechnęłam się do
siostry.
- Czemu jesteś dla
niego taka niemiła? – aha, zaczęło się. Teraz nie mogłam uciec od tej rozmowy –
czemu traktujesz go jak kogoś, kto nie ma dla ciebie żadnego znaczenia?
- Bo tak jest –
burknęłam, nie patrząc w jej stronę. Nerwowo poruszałam palcami.
- Chyba kpisz. Jak
możesz mówić tak o własnym ojcu ?
Poczułam się jak dziecko, które nie może dostać lizaka.
Poczułam, że czegoś mi brakuje. Może zaufania, albo świadomości, że wtedy kiedy
go potrzebowałam, był na każde wezwanie. Nie dało się ukryć, że odbiegał od
norm prawdziwego i pełnowartościowego członka rodziny.
- Jestem tym starszym
dzieckiem, Anka. Moje męki trwały znacznie dłużej niż twoje, może temu nie
potrafię mu wybaczyć.
Chwyciła mnie za ramię i lekko nim potrząsnęła.
- Musisz dać mu
szansę, kochanie – nie zamierzała odpuścić, była zbyt uparta – daj mu szansę.
Lekko się oburzyłam. Już tyle czasu minęło na rozmyślaniu o
tym, co będzie, kiedy go zobaczę. Teraz odnajduje się w tej sytuacji i totalnie
nie wiem co robić. Chyba te wszystkie emocje mnie przerosły. Przerosły to w
sumie mało powiedziane. Z racji tego, że kocham moją siostrę, pomyślałam, że
czemu nie. W końcu jej intuicja nieraz dominowała nad moim.
- Dobrze. Postaram
się.
Posłała mi ciepły uśmiech.
- Naprawdę ? Matko,
muszę zapisać to w kalendarzu ! Nie wierzę. Uparta Zosieńka idzie na kompromis.
Połaskotałam małego Antka, skupiając na nim wzrok.
- Popatrz Antoś, jaką
masz ciotunie. Nie dość, że uparta, to nieznośna jak nigdy.
Mały najwidoczniej mnie zrozumiał. Głośny śmieszek
rozbrzmiał w ścianach mojej potulnej sypialni. Odbijał się od ścian i z ogromną
siłą trafiał do uszu. Ach, ten dźwięk był moim hymnem. Pieśnią mojego nowego,
pięknego i wymagającego wielu reform życia.
40.
Gdybym nie usłyszała dzwonka do drzwi, pewnie nadal
siedziałabym z siostrą i rozmawiała o wszystkim, co nie dawało mi spokoju. Była
moją najlepszą przyjaciółką, dziękowałam Bogu, że ją mam. Dodatkowa obecność
mojego synka umilała ten czas poważnej rozmowy.
- Anka, otwórz drzwi,
pewnie Kuba wrócił.
Zerknęłam na modny zegarek, umieszczony na nadgarstku.
Prezent od Kuby idealnie trafiał w mój gust, dodatkowo ubogacając mój styl.
Było przed szóstą. Niemożliwe ! Jak ten czas szybko leciał. Wzięłam młodego na
ręce i wyszłam z sypialni. Upewniłam się, że drzwi się zatrzasnęły. Kochałam
ojca, ale niespecjalnie mu ufałam.
Kiedy weszłam do salonu, zobaczyłam jak ogląda zdjęcia
wiszące na ścianach. Coś mnie poruszyło. Nie wiem czy to, że może w końcu
zafascynował się mną i moim życiem, czy fakt, że niczego jeszcze nie ukradł.
Wzrokiem objęłam każdy kąt pokoju, wszystko było na swoim miejscu. Na tej
podłej kiedyś twarzy widziałam troskę, której nigdy wcześniej nie poznałam. Z
jego strony oczywiście. Bo tyle miłości i troski, ile dostałam od Kuby, ojciec
nie byłby w stanie ofiarować nie tylko mnie, ale mojej siostrze, matce i innym
osobom z jego dawnego otoczenia.
- Przepraszam – po
prostu nie wierzyłam, że to mówię. Za co go przepraszałam? Za co ja go do
cholery przepraszałam? Anka poplątała mi w mózgu.
Ojciec obrócił się szybko i ze zdziwieniem na twarzy wbił we
mnie swoje zimne oczy. Tylko te oczy na zawsze zapamiętam. Emanowały zimnem i
ostrością nawet wtedy, kiedy nie był zły. Taka natura – pomyślałam.
Ręce, które wcześniej trzymał splecione za plecami wyciągnął
w moją stronę.
- Nie, nie. To ja za
wszystko przepraszam. Za wszystko, córeczko – objął mnie i małego Antka
ramieniem. Dziwnie czułam się, gdy nazwał mnie swoją córeczką. W końcu ktoś się
do mnie przyznał. Niepowtarzalne. Dziwna fala zalała moje serce. Jedno słowo, a
tyle radości. Byłam naprawdę szczęśliwa.
- Tato, tak bardzo mi
cię brakowało – nie kontrolowałam tego, co mówię. Wszystko co kumulowałam w
sobie przez te wszystkie lata dzisiaj wypłynęło na zewnątrz – tak bardzo cię
kochałam, tak bardzo kochałam mamę. A potem cię znienawidziłam. Nie wiedziałam,
czemu jej to zrobiłeś. Wiesz jak cierpiała? Wiesz, że razem z Anią zostałyśmy
same? Nikt nam nie pomagał. Jedynie poczciwa Zegrzyńska zastępowała nam ciebie.
Czemu o nas nie walczyłeś, tato? Popatrz na Antosia. Popatrz na tę cudowną i
śliczną buzię. Wiesz kim dla mnie jest? Jest moim cudem, jest najpiękniejszą
możliwością, jaką dało mi życie. I nie, nie będę taka jak ty, tato. Obiecuje
ci, że nie popełnię tego błędu. Będę z moim synem zawsze, wszędzie. Nawet jeśli
nie będzie potrzebował mojej pomocy. Będę go kochać na zawsze. Z Kubą damy mu
miłość i wszystko czego potrzebuje. Nie popełnię twojego błędu, tato.
Strumienie łez, jakie zalały jego twarz wydały mi się na
początku sztuczne. Dopiero po chwili zrozumiałam, że naprawdę płacze. Żal i pewnego
rodzaju zrozumienie doprowadziły do tego, że to poczułam. Co? Miłość do mojego
ojca. Ta idiotyczna nienawiść zniknęła gdzieś daleko. Teraz nasza więź musi się
poprawić.
- Kocham cię, Zosiu.
Ciebie cudaczku też – pogłaskał Antosia po główce – kocham was wszystkich, was
też – zwróciłam głowę w kierunku drzwi. Nawet nie zauważyłam kiedy Kuba i Ania
tam stanęli. Patrzyli w naszą stronę z ogromnym szczęściem na twarzach. Tak jak
ja, odczuli wyraźną ulgę.
- Ja ciebie też, tato
– powiedział Kuba. Byłam z niego dumna. Jego nastawienie do ojca było tak samo
zimne, jak moje. Zmienił to, wszystko zmienił.
- I ja też, tato –
mruknęła Ania.
Oboje podbiegli do naszej trójki i przytłoczyli nas w
żelaznym uścisku. Trzymaliśmy się z całej siły, płacząc i mówiąc o tym, jak
bardzo nam na sobie zależy.
W głębi serca poczułam spełnienie i ogromną ulgę. Poczułam,
że już wszystko jest i będzie dobre na zawsze. Już nigdy nie będę sama, już
nigdy więcej nie będę sama ze swoimi problemami. Już nigdy nie zapomnę o tym,
że mam dla kogo żyć. Antek, tata, Kuba, Ania. Cztery najpiękniejsze części
mojego życia zlały się w jedną ogromną całość, czyniąc moje życie kompletnym.
41.
- Zosiu, kochanie –
tata zwrócił się w moją stronę – powinnaś zostać kucharką, te naleśniki są
przepyszne!
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, czując ogromną
satysfakcję. Poczułam dumę i radość.
- Dziękuję tato.
Plastikowa łyżeczka ponownie zamoczona została w
marchewkowej zupce.
- Leci samolot, leci!
Antoś otwiera buzię ! – mniam, zjadł wszystko, co mu dałam. Kochane dziecko.
W międzyczasie wtrąciłam dwa kawałki suchego, czosnkowego
chleba.
- Córeczko – tata
zaczął – mam prośbę.
Z racji tego, że Kuba wyszedł do pracy, a Anka poleciała po
drobne zakupy, siedziałam sama z tatą i synkiem. Byłam naprawdę ciekawa tego,
co chciał mi powiedzieć.
- Wiem, że już za
późno – kontynuował – ale bardzo chciałbym iść na cmentarz. No wiesz, kotku,
porozmawiać z mamą.
Myślałam, że lepiej już być nie może. Widziałam, że żałował.
Tym, co chciał zrobić do końca podbił moje serce. Nawet zimne oczy lekko
ocieplały. Siedział przede mną nie okropny ojciec, ale nawrócony buntownik.
- Tato, nigdy na nic
nie jest za późno.
Pogłaskał moją rękę, którą opierałam się na stole.
Uśmiechnęłam się w jego stronę, kątem oka zerkając na dziecko.
- Kocham cię, Zosiu.
- Też cię kocham
tato, bardzo cię kocham.